Pamiętam, jak przyniosłam któregoś razu na terapię zdjęcie meksykańskiego posążka, figury rodzącej kobiety. Ta kobieta rodziła w pozycji kucznej, jej twarz wykrzywiona była w grymasie nadludzkiego wysiłku, widać było wszystkie jej zęby, a między nogami ukazywała się już główka dziecka. Pisałam coś wtedy, rodząc jak zwykle w bólach i uznałam, że ten posążek jest doskonałą figurą kobiecej twórczości. Moja terapeutka: a) uznała, że główka dziecka między nogami kobiety jest substytutem penisa, b) wytłumaczyła mi, że jak się rodzi, to należy się rozluźnić i pozwolić, by dziecko wyszło samo. Po kłótni o penisa, którego brakowało tylko mojej terapeutce, pozwoliłam sobie na uwagę, że widać, iż nigdy nie rodziła. Ale wszak i ja nie rodziłam. Tyle, że ja chyba lepiej słuchałam kobiet i miałam większe zaufanie do ich opowieści. A nie słyszałam jeszcze żadnej narracji porodowej o rozluźnianiu się. Słyszałam za to o parciu. I okrzyki "przyj! przyj!" nie kojarzyły mi się jakoś z rozluźnianiem. Z pewnością pomiędzy skurczami i parciem jest chwila na rozluźnienie, ale praca rodzenia nie tylko na tym polega. Kiedy słyszę: "urodziła siłami natury", przypomina mi się święte oburzenie mojej cioci, która po trwającym kilkanaście godzin porodzie zobaczyła, że w jej karcie wpisano: poród siłami natury - i doznała szoku. Poczuła, jakby ktoś jednym gestem anulował jej wielki wysiłek, jej pracę.
Jestem dziwnie spokojna, że ci, którzy wymyślili to określenie, nie byli czcicielami Natury i Matki Ziemi. Byli raczej wyznawcami kobiecej przynależności do świata przyrody: mężczyzna - kultura, kobieta - natura. Jest to jedyny rodzaj ciężkiego fizycznego wysiłku, który określa się w ten sposób. Nie mówimy wszak, ze Pudzian pociągnął pociąg siłami natury, tylko że pociągnął zębami. I niekoniecznie dlatego, że owe zęby są nienaturalne (?). Siły natury ujawniają się jakoś dziwnie tylko tam, gdzie kobieta wkłada ogrom pracy w urodzenie. "Urodziła siłami natury" oznacza, że poddała się swemu naturalnemu przeznaczeniu, wreszcie stała się częścią natury jako świata przyrody, na którym my naukowcy znamy się tak świetnie. Jakby jakiś lelek albo piesek preriowy zapomniał, czym jest i co mówi mu instynkt - zawsze możemy mu przypomnieć. Kobieta rodząca siłami natury, nie swoimi siłami, poddaje się woli przyrody, nie tyle prze, ile jest parta. Za tym określeniem majaczy tradycyjna kobieca pasywność.
Jedna z dyskutantek z listy Porozumienia Kobiet napisała, że określenie to oznacza rodzenie z wykorzystaniem owych domniemanych sił. Jednak urodzić coś siłami natury to nie to samo, co urodzić współpracując z mocami natury. Znam kobiety, dla których poród był mistycznym niemal spotkaniem z naturą w sobie. Częściej były to te, które rodziły w warunkach bardziej zbliżonych do "naturalnych": w pozycji kucznej, w domu, w intymnych warunkach, mając możliwość wsłuchania się w swoje ciało. Dzisiejszy, szpitalny model porodu z natury ma już mniej więcej tylko ową nazwę. Model porodu, nie doświadczenie kobiety. Tych doświadczeń jest tyle, ile kobiet zapewne. Trudno jest uwznioślać jedno, nie degradując drugiego. Trudno jest nawet o tym rozmawiać, jeśli doświadczenia są skrajnie różne. Szybko wkrada się porównywanie, próba dostosowania się do jakiegoś narzuconego albo wymarzonego modelu. Jeśli ona ma tak, a ja miałam inaczej, to może coś ze mną (czy z nią?) jest nie tak. To dotyczy oczywiście wszelkich aspektów życia, nie tylko porodów. Tym bardziej określenie, w którym słychać wartościowanie: siły natury są naturalne, dobre, kobieta zdała egzamin, wszystko inne jest zatem "nienaturalne", czyli podejrzane, gorsze - tym bardziej określenie to wydaje mi się przebrzmiałe i niekonieczne. Utopijna, zapewne jak większość wizji sprawiedliwości, jest wizja taka oto, że każda kobieta ma możliwość wybrania, w jaki sposób będzie rodziła, a każde doświadczenie porodowe będzie tak samo cenione.
A w kwestii dostępności cesarek: kiedy moja babcia rodziła mojego tatę, zażyczyła sobie cesarkę. Lekarze spytali jej męża, konsula, czy wyraża zgodę. Powiedziała im: jak pan Konsul będzie rodził, to pan Konsul zdecyduje. I miała cesarkę. Przed wojną ;-).
Katarzyna Bratkowska
Tekst ukazał się na stronie Feminoteki (www.feminoteka.pl).