Nie jest prawdą – jak przekonują neoliberałowie – że utrzymywanie bezpłatności jest niesprawiedliwe, gdyż zmusza robotników, rolników czy też drobnych przedsiębiorców do opłacania nauki dzieciom z wielkomiejskiej klasy średniej. "Jakim prawem?", "Dlaczego mam płacić na czyjąś edukację, skoro sam nie studiuję?" – te pytania powtarzane jak mantra są koronnym argumentem. "Dlaczego podatnicy mają ułatwiać komuś uzyskanie lepszych dochodów?", pytał z kolei na łamach "Dziennika" Marek Rocki, senator PO i były rektor SGH. Trudno powstrzymać się w tym miejscu od pewnej uwagi. Jeśli faktycznie darmowe studia są tak niesprawiedliwe i nieuczciwe, jak to próbuje się nam przedstawić, to co w takim razie zrobić z tysiącami absolwentów, którzy – tak jak Donald Tusk, senator Rocki czy pani minister Kudrycka – mieli szczęście nie płacić za swoją edukację? Jeżeli ma być sprawiedliwie, to obawiam się, że nie będą mieli oni innego wyjścia, jak tylko zwrócić budżetowi pieniądze. I to co do grosza. Tanie akademiki i obiady też wliczamy w cenę... Jednak jeżeli prawdą jest to, że podejmując pracę, zaczynamy spłacać dług wobec społeczeństwa (płacąc podatki, budując gospodarkę), to nikogo nie powinno już dziwić twierdzenie, że studia bezpłatne są sprawiedliwe, gdyż każdy płaci za siebie.
2. Studia bezpłatne są sprawiedliwe, gdyż wyrównują szanse.
W ostatnich latach została zupełnie zaniedbana polityka wyrównywania szans. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Frustracja polskiej prowincji, permanentnie niedofinansowana edukacja podstawowa i średnia, dziedziczona bieda i coś, co z tego wszystkiego jest chyba najstraszniejsze, czyli poczucie lęku przed wykluczeniem. Jedyna nadzieja pozostała w edukacji. Na wielu ludzi, którzy nie mieli tyle szczęścia, aby urodzić się w jako tako zamożnej rodzinie, świadomość tego, że gdzieś tam otwarte są drzwi do lepszego świata, działa jak bodziec najlepszy z możliwych. Bezpłatne studia dzienne są ich celem i marzeniem. Nie zamykajmy im drzwi. Obawiam się jednak, że wielu chciałoby postawić przed nimi niezbyt rozgarniętego, aczkolwiek silnego ochroniarza. Zgroza, jeżeli to właśnie od jego łaski lub niełaski zależałoby, kto dostąpi zaszczytu wejścia do klubu. Sęk jednak w tym, że pan ochroniarz także się myli. Jest potężny – ale nie jest nieomylny, a ograniczenie jego działań nie musi być wcale tożsame z ograniczeniem naszej wolności. Próba zamknięcia tej drogi sprawia wrażenie, jakby nowo powstająca polska klasa średnia czegoś się bardzo obawiała. Czyżby konkurencji? "Bezpłatne studia zamykają szanse przed dziećmi z biedniejszych domów, preferując za to wielkomiejską młodzież z klasy średniej, gdzie w domach się zawsze czytało", ogłosili swego czasu rektorzy. Szkoda tylko, że nikt nie podaje żadnych danych, które mogłyby ten argument potwierdzić. Czy w Olsztynie, Rzeszowie, Szczecinie, Toruniu studenci również wywodzą się z wielkomiejskiej klasy średniej? A jeśli nawet tak jest, to czy wprowadzenie odpłatności za studia nagle to wszystko zmieni? Proponuje się szeroki program łatwo dostępnych kredytów. Ale kredytów na co? Na czesne? A co z opłatami za stancję, jedzenie, książki, ubranie, bilety etc.? Neoliberałowie zapominają, że studia to nie tylko uczęszczanie na zajęcia, to także wkraczanie w dorosłość. Wielkomiejska młodzież z klasy średniej poradzi sobie. Będzie mieszkać u mamy i taty. Natomiast ci, którzy pochodzą z prowincji, a proszę mi wierzyć, tym razem to naprawdę nie jest ich wina, zostaną wykończeni przez kolejne opłaty. Czy o to chodzi? Jeżeli jest zatem tak, jak twierdzą rektorzy, to w jaki sposób wprowadzenie czesnego pomoże studentom z biednych rodzin? Jeśli system tworzy znane nam patologie już na wcześniejszych etapach, to chyba właśnie je należy najpierw zlikwidować. Wprowadzenie odpłatności niczego nie zmieni. Nadal – zupełnie tak jak teraz – młodzież z prowincji będzie miała utrudniony dostęp do studiów, z tą różnicą, że wszystko będzie więcej kosztować. Nie wylewajmy dziecka z kąpielą. Zamiast walczyć ze skutkami tego stanu rzeczy, zajmijmy się wreszcie ich przyczynami.
3. Studia bezpłatne nie są reliktem komunizmu, lecz cechują społeczeństwa, które cenią wiedzę!
Ciekawe, że tak zupełnie bezrefleksyjnie powtarzany jest slogan o tym, że studia bezpłatne są reliktem poprzedniej epoki. A już kompletnie zdumiewa, jak bezwstydnie zapewnia się nas, że w krajach wysoko rozwiniętych czegoś takiego jak bezpłatna edukacja wyższa po prostu nie ma. Mamy w takim razie rozumieć, że kraje nordyckie należą do Trzeciego Świata? Pani Barbara Kudrycka, minister nauki i szkolnictwa wyższego, zapowiada wprowadzenie rychłej odpłatności za studia. Wzorem dla naszego nowego systemu mają być USA i Wielka Brytania. No cóż, fajnie. Tylko następnym razem warto zapoznać się z modelem, na którym pragniemy się wzorować. Szkocja swoim 5 mln obywateli gwarantuje bezpłatną wyższą edukację na 21 znakomitych uniwersytetach! Jakość kształcenia, wbrew temu, co chętnie rozpowszechniają sami Anglicy, wcale nie ustępuje tej w Anglii. Czy pani minister nie sądzi, że zabawnie byłoby, gdyby Polacy jeździli na Wyspy nie po pracę, lecz po edukację?
4. Wprowadzenie odpłatności jest zagrożeniem dla wielu niepopularnych, acz potrzebnych kierunków.
Niestety, cechą wielu bardzo ważnych kierunków jest to, że są trudne, żmudne i niewdzięczne. Nie ma na nie już teraz zbyt wielu chętnych, a wprowadzenie wysokiego czesnego tylko ten stan pogłębi. "Nie chcą ich ludzie studiować, więc muszą być zbyteczne", powiemy. "Tłumy walące na zarządzanie i marketing nie mogą się mylić", dorzucimy na odczepne. Ano właśnie... Już wcześniej ktoś zadecydował, że nie potrzebujemy zawodówek i techników. Efekt jest taki, że brakuje nam wykwalifikowanych robotników. Lepszego zamachu na naszą gospodarkę nie można było sobie wymyślić. Wprowadzenie odpłatności za studia doprowadzi do tego, że staniemy się społeczeństwem usługowym. Zapomnijmy w takim razie o budowie gospodarki opartej na nowych technologiach oraz na unowocześnianiu Polski. USA mogą fachowców kupować, my możemy ich jedynie wyedukować. Warto o tym pamiętać, zanim po raz kolejny strzelimy sobie w stopę.
5. Inwestycja w edukację jest inwestycją w społeczeństwo.
Droga do dobrobytu prowadzi przez edukację. Zrozumieli to już Finowie, którym żyje się o wiele wygodniej i bezpieczniej niż Irlandczykom. Wiedzą też o tym w pozostałych krajach nordyckich. W odróżnieniu od Anglosasów Skandynawowie postawili na budowę gospodarek opartych na wiedzy oraz inwestycje w naukę i badania – i to właśnie potomkowie wikingów są lepiej przygotowani na wyzwania, jakie niesie ze sobą jutro. Może zamiast bezmyślnie kopiować rozwiązania amerykańskie, które funkcjonują w zupełnie innych realiach, warto czasami spojrzeć w górę mapy. Mobilność społeczna jest większa w Szwecji niż w USA, Finowie mają Nokię, Irlandczycy Guinnessa. Duńczycy są europejskim potentatem w biotechnologii, Anglicy natomiast mają problemy z wykształceniem dobrych inżynierów, więc muszą ich sobie sprowadzać. Przewaga krajów nordyckich jest bezdyskusyjna. Ludzie dobrze wykształceni podejmują nowe wyzwania i są gwarantem unowocześnienia gospodarki. Oczywiście zachowanie bezpłatnych studiów to nie wszystko. Żeby stać się drugą Skandynawią, musimy przeznaczać na edukację o wiele więcej pieniędzy niż teraz. I to na wszystkich jej poziomach! W samej tylko Norwegii łączne wydatki na edukację stanowią 6,6% produktu krajowego brutto. Warto pamiętać, że zaledwie co 12. korona w budżecie norweskim pochodzi ze sprzedaży gazu i ropy. Więcej zarabia się tam na eksporcie know-how oraz nowych technologii związanych z ich wydobyciem niż na samym surowcu, co jest kolejnym dowodem na to, że bez dobrej i – co najważniejsze – powszechnej edukacji Norwegia nie byłaby tym krajem, jakim jest obecnie. I na sam koniec miejmy świadomość tego, że człowiek dobrze wykształcony jest mniej podatny na uroki populizmu, jeśli zatem nie chcemy jego powrotu, zacznijmy inwestować w edukację, a może pewnego dnia Polacy uodpornią się nie tylko na ten swoisty populizm ludowy, którego świetną egzemplifikacją są Kaczyński z Lepperem, lecz także na jego niebezpieczne lustrzane odbicie, korwinowski populizm rynkowy, który od kilku lat zawładnął naszą debatą publiczną i niczym niezagrożony prowadzi do o wiele większych zniszczeń.
Bogusław Siemiątkowski
Tekst ukazał się w tygodniku "Przegląd".