"Dom zły" Wojciecha Smarzowskiego: Opowieść o pewnej ciągłości
2010-01-26 23:23:48
Jakub Majmurek:

„Dom zły” Wojciecha Smarzowskiego jest filmem ciekawym na kilku poziomach, zaczynając od samej filmowej formy (doskonałe opanowanie gatunkowych konwencji), a kończąc na obrazie rzeczywistości, jaki przedstawia. Chciałbym żebyśmy skupili się tutaj właśnie na tym ostatnim problemie. „Dom zły”, jak wiemy, dzieje się w Polsce stanu wojennego, na głębokiej prowincji, w dawnym krośnieńskim. I właśnie ta prowincjonalna perspektywa pozwala Smarzowskiemu przedstawić PRL lat osiemdziesiątych w sposób odmienny od tego, jaki ostatnio dominował w polskim kinie, od narracji wyznaczanej przez takie filmy jak „Popiełuszko, wolność jest w nas”. Porównując ten film z „Weselem”, poprzednim filmem autora, można wyraźnie zauważyć, że ostatnie trzy dekady polskiej historii to dla niego przede wszystkim przestrzeń pewnej ciągłości: ciągłości stosunków władzy na jej najbardziej podstawowym poziomie, rytuałów i sposobów zabawy (głównie pijackich), pewnych habitusów etc. Jaki polityczny potencjał może mieć Twoim zdaniem taka wizja?

Bartosz Machalica:

Polska prowincja lat 80. kreślona kadrem Smarzowskiego nie rysuje się w różowych barwach. Przeważają odcienie szarości. Tyle, że dla krośnieńskiego okres transformacji to nie jest skok do królestwa dostatku. PGR-u, do którego jechał główny bohater – Środoń – już nie ma. To czego nie zabiła transformacja dobił ostatni kryzys. Mam tu na myśli krośnieńską hutę szkła. Zniknął kolejny duży zakład pracy. Co w zamian? W zamian mamy rozkwit - tak chwalonej przez ideologów polskiego skoku do kapitalizmu – przedsiębiorczości. Smarzowski pięknie rysuje korzenie polskiego biznesu. Cukier załatwi szwagier, szkło podpieprzymy z huty, coś tam się zachachmęci i nasz bimber może wyjść naprzeciw potrzebom konsumpcyjnym obywateli. Środoń wychodzący z mamra to potencjalny budowniczy polskiego kapitalizmu.

JM:

Zważając jednak na to, że Środonia wrobiono w podwójne morderstwo, to nie wiadomo, czy szybko wyjdzie i czy załapie się na „heroiczny” okres budowy polskiego kapitalizmu, gdy, jakby to powiedzieli polscy dziennikarze głównego nurtu nagle „miliony Polaków zaczęły wykładać na szczękach pod Pałacem Kultury towary przywożone z Berlina, Moskwy”, a pewnie i innych zakątków świata. Smarzowski – w czym nie jest w polskiej kulturze do końca odosobniony - pokazuje, że ten okres, przynajmniej mentalnie zaczął się już w latach osiemdziesiątych, a także to, że już wtedy zaczynają się kształtować hierarchie społeczne, które będą później obowiązywać w „wolnej Polsce”. Kapitalizmu w takich miejscach, jak świat przedstawiony filmu raczej nie budowali tacy ludzie jak Środoń, ale miejscowy Pan (w filmie sekretarz partii władzy pierwotnie akumulujący kapitał na machlojkach cukrem) i Pleban, który w filmie „ma układy z Polmozbytem” i chyba trzy polonezy w garażu. Zresztą ten układ trzęsących prowincją Pana i Plebana, mamy też w poprzednim filmie autora, w „Weselu”. Tam zresztą rolę bogatego gospodarza, najbogatszego człowieka trzęsącego wsią gra Marian Dziędziel, aktor grający w „Domu złym” Dziabasa. To z nim Środoń planuje robić interesy, z których może by i coś wyszło, gdyby Dziabas nie próbował go zabić i okraść.. Nawet jeśli takie obsadzenie tych dwóch postaci to przypadek, to i tak jest znaczące.

BM:

Tak. To, że „rozkwit ducha przedsiębiorczości” nastąpił już w latach 80. pokazuje nawet raczej średni film Juliusza Machulskiego „Ile waży koń trojański?”. Gdzie ci, którzy w „wolnej Polsce” jeżdżą Hummerami, za późnego Jaruzelskiego poruszali się już Mercedesami. Co do roli Plebanów w budowie kapitalizmu to najpierw mieliśmy „układy w Polmozbycie”, a po 1989 roku „Ksiądz Auto Poland”, o czym z rozmiłowaniem rozpisywało się NIE. Jeśli zaś mówimy o Panach, to odwołam się do książki Prof. Tadeusza Kowalika „www.polskatransformacja.pl”. Zauważa on bardzo słusznie, że jednym z wielkich zaniedbań lewicy (również tej postkomunistycznej) było nieprzepracowanie problemu uwłaszczenia nomenklatury. Kowalik ma pełną rację, gdy pisze, że uznanie, iż problem nie istnieje było dla rodzimej lewicy najgorszym rozwiązaniem.

JM:

Z drugiej strony polskie kino popularnym ostatnich dwudziestu lat (a nawet i w pewnym stopniu kino lat osiemdziesiątych) pokazuje ten proces. Gatunkiem, w którym ten temat ciągle powracał było przede wszystkim kino akcji, zwłaszcza polskie próby przeniesienia na nasz teren filmowego thrillera. W „Psach”, „Ekstradycji”, czy – z nowszych produkcji – w „Glinie” mamy właśnie obraz gęstej sieci układów szczelnie oplatających polską rzeczywistość, na ogół wywodzących się ze starego systemu. Stąd teza Wojciecha Orlińskiego, że pierwszym miejscem, w którym wybrzmiała metafora „układu” było polskie kino akcji. Jest to teza o tyle chybiona, że na przykład w filmach Pasikowskiego mamy do czynienia z głęboko cyniczno-nihilistyczną wizją polskiego społeczeństwa, w której nie ma miejsce na żadne kolektywne projekty zmieniania rzeczywistości, można co najwyżej walczyć o ocalenie własnej przyzwoitości we wszechogarniającym bagnie (przy czym ten przywilej heroicznej walki przysługuje w zasadzie wyłącznie bohaterom płci męskiej).

Wracając jednak do Smarzowskiego, to zastanawia mnie w jaki sposób jego obraz późnego PRL zostanie przechwycony i przepracowany przez naszą kulturę, w jakie narracje zostanie włączony. Bez wątpienia film może być podatny na przechwycenie przez prawicowe narracje, upatrujące wszystkich problemów dzisiejszej polski w „dziedzictwie PRL” Jest to o tyle ciekawy problem, że mamy ostatnio całkiem sporo filmów o PRL radykalnie odchodzących od ostatnio dominującego w polskim kinie obrazu tych czasów, jaki powielały takie dzieła jak „Katyń”, „Popiełuszko”, czy „Generał Nil”. „Dom zły”, obok „Rewersu”, „Mniejszego zła”, czy „Wszystko, co kocham” przyjmuje jednak radykalnie odmienną perspektywę.

BM:

Nie wydaje mi się, aby teza Orlińskiego była chybiona. Ma absolutną rację twierdząc, że polskie kino sensacyjne lat 90. stworzyło koncepcję układu. Przy czym metodą radzenia sobie z rzeczywistością miało być przystosowanie. Było jednak kwestią czasu, kiedy pokolenie wychowane na tych filmach uzna, że „trzeba wywrócić stolik brydżowy”. Ważnym obrazem jest z tego punktu widzenia „Dług”, w sposób bezpardonowy atakujący słabość państwa, wskazując jednocześnie, że głównymi ofiarami tej słabości są „młodzi, zdolni, przedsiębiorczy”, „biorący sprawy w swoje ręce”.

Na pewno zostanie podjęta próba przechwycenia filmu Smarzowskiego przez zwolenników „teorii modernizacji”, tłumaczących, że przyczyny polskiego zacofania tkwią po prostu w PRL-u. Nie znaczy to jednak, że ten projekt musi się udać.

Co do obrazu PRL-u w „Rewersie”, to jest może mniej strasznie, a bardziej śmiesznie, mniej czytankowo, a bardziej wysublimowanie, ale generalnie krytyka stalinizmu jest druzgocąca. Ubek rozkochuje w sobie dziewczynę tylko po to, aby znaleźć haki na jej szefa to niezbyt afirmatywny obraz PRL-u. Chociaż sympatyczne jest to, że Lankosz pokazuje, iż PRL nie jest czarną dziurą wypełnioną co najwyżej przez niekończące się batalie z komuną prowadzone przez „Polskę AK”.

JM:

Z tym, że wizję „układu” rysuje także popkultura pochodząca z krajów kapitalistycznego centrum, przede wszystkim ze Stanów Zjednoczonych, gdzie mamy cały gatunek thrillera spiskowego przepełnionego paranoiczną narracją. Frederic Jameson napisał kiedyś ciekawy tekst, w którym analizuje to zjawisko, jako przykład krytyki społecznej, zatrzymującej (czy wykolejającej) się na figurze spisku, układu, nie zauważając tego, że „układem układów” jest sam kapitalizm. Przy tym kapitalizm nie potrzebuje żadnego „szefa wszystkich szefów”, żadnych iluminatów, czy reptilian, a nawet grupy Bilderberg, by działać w sposób jaki działa, wywłaszczając większość ze społecznie wytwarzanego bogactwa i z możliwości świadomego kształtowania własnego bytu. W Polsce ta figura układu przybrała określone formy ideologicznie i rzeczywiście, najlepiej wyraża je „Dług”. Pozytywnym bohaterem jest przedsiębiorca, która rzuca studia i buduje dom (by rodzina – jego dziewczyna jest w ciąży – była „na swoim”). W dodatku nie jest to przedsiębiorca-wynalazca, bohaterowie sami niczego nie wynajdują, nie są innowacyjni, po prostu próbują się podłączyć do włoskiej firmy produkującej skutery i przenieść ich produkcję do Polski, reprezentują półperyferyjny, odtwórczy kapitalizm. „Dług” jest rzeczywiście o tyle najbardziej zideologizowany, że tworząc obraz „układu”, jednocześnie tworzy heroiczny portret przedsiębiorcy.

Smarzowski bez wątpienia w obu swoich filmach uderza w ten portret. W „Domu złym” układ jest nie tyle czymś, co oplata społeczną rzeczywistość korumpując ją, co samą społeczną rzeczywistością jako taką.

poprzedninastępny komentarze