Wielu z nas sądziło, że naszemu społeczeństwu brakuje tylko dobrej wyborczej alternatywy, jakiejś wiarygodnej partii z sensownym prospołecznym programem, no i chęci, motywacji, aby pójść na wybory. Gdyby tylko to było – marzyliśmy – to kraj przeżyłby wielką odnowę, demokracja rozkwitłaby jak nigdy dotąd, wróciłaby nadzieja i chęć działania...
Zdaje się, że sytuacja jest jednak znacznie bardziej skomplikowana. Dobra, wyborcza alternatywa na razie raczej nie powstanie w takiej formie, która umożliwiałaby przejęcie władzy. Nie tylko dlatego, że system jest tak skonstruowany, że wyklucza rozwinięcie skrzydeł wszelkim "nowym", czyli ruchom społecznym niezwiązanym z wielkim biznesem i niestosującym kosztownych medialnych manipulacji. Partie takie nie powstaną także dlatego, że społeczeństwo jest wciąż sparaliżowane niewiarą w sens jakiegokolwiek działania, wzajemną nieufnością i biernością. Ludzie nie widzą potrzeby robienia czegokolwiek poza pracą zarobkową i życiem rodzinnym. Ta niemal już przysłowiowa polska bierność to nie tylko skutek wadliwego systemu politycznego w kraju, ale także jego przyczyna. To zaczarowany krąg niemocy, błędne koło, z którego wiru piekielnie trudno się uwolnić. Ale to jeszcze nie koniec. Nawet ta niewielka, aktywna część społeczeństwa, jeśli już zaangażuje się społecznie w partiach czy stowarzyszeniach, często szybko się zniechęca i powraca – raczej szybciej niż później – na łono biernej większości. Dlaczego? Bo nie potrafimy ze sobą współpracować, szybko obrażamy się, zniechęcamy; zapominamy, że to my możemy pozytywnie zmieniać, zamiast czekać aż nas zmienią, porwą, oczarują. Nie potrafimy negocjować, szukać kompromisów, prowadzić dialogu. Czasem trzeba wiele znieść, aby osiągnąć upragniony wspólny cel, ale tego nie umiemy: zniechęcamy się, obrażamy, dzielimy lub rozchodzimy. Pewien zaprzyjaźniony Francuz, który od lat z sympatią śledzi polskie życie publiczne, wyznał mi niedawno, że jest porażony naszą kłótliwością i destrukcyjną siłą słynnej polskiej obrazy – dziecinnie pojmowanego poczucia... honoru.
Myślę, że pracę wśród tej aktywnej jeszcze części społeczeństwa należy zacząć od bardzo prostych szkoleń, które nauczą tego, jak ze sobą rozmawiać, jak pracować w grupie, jak uczyć się zaufania (jesteśmy najbardziej nieufnym narodem Europy!). Ktoś powie, że to dobre dla przedszkolaków. Ale czy na pewno jako społeczeństwo jesteśmy na wyższym poziomie niż niesforna dzieciarnia? Kto działał w jakimkolwiek polskim stowarzyszeniu lub partii, ten zrozumie, o czym mówię.
Adam Cioch
Tekst pochodzi z tygodnika "Fakty i Mity".