Rzecz traktuje o życiu współczesnej polskiej prowincji, moralności i mentalności naznaczonej dulszczyzną. Zarówno książka, jak i sztuka ukazują beznadzieję i monotonię, powodowane brakiem szans na pracę i realizację życiowych marzeń. Jednakże temu sprawozdaniu z poczucia klęski i alienacji towarzyszy kontekst politycznej dyskusji i symboliki. Oto bowiem w miasteczku pojawia się inwestor imieniem Bella Bellowski.
Wraz z jego przybyciem pojawiają się wśród "tubylców" dwie postawy. Jedną z nich jest ideologiczne odrzucenie i utożsamienie inwestora ze wszelakim złem: przypisuje mu się cechy diaboliczne, by go wyegzorcyzmować, odbywają się modły w domach i kościołach. To reakcja wszystkich tych, którzy utożsamiają się z Rydzykiem, upatrując zagrożenia we wszelkiej innowacyjności, zwłaszcza, jeśli pochodzi ona z zewnątrz.
Druga reakcja to nadzieja na pracę, zachłyśnięcie się wręcz perspektywą dość wysokich zarobków. Tę drugą postawę bohaterowie - inteligenci nie należący do żadnej z tych opcji - nazywają interpretacją balcerowiczowską. Ubolewają, że w tym kraju obowiązują tylko dwie możliwe wykładnie rzeczywistości: nacjonalistyczno-populistyczna i neoliberalna. Oni sami - młodzi, utalentowani i przegrani - starają się wykraczań poza obie.
Jednakże i oni są mamieni przez inwestora, który wozi ich czarną limuzyną, zaprasza na imprezy. Próbuje przekonać blichtrem i przyjazną postawą. Ale nie kupuje do końca ich zaufania. Widzą, że nie wszystko jest w porządku. Co więcej, widzą to także ci, których uwodzi wizja balcerowiczowska. Wymownie ukazuje to scena castingu do pracy, podczas której kobiety są traktowane i wybierane w sposób przedmiotowy.
Pozornej pikanterii działalności kapitalisty Bellowskiego dodają obiegowe plotki, jakoby ten nagradzał pieniężnie te pracownice, które oddają się wraz z nim perwersyjnym uciechom. Pikanteria to pozorna, bowiem istotą perwersji Bellowskiego jest zachłanność kobiet, które dadzą się upokorzyć za forsę. Temu doświadczeniu upokorzenia również podczas sceny castingu towarzyszy pewnego rodzaju oburzenie, zwykły odruch niezgody na pozbawianie ludzi godności. Autorzy przedstawienia jednak znakomicie ukazują, w jaki sposób ludzie sami z siebie kanalizują bunt i sprzeciw. Potrafią zracjonalizować upokorzenia, albo wziąć "winę" na siebie: "widocznie, jak któraś z kobiet kontestuje praktyki Bellowskiego, to oznacza, że jest mniej atrakcyjna". A poza tym ,wszystkim liczącym na Bellowskiego towarzyszy dewiza: " Każdy orze jak może", która jest w stanie usprawiedliwić wszelkie "sprzedanie" siebie pracodawcy.
Młodzi inteligenci przyglądają się wszystkiemu biernie. W głównych bohaterach nie ma dążenia do publicznegio wyrażenia swojego zdania, choć to wszystko napawa ich niesmakiem i etycznym sprzeciwem. Nie potrafią ubrać rzeczywistości w kategorie polityczne - w przeciwieństwie do gniewnych młodych nacjonalistów, którzy doszukują się przyczyny stanu rzeczy w domniemaniu, że kapitał Bellowskiego jest zagraniczny. Ich argumenty mają charakter populistyczno-autorytarny: są przekonani, że prawdziwie polski kapitalizm wyglądałby inaczej.
Jeden z młodych inteligentów, który zarabia na życie graniem na ulicy, dochodzi do wniosku, że postawa obojętności jest nie do przyjęcia i postanawia wkroczyć na drogę terrorystyczną. Jednakże nad strategią i zdefiniowaniem celu górę bierze w jego przypadku agresja, motywowana frustracją. Albowiem chorobą tej młodej inteligencji jest brak narzędzi intelektualnych, umożliwiających uporządkowanie i określenie rzeczywistości. Gubi ich brak ideologii, która nakreśliłaby jakąś autentyczną - nie zaś autorytarną - alternatywę wobec wizji skomercjalizowanej Polski balcerowiczowskiej.
Tylko taka alternatywa umożliwiłaby urzeczywistnienie żywionych przez nich humanistycznych ideałów, jakże odrębnych od nacjonalistyczno-katolickiej papki, której wszędzie w środowisku miasteczka pod dostatkiem.
Na spotkanie z autorem książki i reżyserem poszłam zadać pytanie, czy jest to sztuka w jakikolwiek sposób zaangażowana politycznie. Czy dobrze odebrałam to, "co autor miał na myśli". Czy zatem przesłaniem i książki i sztuki jest niezgoda na bierność i obojętność inteligencji wobec status quo? Czy autorzy faktycznie zdecydowali się kontestować apolityczność i aideologiczność inteligencji? Sądząc po ptrzedstawieniu, spodziewalam się odpowiedzi twierdzącej, tym bardziej, ze autor książki mówi, ze powstała ona z bólu i niezgody.
Tymczasem - nic podobnego. Autorzy odżegnują się od mojej sugestii twierdząc, ze ich zamiarem było jedynie ukazanie współczesności. Ot, reporterski zapis świata. Publiczność uczestnicząca w dyskusji, złożona w przeważającej mierze ze studentów, zgodziła się, że tak to wygląda i zostało poruszająco ukazane. Dyskutanci nie poszli jednak ani kroku dalej w swej refleksji. Jedyną polityczną wypowiedzią było zwrócenie przez kogoś z publiczności uwagi na to, że z przedstawienia wychodziły oburzone "moherowe berety", nie mogące znieśc humorystycznego potraktowania kultu papieża.
Autorzy słysząc to ucieszyli się, pomimo, że nie mieli powodu; w rzeczywistości bowiem słuchaczy Radia Maryja nie byłoby nawet stać na kupno biletu za 30 zł. Tymi, co wychodzi, byli przedstawiciele klasy średniej, porządnej i nie przyzwyczajonej do wulgaryzmów.
Być może, ten brak jakiejkolwiek chęci zangażowania u tworców wynika z ich pogubienia się w realnym świecie społecznym. A może jest wynikiem asekuranctwa? Od tego ostatniego odżegnywał się co prawda jednoznacznie autor książki twierdząc, że nie znosi zaprzedanej inteligencji, która tylko o myśli o pomnażaniu zer na koncie.
Czy jednak czymś dużo lepszym jest postawa biernego, cierpiącego obserwatora, nie mogącego zgodzić się z realiami, lecz jednocześnie uciekającego w świat marzeń i fantazji ("niebologię" w przypadku głównego bohatera, obserwującego chmury). Przecież to także może stać się swoistą ideologią. Czy zatem autorzy piętnują taką postawę, czy pochwalają ucieczkę od rzeczywistości jako jedyną strategię zachowania własnej twarzy?
Za dużo w książce i sztuce przemyśleń i trafnych obserwacji, by uwierzyć autorom, iż rzeczywiście chcą pozostawić inteligentów w takim marazmie. Dlatego zadaję sobie jeszcze raz pytanie: Czy godzą się na niewolnictwo polegające na tym, ze ludzie rozumiejący w czym rzecz w obecnym skomercjalizowanym kapitalizmie muszą uciekać w prywatność i nierealność, by jakoś to wszystko wytrzymać? Czy też autorzy jednak boją się głośno i publicznie przyznać do tego, że wołają o zaangażowanie?
Recenzja dotyczy premiery przedstawienia "Wszystkim Zygmuntom między oczy!!!", która miała miejsce 31 marca 2006 w Teatrze Polskim we Wrocławiu (reż.: M. Fiedor, scen.: J. Kozikowski, grają m. in.: A. Szczyszczaj, K. Preis, M. Kiljan, R. Nowak). Przedstawienie było oparte na książce M. Sieniewicza "Czwarte niebo", W.A.B., Warszawa 2003 r.
Ewa Groszewska