Grzegorz Górny, jeden z założycieli pisma zadeklarował, że miało ono być dla niego intelektualną procą, z której mógłby sobie postrzelać do swoich ideowych przeciwników. I rzeczywiście, gdy przegląda się kolejne numery pisma widać, że każdą działalność intelektualną postrzega ona jako walkę. Redakcja Frondy jest chyba tym miejscem w Polsce, gdzie wyciągnięto najdalej idące wnioski z lektury Carla Schmitta, Gramsciego a chyba i Lenina. Każdy tekst jest aktem politycznej i ideologicznej walki, częścią hegemonicznego projektu. Nawet jeśli we "Frondzie" ktoś zwierza się ze swoich artystycznych fascynacji, to tylko w kontekście tego na ile dane dzieło sztuki czy artysta służą "nowej ewangelizacji". Jeśli pismo poświęca numer zjawisku nazizmu, to po to, by pokazać, że był on ... projektem lewicowym, oświeceniowym, a nawet poprawnym politycznie.
Najnowszy numer pisma, zatytułowany "Chleba naszego powszedniego", poświęcony jest polskiej lewicy. Jedno ze spotkań promujących numer odbywało się pod hasłem "przeciw nowolewicowej uzurpacji". I mógłby być to podtytuł numeru. Głównym celem ataków publicystów pisma jest właśnie tzw. "nowa lewica". Nie chodzi oczywiście o partię Piotra Ikonowicza, ale szerszą formację polityczno-intelektualną, którą redaktorzy pisma wydają się utożsamiać w Polsce ze środowiskiem Krytyki Politycznej. Poświęcony jest mu dość absurdalny, napisany w poetyce "Życia na gorąco" tekst Piotra Czerskiego (autora powieści "Ojciec odchodzi", nieudanie próbującej przedstawić klimat Krakowa w dniach śmierci papieża), w którym autor twierdzi, że lewicowe elity dokonują dziś w Polsce skoku na instytucje kultury i język. Według Czerskiego uzbrojona w teorię Gramsciego młoda lewica chce w ciągu kilku lat zdobyć całkowitą hegemonię w polskim dyskursie, co jej zachodnim kolegom zajęło kilka dekad. Przy czym polscy rewolucjoniści według Czerskiego piszą swoje manifesty na "strzeżonych osiedlach", sami zaś doskonale ustawieni są w systemie, którego kontestacja otwiera perspektywy świetnej kariery. Cóż, gdyby choć połowa, ba, choć jedna dziesiąta tej potęgi medialnej jaką przypisuje nam od dawna prawica była rzeczywista, o ileż lepszym krajem byłaby Polska!
Dalej numer wypełniają standardowe dla prawicowych dyskursów ataki na współczesną lewicę. Według autorów "Frondy" zdradziła ona swoje dawne ideały, nie stoi po stronie "ludu" i uciskanej większości i wolności. Według Michała Łuczewskiego lewica zmieniła hasła wolność, równość braterstwo, na homoseksualizm, etatyzm, aborcja. Jak zwykle w prawicowych taktykach deligitymizacji lewicowych postulatów przeciwstawia się postulaty "obyczajowe" socjalnym. W tej retoryce interes pracowników najemnych, tradycyjnego elektoratu tradycyjnych socjaldemokracji jest przeciwny interesom rzekomo uprzywilejowanych feministek czy mniejszości seksualnych, zaś konserwatyzm przypisywany ludowi stawia tamę permisywizmowi wyalienowanych z niego lewackich elit. Przykry jest fakt, że i na lewicy znajdują się środowiska, które dają się złapać na taką prawicową grę.
Autorzy "Frondy" we współczesnej lewicowości widzą tylko obronę mniejszości, które według nich i tak są uprzywilejowane. Według pisma lewica nie reprezentuje dziś żadnego "ludu", podział na prawicę i lewicę w sferze ekonomicznych unieważnił światowy triumf kapitalizmu. Lewica jest z tym zwycięskim systemem doskonale zintegrowana, gdyż wobec końca klasy robotniczej nie stanowi wobec niego żadnego zagrożenia, zajmując się tylko nieszkodliwymi dla władzy kapitału "wojnami kulturowymi". Jest to teza ideologiczna i nieprawdziwa, choć mamy do czynienia ze spadkiem klasowej świadomości, to konflikt klasowy jako zasada organizująca polityczne życie systemu kapitalistycznego nie zniknął i lewica ciągle ma dziś za zadanie stać po stronie słabszych, po stronie demokracji przeciw logice kapitału.
Co w takim razie z tymi myślicielami, którzy radykalnie odrzucają rzeczywistość późnego kapitalizmu, liberalnej demokracji i zamieszkujących ich "ostatnich ludzi", z Żiżkiem, Agambenem czy Badiou, którzy dają lewicy propozycje wyjścia impasu w jakim się znalazła? Także z nimi "Fronda" próbuje sobie radzić. Poświęca esej Tomasza Terlikowskiego "Świętemu Pawłowi" Alaina Badiou. Terlikowski skupia się na polemice z portretem Pawła, jaki kreśli francuski autor, starając się dowieść, że wcale nie był on myślicielem rewolucyjnym, że nie negował ani greckiego Logosu, ani żydowskiego Prawa, rozumiał bowiem, że wiara zakorzeniona musi być w określonej wspólnocie. Projekt nowego uniwersalizmu, przywrócenia dyskursu prawdziwościowego, jaki proponuje współczesna lewica intelektualna wywołuje wrogą reakcję autora eseju. Terlikowski broni komunitariańskiego i partykularystycznego stanowiska, w myśl którego, parafrazując de Maistre’a nie ma kogoś takiego jak człowiek, są tylko Polacy, Francuzi, a jeśli wierzyć Monteskiuszowi, także Persowie. Człowiek jest według Terlikowskiego zawsze częścią pewnej wspólnoty, a chrześcijaństwo to nie, jak chce Badiou, pierwszy uniwersalizm, ale po prostu predykat pewnych wspólnot.
Warto zauważyć, że to właśnie taka postawa jest doskonale zintegrowana ze współczesnym kapitalizmem, gdyż wygodnie pozwala usprawiedliwiać produkowane przez niego nierówności różnicami "w tradycji" historycznych wspólnot, naturalizować występujące w samych społecznościach stosunki władzy i wykluczenia. Choć "Fronda" przedstawia się jako zbuntowana przeciw nowoczesnemu światu reduta "cywilizacji życia" w Nowym Babilonie, jednocześnie jest z nim doskonale zintegrowana i służy jego interesom na jego polskich półperyferiach.
Antenatów współczesnej New Left pismo doszukuje się w tradycji dawnego KPP, lewicy antynarodowej, wykorzenionej, stawiającej się "poza nawiasem polskości". Tak zatytułowany tekst otwiera zresztą numer. Przeciwstawia on tradycję dziewiętnastowiecznego, patriotycznego socjalizmu polskiego, który w nierównościach klasowych "widział problem, który rozwiązać muszą wszyscy ludzie dobrej woli", "antypolskiej tradycji KPP". Zaraz potem następuje ankieta na temat kondycji polskiej lewicy, gdzie "Fronda" szuka współczesnej "dobrej lewicy". Zadziwia dobór jej uczestników. Nie ma nikogo, kto reprezentowałby najciekawsze, najbardziej dynamiczne ośrodki polskiej lewicy intelektualnej; czytelnicy nie znajdą nikogo z "Lewą Nogą", "Bez Dogmatu", "Krytyki Politycznej" czy "Recyklingu Idei". Nie ma także żadnego głosu przedstawicieli lewicy parlamentarnej ani najbardziej znaczących sił na lewo od niej. Są za to głosy trzech autorów pisma "Obywatel", anarchisty z Trójmiasta i Jerzego Sosnowskiego, którzy są wyraźnie zdziwieni zaproszeniem ich do udziału w ankiecie o kondycji polskiej lewicy. Według większości uczestników ankiety podział na lewicę i prawicę stracił dziś sens, konieczny jest sojusz wszystkich sił sprzeciwiających się globalizacji i broniących przed jej logiką suwerenności narodu (tak stawiają sprawę Joanna i Andrzej Gwiazdowie oraz Olaf Swolkień), a najbardziej lewicową partią na polskiej scenie politycznej jest... PiS. Wszyscy rzucają także gromy na tzw. "lewicę obyczajową", która zajmować ma się problemami zastępczymi, reprezentować wyalienowane elity, nikogo poza samą sobą.
"Fronda" nie bez kozery wybrała taki a nie inny skład osobowy ankiety, chodziło w nim o to, co w całym numerze, o wykluczenie głosów lewicy radykalnej, kontestującej lokalne ideologiczne hegemonie, szukającej alternatywy dla obecnego systemu społecznego. A przy tym o wypromowanie lewicy zhegemonizowanej przez prawicę, spacyfikowanej, dającej się wykorzystywać PiSowskim strategom do rozgrywek przeciw liberałom i środowisku "Gazety Wyborczej" (jak Ryszard Bugaj, który zresztą także zabiera głos w ankiecie). Lewicy "patriotycznej", pogodzonej z kościołem, pozbawionej programu teoretycznego oraz ambicji systemowej zmiany rzeczywistości. Należy ten hegemoniczny projekt mieć na uwadze gdy czyta się co prawica pisze o lewicy.
Jakub Majmurek
Recenzja ukaże się w "Przeglądzie Socjalistycznym".