M. Kozłowski: Tylko cnota może nas ocalić

[2009-02-10 16:05:35]

Andrzej Arendarski, Leszek Balcerowicz, Henryka Bochniarz, Stefan Bratkowski, Witold Gadomski, Robert Gwiazdowski, Jeremi Mordasiewicz, Tadeusz Mosz, Jan Winiecki, Andrzej Sadowski, Dominika Wielowiejska – to nie byle jacy uczeni, szeregowi dziennikarze czy anonimowi działacze społeczni. To créme de la créme owych profesji. Niech wybaczą wszyscy, których zabrakło na tej krótkiej liście. Każda osoba publiczna chciałaby się na niej znaleźć. Jeśli kogoś pomijam, to z czystej złośliwości. Czym zatem charakteryzują się ci znamienici dżentelmeni i nieliczne w tym gronie damy? Funkcjonują w sferze publicznej na specjalnych zasadach. Są mianowicie depozytariuszami wiedzy prawomocnej ze wszystkimi tego konsekwencjami. Mylić mogą się jedynie wtedy, gdy biorą udział w "sporach politycznych" lub mówią o pogodzie. Z zasady są to jednak całkowicie niezależni apolityczni analitycy. Ich szlachetne spojrzenie nie dostrzega politycznych stronnictw, nie lubią angażować się w kwestie ideologiczne. Czas ideologii już minął, nastała epoka wiedzy.

Oczywiście te wybitne osobistości różnią się temperamentem, stylem i wrażliwością. Od niektórych bije spokój i opanowanie, powaga właściwa wtajemniczonym, którzy spoglądają z góry na błąkających się po omacku ignorantów. Niedoścignionym wzorcem pozostaje profesor Balcerowicz. Inni lubią okazywać pobłażliwość i czasem błysnąć dowcipem, którego nie powstydziłby się wujaszek – dusza towarzystwa. Celuje w tym profesor Winiecki. Nie zabraknie też kobiecości: redaktor Wielowiejska nie waha się wyrażać szczerej troski połączonej z wyrozumiałością. Przecież wszyscy pragnęlibyśmy pomóc biednym i jeść darmowe obiady. Chcielibyśmy, ale elitom, a w szczególności rządom, nie wolno kierować się litością. Są zobowiązane iść drogą rozumu i odpowiedzialności. Za osłodę posłuży redaktor Mosz, dobry kumpel wszystkich, którzy harują od świtu do nocy, choć rzuca im się kłody pod nogi. Ano, tak to jest, a jak jest, widać na zdrowy rozum i inaczej być nie może.

W sprawach ekonomii nie ma żartów. Nie wolno siać zamętu i stawiać niepotrzebnych pytań. Dociekliwa redaktor Olejnik zmienia się w potulną owieczkę, kiedy rozmawia z Leszkiem Balcerowiczem. Nie czas i nie miejsce na przypieranie do muru. Nawet najbardziej komercyjne media zamieniają się w media misyjne. A jakże, nie kto inny jak sam Balcerowicz wyraził ostatnio nadzieję, że Fakt dalej stać będzie "po stronie ekonomicznego rozsądku, przeciw ekonomicznym absurdom". Przekaz na temat ekonomii musi był całkowicie podporządkowany celom pedagogicznym, bo jak wiadomo repetitio est mater studiorum. Od społeczeństwa nie można zbyt wiele wymagać, w szczególności nie wolno wymagać zrozumienia, warto natomiast doprowadzić do tego, by przyswoiło sobie podstawowe terminy i formuły. Żeby łatwiej je zapamiętać, powinny zostać wpisane w prostą narrację. Narracja ta odwołuje się zwykle do silnie nacechowanych emocjonalnie obrazów nędzy (puste pułki, kolejki) i dostatku (po prostu Ameryka) powiązanych w trwałe frazeologizmy i hasła. W istocie rzeczy chodzi o proste skojarzenia z przyjemnością albo przykrością. Proces pedagogiczny wspiera dodatkowo nieco już podupadły dyskurs moralny o cnocie i nagrodach za cnotę.

Absurdy to rozdawnictwo, przerosty administracji, przywileje pracownicze, postawy roszczeniowe, własność państwowa, własność publiczna, regulacje, podatki, interwencjonizm, socjalizm, egalitaryzm, związki zawodowe (nieodpowiedzialne). Za to zdrowy rozsądek ekonomiczny polega na rachunku ekonomicznym, prywatyzacji, deregulacji, wolnym rynku, podatku linowym, konkurencji, transparencji i że nie ma darmowych obiadów. Do tego dodano podręczną mapę świata: USA jest najbogatsze i wszyscy tam dobrze żyją, chyba że są leniwi. Europa okazuje się sklerotyczna i upada, bo żyje bogactwem wypracowanym przez przeszłe pokolenia, a teraz jest tam biurokracja i postawy roszczeniowe oraz egoizm. Reszta świata idzie albo pierwszą albo druga drogą.

Jeśli spojrzeć na ekonomię, ludzkość znajduje się w nader korzystnej sytuacji. Z jednej strony jest to nauka wyjątkowo prosta (od razu widać, że nie jakaś fizyka kwantowa), z drugiej, mamy szczęście, że gospodarką zajmują się najznamienitsze umysły, najbardziej twórczy i pracowici ludzie. Do tego silnie zmotywowani, bo dbają przecież także o własny interes, a przejrzystość i jasność reguł gospodarki rynkowej powoduje, że nie użyją swej wiedzy przeciw ogółowi. Są przecież kontrolowani przez opinię publiczną, konsumentów, wyspecjalizowane agencje prywatne oraz giełdę, wreszcie kontrolują się nawzajem, bo to nie jakaś kasta oligarchów, tylko prezesi przedsiębiorstw konkurujący ze sobą na rynku.

Tymczasem nadciąga kryzys. Cóż tam kryzys, furda! Kryzys to przecież tylko ozdrowieńcze przesilenie! Jeśli nie ma kryzysu, system jest nieomylny, jeśli przychodzi kryzys, jest nieomylny w dwójnasób. Każde dziecko wie, że kryzysy są po to, żeby oddzielić ziarna od plew, żeby odpadli maruderzy, a przetrwali najsilniejsi i głosili chwałę Pańską.

Problem w tym, że trwający obecnie kryzys bezceremonialnie wypada z roli. W ciągu kilku zaledwie tygodni rządy światowych potęg gospodarczych złamały wszystkie głoszone przez siebie zasady i wydały biliony (tysiące miliardów!) dolarów na pomoc dla najsilniejszych graczy światowego kapitalizmu. Nie to jest jednak najbardziej zaskakujące. Tak naprawdę mało kto wierzył, że państwo pozostaje w kapitalizmie tylko nocnym stróżem. Długo słuchaliśmy, że prywatne firmy kierują się zdrowym rachunkiem ekonomicznym. Może się oczywiście zdarzyć jakiś oszust lub głupiec, ale rynek szybko go skoryguje. Wydawać pieniądze bez kontroli i opamiętania może tylko państwowy urzędnik. Tymczasem prawda jest taka, że nikt nie zna rozmiarów strat poniesionych przez główne instytucje finansowe. Nie znają ich ani rządy, ani prezesi bankrutujących banków, ani niezależni analitycy. Kryzys określa się jako strukturalny właśnie dlatego, że nikt nie jest w stanie wiarygodnie ocenić jego rozmiarów i źródeł. Nie wiadomo nawet, czy rzeczywiście chodzi o nieodpowiedzialne kredyty hipoteczne.

Banki nie pożyczają pieniędzy innym bankom, uznając najpewniej, że kontrahenci nie są bardziej wiarygodni niż one same. Nie udzielają też kredytów na bieżącą działalność przedsiębiorstwom, które mają zamówienia. Tak wygląda rachunek ekonomiczny twardego jądra sytemu gospodarczego. Wiele nasłuchaliśmy się o tym, że trzeba nauczyć szpitale rachunku ekonomicznego. Ależ one doskonale go znają! Mają długi i świetnie się orientują, na ile są zadłużone. Po prostu mniej zarabiają, niż wydają. Z tego powodu są podobno "dziurą bez dna". Jak nauczymy je prawdziwej kapitalistycznej rachunkowości, dopiero będzie heca!

Nie jest prawdą, że nikt nie bił na alarm i nie mówił o irracjonalności współczesnego paradygmatu ekonomicznego. Było takich wielu, szczególnie wśród lewicowych dysydentów ekonomii. Można oczywiście powiedzieć, że mają oni naturalną skłonność do szukania dziury w całym. Tym razem jednak wiele ich prognoz potwierdziło się. Z choćby najmniejszym ostrzeżeniem nie wychylił się jednak żaden spośród rodzimych pieszczochów ekonomiczno-medialnego establishmentu. Na swoje usprawiedliwienie mają tylko to, że autorytety, którym ufali, skompromitowały się zupełnie tak samo. Najważniejsze agencje ratingowe jeszcze na wiosnę umieszczały Islandię – najbardziej spektakularnego bankruta – na czele najbardziej konkurencyjnych gospodarek świata. Wszystkie wielkie banki inwestycyjne zbierały najwyższe oceny wiarygodności i przejrzystości, a przecież żaden nie kontrolował własnych operacji. Jedyna wątpliwość dotyczy tego, czy elity zarządzające światowym kapitalizmem kierowały się złą wolą, czy też były elementarnie niekompetentne. W gruncie rzeczy to niewielka różnica, bo nie ulega kwestii, że czerpały z tego procederu gigantyczne zyski. Rosły nierówności, a bogactwo koncentrowało się w rękach nielicznych.

Pamiętamy, że nie ma darmowych obiadów... Jeśli tak, to kto właściwie płacił za ich obiady? Nasi bohaterowie nie są tak bezmyślni, żeby nie dostrzegać, że znaleźli się w niezręcznej sytuacji. Trzeba szybko wymyślić strategię, która uratuje uniwersalną prawomocność ich dyskursu. Oczywiście przede wszystkim należy zachować spokój. Jeśli głos nam zadrży, jesteśmy zgubieni! Trzeba powiedzieć coś, co – nawet jeśli nie będzie wiarygodne – przynajmniej zachowa pozory spójności i prostoty. Najpierw przypomnieć całą teodyceę kapitalizmu, która akurat nie ma tu nic do rzeczy ("nic lepszego nie wymyślono...", etc.). Potem wskazać winnych zaistniałej sytuacji.

Tutaj mamy kilka wersji. Najzabawniejsza głosi, że zawinił F.D. Roosevelt, bo wprowadził w latach trzydziestych państwowe gwarancje publiczne na część kredytu hipotecznego dla niższej klasy średniej (wówczas nazywanej klasą robotniczą). Inni twierdzą, że ogólnie rzecz biorąc G.W. Bush nie wyzwolił się jeszcze z miazmatów socjalizmu. To nie kapitalizm zawiódł, tylko niedostatek kapitalizmu! Przy okazji warto pryncypialnie potępić państwową pomoc dla banków. To nic nie kosztuje, a dobrze brzmi. Jeśli przez lata głosiło się, że niemoralna i nieracjonalna jest pomoc dla samotnych matek oraz bezrobotnych, dobrze się zawczasu zabezpieczyć. Przecież, kiedy burza ucichnie, dalej będzie się powtarzać to samo. Jasne jest bowiem, że nikt z tego towarzystwa nie zamierza popełnić samobójstwa ani nawet dyskretnie usunąć się w cień. Wszyscy dalej chcą nauczać. Dominuje więc ton podniosły, chciałoby się rzec – filozoficzny. "Tylko cnota może nas ocalić!" To chciwość spowodowała katastrofę. Nieokiełznana, zaślepiająca żądza pieniędzy! Zapomnieliśmy o ułomności ludzkiej natury i teraz czeka nas pokuta! Zabawne, że na związki ekonomii z teologią wskazywał już nieodżałowanej pamięci Karol Marks.

Jeśli cnota istotnie ma nas ocalić, to pamiętajmy, że umacnia ją przede wszystkim moc przykładu. Najlepiej, jeśli grzesznik lub poplecznik grzesznika, który przyczyniał się do zgorszenia, sam posypie głowę popiołem i wyznaczy sobie karę. Jeśli uporczywie tego odmawia, warto postawić go pod pręgierzem, kazać nosić śmieszną czapkę lub tabliczkę z wypisanym przestępstwem. Nie musimy jednak sięgać aż tak głęboko do rezerwuaru chrześcijańskiej tradycji naszego kontynentu. Wystarczyłoby zupełnie, gdybyśmy nie musieli już czytać i wysłuchiwać zawsze tych samych nieomylnych specjalistów. To przecież ludzie wykształceni i obyci, bez trudu znajdą sobie inną pracę. W szkołach wciąż brakuje nauczycieli angielskiego. W ten sposób niechybnie przyczyniliby się do powszechnego postępu. Nie będą też musieli czuć się ciężarem dla społeczeństwa i przechodzić na wcześniejsze emerytury.

Michał Kozłowski


Tekst ukazał się w kwartalniku "Bez Dogmatu".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku