Ciszewski: Lewicy świeczkę, a LiDowi ogarek

[2007-07-17 16:00:19]

Kongres Porozumienia Lewicy wiele środowisk lewicowych uznało za szansę na długo oczekiwany przełom i budowę alternatywy wobec centrowego LiDu. Tylko kilka grup pozostało sceptycznych co do tego przedsięwzięcia ostrzegając, że ani jego podłoże programowe, ani kręcący się przy nim politycy nie dają nadziei na stworzenie ideowej alternatywy na lewicy. Z perspektywy kilku tygodni jakie minęły od kongresu widać, że wszystkie te obawy potwierdziły się. Inicjatywa okazała się kolejnym nudnym i nijakim spotkaniem, które było najprawdopodobniej elementem gry politycznej "lewego" skrzydła SLD.

Czasy się zmieniają, porozumienia nie

Wszystkie dotychczasowe porozumienia lewicy kończyły się całkowitą klęską i to nie z powodu jakichś spektakularnych przeciwności, ale raczej braku chęci oraz pomysłów ze strony tworzących wspólne inicjatywy działaczy. Front Lewicy, Porozumienie Lewicy Antykapitalistycznej czy "Razem" wyczerpały swoją formułę już po jednym spotkaniu.

Wobec takiej sytuacji trudno się dziwić, że część lewicy dała się przekonać do zorganizowania dużego kongresu, który będzie oczekiwanym sukcesem i zostanie zauważony przez media. O tym, że pojawiła się szansa na stworzenie nowej jakości miały świadczyć spotkania przygotowawcze, zaproszenia wysłane do różnorodnych grup, a także obecność znanych, "poważnych" polityków.

Wbrew nadziejom Kongres okazał się jednak bardzo podobny do wcześniejszych porozumień, z tą różnicą, że nie była to już próba zjednoczenia radykalnej lewicy, ale ogólnie mówiąc lewicy "bezprzymiotnikowej". Spotkanie to w samym założeniu zawierało zapowiedź klęski. Podobnie jak przy poprzednich porozumieniach założono odgórną współpracę partii i organizacji, które w większości przypadków nie działały wcześniej przy wspólnych inicjatywach, a nawet niewiele miały ze sobą wspólnego. Przypominało to przedwyborczą logikę tworzenia koalicji, gdy nie ma czasu na kwestie kampanii społecznych czy budowania zaplecza społecznego. Tymczasem jeśli ktoś na poważnie zajmuje się lewicową polityką, musi uświadomić sobie jak bezowocne są wszelkie odgórne ustalenia nie mające odzwierciedlenia w oddolnej aktywności.

Kongres straconych złudzeń

Na nic zdały się zapewnienia przewodniczącego Polskiej Partii Pracy Bogusława Ziętka, że nie chodzi o współpracę z LiDem. Wiele uczestniczących w kongresie środowisk nie widziało i nadal nie widzi możliwości działania wbrew woli SLD. Przedstawiciele Ruchu Odrodzenia Gospodarczego im. Edwarda Gierka, organizacji kreującej się na organizatora spotkania nie ukrywali, że nie chcą konfliktu z Sojuszem. Powtarzali przy tym starą śpiewkę o "potrzebie jedności" czy powszechnej zgodzie w obliczu "prawicowego zagrożenia", tak jakby nie wiedzieli że LiD jest częścią właśnie tego zagrożenia.

Również intencje PPS były niejasne. W organizowaniu kongresu brała udział jedna z frakcji pro SLDowskich, która swego czasu robiła wiele, aby nie powstała niezależna od Sojuszu partia socjalistyczna. Samej linii politycznej PPS wciąż nie można być pewnym, ponieważ we frakcyjnych rozgrywkach wewnątrz tej partii gubią się zapewne nawet jej członkowie.

Całej inicjatywie źle wróżyło od samego początku także pojawianie się w tle SLDowskiego "betonu", powiązanego z partyjnymi baronami. Reprezentant tej grupy, Marek Dyduch był w mediach przedstawiany jako inicjator kongresu. O ile jest to twierdzenie przesadne, o tyle trudno politykowi temu odmówić znaczenia w całym przedsięwzięciu. Warto pamiętać, że jest to człowiek SLD, któremu już wiele lat temu powierzono w tej partii misję kontaktów z ideową lewicą. To on proponował spotkania przed pochodami pierwszomajowymi, przekonując, że radykałowie powinni demonstrować razem z wierchuszką Sojuszu, w imię "jedności", "walki z prawicą" itp. Na jednym z takich spotkań przygotowawczych, w roku 2005, aby przypodobać się lewicowcom stwierdził nawet kategorycznie - SLD jest już "partią antywojenną", czym wywołał rozbawienie zebranych.

Wszystko to oczywiście nie przeszkadzało mu głosować w parlamencie zgodnie z zaleceniami liderów Sojuszu, gra jest w końcu tylko grą, a przy podejmowaniu decyzji trzeba słuchać się zwierzchników. Podobnie można oceniać jego przeprosiny za politykę SLD, wygłoszone na Kongresie Porozumienia Lewicy, które, co istotne, przeszły bez echa w samym Sojuszu.

Kapitalizm i PRL

Niewiele lepiej przedstawia się sytuacja z ideami przedstawionymi na Kongresie. Już w jego zapowiedziach profesor Paweł Bożyk z ROG odżegnywał sie od wszelkich radykalnych pomysłów, twierdząc: Jesteśmy za takim systemem, który da wszystkim równe szanse, mimo że nie może się obyć bez kapitalistów. Jego zdaniem alternatywą dla neoliberalnej pseudolewicy jest więc trochę mniej neoliberalna lewica, akceptująca kapitalizm. Przedstawiciele ROG wierzą bowiem w kapitalizm z ludzką twarzą, polegający zapewne na tym, że wyzyskujący pracowników kapitaliści będą dla nich milsi, a państwo czasem zainterweniuje, aby złagodzić niesprawiedliwość systemu. Trudno powiedzieć czym różni się ta ogólnikowa wizja od prezentowanej przez Sojusz Lewicy Demokratycznej. Tak samo prowadzi przecież do akceptacji wolnorynkowej logiki oraz w efekcie kapitulacji przed neoliberalizmem.

Wszyscy którzy wierzyli, że ROG to tylko jedna z sił wchodzących w skład potencjalnego porozumienia powinni zwrócić uwagę jak już w przygotowaniach do kongresu określono zakres debaty. Wszelkie "niepoważne" propozycje antysystemowe zostały ukrócone poprzez powołanie Instytutu Badań nad społeczną gospodarką rynkową im. J. M. Keynes'a.

Samo użycie owego dziwacznego zbitka "społeczna gospodarka rynkowa" w nazwie owego grona z góry wyklucza wszystkich nie socjaldemokratów. Warto również pamiętać że oksymoron ten występuje również w obowiązującej konstytucji i niczym nie zmienia neoliberalnego systemu gospodarczego. Znamienny był też sposób zaprezentowania projektu powołania Instytutu. Na jednej z konferencji przygotowawczych przedstawiciel ROG w myśl zasad centralizmu "demokratycznego" łaskawie zaproponował zebranym włączenie się w jego prace.

Sama krytyka neoliberalizmu była zresztą na Kongresie Porozumienia Lewicy raczej pobieżna i powierzchowna. Według większości uczestników spotkania autorem obecnego systemu jest Leszek Balcerowicz, na którym nie pozostawiono suchej nitki. Ostatni premier PRL Mieczysław Rakowski, autor pierwszych wolnorynkowych przemian i prekursor deregulowania gospodarki był natomiast zapraszany przez pomysłodawców porozumienia lewicy do współpracy. Jest to zadziwiający brak konsekwencji.

Druga cecha prezentowanej na Kongresie "alternatywy" to płynący ze środowisk SLDowskiego betonu oraz ROG dosyć płytki sentyment do PRL. O ile lewica powinna zwalczać prawicową tezę o tym, że w poprzednim systemie wszystko było złe i godne potępienia, o tyle wspominanie "starych dobrych czasów" nie przybliża w żaden sposób ideowej alternatywy. Nie ma powrotu do czasów PRL, choćby dlatego, że całkowicie inna jest sytuacja gospodarcza i społeczna. Trudno wyobrazić sobie aby granie na sentymentach do Polski zwanej "Ludową" było skuteczną strategią walki z neoliberalizmem. Jest to raczej taktyka SLD, potrafiącego dostosować się do wymogów "racjonalnej" ekonomii kapitalistycznej, a jednocześnie bronić UBeków przed lustracją i ich emerytur. Sentymentalizm nie uderzy bowiem w interesy elit ekonomicznych, może być więc uprawiany przez reprezentującą ich interesy lewicę.

Po co Kongres?

Skoro na Kongresie Porozumienia Lewicy nie wypracowano żadnej formy współpracy, ani nawet nie porozumiano się co do kontynuowania rozmów, do czego był on potrzebny? Był on potrzebny przede wszystkim "lewemu" skrzydłu SLD, prowadzącemu rozgrywkę z kierownictwem Sojuszu oraz Aleksandrem Kwaśniewskim. Dawni baronowie i politycy tacy jak Marek Dyduch, pokazali, że nie dadzą się odstawić na boczny tor. Spotkanie z innymi formacjami lewicowymi było dla nich sposobem na pokazanie, że jeśli będą lekceważeni mogą zaszkodzić LiDowi poprzez stworzenie konkurencyjnego bloku lewicowego. Oczywiście chodziło bardziej o groźbę i podbicie pozycji przetargowej przed następnymi wyborami, a nie realne szukanie alternatywy. Jak zauważyła po Kongresie część komentatorów SLDowski beton po wcześniejszych butnych zapowiedziach bardzo spuścił z tonu, prawdopodobnie dlatego, że kierownictwo Sojuszu złożyło mu w zamian za posłuszeństwo jakieś obietnice. Trudno zresztą oczekiwać od zawodowych polityków ideowości. Zdradzą przy pierwszej możliwej okazji, bo tego się nauczyli przez kolejne kadencje. Człowiek pracy jest dla nich niczym, podobnie jak idee. Liczą się jedynie rozgrywki polityczne i "racjonalne", technokratyczne podejście.

Ugrupowania lewicowe które brały udział w Kongresie, a nie są satelitami SLD stały się w pewnym sensie kartą przetargową. W dobrej wierze uczestniczyły w przygotowaniach i konferencji. Dla nich inicjatywa ta nie zmieniła jednak absolutnie nic. Po raz kolejny okazało się, że rozmowy z SLDowskimi aparatczykami, jak radykalni by się oni w pewnych sytuacjach nie wydawali, są niczym innym jak stratą czasu, no chyba, że ktoś za sukces uważa możliwość wybłagania, za cenę rezygnacji z idei, kilku stołków w Sejmie. Lewica walcząca za wszelką ceną o stołki w parlamencie i nimi mierząca swój sukces przestaje jednak być lewicą. Warto o tym pamiętać.

Ktoś może stwierdzić, że tak nieprzejednana postawa oddala ideową lewicę od wpływu na władzę. Powstaje jednak pytanie, czy rzeczywiście należy się do tego wpływu za wszelką cenę rwać, czy raczej starać się przerwać całą tą polityczną szopkę polegającą na wierze w przedstawicieli ludu, którzy odgórnie wszystko naprawią? Prawdziwe życie i prawdziwa lewicowa działalność polityczna nie toczy sie w poselskich ławach, ale w zakładach pracy, biednych dzielnicach czy organizacjach społecznych. Wyzyskiwani nie potrzebują kilku lewicowych posłów, potrzebują ruchu społecznego i oddolnej pomocy, potrzebują ludzi, którzy pomogą im zorganizować się. Żadne partyjne porozumienie tego nie zapewni.

Piotr Ciszewski


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



DEMONSTRACJA: ZATRZYMAĆ IZRAELSKĄ MACHINĘ ŚMIERCI
Warszawa, Plac Zamkowy
5 października (sobota), godz.13.00
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


17 października:

1760 - Urodził się Henri de Saint-Simon, francuski historyk, filozof, wolnomularz i socjalista.

1908 - Urodził się Kenji Miyamoto, długoletni lider Japońskiej Partii Komunistycznej (Nihon Kyôsantô).

1920 - Założono Komunistyczną Partię Indii.

1928 - Rozłam w PPS - powstała prorządowa PPS dawna Frakcja Rewolucyjna.

1938 - W Amsterdamie na emigracji politycznej zmarł Karol Kautsky, czołowy ideolog niemieckiej socjaldemokracji; przywódca marksistowskiego centrum.

1997 - Ekshumowane w Boliwii i przewiezione na Kubę zwłoki Ernesto „Che” Guevary pochowano w jego mauzoleum w mieście Santa Clara.

2017 - Zdominowane przez Kurdów Syryjskie Siły Demokratyczne zdobyły okupowaną przez islamistów Rakkę na północy kraju.


?
Lewica.pl na Facebooku