Wheen: Powrót "Kapitału"

[2008-01-14 08:24:30]

Jak chrześcijaństwo z niezliczonymi, rywalizującymi ze sobą odłamami, marksizm występował w wielu uderzająco różnorodnych i na pierwszy rzut oka osobliwych kostiumach – bolszewicy i mienszewicy, spartakusowcy i rewizjoniści, staliniści i trockiści, maoiści i castryści, eurokomuniści i egzystencjaliści. Sam Marks przewidział z ponurą rezygnacją, że jego imię będzie mielone przez "marksistów" długo po jego śmierci, kiedy nie będzie miał szans protestować.

Słynne są jego słowa, świadectwo owej desperacji z powodu błądzących uczniów, wypowiedziane pod adresem francuskich socjalistów w latach 70.: "jeśli oni są marksistami", westchnął Marks, to "ja wiem tylko, że nie jestem marksistą". I być może nie był. Historia XX wieku pokazała, że do rewolucji marksistowskich dochodzi raczej w krajach, które nie mają zaawansowanej gospodarki przemysłowej, klasy kapitalistów ani licznej armii pracowników najemnych, proletariuszy. Stąd paradoks, dostrzeżony przez marksistowskiego badacza Davida McLellana w 1983 roku, kiedy prawie połowa świata nadal rządzona była przez reżimy głoszące, że są dziedzicami Marksa: to, że marksizm nie zatriumfował na Zachodzie, oznacza, że nie został przekształcony w oficjalną ideologię i dlatego jest przedmiotem poważnych studiów, których nie powstrzymuje kontrola rządu. Właśnie w Europie Zachodniej i Ameryce – krajach kapitalistycznych – Marks jest studiowany najuważniej.

Zaiste, trzeba przyznać, że więcej jest prawdziwych marksistów na Zachodzie niż w wielu tak zwanych krajach marksistowskich. W państwach komunistycznych, od Albanii po Zimbabwe, lokalną definicję marksizmu wykładał rząd i dalsza dyskusja nie była już potrzebna (ani, w istocie, dozwolona). Tymczasem na Zachodzie marksizm stał się przedmiotem ostrych sporów i subtelnych reinterpretacji. Prowadzone w latach 30. prace tak zwanej szkoły frankfurckiej z Maxem Horkheimerem, Theodorem Adorno i Herbertem Marcusem – dały początek nowej gałęzi filozofii marksistowskiej: "teorii krytycznej", odrzucającej ekonomiczny determinizm Lenina i bolszewików. Szkoła frankfurcka, a także inni myśliciele tego okresu, jak Antonio Gramsci, kwestionowali również tradycyjne marksistowskie podejście do zagadnienia świadomości klasowej proletariatu.

Zdaniem Gramsciego kapitalizm utrzymuje swą hegemonię, zwodząc lub przymuszając klasy pracujące, by przyjmowały kulturę burżuazyjną i jej normatywny przekaz, który wzmacnia pewne wartości i praktyki, eliminując inne.

Aby rzucić wyzwanie temu konsensusowi, zaprzeczyć jego uroszczeniom i wyartykułować swe potrzeby, robotnicy muszą – poprzez nowe formy kształcenia – stworzyć własną "kontrhegemoniczną" kulturę. Krytyka w pułapce postmodernizmu Zachodni marksiści podkreślali więc o wiele silniej znaczenie tego, co sam Marks nazywał nadbudową – kultury, instytucji, języka – w procesie politycznym. Niekiedy szli w owym podkreślaniu tak daleko, że całkowicie pomijali kwestię ekonomicznej bazy.

Nie mogąc zmienić świata, skupiali się na jego interpretowaniu. Tak narodziły się "studia kulturowe", kulturoznawstwo – które w ostatnich dziesięcioleciach XX wieku ustanowiło własną hegemonię w wielu kampusach uniwersyteckich, wywierając istotny wpływ na studia historyczne, geograficzne, socjologiczne, antropologiczne i na teorię literatury. Nawet libido poddano marksistowskiej analizie.

Psychiatra Wilhelm Reich próbował pogodzić Marksa z Freudem i argumentował, że robotnicy nie będą prawdziwie wolni, dopóki nie zostaną wyzwoleni z opresji seksualnej i tyranii tradycyjnej struktury rodziny (sam Marks odrzucał wolną miłość jako "zwierzęcą" perspektywę, równoznaczną z "powszechną prostytucją"). "Seks jest wtopiony w pracę i stosunki oficjalne, a zatem jest bardziej podatny na satysfakcję kontrolowaną" – pisał Herbert Marcuse, guru Nowej Lewicy, w "Człowieku jednowymiarowym". "Postęp techniczny i wygodniejsze życie pozwalają na systematyczne włączanie libidinalnych komponentów w dziedzinę produkcji i wymiany towaru".

W ten sposób dziedzina zainteresowań marksistów została określona dużo szerzej, niż Marks mógł sobie kiedykolwiek wyobrazić. Obejmowała każdy rodzaj kulturowego towaru: fotografia gazetowa, płyta pop i paczka płatków śniadaniowych, wszystko to stawało się "tekstem", który można "czytać". Krytyka kultury masowej na początku prowadzona pod wpływem szkoły frankfurckiej, stopniowo ustępowała miejsca studiom nad różnymi sposobami, w jakie ludzie odbierają i interpretują owe codzienne teksty kultury. Kulturoznawstwo dokonało "zwrotu lingwistycznego" i – przechodząc przez strukturalizm, poststrukturalizm, dekonstrukcję i wreszcie postmodernizm – mogło się wydawać sposobem na uniknięcie zaangażowania w politykę, nawet jeśli liczni zajmujący się nim badacze nadal nazywali siebie marksistami. Logika radosnego, acz upartego twierdzenia, że nie istnieją pewniki ani rzeczywistości, doprowadziła w końcu do płynnego, wolnego od wartości relatywizmu, który mógł bez wyrzutów sumienia sławić zarówno amerykańską kulturę popularną, jak i średniowieczne zabobony.

Mimo szyderczej pogardy dla wielkich narracji historycznych i ogólnych praw przyrody, wielu zdawało się akceptować trwający sukces kapitalizmu jako niezmienny fakt życia. Wywrotowe impulsy poszukiwały ujścia w przestrzeniach marginalnych, gdzie dominacja zwycięzców zdawała się pewna: stąd entuzjazm dla tego, co egzotyczne i niemożliwe do włączenia do systemu – od spiskowych teorii na temat UFO po sadomasochistyczne fetysze. Fascynacja przyjemnościami konsumpcji (telewizyjne opery mydlane, galerie handlowe, kicze dla masowego odbiorcy) zajęła miejsce tradycyjnego marksistowskiego skupienia na warunkach produkcji materialnej.

Skutkiem była, wedle słów marksistowskiego krytyka Terry’ego Eagletona, "ogromna inflacja języka, bo to, co wydawało się już niewyobrażalne w sferze rzeczywistości politycznej, było nadal możliwe w przestrzeni dyskursu, znaków, tekstualności. Wolność tekstu czy języka miała kompensować niewolę systemu jako całości". Nowym wrogiem, pisze Eagleton, stał się "jakiegokolwiek rodzaju koherentny system przekonań – szczególnie wszelkie formy teorii i organizacji politycznej, które próbowały analizą i działaniem obejmować całość struktur społecznych. Bo dokładnie to była ta polityka, która, jak się zdawało, zawiodła". Systematyczna krytyka monopolistycznego kapitalizmu nie mogła zostać przeprowadzona, bo sam kapitalizm był fikcją – jak prawda, sprawiedliwość, prawo i wszelkie inne "konstrukty językowe".

Można zapytać, gdzie w tym wszystkim znajduje się Marks, który przecież usiłował przeprowadzić właśnie systematyczną krytykę. Radośnie dekonstruujący reklamy telewizyjne czy papierki od cukierków teoretycy wydawali się dziwnie oporni wobec perspektywy przyłożenia swych skalpeli do tekstu "Kapitału" – prawdopodobnie ze strachu przed popełnieniem literackiego ojcobójstwa. Postmodernistyczny historyk Dominick LaCapra powiada, że jest to "zapewne najwyrazistszy przypadek tekstu kanonicznego wymagającego ponownego odczytania, zamiast prostej, dosłownej lektury nastawionej na czysty, jednolity głos autorski".

Przeczytać "Kapitał" na nowo

Najbardziej godną uwagi próbą nowego spojrzenia na "Kapitał" w tym duchu jest "Czytanie Kapitału" (1965), zbiór esejów Louisa Althussera i jego uczniów. Tekst rozpoczyna się wyznaniem intencji: "Tak, wszyscy czytaliśmy, wszyscy czytamy "Kapitał". Od stu blisko lat możemy go odczytywać codziennie, wyraźnie, w dramatach i marzeniach naszych dziejów, w ich sporach i konfliktach, w klęskach i zwycięstwach ruchu robotniczego – jedynej naszej nadziei i jedynego przeznaczenia. Od urodzenia czytamy go stale w pismach i przemówieniach tych wszystkich – żywych i zmarłych – którzy go za nas lepiej lub gorzej czytali: Engelsa, Kautskiego, Plechanowa, Lenina, Róży Luksemburg, Trockiego, Stalina, Gramsciego, przywódców organizacji robotniczych, ich zwolenników i przeciwników: filozofów, ekonomistów, polityków. Czytywaliśmy go we fragmentach, w Dziełach – "wybranych" na nasz użytek przez okoliczności. Każdy z nas przeczytał nawet jako tako tom I, od "towaru" do "wywłaszczenia wywłaszczycieli". A jednak – trzeba wreszcie dokładnie przeczytać "Kapitał"".

Althusser, jak każdy czytelnik, przystępuje do tego zadania we własnych okularach na nosie. To on pierwszy twierdził z naciskiem, że istnieje niezasypywalna przepaść – "cięcie epistemologiczne" – między Marksem z lat 40. a człowiekiem, który napisał "Kapitał" dwadzieścia lat później. W przeciwieństwie do Jeana Paula Sartre’a, który we wczesnych pismach filozoficznych znalazł wiele inspiracji dla swego ujęcia marksizmu jako historii ludzkiej autoemancypacji, Althusser piętnował młodego Marksa za koncentrację na etyce, alienacji i "ludzkiej działalności". Dla Althussera historia jest "procesem bez podmiotu", niewartym wobec tego studiów i analiz: jednostki, nawet zbiorowo, nigdy nie zdołają umknąć lub stawić oporu bezosobowym siłom Ideologicznego Aparatu Państwa – edukacji, religii, rodzinie – które wytwarzają i podtrzymują panujący system przekonań.

Althusser ocalił Marksa przed wąskim determinizmem ekonomicznym narzuconym przez Lenina i jego dziedziców, by natychmiast wtłoczyć go w równie ciasny kaftan. W "Czytaniu "Kapitału"" zredukował Marksowskie opus magnum do czysto naukowej pracy nieskalanej wpływami heglowskimi, mimo że sam Marks ochoczo przyznawał się do zadłużenia u Hegla, szczególnie w początkowych rozdziałach poświęconych towarom. Marksizm w ujęciu Althussera stał się jedynie teorią praktyk strukturalnych, rozwiedzioną z polityką, historią i doświadczeniem.

(...) Althusser proponuje, by widzieć w "Kapitale" "ważną odpowiedź na nigdzie niepostawione pytanie, tę odpowiedź, którą Marksowi udaje się sformułować tylko przez mnożenie obrazów zdolnych jej udzielić [...]. Marks nie dysponował za swego życia i nie mógł za swego życia uzyskać adekwatnego pojęcia pozwalającego przemyśleć to, co wytworzył: pojęcia oddziaływania struktury na jej własne elementy".

Innymi słowy, Marks zastawił pułapkę o opóźnionym działaniu, czekając na kogoś, kto zada pytanie, na które już odpowiedział. Ten tok myślenia zdaje się znajdować potwierdzenie w liście Marksa do Engelsa, wysłanym krótko po ukończeniu pierwszego tomu w 1867 r. Marks, przewidując obiekcje "wulgarnych ekonomistów" wobec "Kapitału", pisał: "Gdybym chciał z góry obalić wszystkie takie obiekcje, musiałbym zepsuć całą dialektyczną metodę wykładu. Z kolei dobrą stroną tej metody jest to, że stale zakłada ona sidła na tych panów, co prowokuje ich do przedwczesnego ujawniania własnej głupoty". Znów trudno się powstrzymać przed przywołaniem ironicznego żądła "Nieznanego arcydzieła" Balzaca: jedyną wadą składającego się z plam, pozbawionego formy, na pierwszy rzut oka katastrofalnego arcydzieła jest to, że powstało zbyt wcześnie, bo przecież w sumie jest to dwudziestowieczne dzieło sztuki abstrakcyjnej. Edmund Wilson napisał, że podejmując obronę klas wydziedziczonych oraz oblegając fortecę burżuazyjnego samozadowolenia, Marks wniósł do ekonomii punkt widzenia, "który miał dla jego czasu wartość proporcjonalną do stopnia, w jakim był temu czasowi obcy".

Marks i ekonomiści

Jednak przez pół wieku od publikacji "Kapitału" wulgarni ekonomiści wykazywali niewielką ochotę na odpieranie tez Marksa i zadowalali się ignorowaniem jego dzieła. Postrzegali system kapitalistyczny raczej jako trwałą konieczność niż ograniczoną czasem fazę historycznego rozwoju, zawierającą w sobie zarodki własnej śmiertelnej choroby. Podczas gdy Marks traktował odsetki, zysk i czynsz jako pracę nieopłaconą, akademiccy ekonomiści uznawali procent uzyskiwany przez właścicieli kapitału za "wynagrodzenie abstynencji".

Alfred Marshall, najważniejsza postać brytyjskiej ekonomii w epoce późnowiktoriańskiej i edwardiańskiej, uważał, że ci, którzy akumulują kapitał, zamiast go wydawać, dokonują "ofiary czekania" i w związku z tym zasługują na rekompensatę za swą cnotliwą powściągliwość. Ortodoksyjni ekonomiści utrzymywali, że nadprodukcja, którą Marks uważał za zasadniczą cechę kapitalizmu, po prostu nie może zaistnieć. Zgodnie z prawem rynków J.B. Saya podaż kreuje popyt: zyski z produkcji i sprzedaży pewnych towarów zapewniają siłę nabywczą i pozwalają kupować inne towary. Samokorygujący mechanizm miałby gwarantować, że bezrobocie nigdy nie stanie się problemem, pozostając zawsze krótkotrwałą, przypadkową skazą. Bezrobotni będą skłonni pracować za niższe wynagrodzenie, w konsekwencji nastąpi spadek płac, który spowoduje obniżenie cen wytwarzanych przez nich towarów – to z kolei sprawi, że wzrośnie popyt na te dobra, co umożliwi wzrost płac oraz odbudowanie pełnego zatrudnienia.

Gospodarcze zawirowania i ogromne bezrobocie w okresie międzywojennym zmusiły ekonomistów do ponownego namysłu i spóźnionego przyznania, że kapitalizm może koniec końców być obciążony wadami systemowymi. Niektórzy ekonomiści zaczęli wręcz wątpić, czy kapitalizm naprawdę jest wieczny i niezmienny. W opublikowanym w 1939 r. studium "Value and Capital" (Wartość i kapitał) profesor John Hicks stwierdził, że nie można z pewnością "liczyć, że coś takiego jak system kapitalistyczny przetrwa długo" przy braku nowych pomysłów, wystarczająco silnych, by utrzymać poziom inwestycji. "Nie można zdusić myśli - dodawał – że być może cała rewolucja przemysłowa ostatnich dwustu lat była jedynie imponującym okresem koniunktury, która musi się skończyć". J.M. Keynes, urodzony w roku śmierci Marksa, pisał w "Ogólnej teorii zatrudnienia, procentu i pieniądza" (1936): "Uważam rentierski aspekt kapitalizmu za fazę przejściową, która zniknie po spełnieniu swego zadania".

Keynes, najbardziej wpływowy ekonomista XX wieku, rzucił wyzwanie przekonaniu, że kapitalizm oparty na zasadzie laissez-faire ma naturalną tendencję do utrzymywania się w stanie równowagi. Teoria, że bezrobocie wymusza obniżenie płac i w ten sposób odtwarza pełne zatrudnienie, może być prawdziwa w odniesieniu do pojedynczych zakładów. Ale jeśli wszystkie płace zostaną obniżone, spadną wszystkie dochody i popyt ulegnie stagnacji, co z kolei sprawi, że pracodawcy nie otrzymają żadnego bodźca, by zatrudniać więcej pracowników. Keynesowska ekonomistka Joan Robinson ujęła to następująco: "W tłumie każdy może widzieć lepiej, jeśli stanie na krześle. Ale jeśli wszyscy staną na krzesłach, nikt nie będzie widział lepiej".

Przed Keynesem większość ekonomistów uznawała sporadyczne kryzysy kapitalizmu za niewarte uwagi odchylenia. Natomiast Keynes wyczuwał w nich nieuchronny puls niestabilnego systemu – tak samo jak Marks. A jednak Keynes odrzucał Marksa jako maniaka z "podziemnego świata myśli ekonomicznej", myśliciela, którego teorie miałyby być "nielogiczne, przestarzałe, naukowo błędne, i bez możliwości zastosowania we współczesnym świecie". Gwałtowność Keynesowskiego ataku dziwi, jeśli wziąć pod uwagę podobieństwo między Marksowską krytyką klasycznych ekonomistów a formułowanymi przez Keynesa krytycznymi uwagami pod adresem ich neoklasycznych spadkobierców. (...) Ale główny powód, dla którego ignorowano więzy łączące Marksa z Keynesem – w zasadzie po to, by całkowicie zlekceważyć Marksa – był zapewne natury politycznej. Sam Keynes stał bliżej liberalizmu niż socjalizmu i z dumą deklarował, że "walka klas znajdzie mnie po stronie wykształconej burżuazji". Natomiast keynesizm stał się nową ortodoksją zachodnich ekonomistów i polityków w połowie XX wieku – dokładnie w czasie, kiedy zimna wojna sprawiła, że imię Marksa stało się synonimem wroga.

Niewielu niemarksistów chciałoby splamić swoją reputację takim skojarzeniem. Wybitnym wyjątkiem był urodzony w Austrii ekonomista Joseph Schumpeter. Kapitalizm nie miał obrońców bardziej gorliwych niż Schumpeter, który pozostaje bohaterem dla wielu amerykańskich przedsiębiorców. A jednak jego słynna praca "Capitalism, Socialism and Democracy" (1942) rozpoczyna się od długiej na 54 strony oceny dorobku Marksa, oceny tak zadziwiająco przychylnej, jak hołd złożony przez samego Marksa burżuazji w "Manifeście komunistycznym". Jako prorok, przyznaje Schumpeter, Marks grzeszył "nietrafnymi wizjami i błędnymi analizami", zwłaszcza przewidując postępujące zubożenie robotników. Niemniej "Marks widział proces zmian w przemyśle jaśniej i pełniej zdawał sobie sprawę z jego zasadniczej roli niż którykolwiek inny ekonomista w jego czasach", był zatem "pierwszym ekonomistą z górnej półki, który dostrzegł i systematycznie wyłożył, w jaki sposób teoria ekonomiczna może zostać przekształcona w analizę historyczną, i jak narracja historyczna może przekształcić się w histoire raisonnée". Kilka stron dalej Schumpeter zadaje pytanie: "Czy kapitalizm przetrwa?", i odpowiada: "Nie, nie sądzę, aby był w stanie". Może się to wydawać dziwacznym komentarzem w książce pomyślanej jako zdecydowana obrona ducha przedsiębiorczości i z pewnością Schumpeter – inaczej niż Marks – nie czerpał z tego przekonania przyjemności. ("Jeśli lekarz przewiduje, że jego pacjent wkrótce umrze, nie znaczy to, że tego pragnie"). Schumpeter twierdził, że innowacyjność kapitalistyczna – nowe produkty i nowe sposoby ich wytwarzania – jest siłą "twórczej destrukcji" (creative destruction), która w końcu może okazać się na tyle zwycięska, że niszcząca dla samego systemu.

"Kapitał" na XXI wiek

U progu ostatniej dekady XX wieku mogło się wydawać, że sybillińskie przestrogi tak Schumpetera, jak Marksa zostały zdyskredytowane. Agonia komunizmu otworzyła pole dla niekwestionowanego – być może wieczystego – panowania kapitalizmu w liberalnym, amerykańskim stylu. "Jesteśmy świadkami – ogłosił w 1989 r. Francis Fukuyama – nie po prostu końca zimnej wojny, czy też przemijania pewnego szczególnego okresu powojennej historii świata, lecz końca historii jako takiej, to jest – końca ideologicznej ewolucji ludzkości". Ale historia wkrótce powróciła, niosąc zemstę. W sierpniu 1998 roku krach gospodarczy w Rosji, załamanie walut w Azji i panika na rynkach całego świata doprowadziły "Financial Times" do postawienia pytania, czy przeszliśmy "od triumfu globalnego kapitalizmu do jego kryzysu w ciągu zaledwie dekady". Artykuł opatrzono nagłówkiem "Kapitał" na nowo odczytany".

Nawet ci, którzy najwięcej skorzystali na systemie, zaczęli kwestionować jego zdolność do przetrwania. George Soros, miliarder, spekulant finansowy, oskarżany o przyczynienie się do załamania zarówno w Rosji, jak w Azji, ostrzegał w książce "Kryzys światowego kapitalizmu. Zagrożenie dla społeczeństwa otwartego" (1998), że instynkt stadny posiadaczy kapitału musi zostać poddany kontroli, zanim zadepczą oni pozostałych: "Kapitalizm [...] nie wykazuje najmniejszej skłonności do osiągania stanu równowagi. Posiadacze kapitału dążą do maksymalizowania swych zysków. Polegając na własnej przemyślności, będą kontynuować tę akumulację aż do naruszenia równowagi. Przed stu pięćdziesięciu laty Marks i Engels przedstawili bardzo dobrą analizę systemu kapitalistycznego – muszę przyznać, że pod pewnymi względami lepszą od teorii równowagi głoszonej przez ekonomię klasyczną [...]. Główną przyczyną niespełnienia się ich straszliwych przepowiedni były neutralizujące polityczne kroki czynione w krajach demokratycznych. Pech chce, że znów zagraża nam wyciąganie błędnych wniosków z lekcji historii. Tym razem niebezpieczeństwo przychodzi nie od komunizmu, ale od fundamentalizmu rynkowego".

Podczas zimnej wojny, kiedy państwa komunistyczne czciły dzieło Marksa jako Pismo Święte – kompletne i nieomylne – ci, którzy stali po drugiej stronie barykady, piętnowali go jako agenta szatana. Jednak wraz z obaleniem muru berlińskiego Marks zyskał nowych wielbicieli w najmniej prawdopodobnych regionach. "Nie powinniśmy zbyt pospiesznie gratulować sobie zwycięstwa nad Marksem wraz z pokonaniem marksizmu" – napisał w 1994 r. prawicowy ekonomista Jude Wanniski. "Nasze globalne społeczeństwo jest znacznie bardziej płynne niż w tamtych czasach, ale nie ma gwarancji, jak będzie przebiegał jego dalszy rozwój. Siły reakcji, które Marks prawidłowo zidentyfikował, muszą być przezwyciężane przez każde kolejne pokolenie, to wielkie zadanie, przed którym teraz stoi nasza generacja". Wanniski, który ukuł termin "ekonomia podaży" (supply-side economics), przywoływał "Kapitał" jako główną inspirację dla swego twierdzenia, że produkcja, a nie popyt, jest kluczem do gospodarczej prosperity. Jako zwolennik wolnego handlu i parytetu złota, wróg biurokracji podziwiający ducha ducha Klondike, Marks miałby być "jednym z tytanów klasycznej teorii i praktyki" – a także genialnym jasnowidzem. "Niezwykle bliskie prawdy" ma być twierdzenie Marksa, że kapitalizm zasiał ziarna swego zniszczenia – "skoro kapitalizm wymaga nieustępliwej konkurencji, natomiast kapitaliści robią wszystko, co mogą, by zniszczyć konkurencję, to znaczy, że mamy do czynienia z systemem z natury nie do utrzymania – na kształt zwierząt, które pożerają swe młode".

W październiku 1997 r. korespondent ekonomiczny "New Yorkera" John Cassidy zapisał rozmowę z brytyjskim urzędnikiem banku inwestycyjnego, pracującym w Nowym Jorku: "Im dłużej inwestuję na Wall Street – mówił bankier – tym bardziej jestem przekonany, że Marks miał rację. Ekonomista, który wskrzesi Marksa i włączy go w spójną teorię, ma w garści Nagrodę Nobla. Jestem absolutnie pewien, że podejście Marksowskie daje najlepsze spojrzenie na kapitalizm". Zaciekawiony Cassidy przeczytał po raz pierwszy w życiu Marksa i doszedł do wniosku, że jego rozmówca miał rację. Odkrył przykuwające uwagę fragmenty o globalizacji, nierównościach, korupcji politycznej, monopolizacji, postępie technicznym, upadku kultury wysokiej i o wycieńczeniu, jakie niesie nowoczesny sposób życia o tych zagadnieniach, z którymi mierzą się dziś od nowa ekonomiści nie zdający sobie niekiedy sprawy, że podążają śladami Marksa. Cytując słynne hasło, ukute przez Jamesa Carville’a na potrzeby kampanii prezydenckiej Billa Clintona w 1992 r. ("Gospodarka, głupcze!"), Cassidy zauważył, że "Marks sam określał tę teorię mianem "materialistycznej koncepcji historii". Jest ona dziś tak szeroko akceptowana, że analitycy wszelkich politycznych maści wykorzystują ją, jak Carville, nie znając jej pochodzenia. Kiedy konserwatyści twierdzą, że państwo dobrobytu jest skazane na upadek, bo krępuje prywatną inicjatywę, albo że Związek Radziecki upadł, ponieważ nie był w stanie dorównać efektywności zachodniego kapitalizmu, wykorzystują Marksowski pogląd, że ekonomia jest siłą napędową ludzkiego rozwoju".

Niczym bohater "Mieszczanina szlachcicem" Moliera, który ku swemu zdziwieniu odkrył, że od ponad czterdziestu lat mówi prozą, większość zachodniej burżuazji przyjęła idee Marksa, nie zauważając tego faktu. Dopiero spóźniona lektura Marksa zainspirowała dziennikarza finansowego Jamesa Buchana do napisania błyskotliwego studium "Frozen Desire: an inquiry into the meaning of money" (1997). Buchan wyjaśniał: "Marks jest tak głęboko osadzony w naszym zachodnim systemie myślenia, że niewielu ludzi zdaje sobie sprawę ze swego długu wobec niego. Wszyscy, których znam, twierdzą, że ich postawy są do pewnego stopnia wytworem okoliczności materialnych – że "ich byt społeczny określa ich świadomość", jak napisał Marks – oraz że zmiany w sposobie produkowania przedmiotów poważnie wpływają na sprawy ludzi, także poza warsztatem czy fabryką. To w dużej mierze przez Marksa – raczej niż przez ekonomię polityczną – te pojęcia dotarły do nas. Podobnie, każdy, kogo znam, ma poczucie, że historia to nie po prostu jedno cholerne wydarzenie po drugim [...], ale że jest to rodzaj procesu, w którym coś głęboko ludzkiego – Wolność? Szczęście? Ludzki Potencjał? W każdym razie coś miłego – jest krok po kroku aktualizowane. Marks nie stoi u źródeł tego przekonania, ale nadał mu żywotność".

Nawet dziennikarze "The Economist", John Micklethwait i Adrian Wooldridge, ochoczy cheerleaderzy turbokapitalizmu, przyznali się do długu. "Jako prorok socjalizmu Marks może być kaput" – pisali w książce "A Future Perfect: The Challenge and Hidden Promise of Globalization" (2000) – "ale jako prorok "wszechstronnej współzależności narodów", jak nazwał globalizację, nadal wydaje się uderzająco aktualny [...], jego opis globalizacji pozostaje dziś równie przenikliwy, co 150 lat temu". Największym lękiem napełnia autorów fakt, że "im bardziej globalizacja jest skuteczna, tym bardziej zdaje się podsycać ostry opór" – czyli, innymi słowy, Marks mógł mieć rację, twierdząc, że "wraz z rozwojem wielkiego przemysłu usuwa się przeto spod nóg burżuazji sama podstawa, na której wytwarza ona i przywłaszcza sobie produkty. Wytwarza ona przede wszystkim własnych grabarzy". Mimo całego swego triumfalizmu Micklethwait i Wooldridge mają niemiłe podejrzenie, że twórcza destrukcja dokonywana przez globalny kapitalizm "może mieć naturalny moment zatrzymania – moment, w którym ludzie nie będą w stanie znieść już więcej". Nie doszło do upadku burżuazji i zwycięstwa proletariatu. Ale błędy czy niespełnione proroctwa Marksa są przyćmione i przekroczone przez przenikliwą celność, z jaką obnażył on naturę bestii. Podczas gdy wszystko, co zakrzepłe, znika, zarysowany w "Kapitale" sugestywny obraz sił, które rządzą naszym życiem – wytwarzając destabilizację, alienację, wyzysk – nigdy nie straci mocy oddziaływania i wciąż będzie stawiać świat w centrum uwagi. Przywołany tu artykuł z "New Yorkera", z 1997 r., kończył się słowami: "Jego książki warte będą czytania tak długo, jak długo trwa kapitalizm". Daleki od pogrzebania pod gruzem muru berlińskiego, Marks może właśnie teraz wyłonić się w swym prawdziwym znaczeniu. Może jeszcze stać się najbardziej wpływowym myślicielem XXI wieku.

Francis Wheen
tłumaczenie: Piotr Laskowski


Jest to fragment ostatniego rozdziału książki "Kapitał" Marksa" Francisa Wheena, wydanej nakładem wydawnicwa Muza S.A.

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku