"To, co wydarzyło się 6 kwietnia, powinno się wydarzyć już dawno temu. Ludzie nie są już w stanie znieść tej biedy. Mamy dzieci; muszą jeść i muszą się uczyć. Nie mogłem zapewnić synowi ukończenia szkoły, musiałem go z niej zabrać. I niedługo będę też musiał z niej zabrać córkę."
"Zastrajkowaliśmy rok temu, dwa lata temu, mieliśmy serię strajków w 1975 i 1986 r. Przerywamy pracę i podejmujemy strajk w fabryce aż otrzymamy, co chcemy. I tak na przykład, gdy w końcu przybył do nas premier i zaofiarował premię w wysokości miesięcznej pensji, nie było to tym, czego żądaliśmy czy czego chcieliśmy. Chcemy całościowej reformy wynagrodzeń. Wobec kosztów życia płace są nędzne – i musi się to zmienić. Tak bardzo wzrosły ceny żywności i zakwaterowania... Podskoczyły wszelkie wydatki na życie. Problemem jest również brak transportu; robotnicy tłoczą się godzinami, oczekując na autobus, który zabierze ich do pracy. To fatalne dla wszystkich. Ceny dotąd rosły rokrocznie, teraz rosną co godzinę."
"To było jak wojna Palestyńczyków z Izraelczykami. Mieliśmy kamienie, a oni karabiny."
Dwa światy w ich wielkiej walce
To wypowiedzi mieszkańców egipskiego miasta Mahalla el-Kobra, gdzie w kwietniu siły rządowe krwawo rozprawiły się z protestem mas ludowych – to, co dzieje się w ostatnich latach w tym liczącym niecałe pół miliona mieszkańców mieście, pozostaje niezwykłe: niezłomny opór wbrew coraz bardziej rozpasanym represjom rządowym. Różne źródła podawały liczbę od dwóch do siedmiu ofiar śmiertelnych kwietniowych starć – wśród nich dzieci. Wiele dzieci było też wśród zatrzymanych – i tak jak inni były bite przez bandytów w uniformach: workami z kamieniami, kijami, metalowymi prętami, kopane. Najmłodsi, którzy znaleźli się w celach, mieli osiem lat. Uzbrojeni w szable policjanci przepędzali prawników, pragnących nieść pomoc zatrzymanym i aresztowanym w miejscach, które niektórzy nazywają gułagami Mubaraka.
6 kwietnia Associated Press pisała: "Jak donoszą świadkowie i czynniki oficjalne, siły bezpieczeństwa starły się w niedzielę po południu z robotnikami w pustynnym mieście przemysłowym Mahalla el-Kobra po tym, jak udaremniono plany strajku w największym w kraju kompleksie przemysłowym. Równocześnie wielu mieszkańców stołecznego Kairu odpowiedziało na wezwania działaczy, by w proteście przeciw pogarszającym się warunkom ekonomicznym nie pójść do pracy czy szkoły." Mówi się o takich czynnikach owej absencji, jak strach przed wybuchem przemocy, wreszcie szalejąca burza piaskowa. Chyba jednak nie mają one nadzwyczajnego znaczenia. "Siły bezpieczeństwa zacieśniły pętlę – w miejscach publicznych pojawiło się pełno policji do tłumienia zamieszek. Jak mówi przedstawiciel sił bezpieczeństwa, zastrzegający sobie anonimowość, gdyż nie upoważniono go do kontaktów z prasą, w Mahalli podczas starć aresztowano czterech robotników, zaś w innych miejscach kraju kolejne 94 osoby, w tym ważnych działaczy politycznych i związkowców."
Wedle tej samej notki Associated Press 55-letni robotnik z fabryki odzieżowej Ghazl el-Mahalla, stanowiącej centrum teatru wydarzeń, mówił o 150 aresztowanych tego dnia robotnikach. Ta liczba oczywiście jest bardziej wiarygodna – wiedzą o tym choćby uczestnicy protestów, oblegający 7 kwietnia areszt, w którym znaleźli się ci ludzie.
Jeden z egipskich działaczy socjalistycznych donosił wówczas: "Od 16:00 do 22:00 Mahalla doświadczała intifady... intifady w prawdziwym tego słowa znaczeniu... To wszechobecna wojna na ulicach... Trwały walki... Uspokoiło się dopiero pół godziny temu..." Słowo intifada pojawiało się w kontekście tych wydarzeń bezustannie – i ktoś mógłby nawet zaryzykować stwierdzenie, że jeszcze nigdy słowo to nie zyskało w tak dobitny i jasny sposób klasowego wymiaru, gdyby nie to, że już wydarzenia, jakie miały miejsce w Egipcie w 1977 r., gdy prezydentem był Anwar Sadat, zyskały miano chlebowej intifady.
Cóż bowiem koniec końców znaczy intifada? To przecież proste, bardzo proste. Jeden z egipskich aktywistów lewicowych Gehan Szaaban wspominał o dzieciach, "niczym w palestyńskiej intifadzie miotających kamieniami w siły bezpieczeństwa i żołnierzy, i skandujących przy tym: »Nadeszła rewolucja! Nadeszła rewolucja!«"
Jeszcze nie nadeszła, jeszcze nawet nie jest tym, co może nadejść w najbliższych dniach – lecz przecież tylko jakaś reakcyjna godzilla mogłaby ganić owe dzieci za te chiliastyczne nastroje, które nadto bardzo dobitnie wskazują możliwe bardziej długotrwałe dynamiki w Egipcie.
Nie żyje się dla walki, lecz dla zwycięstwa – albo żyje się śmiercią za życia. Walka jest środkiem, nie celem – w świecie, w którym ma tyle twarzy, ilu ludzi żyje na Ziemi, i jeszcze więcej.
Rankiem 6 kwietnia uniemożliwiono dziesiątkom działaczy związkowych wejście na teren zakładu; o 15:00 plac wokół fabryki odzieżowej zajęli tajniacy. Po 15:30, gdy w zakładzie następowała zmiana, policja do tłumienia zamieszek starła się z zebranymi na placu mieszkańcami i robotnikami. Wedle Associated Press część z nich rozważała rezygnację ze strajku – mieli nadzieję na porozumienie z władzami oraz z koncesjonowanymi przez nie, jedynymi legalnymi związkami. Cytowany jest jeden z robotników o mentalności łamistrajka – w taki sposób, jakby wyrażał zdanie przeważającej większości; polska prasa burżuazyjna pozwalała sobie na podobne fikołki, pisząc o strajku górników w "Budryku".
Dalej zobaczymy, ile racji mają "wolne media", donosząc o niechęci robotników Ghazl el-Mahalla do strajku – owe przekazy współtworzą zresztą frapujący kanon łabędziego śpiewu z pochwałami egipskich szczekaczek propagandowych dla odpowiedzialnych robotników z Mahalli, którzy nie poszli na lep wichrzycieli, wykazując poszanowanie dla "prawa i porządku". Tego rodzaju kitu pełno było jeszcze w południe 6 maja. Tymczasem już 5 maja ministerstwo spraw wewnętrznych "przestrzegało przed" (groziło!) wybuchem przemocy, jeśli dojdzie do strajku.
"Od końca stycznia robotnicy w fabryce tekstylnej w Mahalli ogłaszali swą chęć urządzenia 6 kwietnia strajku, jeśli negocjacje z siłami rządowymi nie przyniosą spełnienia ich żądań w postaci godnej płacy minimalnej, jak też poprawy warunków pracy i standardów życiowych" – pisze Jano Charbell, obecny w Mahalli tuż przed tym, jak zrobiło się tam gorąco. – "Kilka tygodni później grupa działaczy politycznych i przywódców partii opozycyjnych ogłosiła, że pragnie również zorganizować 6 kwietnia ogólnonarodowe demonstracje, protesty oraz strajk generalny wobec spadku płac realnych przy podnoszących się kosztach utrzymania, oraz w akcie solidarności z robotnikami Ghazl el-Mahalla.
To wszystko jednak nie ziściło się tak, jak pragnęli organizatorzy. Odwołanie strajku przez reprezentantów robotników w fabryce tekstylnej w Mahalli, chwyty poniżej pasa w postaci pogróżek ze strony ministerstwa spraw wewnętrznych i bezwzględne represje, brak oddolnej organizacji, podziały w łonie przywództwa, przez to wszystko wyrażono niezadowolenie w sposób kiepsko zorganizowany – choć rozbrzmiewało ono w wielu prowincjach, od Aleksandrii na północy po Kenę na południu."
Joel Beinin, obecny wówczas na miejscu amerykański Żyd, antysyjonista i badacz historii proletariatu arabskiego, profesor uniwersytetów w Kairze i Stanford, tak relacjonował wydarzenia w Mahalli: "Grupa 66000 osób z inicjatywy Facebook zgodziła się uczestniczyć w strajku, lecz komitet go odwołał. Nie spodobało się to młodszym uczestnikom kampanii. Zatem kończący zmianę w fabryce robotnicy wyszli w niedzielę o wpół do czwartej na plac. Zawiązała się demonstracja, domagano się głównie podwyżek płac. W końcu demonstranci obrzucili siły bezpieczeństwa kamieniami. Opuściłem to miejsce, gdy zrobiło się naprawdę gorąco. Zaraz potem wróciłem, wzniecił się pożar; ludzie opowiadają, że spalono szkoły. Bezpieczniacy podjęli próby rozproszenia tłumu, poczułem, że czas opuścić miasto. Wsiedliśmy do samochodu, by się ewakuować, lecz droga z miasta stanęła w płomieniach. Pożar był bardzo regularny, więc przyszło nam do głowy, że to robota władz. Wywołano go, by zablokować całe miasto, do którego zmierzały posiłki. Zamknięto nas w puszce. Zdołaliśmy znaleźć drogę ucieczki i wróciliśmy do Kairu. Teraz cały obszar pozostaje odcięty od świata." Mówiono o "nieoficjalnej godzinie policyjnej" – z mikrofonów rozlegały się wezwania do mieszkańców, by pozostali w domach. Jednak ludzie coraz tłumniej wylegli na ulice – początkowo było ich około 2000 (niektóre źródła podają jednak dużo wyższe dane szacunkowe), lecz gdy 7 kwietnia miasto przeżywało prawdziwe oblężenie, ich liczba wzrosła do 20000, a wedle niektórych źródeł nawet 40000-50000.
Oto rozbudzone masy, na które kiepsko raczej działają gaz łzawiący, czy kauczukowe, a nawet ostre kule!
Nieraz zaś mają wręcz efekt odwrotny do zamierzonego. John Reed, naoczny świadek rosyjskiego Października – który nazwał jedną z najwspanialszych awantur jakie widziała ludzkość – i autor poświęconej mu książki Dziesięć dni, które wstrząsnęły światem, wspomina, jak Kiereński, szturmując Piotrogród, wydał rozkaz ostrzelania garnizonu wojskowego, który zamierzał w dniach wojny domowej pozostać neutralny. Osiem ofiar w koszarach sprawiło, że znajdujący się tam żołnierze przestali być neutralni – bynajmniej jednak nie podporządkowali się jego rozkazom. Podobnie, choć skala awantury egipskiej – bez względu na to, jak obiecującej – wciąż niestety w żadnym razie nie jest tu porównywalna, rzecz miała się z tymi mieszkańcami objętego walkami miasta, którzy przypatrywali się narastającym zniszczeniom w ich okolicy. Do sardonicznego gniewu doprowadził ich incydent w postaci zastrzelenia przez siły bezpieczeństwa nastolatka, który stał na trzecim piętrze, na balkonie swego domu. Jakże musiało wpłynąć to na nastroje w mieście, w którym już wcześniej wrzało!
Jeden z dziennikarzy donosił: "Dawało się odczuć poparcie dla demonstrantów wśród mieszkańców. Gdziekolwiek policja zaatakowała tłum, mieszkańcy otwierali uciekającym drzwi swych domów."
Również obecna na miejscu Sarah Carr stwierdzała: "Podobno w celu stłumienia masowego protestu użyto ostrej amunicji, zabijając dwudziestoletniego mężczyznę i dziewięcioletniego chłopca. Naoczni świadkowie wydarzeń w Mahalli donoszą też o użyciu przez siły bezpieczeństwa pałek elektrycznych [...]. Przez cały tydzień, w którym miał wybuchnąć strajk, mobilizowano siły bezpieczeństwa na zewnątrz fabryki. Wczoraj wieczorem ubrani po cywilnemu policjanci weszli do budunków fabrycznych, by udaremnić rozpoczęcie przez robotników strajku." Dalej Carr wspomina o podziałach wśród robotników w fabryce, oraz niechęci do podjęcia akcji ze strony biurokratów z prorządowych związków zawodowych, którzy siali propagandę antystrajkową. Co nieco jeszcze o tym trzeba będzie dalej powiedzieć.
Zakazane miasto: Stawka
Przed planowanym strajkiem Komitet Solidarnościowy Na Rzecz Wsparcia Robotników Mahalli wystosował oświadczenie, w którym czytamy: "6 kwietnia będzie bardzo ważnym dniem dla robotników tak na południu, jak i na północy basenu śródziemnomorskiego. Tego dnia robotnicy Turcji podejmą kolejny ważny krok w swej walce przeciw neoliberalnej reformie prawnej, uderzającej w zabezpieczenia socjalne. Zaś w Egipcie robotnicy sektora tekstylnego w Mahalli, pionierzy dwuletniej fali strajkowej w tym kraju, ogłosili, że 6 kwietnia będzie miał miejsce nowy dziki strajk, panuje ogólna atmosfera sprzyjająca strajkowi generalnemu przeciwko neoliberalnemu, opresyjnemu i skorumpowanemu reżimowi Hosniego Mubaraka. 25 tysięcy robotników z fabryki w Mahalli, jednego z największych zakładów tekstylnych na całym Bliskim Wschodzie, zadeklarowało akcję strajkową [...], domagając się podniesienia ich płac, wynoszących obecnie średnio 350 funtów egipskich (60 dolarów) zgodnie z wysokim współczynnikiem inflacji, a także poprawy warunków w klinice przyzakładowej.
Dla egipskiej klasy robotniczej i ludu strajk w Mahalli ma jednakże znaczenie daleko większe niż same te żądania. Jeśli robotnicy Mahalli rzeczywiście zorganizują zakończony powodzeniem strajk, dla egipskiej klasy robotniczej oznaczać to będzie bardzo ważne nowe zdobycze w jej szerszej walce przeciw reżimowi Mubaraka. To dlatego akcja strajkowa robotników Mahalli, pionierów fali niezależnych organizacji, faktycznie będących związkami zawodowymi, uznana została dziś za nielegalną przez ministerstwo spraw wewnętrznych. Państwowe siły bezpieczeństwa ręka w rękę z oficjalną organizacją związkową, Główną Federacją Związków Zawodowych, oraz ministerstwem pracy, ogłosiły, że podejmą wszelkie kroki w celu zapobieżenia strajkowi 6 kwietnia. Mahalla, miasto robotnicze oddalone o dwie godziny drogi od Kairu, otoczone zostało przez trzydziestopięciotysięczne siły policyjne, zakazano wstępu do miasta. Z kolei w stolicy aresztowano dziś co najmniej pięć osób kolportujących ulotki solidarnościowe. Fabryczni przywódcy robotniczy pozostają poza domem, by uniknąć aresztowań, mających na celu powstrzymanie akcji strajkowej."
Spójrzmy teraz, czego żądali ci, którzy parli do strajku. Wśród najważniejszych z ich żądań pierwszym była poprawa warunków życiowych wszystkich robotników, zatrudnionych w sektorze tekstylnym. Na tym jednak nie koniec – żądali podniesienia do wysokości 1200 funtów egipskich (218 dolarów) płacy minimalnej, która pozostaje od 1984 r. na niezmienionym poziomie 35 funtów egipskich – to jest 6,40 dolara. Jeśli ktoś przeciera oczy, niech przeczyta jeszcze raz: sześć dolarów czterdzieści centów.
Wśród żądań znalazły się też: zwiększenie przydziałów żywnościowych, zwiększenie comiesięcznych premii, przydziały mieszkaniowe, reforma zasad awansu w pracy, gwarancje zatrudnienia i kompensaty dla robotników pobierających naukę, stałe gwarancje wypłaty rocznej premii nie później niż miesiąc od zamknięcia roku podatkowego, pociągnięcie do odpowiedzialności karnej winnych strat byłych i obecnych członków dyrekcji zakładu, wreszcie restrukturyzacja szpitala przyzakładowego oraz zatrudnienie tam nowych specjalistów.
Warto zważyć, że walka o takie postulaty przerosła w wydarzenia, które zyskały miano intifady, że walka o nader klarownym charakterze klasowym odziana została w szaty niemal identyczne jak ta, którą w nieodległym miejscu prowadzą walczący o wyzwolenie narodowe Palestyńczycy. Jeśli dodać, że nasilanie się izraelskich represji w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu postępuje symetrycznie z odcięciem Palestyńczyków od izraelskiego rynku pracy i co za tym idzie ich degradacji w określonej przez reżim okupacyjny hierarchii klasowej – takie szaty odzwierciedlają instynkt klasowy proletariatu egipskiego oraz jego zrozumienie wspólnoty interesów z palestyńskim wyklętym ludem ziemi. Jeszcze raz potwierdzają się słowa Trockiego o walce narodowowyzwoleńczej jako swoistej formie walki klasowej, formie szczególnie nieklarownej i złożonej (przeciwstawne słowom Stalina, który walkę narodowowyzwoleńczą wulgarnie "podporządkowywał" walce klasowej, wyraźnie zatem odrzucał – wbrew także Manifestowi Komunistycznemu – jakąkolwiek myśl o ich tożsamości). Z jednej strony walka Palestyńczyków stanowi czynnik sprzyjający mobilizacji mas w krajach arabskich (jak również – należy dodać – gdzie indziej), z drugiej – gdy do tego rodzaju mobilizacji dochodzi, zaczyna klarować się, choćby w ograniczonym wymiarze, obraz owej podstawowej właściwości walki palestyńskiej.
Wróćmy jednak do dokumentów, mówiących o mobilizacji proletariatu egipskiego tuż przed owymi wydarzeniami. W kolejnym komunikacie Komitetu czytamy: "Robotnicy Mahalli, nie jesteście sami! Cały Egipt popiera wasze słuszne żądania. Nie dajcie się, gdy ciągle podejmowane są próby rozbicia waszej jedności, trzymajcie się w obliczu gierek zdradzieckiego syndykatu, reżimowej machiny ucisku oraz mediów, chcących złamać waszą wolę."
W jeszcze kolejnym komunikacie czytamy o nieustraszonych pionierach walki robotniczej w Egipcie, którzy nie dają się przemocy i intrygom. Może idealizacja rodem z baśni tysiąca i jednej nocy? Czemu zatem zaznali jeszcze większej niż wcześniej przemocy, jeszcze większych niż wcześniej intryg?
Gorilla zamiast Guerilla
Tak pisał o intifadzie w Mahalli oraz rozlaniu się fali protestów na inne miasta Egiptu Cigdem Cidamli w "The Monthly Review": "Policja rządowa podjęła atak na strajk robotniczy w Mahalli. Poczynając od 5 kwietnia w nocy, aresztowano wielu przywódców robotniczych. Policja oblężyła miasto. Rankiem niemożliwe okazało się rozpoczęcie strajku. Po południu robotnicy wraz z rodzinami oraz bezrobotni rozpoczęli demonstrację. Policja przypuściła brutalny szturm, używając ostrych kul i granatów łzawiących, i zabijając 7 osób, wśród nich dziewięcioletniego chłopca. Aresztowano 200 osób w Kairze i 400 w Mahalli. Dwie z nich to profesorowie. W trzech szpitalach znalazło się setki rannych demonstrantów. Trwają starcia z policją, a na ulicach znajduje się pół miliona demonstrantów. Robotnicy starają się przy tym rozpocząć strajk."
Jak widać z już przytoczonych źródeł, oraz z dalszych, mamy do czynienia ze skomplikowanymi, pełnymi sprzeczności dynamikami; sprzeczności te odzwierciedlają się w sprzecznych doniesieniach – poczynając od liczby ofiar śmiertelnych, poprzez liczbę zatrzymanych i aresztowanych, po oceny stopnia poparcia dla akcji strajkowej wśród robotników znajdującej centralne miejsce w tych ogólnoegipskich wydarzeniach Ghazl el-Mahalla. Z pewnością jednak było ono znaczne, a ci z robotników, którzy parli do strajku, wykazali olbrzymi poziom determinacji. Wszystko czy prawie wszystko, co można przeczytać w egipskiej i międzynarodowej prasie burżuazyjnej, i co służy bagatelizowaniu poziomu mobilizacji w Mahalli, a nawet w całym Egipcie, należy włożyć między bajki. To, że próba strajku, a następnie intifada w Mahalli, nie przyniosły upragnionego zwycięstwa, pozostaje wynikiem bezwzględnej i najwyraźniej nieźle przemyślanej kontrakcji sił reżimowych, ich kombinacji intryg i przemocy antyrobotniczej. Przypomnijmy, że koncentracja sił policyjno-wojskowych na miasto zaczęła się już przed 6 kwietnia: hojny reżim Mubaraka każdym kilkunastu mieszkańcom największego w Egipcie miasta bez uniwersytetu sprezentował zawczasu jednego wściekłego goryla. Samo to, że udaremniony strajk przerósł w powstanie miejskie, oraz echo, z jakim planowany protest odbił się w całym Egipcie, świadczy też o wybitnie politycznym charakterze i znacznej, choć do dziś trudnej do jednoznacznego określenia, wadze wystąpień.
Hossam el-Hamalawy, lewicowy dziennikarz egipski i autor blogu 3Arabawy, pisał 5 kwietnia, dzień przed intifadą w Mahalli: "Jak mówią działacze, z którymi rozmawiałem wcześniej w Kairze i Mahalli, policja wciąż gromadzi oddziały w mieście w Delcie Nilu, zaś przywódcy lewicowi otrzymują telefoniczne pogróżki od świń z aparatu bezpieczeństwa, które ponadto bezustannie wzywają działaczy związkowych z fabryki na przesłuchania. Cała fabryka zamieniła się w pole otwartej wojny propagandowej między popieranym przez rząd Fabrycznym Komitetem Związkowym oraz Centrum Związków Zawodowych i Służb Robotniczych (cóż za cholerna ironia – to działacze Centrum jako pierwsi podjęli walkę przeciw związkom wspieranym przez rząd!), a działaczami Związku Robotników Tekstylnych, wciąż agitującymi na rzecz strajku. Po fabryce krążą oświadczenia i kontroświadczenia. Działaczom Centrum robotnicy grozili fizyczną napaścią, gdy ci roznosili antystrajkowe oświadczenia Husajna Megawera, szefującego skorumpowanej, popieranej przez rząd Głównej Federacji Związków Zawodowych. Działacze pierzchnęli, a powieszone przez nich na ścianie oświadczenia zostały przez robotników podarte na strzępy."
Jak pisze John Dale w artykule Increasing tension in Egypt – the April 6th strike (socialistworld.net, 16 kwietnia 2008 r.), "niektórzy przywódcy związkowi, odgrywający czołową rolę we wcześniejszych strajkach, odwołali strajk 5 maja po tym, jak podniesiono wartość przydziałów żywnościowych z 43,50 do 90 funtów egipskich (16 dolarów). Oficjalne związki zawodowe (część represyjnego aparatu państwa) oraz ci dawni liderzy strajkowi wezwali robotników, by pozostali w pracy. Do akcji wezwał zaś Związek Robotników Tekstylnych, nowa organizacja powstała po tym, jak tysiące robotników opuściło w marcu 2007 r. związek zawodowy namaszczony przez państwo."
Megawer pozwolił sobie powiedzieć: "Każdy uczestniczący w tym strajku powinien zostać poddany środkom karnym, ponieważ strajk jest bezprawny – nie podjęto właściwych, przewidzianych prawem procedur, nie dopełniono oficjalnych wymagań." W kraju, w którego historii trudno o strajk uznany przez władze za legalny, podobne stanowisko prorządowej federacji związkowej – jedynej legalnej w Egipcie – od lat pozostaje na porządku dziennym. Trudno więc, by na wypinanie się raz po raz na klasę robotniczą ta reagowała ze szczególną dozą savoir vivre'u. Poprzedni przewodniczący Federacji w Ghazl el-Mahalla, Seddik Sijam, trafił we wrześniu 2007 r. do szpitala – tak to robotnicy poprowadzili dialog polityczny z czołowym łamistrajkiem!
Wcześniej, podczas strajku w Kafr el-Dawwar, robotnicy internowali w fabryce sprzeciwiających się akcji, posłusznych reżimowi przywódców związkowych.
Nie zamierzam tłumaczyć tu burżuazyjno-demokratycznym czy stalinowskim eunuchom, czym różni się sytuacja, gdy ktoś – czy to klasy posiadające, czy to pasożytnicza warstwa biurokratyczna – narzuca swą wolę proletariatowi od sytuacji, gdy to proletariat dyktuje swą wolę polityczną. Dość rzec – nie tylko w Polsce na miejscu jest hasło Bogusława Ziętka: Słuszne związki na Powązki!
W grudniu 2006 r., gdy w Ghazl el-Mahalla wybuchł zwycięski strajk, robotnicy – jak piszą Beinin i el-Hamalawi we wspólnym artykule Strikes in Egypt Spread from Center of Gravity, datowanym na 9 maja 2007 r. – "domagali się, by szefowie federacji w Kairze odwołali komitet związkowy, gdy zaś żądanie to zostało zignorowane, zaprotestowali składając rezygnację z członkostwa w Generalnej Federacji Związków Zawodowych." Stało się tak po tym, jak petycję w tej sprawie podpisało kilkanaście tysięcy robotników i robotnic, którzy postawili ultimatum: albo skompromitowane i skorumpowane, podejrzewane o bliskie związki ze służbami bezpieczeństwa kierownictwo zostanie odwołane do 15 lutego 2007 r., albo opuszczają federację. Zignorowano różne "kompromisowe" propozycje wierchuszki federacji – w efekcie, do początku marca 2007 r. rezygnację z członkostwa w koncesjonowanych związkach złożyło 6000 robotników.
Ultimatum to wpłynęło na zachowania w innych zakładach. "Na początku lutego [2007 r.] na wezwanie robotników Mahalli do masowej rezygnacji z członkostwa w federacji odpowiedzieli strajkujący w fabryce tekstyliów Szibin al-Kum. Ideę niezależnej sieci związkowej przejęli też robotnicy w innych miejscach, szczególnie w Kafr el-Dawwar." Nic czy co najwyżej bardzo niewiele dało kierownictwu koncesjonowanych związków w Ghazl el-Mahalla (a zapewne i gdzie indziej) podpinanie się pod zwycięstwa – takie jak premie czy podwyżki – osiągnięte dzięki walkom strajkowym, przypisywanie sobie osiągnięć, które miały miejsce nie dzięki niemu, lecz wbrew niemu. Płaszczące się padalce zaznały potężnego upokorzenia.
Już wówczas więc, jak widzimy, celem wiodących uczestników protestów, i to nie tylko w stanowiącej aż do dziś ich centrum ciężkości Ghazl el-Mahalla, w bardzo wyraźny sposób przestały być zmiany przy zachowaniu ciągłości politycznej Egiptu, a stało się nim jej zerwanie. Więcej: bez obaw rzec można, że stało się tak już wcześniej. "Idea autonomicznego ogólnokrajowego związku, mającego zastąpić sponsorowaną przez państwo federację krąży wśród związkowców od ponad dziesięciu lat, i co istoty popiera ją wielu postępowców" – konkludują Beinin i el-Hamalawi. Mimo głębokich podziałów i historii walk frakcyjnych wewnątrz lewicy egipskiej, zdaje się rosnąć – za sprawą takich właśnie długotrwałych dynamik – świadomość konieczności polityki jednolitofrontowej. "Ekonomiczne" przerasta w "polityczne" – i nie może nie przerastać, choćby chcieć temu zapobiec z pomocą setek tysięcy umundurowanych goryli.
O tym, że tak jest, świadczą również losy Centrum Związków Zawodowych i Służb Robotniczych, organizacji pozarządowej powstałej w 1990 r. po fali protestów robotniczych, ukoronowanej dwoma zwycięskimi strajkami w Egipskiej Fabryce Żelaza i Stali w 1989 r. Znajdujące swój rodowód w podziemnym ruchu marksistowskim, ewoluowało ono od prawdziwie bojowej polityki ku polityce oportunistycznej, coraz bardziej oznaczającej wulgarne przeciwstawienie ekonomicznych i politycznych aspektów walki. W ten sposób wytracało impet, popadając w coraz większą sprzeczność z tym, co dyktuje język zadań bojowego ruchu robotniczego, i tracąc wpływ kierowniczy. Dynamika protestów w Egipcie sprawia bowiem, że horyzont celów rozszerza się, co nie pozostawia wiele miejsca tym, którzy oczekują coraz mniej i mniej. Nie uchroniło to zresztą Centrum przed delegalizacją w kwietniu 2007 r.
Początek czegoś dużego?
W opozycyjnej gazecie "Sut el-Umma" niedługo przed tymi wydarzeniami napisano: "Reżim drży, a niedzielny strajk jest sprawdzianem nadchodzącego ludowego powstania." Były przesłanki, by coś takiego powiedzieć – Mahalla to miasto, mające długą tradycję protestów robotniczych, z których wielkie i zwycięskie strajki w grudniu 2006 i wrześniu 2007 r. to zaledwie ukoronowanie długiej i chwalebnej historii. Już w trakcie pierwszego z nich robotnicy nie dali się zastraszyć otaczającym zakład siłom bezpieczeństwa, które odcięły wodę i prąd; już wówczas też otrzymywali z zewnątrz wsparcie moralne – swą solidarność w wyraźny sposób wykazywali nawet uczniowie szkół podstawowych i średnich, wylegając na ulice – jak też materialne, chociażby w postaci żywności i papierosów. Już wówczas też poza żądaniami płacowymi pojawiły się żądania gwarancji, że fabryka nie zostanie sprywatyzowana.
Podczas drugiego z nich robotnicy wystawili publicznie trumnę, nad którą przypięli transparent ze słowami: "Prezydencie Republiki, co z prawami pracowniczymi? Nie cofniemy się, jesteśmy gotowi umrzeć, by nasze dzieci miały co jeść." Powstała w 1927 r., podówczas największa w całej Afryce i na Bliskim Wschodzie fabryka odzieżowa – niegdyś wielki symbol postępu technicznego – postrzegana jest dziś jako permanentne zarzewie buntu. Już sześciodniowy strajk w Ghazl el-Mahalla w grudniu 2006 r. wydatnie przyczynił się do wzniesienia fali strajkowej – ponad 600 zbiorowych akcji proletariackich, z których niejedna przyniosła przynajmniej częściowe zwycięstwo – która wedle egipskich badaczy Mostafy Basjunego i Omara Saida oznaczała 648000000 nieprzepracowanych roboczogodzin między grudniem 2006 r. a wrześniem 2007 r., gdy w Ghazl el-Mahalla doszło do kolejnego dramatycznego strajku. Powstawały też niezależne periodyki, wydawane przez działaczy w różnych fabrykach. Mowa o kraju, w którym przez 20, a nawet 30 lat trwała zapaść ruchu związkowego, kraju, w którym zgodnie z obowiązującymi prawami praktycznie nie sposób mówić o możliwości legalizacji strajku, i gdzie – niejednokrotnie brutalnie – represjonowane są wszystkie związki, których kierownictwo nie składa się z pomagierów miejscowego i międzynarodowego wielkiego kapitału oraz biurokracji państwowej.
Co najmniej od 2003 r., gdy zaostrzono prawo strajkowe, w Egipcie nie było strajku, który władze uznałyby za legalny!
Tak pisali w cytowanym już wspólnym ubiegłorocznym artykule Beinin i el-Hamalawy: "Przez Egipt przetacza się najdłuższa i najsilniejsza fala protestów robotniczych po drugiej wojnie światowej." Jej początku upatrywali już w 2004 r. – dodajmy, że wówczas egipski rząd nadał nowy impet swym, obserwowalnym już wcześniej, dążeniom do prywatyzacji przemysłu tekstylnego. Znacjonalizowano go w naserowskiej epoce "socjalizmu arabskiego", dokładniej we wczesnych latach sześćdziesiątych (pierwszą znacjonalizowaną fabryką było przy tym owo oczko w głowie: Ghazl el-Mahalla). Ówczesne nacjonalizacje przyniosły korzyści dla robotników w postaci podwyżek płac i, choć zostało to zaprzepaszczone praktycznie już pod koniec lat 60., zapewne pamięć o (relatywnym) dolce vita miała swój wpływ na dynamiki rozwojowe najnowszej fali protestów: praktycznie od początku wysuwano postulaty, bezpośrednio wymierzone w plany prywatyzacyjne. Kontestowane były one już wcześniej, w trakcie strajków, które wybuchały na przestrzeni lat 90.
Beinin i el-Hamalawy skupili się jednak na tym, jak sprawy się miały w ostatnich miesiącach przed pojawieniem się ich artykułu. "W marcu liberalny dziennik "al-Masri al-Jaum" wyliczył, że w 2006 r. miały miejsce co najmniej 222 strajki okupacyjne, przerwy w pracy, strajki głodowe i demonstracje. Przez pierwszych 5 miesięcy 2007 roku dziennik ów niemal codziennie donosił o nowej akcji pracowniczej. Egipska grupa obywatelska Obserwatorzy Robotników Egipskich i Związków Zawodowych udokumentowała 56 zdarzeń w ciągu kwietnia, oraz kolejnych 15 w samym tylko pierwszym tygodniu maja." Beinin i el-Hamalawy podkreślają, że fala ta rozlewała się już wówczas z centrum ciężkości, jakim pozostawał (i pozostaje) przemysł tekstylny na inne sektory produkcji i usług, jak też z sektora publicznego na sektor prywatny – w tym ostatnim zaznaczyły się szczególnie strajki w świeżo sprywatyzowanej fabryce tekstyliów Polvara w Aleksandrii w marcu i kwietniu 2007 r. Fala protestów robotniczych zlała się wreszcie z również zdecydowanie największą w ostatnich dziesięcioleciach falą protestów prodemokratycznych, w których zaznaczyli swą obecność przede wszystkim działacze lewicowi oraz świeccy nacjonaliści, w mniejszym stopniu niektóre elementy dość amorficznego Bractwa Muzułmańskiego.
Przygotowania do trzeciego w ciągu niespełna półtora roku strajku w kwietniu 2008 r. znowuż odbiły się – byłoby nader dziwne, gdyby stało się inaczej – echem w innych rejonach Egiptu, tak jak dwa poprzednie i tak jak strajk, który wybuchł w Ghazl el-Mahalla w 1947 r. – wzniesiono wówczas m.in. postulat niezależnych związków zawodowych – i który przyniósł wówczas pewne zdobycze klasie robotniczej Egiptu. Kolejny protest zyskał z góry poparcie opozycyjnego ruchu Kifaja (Dość) – należą doń świeccy nacjonaliści, umiarkowani islamiści i socjaliści; różne grupy zawodowe obwieściły, że w aktywny sposób wykażą solidarność z walczącą fabryką i walczącym miastem. I tak na przykład nauczyciele w Aleksandrii odłożyli o jeden dzień planowany na 5 maja protest, tak by zbiegł się w czasie ze strajkiem w Mahalli.
"Ruch uliczny w Kairze był wyraźnie mniejszy niż zazwyczaj, a szkoły niemal zupełnie puste, co dowodziło, że wielu z milionów mieszkańców miasta odpowiedziało na wezwanie działaczy", donosiła Associated Press, wspominając o demonstracjach studenckich w Kairze, brutalnie rozpędzanych demonstracjach w stolicy oraz wznoszonych przeciwko znienawidzonemu reżimowi hasłach.
Tak o Kairze tamtego dnia pisała Michaela Singer: "W ramach strajków 6 kwietnia, ponad tysiąc działaczy społecznych i politycznych, jak też niezrzeszonych obywateli, zebrało się w budynku Syndykatu Prawniczego, żądając natychmiastowej interwencji rządu w celu obniżki cen żywności i podwyżek płac." Działo się to ku niezadowoleniu przewodniczącego syndykatu, członka partii Mubaraka, o którym wykrzykiwano co nieco – co dokładniej, chyba łatwo się domyślić, skoro wznoszono też hasła solidarności z robotnikami Ghazl el-Mahalla. Do budynku zdołała zresztą wejść tylko część chętnych – wobec innych użyła siły policja.
"Początkowo planowano protesty w wyznaczonych kluczowych punktach miasta, jak też we wszystkich lokalnych gubernatorstwach. [...] Jednakże po, jak to określono, »bezprzykładnej kampanii zastraszania ze strony ministerstwa spraw wewnętrznych, oraz ogromnej mobilizacji sił bezpieczeństwa«, Kair, skryty za niesamowitym żółtym niebem, ogarnęła niespotykana w ostatnich latach, znamienna cisza.
Jak podają źródła, w sobotę [5 kwietnia] wieczorem aresztowano w ich domach i biurach ponad 80 działaczy i polityków – wśród nich znaleźli się Mohammad Aszkar, jeden z głównych działaczy ruchu Kifaja, oraz Madżdi Hussajn z Partii Pracy.
Wczesnym rankiem w niedzielę zastrzegająca sobie anonimowość autorka blogu powiedziała egipskiemu "The Daily News": »Pokolenie mojej matki pozostaje w domu. Boją się, co zrobi policja, i pamiętają też obrazy przemocy z lat 70., myślą, że ludzie zachowają się gwałtownie i na przykład będą palić samochody. Ale poza zgrają sił bezpieczeństwa nie ma nikogo. Ale i to dobre – widać, że rząd się boi.«"
Umundurowani goryle pojawili się na uniwersytetach. Co najmniej jeden z nich – Helwan – został otoczony przez siły bezpieczeństwa, mające uniemożliwić wstęp dziennikarzom i demonstrantom.
Tak – w związku ze zgromadzeniem w budynku Syndykatu Prawniczego – mówił "The Daily News" prawnik Chaled Mohammad Awad: "To pokojowy protest, a żądania są wiarygodne, nie ma potrzeby takiego zaangażowania służb mundurowych. Czemu prezydent Mubarak nie odniesie się do tego w radiu czy telewizji, czy choć nie przyjmie protestu do wiadomości, nie wykaże zainteresowania? W Europie wychodzą do ludzi i pytają ich o opinie; tutaj otaczają ich policją."
To bardzo umiarkowany, rozwodniony głos – jak jeszcze nieraz zobaczymy, gdy nawet dzieci w Mahalli wznoszą hasło rewolucji, wielu analityków od siedmiu boleści podtrzymuje, że ostatnie protesty w Mahalli i całym Egipcie mają "czysto ekonomiczny" charakter. Członkowie ruchu Kifaja oznajmiali wówczas, że to dopiero początek wielkiej fali demonstracji i strajków, czy wręcz, jak powiedziała jedna z nich, Karima Chilfani: "To dopiero początek rewolucji."
Paweł Michał Bartolik
Tekst ukazał się na stronie www.internacjonalista.pl.