Gáspár Miklós Tamás: Znaczenie kryzysu migracyjnego

[2016-04-10 23:41:59]

Nie jestem uprawniony by pisać o kryzysie, który wysyła Syryjczyków, Afgańczyków, Irakijczyków, Erytrejczyków i innych do Europy. Wiem tylko to, co pisze się w gazetach i kilku specjalistycznych książkach [1]. Mam za to coś do powiedzenia o kryzysie, w którym pogrążyła się nagle Europa Środkowo-Wschodnia.

Tekst ten nie będzie szczególnie zabawny. Sytuacja jest zbyt poważna, a ja nie jestem w nastroju by być cynicznie ironiczny lub silić się na oryginalność. Zamiast tego sytuacja domaga się brutalnej otwartości.

„Realny socjalizm"

Opowieść oczywiście zaczyna się w 1989 r. „Realny socjalizm", którego byłem przeciwnikiem, implodował, jednak czym innym było to dla nas tryumfujących dysydentów, a czym innym dla pozostałej większości. Patrząc na to z perspektywy czasu, wydaje się, że niewiele osób próbuje zrozumieć system, którego upadek obserwowaliśmy z taką radością, może poza odniesieniem się do konstytucyjnych pojęć, takich jak wolność obywatelska. Europa Wschodnia potrzebowała rewolucji, a rewolucyjna tyrania potrzebowała cywilizacji przemysłowej, by zakończyć wieki rolniczego zacofania i niewoli, choć trzeba pamiętać, że odbyło się to za bardzo wysoką cenę. Z tocquevillowskiego punktu widzenia „realny socjalizm" zakończył tylko pracę absolutyzmu Romanowów i Habsburgów, którzy zainicjowali nowoczesny, a więc kapitalistyczny rozwój, oparty na dwóch źródłach: państwowych inwestycjach i zagranicznych (zachodnich) pożyczkach. Za rozwojem manufaktur, państwowymi dostawami i infrastrukturą (kolej, porty, poczta, zalążki podstawowej edukacji, policja, pozory publicznego porządku) stały wiedeńskie, hamburskie i paryskie banki i nie zmieniło się to od XVIII stulecia. Zasada ta wręcz się utrwaliła po długim okresie autarkii Stalina. Kraje Europy Wschodniej od lat 60. XX w., mimo „zimnej wojny", były głęboko zadłużone na Zachodzie, a reżim w tym czasie stawał się coraz głębiej konserwatywny i bardziej nacjonalistyczny. Może wydawać się że głównym wrogiem systemu, przynajmniej ideologicznie, był zachodni kapitalizm, rzeczywistość jednak wyglądała zupełnie inaczej. Głównym wrogiem był (i pozostał) rok 68 i „nowa lewica" (The New Left), która mogła przypominać ludziom co to jest socjalizm, pogrzebanym i zastąpionym przez konsumeryzm [2]. Oficjalna prasa ośmieszała amerykański ruch na rzecz praw obywatelskich, a w popularnych komediowych programach radiowych fraza: „...i gdzieś tam biją Murzynów", była witana eksplozją rubasznego śmiechu. Idolem państwowej inteligencji nie był już Marks, ale Max Weber. Każdą obiekcję wobec sceptycyzmu i relatywizmu, szczególnie potwierdzającą wartość rewolucji, uważano za „bolszewicki fanatyzm" (czynili tak nie tylko oficjele, ale także klasa średnia). Nowoczesny konserwatyzm jest sceptyczny, a nie dogmatyczny. Przesądy były w tym czasie (i nadal są) celebrowane jako tradycyjne i spontaniczne, teorię natomiast odrzucano jako broń dyktatury, wrogą pluralizmowi poglądów i prawdziwej ekspresji narodowej duszy. Konserwatyzm ten nie różnił się od indywidualistycznego pesymizmu wiedeńskiego fin-de-siècle; był i ciągle jest dominujący.

Do lat 70. dominacja państwa, podparta zagranicznym kapitałem, zaowocowała głęboką zmianą, którą umożliwiało wymazanie małego kapitalistycznego odcinka między 1920 i 1925 w Związku Radzieckim (NEP) i pomiędzy 1945 a 1948 na nowo pozyskanych terytoriach dzięki ogromnej świeżo zbudowanej nowoczesnej ekonomii.

Społeczeństwo miejskie

Rzeczywistość społeczna starej Europy Wschodniej – duże połacie ziemi, które były własnością arystokracji i kościoła razem z żałosną pozycją chłopów – zniknęła już bez śladu. We Wschodniej Europie dominują teraz społeczności miejskie, gdzie większość ludzi, byłych chłopów, później robotników przemysłowych, a teraz „po prostu ludzi", żyje w ogromnych osiedlach wieżowców, konstruowanych według tego samego wzorca od Szanghaju do Ljubljany i Pragi. Ci ludzie żyją tam nadal, choć ich fabryki już dawno są zamknięte, a oni sami są albo bezrobotni, albo na zasiłkach i emeryturach. Czuje się tam zapach porażki.

Lukratywne kawałki tortu gospodarek państwowych, które przetrwały zostały „sprywatyzowane", a więc po prostu przekazane dobrze politycznie umocowanej oligarchii. Obecny premier Węgier, który w 1989 r. był studentem bez grosza przy duszy, stoi teraz na czele szerokiego konglomeratu budowlanego, kopalnianego i rolniczego, rządzonego przez członków jego rodziny i politycznych pachołków. Jego poprzednik i główny rywal, tak samo biedny w swoim czasie, teraz jest miliarderem. Obaj nie mieli doświadczenia w biznesie ani biznesowego sprytu, a ich fortuny składają się z datków wdzięcznego narodu.

Większość niegdysiejszej państwowej gospodarki jest teraz w runie, rdzewiejący kadłub wielkiego nic. Poza oligarchami, w zasadzie nieodróżnialnymi od państwa, jakakolwiek zauważalna działalność w krajach wschodu opiera się na zagranicznym kapitale, zagranicznych pożyczkach i zagranicznej pomocy i tak, jak setki lat temu dzikie narodowe pragnienie niezależności zostało wykorzystane przez siły, które nie dążą do jego realizacji, a które nie przeżyłyby tygodnia bez funkcjonowania w całkowitej zależności. Polityka, którą obserwujemy na ekranach telewizorów i komputerów opiera się na resentymencie i hipokryzji.

Bangladesz w śniegu

Jak takie społeczeństwo może zachować spójność? Na Węgrzech, jak w innych częściach Europy, są wielkie miasta, w których żyją wyrafinowane mieszczuchy mający podobne problemy co ich odpowiednicy w Londynie, Nowym Jorku, Bostonie, Paryżu czy Oslo. Jednocześnie 4 do 9 mln pozostałych mieszkańców żyje w stanie nieustannego przygnębienia. Coś jak Bangladesz, tylko że ze śniegiem.

Dawno temu mieliśmy analfabetyzm, nacjonalizm, antysemityzm, militaryzm i represyjną pseudochrześcijańską religię. Później wprowadzono miks państwa dobrobytu i państwa policyjnego pod szyldem „realnego socjalizmu" i niezależnie od tego, funkcjonowało wtedy także pewnego rodzaju poczucie godności u robotników – płeć nie jest tutaj podkreślona przypadkowo – oraz poczucie powolnej poprawy i postępu. Teraz jest oczywiście rasizm.

Jak inaczej można by sprawić, żeby ludzie głosowali za demontażem tych kilku pozostałych szczątków służb socjalnych i pomocy społecznej? Jak inaczej można wspierać ponadklasową solidarność (jeżeli chcesz „narodowej jedności")? Jak można przekonać biednych, że niespotykana nierówność jest w ich własnym interesie? Oczywiście przez przedstawienie bezrobocia i pomocy społecznej, jako czegoś, co dotyczy mniejszości etnicznych: we Wschodniej Europie Romów, w Centralnej i Zachodniej Turków, Kurdów, Arabów i migrantów z Afryki, w Stanach Zjednoczonych czarnych i Latynosów. Stąd też potocznie uważa się redystrybucję bogactwa za przysługę dla „obcych". Liberałowie niechcący wspierają to wielkie polityczne oszustwo przez redukowanie kwestii społecznych do problemów etnicznej, czy rasowej dyskryminacji (która oczywiście istnieje) i problemu praw (rights). Organizacje praw człowieka i NGO-sy, zgodnie z badaniami, są najbardziej znienawidzonymi „instytucjami" w Europie Wschodniej, szczególnie wśród robotników, ponieważ wierzą oni, że te organizacje są nastawione przeciwko „nam" (i oczywiście są finansowane przez „światowe żydostwo", uprzejmie nazywane w Węgierskiej prasie konserwatywnej „sekretnymi siłami globalnymi").

Klasa

Ukrywanie rzeczywistości i wagi kategorii klasy zawsze było kluczowym elementem ideologii kapitalistycznego establishmentu. W niedalekiej przeszłości uznano, że wspólnotą polityczną, która przekracza kategorię klasy są więzy narodu obywateli wiernych królowi, które legitymizowały instytucje państwa, szczególnie armię i kościół. Dzisiaj rolę tę pełni nie naród wiernych poddanych lub obywateli, ale etniczne, rasowe, kulturowe i językowe większości w danym państwie (to jest to, co w swoich pismach teoretycznych nazywam „etnicyzmem" w opozycji do nacjonalizmu z przeszłości [3]). Główną polityczną tożsamość stanowi biały, „aryjski", heteroseksualny mężczyzna, niezależnie od tego co liberałowie i socjaliści mogą myśleć czy twierdzić. Jedyna rzeczą, która historycznie może konkurować zarówno z nacjonalizmem, jak i rasizmem była klasa, tak jak definiował ją międzynarodowy ruch robotniczy – w tym znaczeniu (i żadnym innym) możemy mówić tutaj także o dziedzictwie chrześcijańskim.

Wobec braku międzynarodowego socjalizmu, jako ważnego politycznego wyzwania dla aktualnego porządku i wypraniu z treści każdej efektywnej idei narodu obywatelskiego, „konstytucyjnego patriotyzmu" opartego na państwie dobrobytu pierwszych 60. lat XX w., najsilniejsze polityczne uczucia wiążą się dzisiaj z etnicznością i obronnością. Zarówno zagrożenia z dołu (kolorowi jednego lub innego rodzaju), z góry (międzynarodowa finansjera, imperium amerykańskie), z zewnątrz (migranci) i z wewnątrz (nielojalne mniejszości nastawione na zniszczenie „nas" lub naszej „normalnej" seksualności jak LGBTQ) są uważane za zagrożenia tożsamości, których wcześniej nie definiowano w kategoriach politycznych.

Na Węgrzech prawicowy reżim ma ochronić „nas" przed zagrożeniem zarówno ze strony muzułmańskich dżihadystów, jak i osi Nowy Jork – Tel Awiw (powszechnie wierzy się, że wspomniana oś „wysyła" dżihadystów do Europy, by uczynić ją słabszą i w rezultacie sobie podporządkować), nie wspominając o zagrożeniu „cygańską przestępczością", ulubionym pojęciu prawicy (Romowie są „biologiczną bronią" światowego żydostwa itd., a teraz nawet żydowscy intelektualiści przyłączyli się do paniki spowodowanej „islamskim zagrożeniem"…).

Nie ma nic bardziej obcego sposobowi myślenia dominującemu w Europie Wschodniej niż słowa Jeremy’ego Corbyna, nowego lidera Partii Pracy, który na Parliament Square w Londynie nazwał uchodźców „ludźmi, takimi jak my", czy rozszerzenie głównych zasad sprawiedliwości społecznej także na ciemnoskórych obcych. Nie-biali, nie-aryjczycy czy geje nie są tutaj częścią narodu. Pewien mój konserwatywny węgierski przyjaciel zapewniał niedawno w artykule, opublikowanym na popularnej stronie internetowej, że prawdziwym wrogiem jest Immanuel Kant (a przez Kanta prawdopodobnie rozumiał Marksa, ale nieważne, wiemy o co chodzi).

Masowy napływ uchodźców z Bliskiego Wschodu, Azji Centralnej, Afryki i Centralnej i Wschodniej Europy wprowadził niemały chaos na naszym kontynencie. Niekompetentny i ignorancki, jak źle opłacany represyjny aparat państwa w Grecji, Macedonii, Serbii i Węgier, jak i dobrze zorganizowana, bogata biurokracja z Austrii i Niemiec pokazały, że zadanie rozwiązania tego chaosu traktuje się nierówno. Poza Węgrami, wszędzie stosunek wobec uchodźców waha się pomiędzy „kantowskim" egalitaryzmem i uniwersalizmem a zwyczajnym etnicyzmem, a więc pomiędzy humanizmem a okrucieństwem.

Orbán zwycięzca

W tym wszystkim jednak wygrywa jak zwykle celowość i determinacja. Jedynym europejskim politykiem, który wie, co mówi jest premier rządu Węgier, Victor Orbán, którego panowanie stanowi jedną z największych katastrof w historii kraju. Pan Orbán jest zwycięzcą i jego polityka zero imigrantów i ogrodzeń z drutu kolczastego tryumfuje. Aktualnie kontrole graniczne wprowadza się także w Austrii i Niemczech, których rządy z godziny na godzinę zmieniają swoje zdanie. Można by jednak powiedzieć, że Orbán to hipokryta – węgierski rząd utworzył w raju podatkowym (offshore) tajemniczą firmę, która oficjalnie sprzedaje obywatelstwo Węgier bogatym obcokrajowcom po 20 tys. euro. Większość mieszkań w moim bloku w centrum Budapesztu stanowi własność obcokrajowców. W okolicznych sklepach i kawiarniach witają klientów po angielsku. Etniczni Węgrzy stanowią mniejszość na ulicach otaczających Parlament, a amerykańscy, indyjscy, skandynawscy, japońscy i włoscy yuppies są raczej zasadą niż wyjątkiem. Budapeszt, Praga i Zagrzeb wręcz jęczą pod naporem nieznośnego tłumu zachodnich turystów. Nacjonalizm zawsze był mętny i fałszywy, a nowy etnicyzm nie jest tutaj wyjątkiem.

Imigracyjna konkurencja

Postawmy sprawę jasno: istnieje coś takiego jak konkurencja imigracyjna. Kraje Europy Wschodniej nie przetrwałyby bez emigracji dużej części zbędnej siły roboczej do krajów Zachodu. Kilka lat temu populacja Rumunii wynosiła 23 miliony, dzisiaj jest to 18 milionów. W ostatnich dwóch latach 600 tys. Węgrów (których populacja wynosi 9 milionów) opuściło kraj wyjeżdżając do Anglii i Niemiec, a byli to najczęściej wykwalifikowani młodzi z uniwersyteckimi dyplomami (na Węgrzech mamy już alarmujący niedobór lekarzy i pielęgniarek). Gdyby na Zachodzie zastąpiliby ich muzułmańscy (i chrześcijańscy) uchodźcy, byłaby to ekonomiczna katastrofa dla Europy Wschodniej, dlatego, że jej starzejąca się populacja (z rozpadającą się opieką zdrowotną i stale spadającą wysokością emerytur i innych świadczeń), straciłaby szanse na związanie końca z końcem dzięki przekazom pieniężnym od wnuków na Zachodzie.

W żywotnym interesie krajów takich jak Węgry jest powstrzymanie uchodźców, żeby nie konkurowali z nami o bogactwa Zachodu. Ta konkurencja o zasoby brzmi jak ponury żart. Ale ludzie tacy jak Orbán lub Rober Fico i Bohulsav Sobotka, premierzy Słowacji i Czech, nie tylko nie chcą zaakceptować uchodźców – dziś żywią ich i ubierają tylko godni podziwu wolontariusze, którzy robią to na swój koszt – ale przede wszystkim chcą się upewnić, że „nasi" emigranci wygrają w wyścigu na Zachód. Zwycięstwo to złagodziłoby nasz ledwo dyszący budżet socjalny, oferujące zasiłki tylko tym bezrobotnym, którzy podejmą się obowiązkowych robót publicznych (wynagrodzenie waha się w okolicach 150 euro za miesiąc), organizowanych i nadzorowanych przez węgierską policję.

Politykę tę tłumaczy się chęcią obrony tzw. europejskiego dziedzictwa chrześcijańskiego i zapobieżenia kulturowemu samobójstwu starego kontynentu. Tego typu myślenie podziela większość, nawet ludzie, których interes jest przeciwny takiemu postawieniu sprawy, wspierając mobilizację poparcia dla prawicy. Może to brzmieć absurdalnie, ale tak jest.

Koniec Oświecenia

Od 1989 r., interpretowanego jako definitywny koniec projektu Oświecenia, uznano że rozwijanie moralnej krytyki polityki jest niemożliwe. Taka krytyka opiera się dzisiaj na naszych anty-filozoficznych, romantyczno-reakcyjnych kulturach, straszących kantystami i marksistami. Rząd węgierski uznał okrutny interes własny za wystarczające uzasadnienie fatalnej legislacji (kryminalizującej imigrację) i ustanowienia stanu wyjątkowego [4]. Choć odmawianie uchodźcom praw człowieka narusza węgierskie i międzynarodowe prawo, ale co tam. Tymczasem grodzenie granic Serbii i Rumunii (możliwe, że także Chorwacji), psucie sądownictwa przez zmuszanie do automatycznego odrzucenia podań o azyl, odmawianie przełożenia decyzji na jakikolwiek język z węgierskiego, wywołało pewne protesty, głównie liberalnych prawników i garstki naukowców, ale większość opinii publicznej jest na to wszystko głucha. Choć istnieje pewnego rodzaju litość wobec biednych uchodźców i ich małych dzieci, to nikt nie jest gotowy powitać ich między nami.

Rządy Serbii i Rumunii, dużo bardziej tolerancyjne i demokratyczne niż bogatsze kraje Europy Centralnej Grupy Wyszehradzkiej, nie kryją uzasadnionego oburzenia, za które są ośmieszane i w najlepszym wypadku ignorowane. Światowej sławy intelektualiści jak Imre Kertész i György Konrád wraz z innymi filarami społeczeństwa, mniej lub bardziej ostrożnie wspierają anty-islamską histerię, rozpętaną przez prawicę, aby jej odłamy antysemicki i filosemicki wreszcie mogły obwieścić uroczyste połączenie. Nastąpiło nieodwracalne skażenie atmosfera moralnej.

Aż chce się przypomnieć piękne lato 1944 r., kiedy tysiące Żydów zmuszono do marszu ku śmierci ulicami Budapesztu. Kina grały wtedy musicale, w teatrach wystawiano operetki, dobrą, czystą rozrywkę można było znaleźć w kabaretach i nocnych klubach, ludzie znudzeni wojennymi doniesieniami szybko przerzucali strony w gazetach na wiadomości sportowe, a muzyka płynęła z restauracji na świeżym powietrzu i kawiarni nad brzegiem Dunaju dokładnie tak, jak dzisiaj. Mężczyźni zachwycali się pięknymi kobietami w ich kusych letnich sukienkach i krótkich szortach, czytało się poezję w ogrodowych piwiarniach.

Ledwo dostrzeżemy lub w ogóle zignorujemy koniec świata, nie będzie on miał dla nas konsekwencji.

tłum. Michał Rauszer

Źródło oryginału: Gáspár Miklós Tamás, „The Meaning of The Reffuge Crisis", Klassekampen, 19 września 2015.

[1] Zob. John Bew, The syrian tragedy and the crumbling of world order http://www.newstatesman.com.
[2] W Polsce tzw. „małą stabilizację" (przyp. tłum.).
[3] Zob. chociażby G.M. Tamás, On Post-Fashism. How Citzenship is Becoming an Exclusive Priviledge http://new.bostonreview.net (przyp. tłum.).
[4] Dobrze opisuje to Kim Lane Scheppele w magazynie Politico, http://www.politico.eu.

Tekst pochodzi z polskiej edycji miesięcznika "Le Monde Diplomatique".

Gáspár Miklós Tamás

fot. Wikimedia Commons


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


25 listopada:

1917 - W Rosji Radzieckiej odbyły się wolne wybory parlamentarne. Eserowcy uzyskali 410, a bolszewicy 175 miejsc na 707.

1947 - USA: Ogłoszono pierwszą czarną listę amerykańskich artystów filmowych podejrzanych o sympatie komunistyczne.

1968 - Zmarł Upton Sinclair, amerykański pisarz o sympatiach socjalistycznych; autor m.in. wstrząsającej powieści "The Jungle" (w Polsce wydanej pt. "Grzęzawisko").

1998 - Brytyjscy lordowie-sędziowie stosunkiem głosów 3:2 uznali, że Pinochetowi nie przysługuje immunitet, wobec czego może być aresztowany i przekazany hiszpańskiemu wymiarowi sprawiedliwości.

2009 - José Mujica zwyciężył w II turze wyborów prezydenckich w Urugwaju.

2016 - W Hawanie zmarł Fidel Castro, przywódca rewolucji kubańskiej.


?
Lewica.pl na Facebooku