Wielgosz: Bomby i stereotypy. Jak Izrael rozwiązuje kwestię palestyńską?

[2009-02-03 08:22:12]

Słowa mogą zabijać. Do zabójstw na masową skalę słowa są niezbędne. Inwazja Izraela na Strefę Gazy jest tego najlepszym przykładem. Wieloletnia diabolizacja i odczłowieczanie Palestyńczyków, którym sprzyjała amerykańska "wojna z terroryzmem" i ideologia "zderzenia cywilizacji" wydają dziś straszliwe plony. W dużej mierze to dzięki nim niemal wszystkie media zachodnie kupiły izraelską wersję o sprowokowaniu ataku przez Hamas.

Największe brednie izraelskiej propagandy dobrze się sprzedają. Na przykład te o hamasowcach ukrywających się za dziećmi albo wręcz o dzieciach samobójcach(1). Cóż z tego, że tych rewelacji nie potwierdzają żadne miarodajne źródła – ich siłą jest rasistowski stereotyp, a stereotypy nie interesują się rzeczywistością. Jeśli ta ostatnia ich nie potwierdza, tym gorzej dla niej. Siła oddziaływania wizerunku gardzącego życiem islamisty jest tak wielka, że nawet informacje o półrocznych przygotowaniach Tel Awiwu do inwazji (trwających równolegle do rozmów o kolejnym rozejmie) nie zmieniają nastawienia dziennikarzy. O osiemnastomiesięcznym krwawym oblężeniu Strefy Gazy nikt zdaje się nie pamiętać, podobnie o dekadach okupacji, a przecież jak zauważył felietonista "Haaretz" Akiva Eldar "w praktyce i w świetle prawa międzynarodowego Gaza jest nadal terytorium okupowanym"(2).

Rzecz jasna to Hamas nie przedłużył rozejmu, ale trzeba przypomnieć, że przywódcy Izraela od dawna uznają, iż przestrzeganie rozejmu jest obowiązkiem wyłącznie drugiej strony. Dlatego nie przestrzegali go ani przez chwilę. Kiedy w roku 2005 rząd generała Szarona zdecydował się ewakuować nielegalne kolonie izraelskie ze Strefy Gazy (mimo, że żyło w nich ledwie 8 tys. ludzi, zajmowały ok. 20% terytorium, na którym tłoczyło się 1,5 miliona Palestyńczyków) media zachodnie uznały to za akt zakończenia okupacji i odwróciły wzrok nie dostrzegając, że wycofanie kolonistów oznacza początek oblężenia. Tymczasem izraelskie ataki nie ustawały ani na chwilę. W latach 2005-2007 zginęło w ich wyniku 1290 osób w tym 222 dzieci(3). Później było jeszcze gorzej. Od stycznia do końca września 2008 r. w atakach, nalotach i bombardowaniach izraelskich na Strefę Gazy zginęło blisko 400 osób. Prawie połowa tych ofiar padła już po serii ataków na przełomie lutego i marca, w czasie których zginęło 126 osób. Dalsze ofiary przyniosły ataki w październiku i listopadzie. Prawda jest taka, że blokowana Gaza dosłownie spływała krwią na długo zanim minister Barak wydał rozkaz do obecnej inwazji.

"Wojna Izraela z Hamasem", "obrona przed atakami terrorystycznymi", "operacja wojskowa", "linia frontu", "ataki na cele terrorystów" to ulubione terminy mediów. W ten sposób prawda o tym co dzieje się w Gazie ulega rozmyciu, a realne cierpienie setek tysięcy ludzi zamienia się w wojenną grę rozgrywaną przez telewizyjnych speców od taktyki, strategii i nowoczesnego uzbrojenia. Wprawdzie wizerunki cywilnych ofiar i arabskich tłumów demonstrujących przeciw wojnie zaprzeczają tej sterylnej wizji, ale i temu można zaradzić odwołując się do rasistowskich stereotypów na temat Arabów: w komentarzach protestujący zawsze są "wściekli" nigdy nie "oburzeni", zawsze "pałają żądzą zemsty", nigdy nie "domagają się sprawiedliwości", zawsze "dają upust nienawiści", nigdy nie "protestują przeciw zbrodniom na ludności cywilnej"... Dzieła zakłamania dopełniają prawdziwie orwellowskie odwrócenia sensu wydarzeń. Jeden z tytułów w Gazety Wyborczej pytał czy Izrael zdąży (zakończyć inwazję – przyp. pw) przed głodem?(4) Tak jakby to nie wieloletnie działania Tel Awiwu i sama inwazja były główną przyczyną głodu w Gazie.

Pewien marny prawicowy polityk i jeszcze gorszy publicysta posunął się do wezwań do kontynuowania masakry krytykując, niezbyt skądinąd gorliwe, wysiłki podejmowane przez UE by położyć kres przemocy. Słowa o tym że szkoły, uniwersytety, instytucje kulturalne i socjalne w Gazie to komórki terrorystyczne można zinterpretować jako jawną pochwałę zbrodni wojennych, bo przecież w taki sam sposób siły izraelskie usprawiedliwiają swoje ataki na obiekty cywilne. Wedle tego autora dążąc do przerwania ognia Europa zgadza się na budowę terrorystycznego państewka...(5) Ciekawe czy miał na myśli państwo, które oficjalnie stosuje tortury i zasadę odpowiedzialności zbiorowej, odmawia części swoich obywateli pełni praw, notorycznie łamie rezolucje Rady Bezpieczeństwa ONZ i prawo międzynarodowe, okupuje sąsiednie terytoria i prowadzi kampanię zabójstw działaczy politycznych okupowanego narodu, najeżdża zbrojnie suwerenne państwa, organizuje nielegalną kolonizację terytoriów okupowanych jednocześnie dokonując grabieży ich zasobów i nawet nie wyznaczyło swych granic? Jeśli tak, to trzeba go poinformować, że nazywa się ono Izrael.

Sami sobie winni

Nocą rakieta Hamasu uderzyła w puste przedszkole w Izraelu. Co by było gdyby były w nim dzieci? Na nieszczęście nie musimy się tego domyślać. Makabrycznego dowodu dostarczyła izraelska armia okupacyjna atakując wypełnioną uchodźcami szkołę ONZ (i zabijając 40 osób, w większości dzieci). Te dwa wydarzenia odsłaniają nam ponurą dialektykę propagandowych obrazów i realiów tej wojny. Wszystko o co oskarżamy Hamas możemy zobaczyć w wykonaniu jego ponoć cywilizowanych przeciwników. Terroryzowanie ludności cywilnej, ataki na infrastrukturę, łamanie prawa międzynarodowego i praw człowieka, zaplanowane masowe zabójstwa, torturowanie głodem, zimnem (nocą temperatura spada w okolice zera, a wiele domów wybuchy pozbawiły okien), hukiem... aż po niesławne spychanie do morza, które nigdzie nie jest bardziej widoczne jak w miażdżonej przez czołgi i druzgotanej przez naloty enklawie obejmującej pasek nadmorskiej ziemi 40 na 5 do 10 km. Taka była codzienność tej wojny, a jednak wydaje się, że wizerunek zbrodniczych i barbarzyńskich fundamentalistów skutecznie przesłania rzeczywiste zbrodnie popełniane przez Cahal. Izrael przecież tylko się broni.
Wedle tej logiki rakiety wystrzeliwane na Sderot i Aszkelon nie mają nic wspólnego z działaniami armii izraelskiej. Zupełnie inaczej jest po drugiej stronie. Wina za śmierć cywilów palestyńskich spada na ruch oporu, który swoim zawsze "fanatycznym" oporem spowodował izraelską "odpowiedź". Słowem Palestyńczycy broniąc się sami są winni swoim cierpieniom.

Politycy izraelscy oczywiście żałują ofiar cywilnych, ale jednocześnie dodają, że nie można ich uniknąć bo taka jest wojna. I właśnie te twierdzenia najbardziej demaskują ich intencje. Są czymś gorszym niż tylko przejawem wyjątkowego cynizmu. Świadczą o pogardzie dla istniejącej w prawie międzynarodowym konstrukcji pojęcia zbrodni wojennej, którą oparto na odrzuceniu retoryki "koniecznych kosztów prowadzenia wojen". Stało się to pod wpływem horrorów pierwszej połowy XX wieku, gdy owe "koszty" przywoływano jako usprawiedliwienie ludobójstwa. Dziś, posługując się językiem izraelskiego rządu także można usprawiedliwić każdą zbrodnię; od ostrzału czołgowego szkoły pełnej uchodźców przez zabranianie służbom medycznym dostępu do rannych, aż po ostrzeliwanie budynków, do których wcześniej Cahal spędził cywilów. Tak się właśnie dzieje. Wydarzenia te zostały dokładnie opisane, wszystkie też układają się w całość. Żadne racje wojskowe czy polityczne nie mogą ich usprawiedliwić.

Wojna przeciw demokracji

Z drugiej strony jest wiele argumentów na obronę tezy, że Hamasowi wcale nie zależy na wojnie. Twierdzenia, że tak jest wyglądają raczej na dzieło izraelskiej propagandy usiłującej przedstawić islamskie ugrupowanie jako hordę krwawych barbarzyńców zakochanych w śmierci. Tezom tym zaprzeczają jednak zarówno fakty jak i logika. Po pierwsze Hamas już dawno praktycznie zrezygnował z zamachów samobójczych, po wtóre zaś jest beneficjantem jak najbardziej pokojowego sukcesu politycznego. Skoro wybory przyniosły mu władzę, której nie mógłby osiągnąć na drodze zbrojnej, dlaczego miałby się jej dobrowolnie pozbawiać? Wojna wcale nie musi służyć Hamasowi, bo jego popularność wcale nie wynikała ze stosowania terrorystycznych metod. Dokonywanie krwawych i barbarzyńskich zamachów samobójczych akurat nie wyróżniało go spośród innych ugrupowań palestyńskich, także tych, które obecnie uchodzą za umiarkowane. To raczej dobra organizacja, wysokie morale, polityczna konsekwencja i zaangażowanie w rozwiązywanie kwestii socjalnych wyniosły go do władzy. Niestety, Hamas miał wszystko czego brakowało świeckim i lewicowym ugrupowaniom palestyńskiego ruchu narodowego. Izrael nie chce dopuścić do włączenia islamistów w demokratyczny proces polityczny, bo to by oznaczało znaczny wzrost legitymizacji instytucji Autonomii, dziś skompromitowanych w oczach zwykłych Palestyńczyków, w konsekwencji zaś większe otwarcie palestyńskich elit politycznych na aspiracje okupowanej społeczności, a co za tym idzie usztywnienie postawy wobec okupanta. Im więcej demokracji tym mniej przyzwolenia na agresywną politykę Izraela. Dlatego wbrew swej, skądinąd wątpliwej, reputacji "jedynej demokracji na Bliskim Wschodzie" jest on jej największym wrogiem w regionie czego dowiódł w Libanie i po wyborach do Autonomii. W pierwszym przypadku inwazja izraelska w roku 2006 skutecznie sparaliżowała proces narodowego pojednania, który od wycofania wojsk okupacyjnych Tel Awiwu w roku 2000 czynił wyraźne postępy. Jednym ze skutków 33-dniowej wojny był ponowny wybuch antagonizmów między rządem w Bejrucie a Hezbollahem, a zatem osłabienie procesu włączania tej ostatniej organizacji do systemu politycznego w Libanie. W przypadku drugim Izrael postanowił ukarać Palestyńczyków za to, że w demokratycznych wyborach w styczniu 2006 r. opowiedzieli się po stronie Hamasu, a nie skorumpowanego i nieudolnego, ale mającego poparcie Zachodu Fatahu. Mimo, że zwycięski Hamas zaprosił wówczas do rządu nieproporcjonalnie dużą liczbę działaczy Fatahu i wyrzekł się radykalnie antyizraelskiej retoryki na Autonomię spadły sankcje, a na Strefę Gazy oblężenie wojskowe.

Izrael dąży do zniszczenia Hamasu, ale nie dlatego, że wystrzeliwuje on rakiety na południe tego kraju. Chodzi o to, że Hamas wyrósł na jedyną dużą, wiarygodną, dysponującą legitymizacją demokratyczną siłę polityczną w palestyńskim ruchu narodowym. Jako taki ma wystarczającą determinację i wpływy by przeciwstawiać się planom bantustanizacji i gettoizacji Autonomii oraz utrwalenia kolonialnych zdobyczy Izraela na Terytoriach Okupowanych. Właśnie dlatego Tel Awiw nie może pogodzić się z dalszym istnieniem tej organizacji.

Polityczny spektakl z prawdziwymi trupami

Często porównuje się obecną inwazję do wojny z Libanem latem roku 2006. Tym razem jednak rząd w Tel Awiwie postanowił nie popełnić ówczesnych błędów. Zaplanował atak z półrocznym wyprzedzeniem, w czasie trwania rozejmu, którego nie przedłużenie podaje się dziś jako powód rozpoczęcia ofensywy. Nie to jednak jest najważniejszą lekcją libańskiej klęski. Izraelscy politycy ekipy premiera Olmerta, podobnie jak dwa lata temu, postanowili użyć wojny jako środka do wewnętrznej rozgrywki politycznej. Rozpętać i wygrać małą, tanią wojenkę by poprawić pogarszające się notowania w sondażach, odwrócić uwagę wyborców od skandali korupcyjnych, złej sytuacji społecznej i nieudolności rządu. Tym razem, inaczej niż w 2006 r., wybrali sobie najlepszego z możliwych przeciwników – niemal bezbronnego. Przecież trudno nawet zestawiać obok siebie uzbrojenie Hamasu i libańskiego Hezbollahu, a cóż dopiero porównywać Hamas z Siłami Obrony Izraela cieszącymi się opinią czwartej armii na świecie. Co więcej wybrano przeciwnika przypartego do morza i tym samym pozbawionego zdolności jakiegokolwiek manewru oraz od wielu miesięcy niemal całkowicie odciętego od świata, co okazało się mieć ogromne znaczenie, nie tylko ze względu na brak odpowiednich dostaw uzbrojenia i sprzętu, ale przede wszystkim dla kontrolowania obrazu planowanej wojny w mediach. Gaza jest na tyle słaba, że można ją atakować bez obaw, że przyniesie to jakieś niespodziewane koszty polityczne. W gruncie rzeczy dysproporcja sił jest tak wielka, że trudno nawet nazwać Hamas przeciwnikiem. To raczej skazany, na którym wykonuje się egzekucję.

Dlatego właśnie ta wojna była przede wszystkim masakrą ludności cywilnej. Nawet wyrafinowana ofensywa propagandowa Izraela, którą tak fascynują się polskie media nie może mydlić nam oczu. Przez kilka dni media zachodnie przekazywały uspokajające informacje ONZ o tym, że "tylko" 1 ofiar to cywile. Zapomniano dodać, że do kategorii cywilów ONZ zalicza wyłącznie kobiety i dzieci. Prawda jest jednak o wiele bardziej przerażająca. Od kiedy pierwsze informacje ze szpitali w Gazie dotarły wreszcie do CNN wiemy już, że aż trzecia część wszystkich ofiar masakry to dzieci. Oznacza to, że cywile stanowią przygniatającą większość zabitych w rzezi, którą światowe media ochrzciły fałszywym mianem "rozprawy Izraela z Hamasem".

Naród palestyński czy populacja getta

Celem Izraela jest nie tyle infrastruktura wojskowa Hamasu, która jest słaba, ile cywilna infrastruktura Strefy Gazy. Po co jednak Izraelowi pogarszanie sytuacji 1,5 miliona ludzi i tak już od miesięcy zamkniętych w największym więzieniu świata? Zważywszy na deklaracje izraelskich polityków chcących oddać Gazę "komukolwiek byle nie Hamasowi" można podejrzewać, że chodzi o wszystko tylko nie o stabilizację w regionie. Już raczej o stworzenie enklawy chaosu, rządzonej przez skorumpowane klany – zupełnie jak w okupowanym Iraku. Do Gazy miałby może powrócić osławiony gangster i zarazem szef bezpieki Fatahu Dahlan, którego ludzie terroryzowali Strefę do lata roku 2007, aż do chwili, gdy podjęli próbę obalenia legalnych władz Hamasu i przegrali w konfrontacji z nimi. Enklawa rządzona przez ludzi tego pokroju mogłaby przynieść izraelskim klasom rządzącym wymierne korzyści. Byłaby zupełnie niegroźna, a zarazem uzasadniałaby ciągłą mobilizację izraelskich resortów siłowych oraz lała paliwo w silnik prywatnego sektora bezpieczeństwa. Jak słusznie zauważyła Naomi Klein sektor ów doznał ogromnego wzrostu w czasie Drugiej Intifady i stał się jedną z lokomotyw izraelskiego kapitalizmu. Jego zyski i notowania giełdowe wystrzeliły w górę dzięki amerykańskiej "nieograniczonej wojnie z terroryzmem", a dziś odcina on kupony od kolejnej fali przemocy zalewającej Gazę i propagandy strachu zalewającej Izrael. Czy trzeba dodawać, że wielu polityków z Tel Awiwu łączą liczne związki z tym intratnym biznesem?

Izraelski kompleks kapitalizmu kataklizmowego potrzebuje zatem Palestyńczyków. Ale nie jako narodu mającego polityczne aspiracje i organizacje potrafiące je artykułować, lecz jako czegoś w rodzaju odpolitycznionej populacji brazylijskich faveli – pogrążonej w apatii, chaosie, wewnętrznych konfliktach i przestępczości. Chodzi o stworzenie źródła stałego lecz ograniczonego zagrożenia, którym można straszyć obywateli by napędzać koniunkturę w sektorze bezpieczeństwa, a zatem o zagrożenie bardziej spektakularne niż realne, poddające się kontroli i dające się trzymać na dystans – w getcie otoczonym murem wysokim na 10 metrów. Polityka Izraela po Drugiej Intifadzie dość wyraźnie zmierza do tego by przekształcić Gazę i Zachodni Brzeg w przestrzeń odpolitycznioną i w konsekwencji także wynarodowioną. Wygląda na to, że Palestyńczycy mają zniknąć jako podmiot polityki i prawa międzynarodowego... po to by odrodzić się jako przedmiot pomocy humanitarnej. Wegetacja na łasce społeczności międzynarodowej jest OK. Aspirowanie do politycznej podmiotowości już nie. W planie tym jak w soczewce skupiają się wszelkie cechy współczesnego imperializmu, który Jean Bricmont nazwał imperializmem humanitarnym. Z jednej strony wojskowa pięść, z drugiej konwoje z pomocą humanitarną. Nic nie ilustruje tej zasady lepiej niż 3 godziny rozejmu dla dostarczenia pomocy do Gazy. Izrael wykorzystuje nieprawdopodobną przewagę wojskową by zniszczyć palestyńskie instytucje, infrastrukturę, zerwać więzi społeczne, wywłaszczyć społeczności z ziemi, domów i tożsamości, obedrzeć ludzi ze wszystkiego czym są, sprowadzić do poziomu nagiego życia, aby następnie uczynić ich przedmiotem pomocy humanitarnej. Właśnie ten mechanizm opisuje Ewa Jasiewicz, polsko-brytyjska dziennikarka przebywająca w Gazie, gdy podkreśla jak bombardowania zmieniają status mieszkańców palestyńskiej enklawy. Niszcząc domy, zmuszają ich do przeprowadzek do namiotów, a tym samym destabilizują poczucie "bycia u siebie". Dawni wywłaszczeni uchodźcy (z lat 1948 i 1967), którzy w minionych czterech dziesięcioleciach przekształcili Gazę w swój dom mają znowu stać się uchodźcami. Czy w świetle wydarzeń ostatnich kilku lat ta wizja wydaje się nieprawdopodobna? Czy cywilizowany świat może się zgodzić na takie rozwiązanie kwestii palestyńskiej?

Przypisy:
(1) Patrz np. Agnieszka Kołakowska, "Izrael – chłopiec do bicia", "Rzeczpospolita", 12 stycznia 2009.
(2) Cyt za Seumas Milne, "The Israel and the west will pay a price for Gaza's bloodbath", "Guardian", 8 stycznia 2009.
(3) Avi Shlaim, "How Israel brought Gaza to the brink of humanitarian catastrophe", "Guardian", 7 stycznia 2009.
(4) Mariusz Zawadzki, "Czy Izrael zdąży przed głodem?", "Gazeta Wyborcza", 7 stycznia 2009.
(5) Jan Maria Rokita, "Nie bądźmy pięknoduchami", "Dziennik", 9 stycznia 2009.

Przemysław Wielgosz


Autor jest redaktorem naczelnym polskiej edycji "Le Monde Diplomatique". Tekst ukazał się w dzienniku "Trybuna".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



76 LAT KATASTROFY - ZATRZYMAĆ LUDOBÓJSTWO W STREFIE GAZY!
Warszawa, plac Zamkowy
12 maja (niedziela), godz. 13.00
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Przyjdź na Weekend Antykapitalizmu 2024 – 24-26 maja w Warszawie
Warszawa, ul. Długa 29, I piętro, sala 116 (blisko stacji metra Ratusz)
24-26 maja
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


8 maja:

1919 - Zmarła Wiera Zasulicz, rosyjska pisarka i rewolucjonistka, związana z ruchem narodników, marksistka.

1921 - W Szwecji zniesiono karę śmierci.

1922 - Obradujący w Warszawie Zjazd Związków Akademickiej Młodzieży Socjalistycznej powołał do życia Związek Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej (ZNMS).

1930 - Zmarł Stanisław Posner, działacz socjalistyczny i publicysta; wicemarszałek Senatu i wiceprzewodniczący TUR.

1933 - Mahatma Gandhi rozpoczął 21-dniową głodówkę, by zaprotestować przeciwko polityce brytyjskiej w Indiach.

1943 - Popełnił samobójstwo Mordechaj Anielewicz, jeden z przywódców powstania w getcie warszawskim.

1970 - W Montrealu urodziła się Naomi Klein, dziennikarka, pisarka i aktywistka kanadyjska, autorka książki "No logo", która stała się manifestem alterglobalizmu.

1988 - W II turze wyborów prezydenckich we Francji François Mitterrand zdobył 54% głosów.

2010 - Laura Chinchilla z socjaldemokratycznej Partii Wyzwolenia Narodowego (PLN) została pierwszą kobietą na stanowisku prezydenta Kostaryki.


?
Lewica.pl na Facebooku