Dogmatycy neoliberalni nie przyjmują do wiadomości, iż nie wszystkie dobra i usługi można traktować jak towar na sprzedaż. W pewnych obszarach życia społecznego proste reguły popytu i podaży nie porządkują sytuacji – zbyt często bowiem zły pieniądz wypiera dobry pieniądz. Tak też może się stać z obszarem szkolnictwa wyższego. Z pewnością prosta logika rynku nie powinna kierować uniwersytetem i nauką. Grozi to nie tylko kompletną komercjalizacją, ale przede wszystkim drastycznym obniżeniem – i tak już mocno zaniżonego – poziomu uczelni wyższych.
George Ritzer mianem makdonaldyzacji określał proces przenoszenia reguł obowiązujących w barach szybkiej obsługi do innych sfer życia społeczeństwa konsumpcyjnego. Obniżanie jakości, statystyczna efektywność, kalkulacyjność, schematyzm – to główne wyznaczniki systemów, które uległy makdonaldyzacji. Te zjawiska i tak już występują w polskiej nauce, a rządowy projekt tylko je wzmocni. Mamy rosnącą lawinowo liczbę studentów i absolwentów uczelni, ale w żaden sposób nie wpływa to na racjonalizację instytucji społeczeństwa polskiego. Nie idzie za tym ani większa demokratyzacja, ani zaangażowanie w sprawy obywatelskie, ani też działania reformujące polską rzeczywistość. Rosną tylko liczby na wykresach i samozadowolenie ministerialnych urzędników traktujących jako sukces "bum edukacyjny", z którego nic nie wynika.
Pomysł zlikwidowania habilitacji jest jednoznacznym ukłonem w stronę szkół prywatnych – do tej pory wymagana liczba samodzielnych pracowników naukowych była skuteczną blokadą przed otwieraniem kolejnych prywatnych szkółek i kierunków, które nie miały odpowiednich kadr. Po realizacji proponowanych pomysłów prywatne szkoły będą mogły już bez jakichkolwiek przeszkód oferować po odpowiedniej cenie – niczym handlarze na bazarze – dyplomy dowolnej specjalizacji.
Habilitacja, choć zbyt mocno uzależniona obecnie od środowiskowych koterii i względów pozamerytorycznych, jest jednak gwarancją pewnego obiektywizmu w ocenie dorobku naukowego i aktywności badawczej. Jej likwidacja w polskich warunkach zupełnie uzależni awans w karierze naukowej od sympatii, antypatii i nieformalnych relacji na uczelni. W ten sposób nepotyzm w szkołach wyższych, kolesiostwo oraz znaczenie nieformalnych klik uczelnianych wcale nie zmaleją, lecz wzrosną. A uczelnie staną się jeszcze bardziej niż obecnie miejscem, gdzie zamiast krytycznej refleksji będzie się nagradzało konformizm i schlebianie modnym i banalnym poglądom. W takim ujęciu habilitacja może być ochroną dla niezależności jednostek głoszących kontrowersyjne poglądy, ale także gwarancją autonomii uczelni przed zalewem i presją "nieudaczników" spoza środowiska akademickiego.
Jak zauważył Alfred Marshall, nie każdy monopol jest rzeczą złą i nie każda konkurencja przynosi rezultaty pożądane gospodarczo i społecznie. Refleksja ta szczególnie pasuje do instytucji badawczych. Niezapomniany prof. Stanisław Kozyr-Kowalski w jednej z ostatnich swoich książek, zatytułowanej "Uniwersytet a rynek", opisał dokładnie zagrożenia, jakie niesie ze sobą komercjalizacja nauki. Przypominając ostrzeżenia klasyków (Maksa Webera i Thorsteina Veblena), głosił, iż konsekwencją przekształcenia uniwersytetów w "przedsiębiorstwa konkurencyjnego biznesu" będzie podporządkowanie środowiska uczonych i badaczy zasadzie mierności i lichości. Jak pisał prof. Kozyr-Kowalski, w praktyce akademickiej "zasada opacznie pojętej konkurencji przekształca pracę naukową w pracę na akord. Upowszechnia ona robotę niedbałą. Kształtuje wśród ludzi nauki typowe dla pracownika najemnego postawy. Oddaje wspólnoty akademickie we władzę mistrzów intrygi administracyjnej, formalno-prawnej, obyczajowej i politycznej. Czyni umiejętność organizowania i uczestniczenia w intrygach fundamentalnym warunkiem kariery naukowej". W takich warunkach główna funkcja uniwersytetu – tworzenie krytycznej i merytorycznej wiedzy oraz obrona prawdy – zostaje zastąpiona przez walkę o komercyjne wskaźniki sukcesu: liczbę studentów, popularność w mediach, liczbę podpisanych kontraktów z biznesem.
O ile likwidacja habilitacji stanowi ciche i niejawne wsparcie dla szkół prywatnych, o tyle postulaty bezpośredniego dofinansowania prywatnych uczelni z budżetu państwa – przy braku odpowiednich środków dla uczelni publicznych – są przejawem bezczelności lobby szkolnictwa prywatnego. Placówki sektora prywatnego są nastawione głównie na zysk i pełnią zazwyczaj tylko dwie funkcje – pozwalają dorobić do skromnych pensji pracownikom naukowym, a z drugiej strony podwyższają statystki wykształcenia w Polsce. Tyle że w większości przypadków są to instytucje quasi-edukacyjne, które nie zajmują się prowadzeniem badań ani tym bardziej tworzeniem fermentu intelektualnego.
Czy kierowanie przez prof. Kudrycką prywatną uczelnią wpływa na kształt proponowanych przez nią zmian? W dowolnym społeczeństwie zachodnioeuropejskim opinia publiczna bardzo dogłębnie szukałaby odpowiedzi na takie pytanie.
Czy naprawdę czeka nas upiorna wizja uniwersytetu, na murach którego zamiast portretów filozofów, socjologów i innych "bezproduktywnych" myślicieli będą się znajdować logo korporacji oraz "strategicznych sponsorów" kształtujących politykę uczelni? Czy Platforma Obywatelska ostatecznie pożegna się z mitem partii związanej z kręgami inteligenckimi i pokaże, że liczy się tylko prywatny biznes?
Czy logika McDonald’sa musi zapanować w świecie nauki? Miejmy nadzieję, że to tylko niespełniony koszmar z sennych marzeń neoliberałów i rządowo-partyjnych kręgów PO.
Piotr Żuk
Tekst ukazał się w tygodniku "Przegląd".