Sąd ten w odniesieniu do sytuacji w Niemczech może się wydać przesadzony: wprawdzie od około 10 lat rząd powierza niektóre zadania z zakresu logistyki wojskowej firmom prywatnym, ale czy jest coś naprawdę niepokojącego w fakcie, że mundury dla wojska szyją prywatne firmy krawieckie lub że wojskowe stołówki prowadzone są przez firmy prywatne? Choć sytuacja w Niemczech nie wydaje się jeszcze alarmująca, autor "dmucha na zimne", wskazując na precedensy w Stanach Zjednoczonych, a na mniejszą skalę w wielu innych państwach Zachodu, analizuje przede wszystkim ich relacje z krajami Trzeciego Świata, a zwłaszcza z obszarami militarnych kryzysów.
Granica pomiędzy usługami dla wojska a usługami wojskowymi i ochroniarskimi wydaje się bowiem dość nieostra i łatwo prowadzi do powstania "szarej strefy" współczesnego najemnictwa. Firmy logistyczne, które oferują swoje usługi wojsku, przenosząc na przykład sprzęt wojskowy w rejony objęte działaniami wojennymi (Irak, Afganistan), same przecież będą działać w warunkach wojennych, co wymaga i odpowiedniego sprzętu, i odpowiednio wyszkolonego personelu. Jeszcze wyraźniejsze jest to zjawisko w przypadku oferowania przez firmy prywatne usług techników od sprzętu wojennego, specjalistów prowadzących szkolenia dla wojska itp. – z oczywistych względów muszą to być byli wojskowi, i to wysocy rangą. Podobnie jest z firmami oferującymi usługi w zakresie ochrony osób i mienia – ich personel musi być odpowiednio wyszkolony i wyszkolenie to (jeśli firma ma na przykład chronić rząd cywilny w Iraku) nie będzie się niczym różniło od umiejętności wymaganych od zawodowych żołnierzy. Nic więc dziwnego, że kilkusettysięczny w samych Stanach Zjednoczonych personel prywatnych firm wojskowych stanowią głównie byli żołnierze armii USA. Dane podawane przez Uesselera są zdumiewające: ilość amerykańskich żołnierzy, która dzięki głośnym reformom i cięciom budżetowym oficjalnie znacznie zmniejszyła się w latach dziewięćdziesiątych, de facto, jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę personelu prywatnych firm wojskowych, wzrosła o 50%. Na porządku dziennym są przypadki, kiedy żołnierz bierze kilkumiesięczny urlop, aby dorobić sobie do niskiego państwowego żołdu w firmie prywatnej.
Korzyści z istnienia prywatnych firm wojskowych są dla ich zleceniodawców nie do przecenienia. Po pierwsze, pozwalają one na zatrudnianie personelu międzynarodowego: do firm prywatnych trafiają żołnierze zawodowi i aspirujący do bycia wojskowymi z całego świata. Zleceniodawcy obchodzą w ten sposób konwencję ONZ zakazującą najemnictwa: firmy prywatne zatrudniają bowiem personel jako cywilnych pracowników, a nie wojskowych. Można w ten sposób tanio wykorzystać umiejętności byłych wojskowych na przykład z ZSRR, osób z doświadczeniem wyniesionym z działalności w militarnych ugrupowaniach ze "zbójeckich" i "upadłych" państw itp. Po drugie, prywatna firma wojskowa nie podlega regulacjom prawnym stosującym się do wojska i unika mechanizmów kontroli stworzonych w demokratycznym państwie: jej wydatki i sposób działania muszą być zgodne jedynie z prawem obowiązującym prywatne przedsiębiorstwa, nie zaś instytucje państwowe: nie obowiązuje ich wymóg przejrzystości działania i sprawozdawczości. Stwarza to furtkę do nadużyć finansowych, a także do najpoważniejszych nadużyć przeciw prawom człowieka, które mają miejsce zwłaszcza tam, gdzie prowadzone są działania wojenne (Irak, Afganistan), a także w "zamkniętych sferach ekonomicznych", czyli obszarach działalności międzynarodowych koncernów w Trzecim Świecie.
Najwyrazistszym przykładem prywatnej firmy wojskowej jest amerykański Blackwater, o jego działalności pojawiały się informacje w mediach. Pouczające są dane pokazujące prężny rozwój firmy w ostatnich dziesięciu latach: założył ją w 1997 roku były członek Navy Seal. Jej właściciel stworzył najpierw w Karolinie Północnej największe wojskowe centrum treningowe w USA, w którym szkoli się obecnie 40 000 osób rocznie. Dziesięć lat później firma działała już w dziewięciu krajach, prowadziła specjalistyczne szkolenia dla wojska, zajmowała się logistyką, technologią i innowacjami oraz zarządzała zasobami ludzkimi i materialnymi. Oczywiście szybko powstały firmy córki, ściśle powiązane z centralą. Przykładem może tu być firma lotnicza Aviation Worldwide Services, posiadająca bogaty park maszynowy, w tym najnowocześniejsze i najdroższe samoloty wojskowe. W 2003 roku Blackwater uzyskał pierwszy kontrakt od państwa w Iraku, o wartości 21 milionów dolarów – chodziło o zapewnienie ochrony szefowi Tymczasowych Władz Koalicyjnych. W 2007 roku na realizację podobnych zadań w Iraku (na przykład pilnowanie ambasady USA w Bagdadzie) firma otrzymywała już 340 milionów dolarów, a w całym świecie otrzymała za wykonywanie swoich zleceń ponad miliard dolarów. Około 90% swoich obrotów Blackwater zawdzięcza zleceniom rządowym, nie tylko od rządu amerykańskiego, szkoli też armie zawodowe innych państw.
Ponieważ istnienie prywatnych firm wojskowych i oddawanie im zleceń rządowych uzasadnia się zwykle ekonomicznie: "prywatne znaczy tanie i skuteczne", warto dodać, że za jednego żołnierza Blackwater żąda od państwa amerykańskiego 1.222 dolarów dziennie, podczas gdy żołnierz armii amerykańskiej średniej rangi kosztuje około 140-190 dolarów. Amerykańskich podatników usługi Blackwater kosztują więc około 9 razy więcej niż usługi regularnych żołnierzy. Efekty ich działalności pojawiają się od czasu do czasu w mediach jako kolejne skandale. Ze statystyki wynika, że w latach 2005─2007 pracownicy Blackwater prowadzili w Iraku wymianę ognia 195 razy, w tym – 163 razy rozpoczynali ją pierwsi i – jak na ogół twierdzą świadkowie – bez widocznego powodu. Są to często starcia z cywilami, na przykład słynne zajście z 16 IX 2007 roku, kiedy to według naocznych świadków pracownicy Blackwater zupełnie bez powodu zabili 17 irakijskich cywili. Blackwater nie jest jedyną prywatną firmą wojskową działającą w Iraku, a liczbę osób cywilnych zabitych przez prywatnych żołnierzy w 2007 roku irackie ministerstwo spraw wewnętrznych szacowało na 200. W skandal z torturowaniem więźniów w Abu Ghraib zamieszana była natomiast inna amerykańska prywatna firma wojskowa, CACI International, której pracownik wydawał polecenia bezpośrednim sprawcom.
Uesseler podaje i analizuje dane dotyczące działalności prywatnych firm ochroniarskich i wywiadowczych w krajach Trzeciego Świata. Są one szokujące. Firmy te służą nie tylko do tłumienia działań rebeliantów czy przemysłu narkotykowego, ale także wszelkich ruchów pracowniczych na terenie zachodnich instalacji przemysłowych. Szczególnie ponure fakty odnotowano w Ameryce Południowej. W Kolumbii prywatne firmy ochroniarskie i wywiadowcze, zatrudnione dla ochrony rurociągów naftowych, współpracują z kolumbijskim wojskiem, pomagając zwalczać partyzantów. Jeśli chodzi o tłumienie walki o prawa pracownicze, Uesseler podaje przykład koncernu Nestlè i zatrudnianych przez niego firm ochroniarskich, które przyczyniły się prawdopodobnie do kilku tysięcy morderstw na pracownikach podejrzewanych o działalność związkową.
Sytuacja prawna pozwala na to, aby firmy wojskowe realizowały swoje "zlecenia" bez żadnych sankcji. W przypadku przecieku niepożądanych informacji do opinii publicznej, mogą one zrzucić winę na wykroczenia na samych pracowników i „ukarać” ich zwolnieniem z pracy, nieznane są bowiem treści zleceń wydawanych samej firmie. Umowa z prywatną firmą wojskową może być bowiem sformułowana w bardzo ogólny sposób, bez podania konkretnych działań i środków ich realizacji. Trudno jest więc rozliczyć ją ze "złego" realizowania kontraktu. Podobnie jest także z aspektem finansowym umowy: wielokrotnie już przekonywano amerykańskich kongresmenów, że rachunki, które firmy wojskowe wystawiają rządowi, są bardzo nieprecyzyjne i często wielokrotnie zawyżone. Z braku odpowiednich regulacji trudno jest jednak ten obszar kontrolować. Firmy te kierują się też rzecz jasna zasadą maksymalizacji zysku, co sprawia, że podejmując współpracę z wojskiem i przyjmując zlecenia od państwa, mogą okazać się zawodne, jeśli uznają, że kontrakt nie rokuje zysku.
Uesseler podkreśla, że wedle definicji zawartej w Konwencji Genewskiej pracownicy prywatnych firm wojskowych nie są najemnikami (nie zaciągają się przecież oficjalnie do wojska), nie są jednak także cywilami. Powstaje w ten sposób niebezpieczna wojenna "szara strefa", nie obejmuje jej ani prawo cywilne, ani wojskowe. Do firm wojskowych nie stosuje się wymóg przejrzystości i sprawozdawczości, co pozwala im zlecać swoim pracownikom formy działania naruszające zasady etyki i Prawa Człowieka. Rządy nie kontrolują także finansów. Outsourcing, który był neoliberalnym pomysłem na "odchudzenie" państwa poprzez przekazanie jego kompetencji działaczom prywatnym, de facto kosztuje budżet więcej niż firmy państwowe wraz z wydatkami na kontrolę ich działalności.
Zjawisko określane przez Uesselera "wyprzedażą bezpieczeństwa" dotyczy przede wszystkim Trzeciego Świata, gdzie słabe państwa zatrudniają firmy wojskowe na przykład do walki z rebeliantami albo do tworzenia specjalnych sfer bezpieczeństwa, w których mieszkają prominenci. W ten sposób chronią także specjalne strefy ekonomiczne. Rządy tych krajów często tracą kontrolę nad zatrudnianymi firmami, angażującymi się w miejscowe konflikty i realizującymi własne interesy. Tendencja ta rysuje się już również na Zachodzie, w postaci zamkniętych gett zamieszkiwanych przez ludzi bogatych, strzeżonych przez uzbrojoną ochronę. Zagrożenia, które wskazuje Uesseler, są poważne, i choć wydaje się, że w przypadku jego rodzimych Niemiec sprawy nie zaszły zbyt daleko, autor ma rację, ostrzegając przed nasilającym się w skali globalnej zjawiskiem, które – jeśli ma być opanowane – domaga się analizy i stworzenia adekwatnych do niego mechanizmów prawnych: szybkich zmian w ONZ-wskiej definicji najemnictwa czy nadania specjalnego statusu firmom oferującym usługi wojskowe. Pozwoliłoby to na lepszą kontrolę ich działalności ze strony państwa i opinii publicznej albo zdelegalizowało w niektórych obszarach.
Rolf Uesseler, "Wojna jako usługa. Prywatne firmy wojskowe zagrożeniem dla demokracji", tłum. Mariusz Kalata, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2008, s. 276.
Katarzyna Nadana
Recenzja ukazała się w 77 numerze pisma "Bez Dogmatu".