Wszystko pięknie i ładnie, ale kiedy jesteś feministką i zaczynasz czytać tak rozpoczynający się tekst zachodzisz w głowę, kogo w tym wszystkim brakuje? Dopiero bliższe przyjrzenie się poszczególnym tekstom i definicjom podsuwa nam prostą odpowiedź - kobiet! Gdzie są? Czy w ogóle były?
Kobiety pojawiły się dopiero w ostatnim etapie rozwoju partii według Webera, w partiach masowych. Było to w oczywisty sposób związane z przyznaniem im praw wyborczych, do czego w większości państw doszło po I wojnie światowej. W jednych państwach udało się to stosunkowo łatwo (np. w Polsce - mówiąc humorystycznie – wystarczyło, by delegacja kobiet odstała swoje na mrozie z petycją pod domem Marszałka Piłsudskiego [Walczewska, 2000], choć oczywiście działania na rzecz uzyskania przez kobiety prawa wyborczego trwały od kilku lat), w innych zostało okupione wieloma ofiarami (np. w Anglii, gdzie widok ciągniętych po bruku przez policję czy tratowanych przez konie sufrażystek przeraża do dzisiaj).
Partie i organizacje lewicowe zawsze wydawały się naturalnymi sprzymierzeńcami kobiet, zajmując się najistotniejszymi problemami, jakie nurtowały społeczeństwa w przeszłości, odważnie występując z kontrowersyjnymi postulatami, narażając się na represje ze strony tradycyjnie i religijnie nastawionych władz państwowych. Takie żądania jak: popieranie redystrybucji dochodu narodowego i dążenie do wyrównania dochodów obywateli, rozbudowa socjalnych programów państwa, zwiększenie wydatków na służbę zdrowia, szkolnictwo, równouprawnienie kobiet, popieranie praw wszelkich mniejszości, w tym seksualnych oraz hołdowanie postawom laickim były od zawsze charakterystyczne dla opcji lewicowej. Lewica kusiła i zachęcała kobiety, by odnajdywały swoje miejsce w jej szeregach w przestrzeni publicznej, nie zawsze z czystych (czasem z wręcz bardzo koniunkturalnych) pobudek. Więcej kobiet oznaczało bowiem większy elektorat. Jednak same kobiety również wybierały lewicę ze względów praktycznych, gdyż na lewicy miały większe szanse realizacji własnych aspiracji i dążeń niż gdziekolwiek indziej. W partiach tego typu różnie układały się relacje między mężczyznami a kobietami. Te drugie niekiedy ostro musiały forsować swoje postulaty. Licząc się z ośmieszeniem na forum partyjnym. Nie zawsze było łatwo. Bo jak mogło być skoro nawet Karol Marks, który dostrzegał wprawdzie problem dyskryminacji kobiet, głównie dzięki przemyśleniom Fryderyka Engelsa, jednocześnie za cechę najbardziej cenioną u kobiet uznawał ich słabość? [Wheen, 2005]. Zresztą do tej pory w niektórych broszurkach lewicowych można dostrzec dziwną niechęć, co prawda nie do „normalnych” kobiet, ale do feminizmu i feministek, jako wytworu „burżuazyjnego społeczeństwa”, jak jest to wyrażone na przykład w książce Chrisa Hartmana Marksizm w działaniu [1994].
Innym przykładem podobnego „kwiatka” na polskim gruncie jest tekst zamieszczony na stronie Nurtu Lewicy Rewolucyjnej 8 marca - Feminizm ci tego nie powie, który przytaczam w całości:
Rzeczywista walka z opresją kobiet musi oznaczać konfrontację z systemem kapitalistycznym. Byłaby to walka o bezpłatne przedszkola, bezpłatną służbę zdrowia (w tym bezpłatną aborcję), płatne urlopy macierzyńskie itp. Takie postulaty naruszają interesy panów tego społeczeństwa i państwa, pasożytów żyjących z pracy innych – burżuazji. Walka feministek z kulturowymi stereotypami i anty-kobiecymi przesądami uzasadnianymi religijnie jest zjawiskiem pozytywnym, lecz zupełnie nie wystarczającym do likwidacji opresji kobiet. Jest bowiem postawiona na fałszywej płaszczyźnie twierdzeń, że „wszyscy mężczyźni korzystają z opresji kobiet”. W rzeczywistości szary pracownik nie cieszy się, że jego żona kiepsko zarabia, bo uderza to w konsumpcję ich rodziny. Cieszy się natomiast burżuj – pracodawca kobiety. Walka z opresją kobiet nie może więc wypływać z urojonego przez feministki rzekomego „przyrodniczego konfliktu między kobietami i mężczyznami”. Skuteczna walka o równość kobiet związana jest przede wszystkim z konfliktem między pracownikami a pracodawcami. I tej niepopularnej prawdy feministki (wyedukowane i zamożne panienki z klasy średniej) w swoich kolorowych żurnalach nie piszą...
[Dalej! pismo socjalistyczne, http://republika.pl/socjalizm/14.htm].
Ten krótki tekst pokazuje, jak bardzo polska radykalna lewica jest pod wpływem XIX-wiecznych lektur, takich jak choćby Kobiety i socjalizmu, dzieła Augusta Bebla z 1879 roku, z którego czerpie pełnymi garściami, i którego jest swoistym powtórzeniem. Szkoda tylko, że nie dostrzega się dwóch bardzo istotnych kwestii – tego mianowicie, że być może szary pracownik nie cieszy się, gdy jego żona mniej zarabia, ale nie przeszkadza mu po powrocie do domu oczekiwać od niej, że mu podstawi pod nos ugotowany obiad, wypierze i wyprasuje koszule, zajmie się dziećmi, posprząta, poda gazetę, a wieczorem jeszcze pełna entuzjazmu „obsłuży” go w sypialni. Brutalna prawda jest taka, że mężczyzna - wyzyskiwany pracownik, po powrocie do domu przekształca się w kapitalistycznego i patriarchalnego wyzyskiwacza, który dyskryminuje i ciemięży swoją żonę, oczekując od niej pracy na drugim etacie, świadczonym mu zresztą całkowicie nieodpłatnie. Nie zauważa się również w łonie radykalnej lewicy, że konflikt, owszem, przebiega na linii pracodawca - pracownik, ale istnieje jeszcze jeden istotniejszy problem w obrębie samych pracowników – między kobietami a mężczyznami. Ci ostatni za wykonywanie pracy na tym samym stanowisku, co kobiety otrzymują wynagrodzenie większe o ok. 25-30 proc. Reasumując, nawet najbardziej wyzyskiwany pracownik płci męskiej jest bardziej uprzywilejowany, niż pracownik płci żeńskiej. Po przeczytaniu powyższego tekstu ogarnął mnie pusty śmiech, bo doprawdy, biedna musi być polska lewica radykalna, skoro uznaje pisma kolorowe reprodukujące stare stereotypy płciowe w nowych dekoracjach (takie jak „Elle” czy „Cosmopolitan”) za pisma feministyczne.
Wśród polskiej radykalnej lewicy jedyną organizacją, która otwarcie porusza sprawy kobiet (aborcji, dyskryminacji na rynku pracy) oraz mniejszości seksualnych jest Pracownicza Demokracja. Dla pozostałych tematy te nie mają większego znaczenia. Jednak i ona popełnia charakterystyczny błąd podciągnięcia walki o prawa kobiet w ogólną walkę o obalenie systemu kapitalistycznego, co było od lat 70. ostro krytykowane przez amerykańskie feministki.
Ciekawy jest też polski ruch alterglobalistyczny, w którym bądź, co bądź, lewica odgrywa dużą rolę. Mamy do czynienia z tą samą tendencją, co w państwach, gdzie ruch ten jest silniejszy - uczestnictwo kobiet jest w nim na przyzwoitym poziomie, jednak problematyka kobieca jest tam wyraźnie marginalizowana. Z jednej strony mamy szumne deklaracje walki o prawa kobiet jako jednego z najważniejszych alterglobalistycznych postulatów, a z drugiej smutną rzeczywistość, w której działacze wygłaszający piękne deklaracje jednocześnie dyskryminują swoje koleżanki.
Gdy w kwietniu 2004 roku odbył się w Warszawie zorganizowany przez środowiska wolnościowo-alterglobalistyczne Antyszczyt, wydarzenie alternatywne w stosunku do Europejskiego Forum Ekonomicznego, mieliśmy do czynienia z prawdziwym zalewem „machoistycznego” alterglobalizmu. Znowu można było oglądać jak patriarchalne mechanizmy wykluczyły kobiety z partycypacji w najistotniejszych decyzjach, a mniej lub bardziej dorośli chłopcy bawią się swoimi klockami, budując nimi świat bez kobiet, świat tym razem alterglobalistyczny.
Spotkania zorganizowane przez Koalicję Grup Wolnościowych „Antyszczyt Wa29” nie podejmowały nawet w najskromniejszym wymiarze tematyki kobiecej czy nawet obecności kobiet w polskim ruchu alterglobalistycznym. W panelach dyskusyjnych również dziwnym trafem zabrakło kobiet – dyskutantek. Jedynym miejscem, w którym w ograniczonym zakresie pojawiła się interesująca nas tematyka były, zorganizowane przez wspomnianą wcześniej Pracowniczą Demokrację „Dni Antykapitalizmu”, gdzie osobne spotkanie o sytuacji kobiet i mniejszości seksualnych prowadziła Katarzyna Puzon. Pracownicza Demokracja przygotowała także inne spotkania, nie poruszające kwestii równouprawnienia kobiet i mężczyzn, na których było kilka prelegentek. Inną, znaczącą sprawą był brak kobiet wśród organizatorów Antyszczytu, zaś na konferencjach prasowych przewijały się ciągle te same cztery twarze (Piotra Ikonowicza - Nowa Lewica, Arkadiusza Zajączkowskiego „Owca” - Federacja Anarchistyczna, Filipa Ilkowskiego - Pracownicza Demokracja i Macieja Wieczorkowskiego - Zieloni 2004). Zapewne w tym momencie pojawiłoby się sprostowanie ze strony działaczy alterglobalistycznych, że kobiety brały udział w organizowaniu antyszczytu. Byłaby to zapewne prawda, gdyby nie to, że zajmowały się one wykonywaniem podrzędnych i uciążliwych zadań. Bardzo interesujący jest fakt, że gdy ukazała się pierwsza książka krytyczna względem polityki neoliberalnej w Polsce, analizująca przy tym początki ruchu sprzeciwu (Przemysław Wielgosz, Opium globalizacji), to została zupełnie pozbawiona perspektywy genderowej, a dopełniały ją cztery rozmowy z polskimi przedstawicielami ruchu alterglobalstycznego.
Feministyczne odkrywanie historii
Feministyczne autorki, takie jak Marie Marmo Mullaney, w swojej pionierskiej pracy Revolutionary women – gender and the socialist relolutionary role [1983] często zajmowały się powiązaniem kobiet z ruchami lewicowymi. Mullaney pod swoją lupę badaczki wzięła pięć wyjątkowych kobiet: Eleonorę Marks - córkę Karola Marksa; Aleksandrę Kołłataj - bodajże najbardziej znaną działaczkę rosyjskiego ruchu robotniczego i pierwszą kobietę mianowaną ambasadorem swojego kraju; Różę Luksemburg - działaczkę polskiego i niemieckiego ruchu robotniczego, ideolożkę SDKPiL, teoretyczkę ekonomii politycznej, uczestniczkę rewolucji 1905 roku oraz rewolucji socjalistycznej 1918 roku w Niemczech, bestialsko zamordowaną przez bojówkę Freikorpsu; „La Pasionarie”, czyli Dolores Ibárruri - wybitną przywódczynię Hiszpańskiej Partii Komunistycznej i przewodniczącą Zjednoczenia Kobiet Antyfaszystek, która swoimi płomiennymi mowami zagrzewała do walki oddziały republikańskie podczas wojny domowej w Hiszpanii oraz Angelikę Balabanoff, nazywaną „drugą najważniejszą kobietą w Rosji Sowieckiej po Aleksandrze Kołłątaj” [Mullaney, 1983: 183].
Przyglądając się życiorysom wspomnianych kobiet–rewolucjonistek pod kątem podobieństw (m.in. najmłodsze dziecko w rodzinie, ciężkie przeżycia podczas dzieciństwa, tradycyjna rodzina ograniczająca ich rozwój) i różnic, jakie konstytuowały ich drogi do walki o prawa kobiet i dążenie do zmiany systemu, w jakim funkcjonowały, autorka zastanawia się, czy można stworzyć jednolity archetypiczny model kobiety-rewolucjonistki, śledzi, czy we wszystkich przypadkach pojawiają się te same czynniki. Książka ta jest pierwszą publikacją podejmującą kwestie uczestnictwa kobiet w rewolucyjnych ruchach i otwarcie pokazującą dyskryminację ze strony męskich towarzyszy, trudności w prowadzeniu działalności oraz rozczarowanie, jakie im towarzyszyło.
Inną feministką podejmującą tę tematykę była angielska historyczka Sheila Rowbotham, która w opublikowanej w 1972 roku książce Women, Resistance and Revolution. A History of Women and Revolution in the Modern World opisywała udział kobiet w kilku najważniejszych wydarzeniach historycznych: rewolucji francuskiej, październikowej, kulturalnej w Chinach oraz kubańskiej. Dzięki temu autorka stworzyła spójną teorię świadomego zacierania śladów kobiet w historii i wykluczania ich z niej. To tak, jak kiedyś napisała Izabela Filipiak: „nie odzyskując prawa do własnej historii, nie istniejemy. Nie opowiadając własnej historii, skazujemy nie tylko siebie na nieistnienie” [za: Kondratowicz, 2001: 4].
Przy poruszaniu kwestii zacierania śladów kobiet w historii mam własną o tym opowieść. Podczas poszukiwania materiałów do pisanej przeze mnie pracy magisterskiej dotyczącej Polskiej Partii Socjalistycznej, wśród różnych tytułów w bibliografii pojawiły się dwie książki: PPS 1892-1992 Romana Stefanowskiego [1992] oraz Słownik polityków polskich XX wieku [1998] pod redakcją Przemysława Hausera i Stanisława Żerki. W tej pierwszej książce na końcu znajdował się aneks z notami biograficznymi najważniejszych postaci dla tej partii. I aż włosy mi się zjeżyły na głowie, gdy wśród wymienionych 65 działaczy była tylko jedna kobieta i to taka, której siłą rzeczy nie można było pominąć - współzałożycielka partii Maria Jankowska – Mendelsonowa. Zabrakło takich aktywistek jak Zofia Praussowa, Zofia Daszyńska, Zofia Moraczewska, Dorota Kłuszyńska, Wanda Wasilewska, Lidia Ciołkoszowa, Stanisława Woszczeńska, Władysława Weychert-Szymanowska, Maria Kelles-Krauz, Eugenia Pragierowa, Maria Koszutska czy znana feministka i lekarka, Justyna Budzińska-Tylicka. Zaś w Słowniku polityków polskich XX wieku na 234 polityków wymienione są trzy jedynie kobiety , mimo że niektóre spośród wymienionych osób politykami na pewno nie są – np. Leszek Kołakowski czy Józef Glemp.
Doświadczenia z przeszłości
Ruchy kontestatorskie czy rewolucyjne w swoim wydźwięku, dążąc do obalenia istniejącego systemu społeczno-politycznego, nigdy nie negowały potrzeby zmiany sytuacji kobiet, uznając jednocześnie, że istnieją ważniejsze kwestie, które w pierwszej kolejności należałoby rozwiązać. Tak było w przypadku ruchów marksistowskich, gdzie na pierwszym planie lokowała się kwestia praw robotników, a kwestii równouprawnienia płci nie traktowano jako najpilniejszej. Zawsze istniała gradacja celów. Dlatego też przywódcy ruchów proponowali kobietom włączanie się w działalność na rzecz ogólnej sprawy, na przykład rewolucji socjalistycznej, obiecując, że po osiągnięciu upragnionego celu, ruch przystąpi do rozwiązywania kwestii praw kobiet. Świetnym tego przykładem jest rewolucja kubańska, podczas której kobiety brały czynny udział w walkach przeciwko dyktatorowi Batiscie. Fidel Castro w przemówieniu w Santa Clara wygłoszonym dla członkiń Kubańskiej Federacji Kobiet, mimo że uznawał wkład kobiet w obalenie Batisty, to tuż po podziękowaniach za walkę u boku mężczyzn, zasugerował im powrót do tradycyjnej roli matki i żony, bo „kto ugotuje obiad, gdy dziecko wróci do domu? Kto zaopiekuje się niemowlętami i przedszkolakami? Kto będzie karmił męża, kiedy wróci z pracy? Kto będzie prał, sprzątał i zajmował się tymi wszystkimi rzeczami?” [za: Greer, 2001: 339].
Jednocześnie trudno zaprzeczyć, że na Kubie sytuacja kobiet po rewolucji w 1959 roku nie uległa diametralnej poprawie. Wprowadzono bowiem kilkanaście prokobiecych ustaw (jak choćby Family Code z 1974 r.). Podjęto wiele działań na rzecz włączenia kobiet w każdą sferę życia (społeczną, polityczną i gospodarczą). Kobiety zyskały także dostęp do antykoncepcji i aborcji na życzenie [Rowbotham, 1974; Rosendahl, 2000]. Należałoby jednak zadać pytanie, czy stało się tak ze względu na dobrą wolę „Ojców Rewolucji” czy może dlatego, że kobiety same aktywnie zabrały się za wywalczenie swoich praw. Obawiam się, że raczej to drugie.
Przyjrzyjmy się zatem na kilku przykładach, czy kobietom na zdrowie wyszła ta symbioza z ruchem lewicowym. Dla większości amerykańskich feministek, doświadczonych przez alians polityczny z New Left odpowiedź jest prosta, jak ta udzielona przez Heidi Hartmann [1981]:
Małżeństwo marksizmu i feminizmu było jak małżeństwo męża i żony odmalowane w angielskim prawie zwyczajowym - marksizm i feminizm stanowiły jedno i tym jednym był marksizm. Współczesne próby zintegrowania marksizmu i feminizmu nie satysfakcjonują nas, gdyż sytuują feministyczną walkę w większej, ogólnej walce przeciwko kapitalizmowi [s. 11].
Autorki Women and the Revolution. A discussion of the unhappy marriage of marxism and feminism [Sargent, 1974] zadawały wprost pytanie, czy kobiety będące feministkami, lesbijkami, socjalistkami, marksistkami bądź anarchistkami są w stanie osiągnąć równość w lewicowym ruchu postępowym, gdzie dominującą ideologią był marksizm. Problemem wydał się jednak nie marksizm czy lewicowy ogląd świata, ale właśnie patriarchat mocno zakorzeniony w umysłach męskich działaczy ruchu. Dla nich problematyka kobieca była bardzo istotna (z wyjątkiem kultury amerykańskiej), jednakże zawsze priorytetem była jednakowość obu płci, a także podkreślanie potrzeby wspólnej walki przeciwko kapitalizmowi.
Schemat postępowania wobec kobiet był zwykle ten sam. Najpierw podejmowały one określoną aktywność polityczną, były zwykle entuzjastycznie nastawione do nowej idei, oczarowane słuchały pięknych i gładkich słów przywódców o tym, że kwestia praw kobiet jest równorzędna z innymi postulatami ruchu, etc. W końcu zdawały sobie sprawę, że zadania, jakie były im przydzielane, miały pośledni charakter. Przydział zadań przebiegał według podziału na sferę prywatną i publiczną. Mężczyźni - jako przynależący do sfery publicznej - byli przywódcami, pisali odezwy, teoretyzowali i zajmowali się pracą koncepcyjną. Kobiety identyfikowane tylko i wyłącznie ze sferą prywatną, nie dostawały ambitnych zadań, w których musiałyby wykazać się swoją umysłowością. Były „kobietami rewolucjonistów” i taki status miał im odpowiadać. Dopiero sztandarowe hasło Carol Hanish „prywatne jest publiczne”, wykorzystane przez feministki drugiej fali, odwołujące się między innymi do stwierdzenia, że dokonywanie rozróżnienia na sferę publiczną i prywatną jest nieuzasadnione, unaoczniło stosowanie dwóch różnych miar wobec kobiet i mężczyzn.
Sytuacja przyzwolenia na gorsze traktowanie zmieniała się w momencie, gdy do kobiet docierało ich podrzędne i instrumentalne traktowanie przez mężczyzn. Wtedy rozpoczynał się bunt i walka o uzyskanie takiej samej pozycji w ruchu, jaką posiadali jego męscy przedstawiciele. Spotykało się to z ostrą reakcją innych aktywistów, usiłujących kpiną, ośmieszaniem czy ostracyzmem przywrócić kobietom odpowiednią optykę. Wobec niemożności porozumienia i niezgody kobiet na powrót do poprzedniej sytuacji, następowało ich odejście z ruchu i tworzenie własnych organizacji, nakierowanych na realizację odmiennych postulatów i żądań.
Na potwierdzenie tej tezy wystarczy podać przykład sytuacji kobiet w amerykańskiej New Left, gdzie ich głos w SNCC (Student Nonviolent Coordinating Commitee) był zwyczajnie pomijany. Zarówno białym jak i czarnym kobietom przypadała najgorsza, mało ambitna praca - przepisywanie odezw działaczy, powielanie ulotek, przygotowywanie posiłków czy sprzątanie. Bunt kobiet rozpoczął się od artykułu Beverly Jones zwanego Artykułem florydzkim (Florida Paper), w którym autorka poruszyła kwestie ignorowania mówczyń. Z kolei, gdy w 1964 roku działaczki przedstawiły tekst Pozycja kobiet w SNCC (autorstwa King i Hayden), w którym protestowały przeciw instrumentalnemu traktowaniu kobiet, domagając się równych praw, przywódca SNCC, Carmichael skwitował go krótkim zdaniem: „jedyną pozycją dla kobiet w SNCC jest pozycja horyzontalna” [Ślęczka, 1999: 107]. Radykalna myśl feministyczna wyrosła z oporu wobec dyskryminującej kobiety polityki lewicy lat 60. XX wieku.
Do głównych założeń socjalistycznych należało równouprawnienie kobiet i mężczyzn, z którym jednak w praktyce polskich partii lewicowych zawsze było gorzej. Na przykładzie przedwojennej Polskiej Partii Socjalistycznej i Komunistycznej Partii Polski spróbuję pokazać jak wyglądała w praktyce realizacja programów partii. Następnie prześledzę obecną sytuację kobiet w partiach takich jak SLD, SdPL, Unia Pracy, Unia Lewicy oraz Zieloni 2004. Postanowiłam zaszeregować wspomniane pięć partii jako lewicowe, gdyż są tak postrzegane w ogólnym społecznym odczuciu. Jednak moim zdaniem mają niewiele wspólnego z lewicowością sensu stricte, należą bowiem do nurtu neoliberalnego, wyrosłego w latach 80. po szerokim upowszechnieniu się „teorii Trzeciej Drogi” lasowanej przez Anthony’ego Giddensa, a przyjętej przez zachodnie partie socjaldemokratyczne, takie jak Partia Pracy na czele z Tonym Blairem czy SPD Gerharda Schrödera, a nawet przez niemieckich Zielonych z czołowym kontestatorem lat 60. Joschką Fischerem, który w międzyczasie zamienił koktajle Mołotowa na garnitur i teczkę ministerialną. Zdecydowałam się przedstawić również dwie partie przedwojenne – Polską Partię Socjalistyczną oraz Komunistyczną Partię Polski, ze względu na ich emancypacyjny względem kobiet program oraz szeroki, czy wręcz masowy udział kobiet w ich szeregach.
PPS od zawsze zwracała uwagę na kwestie kobiet, licząc na powiększenie o ich głosy swojego elektoratu, przyciągając je profeministycznym programem. Niestety to, co nie budzi zdziwienia w partiach prawicowych, tradycyjnie i wstecznie postrzegających rolę kobiety we współczesnym świecie, ograniczając ją tylko do Kinder, Küche i Kirche jest nie do pomyślenia w momencie, gdy mówimy o partiach lewicowych, które szafując prokobiecymi hasłami, utrudniają i uniemożliwiają kobietom karierę partyjną. W Polskiej Partii Socjalistycznej kobiet było wiele, jednak ich odsetek gwałtownie malał z chwilą mówienia o ich udziale we władzach partyjnych. Podczas pierwszego kongresu PPS w odrodzonej po okresie zaborów Polsce w 1919 roku na 150 delegatów znajdowała się TYLKO 1 (słownie – bo aż trudno uwierzyć - jedna) kobieta, z kolei do 16-osobowej Rady Naczelnej wybrano znowuż tylko jedną kobietę - Zofię Praussową , do Komisji Rewizyjnej partii wybrano wtedy dwie kobiety, jedną z nich była Wanda Wasilewska. Dla porównania: na ostatnim kongresie partii przed wybuchem II wojny światowej, który odbył się w 1937 roku w Radomiu, na 75 członków Rady Naczelnej wybrano pięć kobiet (Lidię Ciołkoszową, Dorotę Kłuszyńską, Agnieszkę Tomaszewską, Lucynę Woliniewską, Stanisławę Woszczyńską, która została również wybrana na wiceprzewodniczącą Rady). Jednak posłuch w partii miały tylko znane działaczki, takie jak Zofia Moraczewska, Lidia Ciołkoszowa czy Zofia Praussowa. Pozostałe działaczki niejednokrotnie skarżyły się na lekceważące traktowanie przez kolegów podczas przemawiania czy dyskusji [Śliwa, 1996]. Równie skromna była reprezentacja kobiet w klubach parlamentarnych PPS na przestrzeni dwudziestolecia międzywojennego – były to 4 posłanki i 2 senatorki. Podczas I kadencji Sejmu wśród 30 posłów PPS znajdowała się 1 kobieta – Zofia Moraczewska, w II kadencji na 35 posłów i 6 senatorów nie było żadnej kobiety, III kadencja nie przyniosła poprawy ilościowej reprezentacji kobiet, pomiędzy 52 posłami była 1 kobieta – Zofia Praussowa, podobnie w Senacie – pośród 6 senatorów była jedna kobieta - Dorota Kłuszczyńska. W Sejmie IV kadencji, w gronie 21 posłów socjalistycznych i 3 senatorów PPS ponownie nie znalazła się żadna kobieta.
Socjalistki w parlamencie zajmowały się m.in. likwidacją ograniczeń praw cywilnych kobiet, reorganizowaniem opieki społecznej oraz ochrony pracy kobiet i osób młodocianych. Co ciekawe, posłanki z różnych klubów politycznych wnosiły w 1919 roku projekt ustawy o sprzedaży oraz wyrobie spirytusu i napojów alkoholowych. Zarówno socjalistka, Zofia Moraczewska, jak i Gabriela Balicka ze Związku Ludowo-Narodowego używały tych samych argumentów. Zofia Moraczewska żądała też, by wprowadzono zapis o zakazie sprzedawania alkoholu w czasie świat państwowych i religijnych. Socjalistkom podczas swojej działalności parlamentarnej udało się doprowadzić do uchwalenia w 1921 roku ustawy znoszącej cywilnoprawne ograniczenia praw kobiet, w 1923 roku ustawy o opiece społecznej, a w kolejnym roku ustawy o pracy młodocianych i kobiet. Dorota Kłuszczyńska starała się doprowadzić do ustawowej ochrony macierzyństwa i opieki nad dzieckiem, przeforsować ustawowe gwarancje praw socjalnych kobiet oraz wprowadzanie cywilnego prawa małżeńskiego.
Kobiety były aktywne w PPS, starały się wywalczyć sobie własną przestrzeń w łonie partii, dlatego też od marca 1920 roku wydawały „Głos Kobiet” , którego redaktorką naczelną była Zofia Praussowa. „Głos Kobiet” był dwutygodnikiem i miał dział spraw społecznych oraz politycznych, redagowany przez Władysławę Weychert-Szymanowską, co w owym czasie było ewenementem na rynku periodyków adresowanych do kobiet. Czasopismo zachęcało do aktywizowania się kobiet w związkach zawodowych i wyodrębniania w nich sekcji kobiecych, prezentowało sylwetki PPS-owskich kandydatek do rad miejskich etc. Przez cały okres dwudziestolecia międzywojennego panował miedzy kobietami spór o to, czy w partii powinny istnieć wyodrębnione jednostki.
Od 1922 roku odbywały się coroczne konferencje działaczek PPS. Z roku na rok rosła liczba lokalnych organizacji tego typu. Podczas organizowanych spotkań działaczki zajmowały się szerokim wachlarzem tematów, począwszy od poruszania kwestii politycznych przez kwestie praw reprodukcyjnych kobiet aż po regulacje prawne małżeństwa. Organizacje kobiece na co dzień zajmowały się pomocą rodzinom więźniów politycznych, organizowaniem kolonii dla dzieci, problematyką świadomego macierzyństwa. Sprawowały również patronat nad Robotniczym Towarzystwem Przyjaciół Dzieci, które walczyło o świeckość nauczania w szkołach, nad Klubami Kobiet Pracujących, organizującymi dokształcanie kobiet oraz nad Robotniczym Towarzystwem Służby Społecznej, którego celem było krzewienie świadomego macierzyństwa. Towarzystwo Służby Społecznej powołało z inicjatywy Justyny Budzińskiej-Tyleckiej w Warszawie Poradnię Świadomego Macierzyństwa, która była pierwszą tego typu jednostką na terenie naszego kraju.
Aktywna działaczka feministyczna, socjalistka i lekarka Justyna Budzińska-Tylecka do PPS wstąpiła jeszcze w 1895 roku. Wkrótce usunięto ją za kontakty z Socjaldemokracją Królestwa Polskiego i Litwy. Od 1907 roku, kiedy wróciła do kraju, prowadziła działalność na rzecz pełnego równouprawnienia kobiet i mężczyzn. Powołała i przewodniczyła Klubowi Politycznemu Kobiet Pracujących. W 1922 roku ponownie wstąpiła do PPS, z której listy została posłanką na Sejm, wybierana była kilkakrotnie do Rady Naczelnej partii. Była aktywna w ruchu antywojennym w 1920 roku, protestowała przeciwko stosowaniu tortur wobec więźniów twierdzy w Brześciu, organizując w 1930 roku ogromną demonstrację, za co skazano ją na więzienie. Występowała przeciwko klerykalizacji, jako feministka i lekarka walczyła o prawa kobiet powołując pierwszą w Polsce Przychodnię Świadomego Macierzyństwa.
Sytuacja kobiet w Komunistycznej Partii Polski nie rysowała się lepiej niż w PPS. KPP udało się w ciągu całego dwudziestolecia międzywojennego wprowadzić jedną kobietę do parlamentu. Była nią Janina Ignasiak, robotnica, nadzwyczaj aktywna i najbardziej czynna posłanka, która zabierała głos na prawie wszystkich posiedzeniach. Ignasiak była posłanką Sejmu 3 kadencji i wyrażała ostrą krytykę poczynań rządu.
Na szczeblu kierowniczym KPP i we władzach partii odsetek kobiet był nikły. W zjazdach partii od 1918 do 1932 roku, gdzie liczba delegatów wahała się między 23 a 93 osobami, liczba kobiet wynosiła od 2 do 7 (w 1918 i 1925 roku) [Śliwa, 1996]. Do Komitetu Centralnego wybierano pojedyncze kobiety, przez kilka lat była to jedna i ta sama, niezwykła postać ruchu socjalistycznego i komunistycznego Maria Koszutska, która była również wybierana do władz wykonawczych tj. do Biura Politycznego.
Natomiast przy Komitecie Centralnym zaczął działać od 1922 roku Centralny Wydział Kobiecy, kierowany przez Kamilę Kancewiczową i Esterę Golde-Stróżecką , który wydawał czasopismo „Robotnica”. Sytuacja kobiet w KPP była szczególnie ciężka, gdyż partia ta była prześladowana i musiała działać w konspiracji. Wiele kobiet w wyniku swojej działalności w KPP znalazło się w więzieniach, jak Maria Koszutska. Tej postaci chciałabym poświecić trochę więcej miejsca, gdyż była osobą wyjątkową i najwybitniejszą kobietą w polskich ugrupowaniach lewicowych okresu dwudziestolecia międzywojennego. Za PRL-u zapomniana. Za III RP jeszcze bardziej dorzucona - jako osoba identyfikowana jednoznacznie z niepopularnym nurtem lewicowym. Pochodziła z ziemiaństwa. Studiowała na Sorbonie. W 1902 roku związała się z PPS, by już w następnym roku zostać zesłaną za działalność wywrotową na Syberię. Po powrocie jeszcze silniej zaangażowała się w działalność lewicową stając się jedną z przywódców rozłamowej grupy PPS-Lewica. Doprowadziła do zjednoczenia PPS-Lewicy z Socjaldemokracją Królestwa Polskiego i Litwy, co zaowocowało w 1918 roku powstaniem Komunistycznej Partii Robotniczej Polski, która następnie przekształciła się w Komunistyczną Partię Polską. W latach 20. XX wieku więziona na Pawiaku w Warszawie. W swojej działalności podejmowała przede wszystkim kwestię agrarną (opowiadała się za przekazaniem części ziemi obszarniczej chłopom bezrolnym i małorolnym) oraz narodową. Na tle braku autonomii względem kierownictwa Międzynarodówki Komunistycznej poszczególnych partii narodowych popadła w konflikt ze Stalinem. Usunięta z KPP w 1929 roku, mieszkała w Warszawie i Moskwie, poświęcając się pracy oświatowej i wydawniczej. W 1937 roku została aresztowana przez NKWD i osadzona w wiezieniu w Jarosławiu nad Wołgą, gdzie zmarła 9 lipca 1939 roku po długiej chorobie.
Kolejnym mitem, o jakim wypada wspomnieć jest mit PRL, w którym kobiety miały równe szanse w dostępie do władzy, mogły podejmować pracę, uczestniczyły w życiu publicznym, etc. Jednocześnie ruch kobiecy został zmonopolizowany przez jedną organizację mającą poparcie władz państwowych - Ligę Kobiet, której celem była promocja pracy zawodowej kobiet. W 1966 roku powstała fasadowa - jak pisze Małgorzata Fuszara [2006] - Narodowa Rada Kobiet Polskich mająca stanowić reprezentację interesów kobiet przed władzami państwowymi i w kontaktach z zagranicznymi organizacjami kobiecymi. Ponieważ była identyfikowana z PZPR, a same idee emancypacji kobiet - będące jednym z priorytetów partii - zaraz po 1989 roku stały się czymś zupełnie zewnętrznym, narzuconym siłą i dalekim od narodowych interesów Polaków. Oczywiście wiadomo, że teoretyczne wspieranie emancypacji kobiet przez PZPR nie szło z praktyką dnia codziennego. W 1987 roku wśród członków biura politycznego KC PZPR kobiety stanowiły 10 proc. [Fuszara, ibidem], a w rządzie w tym samym roku znajdowała się zaledwie jedna kobieta.
Przypisy:
1. Maria Koszutska, Wanda Wasilewska i Hanna Suchocka.
2. Zarówno w przypadku tej działaczki, jak i innych kobiet z okresu dwudziestolecia międzywojennego, zachowuję powszechnie używaną w historycznych opracowaniach odmianę jej nazwiska, choć wywołuje to we mnie bunt ze względu na nie-genderową końcówkę.
3. Gazeta od 1904 roku była wydawana pod zaborem austriackim.
4. Wcześniej działaczka PPS.
5. Wcześniej obie także działały w PPS.
Bibliografia:
8 marca - Feminizm ci tego nie powie..., „Dalej! pismo socjalistyczne”, 2005, http://republika.pl/socjalizm/14.htm
Ciechomska, Maria (1996) Od matriarchatu do feminizmu. Poznań: Wydawnictwo Brama;
Fuszara, Małgorzata (2006) Kobiety w polityce. Warszawa: Wydawnictwo TRIO;
Greer, Germaine (2001) Kobiecy eunuch, Tł. Joanna Gołyś i Bożena Umińska. Poznań: Wydawnictwo Rebis;
Hartman, Chris (1994) Marksizm w działaniu, Tł. Hanna Bogusławska. Warszawa:
Solidarność Socjalistyczna;
Hartmann, Heidi (1981) The Unhappy Marriage of Marxism and Feminism [w:] Women and the Revolution. A Discussion of the Unhappy Marriage of Marxism and Feminism. Red. Lydia Sargent. Boston: South End Press;
Hauser, Przemysław, Żerka, Stanisław (1998) Słownik polityków polskich XX wieku. Poznań: Wydawnictwo Poznańskie;
Kondratowicz, Ewa (2001) Szminka na sztandarze. Kobiety Solidarności 1980-1989.
Warszawa: Wydawnictwo Sic!;
Marmo Mullaney, Maria (1983) Revoluntionary Women – Gender and the Socialist
Revolutionary Role, New York: Praeger Publisher;
Rowbotham, Sheila (1972) Women, Resistance and Revolution. A History of Women and revolution in the modern World. New York: Vintage Books;
Siemieńska, Renata (2000) Nie mogą, nie chcą czy nie potrafią?. Warszawa: Wydawnictwo Naukowe Scholar;
Siemieńska, Renata (2005) Płeć, wybory, władza. Warszawa: Wydawnictwo Naukowe Scholar;
Socjalistyczne przemiany – dokument programowy PPS (1999)
Spurek, Sylwia (2002) Women - Parties - Election. Łódź: Wydawnictwo Centrum Praw Kobiet;
Stefanowski, Roman, (1992) PPS 1892-1992. Warszawa: Wydawnictwo Książka i Prasa;
Ślęczka, Kazimierz (1999) Feminizm, Katowice: Wydawnictwo Książnica;
Śliwa, Michał (1996) Kobiety w parlamencie II RP [w:] Kobieta i świat polityki w
niepodległej Polsce 1918-1939. Red. Anna Żarnowska, Andrzej Szwarc. Warszawa: Wydawnictwo Sejmowe;
Śliwa, Michał (2000) Udział kobiet w wyborach i ich działalność parlamentarna [w:]
Równe prawa i nie równe szanse. Kobiety w Polsce międzywojennej. Red. Anna Żarnowska, Andrzej Szwarc Warszawa: Wydawnictwo DIG;
Walczewska, Sławomira (2000), Damy, rycerze i feministki. Kraków: Wydawnictwo eFKa;
Wheen, Francis (2005) Karol Marks, Tł. Dominika Cieśla. Warszawa: Wydawnictwo W.A.B.;
Żmigrodzki, Marek, (1999) Encyklopedia Politologii T. 1 Teoria polityki. Kraków: Wydawnictwo Zakamycze;
Joanna Wydrych
Autorka jest politolożką, pracę magisterską "Polska Partia Socjalistyczna po transformacji ustrojowej 1989 roku" napisała pod kierunkiem prof. Jacka Majchrowskiego. Ukończyła studia podyplomowe z zakresu Gender, pracowała jako koordynatorka projektów w Fundacji Kobiecej eFKa. Jedna z autorek Raportu Alternatywnego polskich organizacji pozarządowych przygotowanego na Sesję Specjalną Komisji Praw Kobiet ONZ Pekin +10 jak również publikacji "Polityka a płeć". Wielbicielka kultury alternatywnej i fotografii Nan Goldin. Interesuje ja korelacja feminizmu i lewicowości. Tekst ukazał się w nr 4/2006 "Przeglądu Socjalistycznego".