W artykułach kierowanych do polskich robotników, a publikowanych w latach 1893–1896 na łamach Sprawy Robotniczej – organu prasowego Socjaldemokracji Królestwa Polskiego oraz w oddzielnie wydanych broszurach z tego okresu Róża Luksemburg zabierała głos jako Polka i socjaldemokratka zwalczająca m.in. na forum międzynarodowym wszelkie formy ucisku również w sferze kultury.
Stojąc na gruncie językowej odrębności Polaków zdecydowanie broniła prawa do swobodnego posługiwania się językiem polskim i piętnowała zjawisko rusyfikacji, której doświadczyła na własnej skórze będąc uczennicą jednego z warszawskich, żeńskich gimnazjów.
W lipcu 1893 r. na łamach Sprawy Robotniczej w publikacji pod wymownym tytułem "O wynaradawianiu" Róża Luksemburg w następujący sposób wyjaśniała polskim robotnikom istotę uderzającej w nich bezpośrednio rusyfikacji: "Komuż to zawdzięczamy, że we własnym kraju na każdym (...) kroku musimy się obcym językiem posługiwać? Mamy sprawę w sądzie – wszystko się odbywa po rosyjsku. Trzeba się meldować lub paszport wyrobić – w urzędach panuje Rosja. Posyłamy dziecko do szkółki – objaśniają mu obcymi słowami, tak że nic nie rozumie. Na kolejach, w warsztatach kolejowych zaczynają po rosyjsku mówić, rosyjskie kartki wydawać. (...) oświata w kraju cierpi (...) gazety na prowincji zamykają (...) naszych uczonych z uniwersytetów wypędzają, a nasyłają głupią hołotę" – stwierdzała dosadnie Luksemburg, zapytując jednocześnie: "skąd carski rząd ma takie zamiary, czego chce dopiąć? (...) chce wprowadzić jeden język, jednakowe urzędy, jedne obyczaje, nawet jeśli by mógł – jedną religię – prawosławną. Zamienić (...) podwładnych sobie w jedno wielkie stado, które by się kupy trzymało i drżało pod carskim knutem – oto ideał (...) rządu, oto do czego on dąży i dlatego ruszczy wszystkie kraje".
Potępiając w swojej publikacji zjawisko rusyfikacji, Róża Luksemburg nie omieszkała dokonać jego analizy z klasowego punktu widzenia: "rząd (..) ruszcząc wszystkie ziemie, jak może, jednocześnie proteguje wszędzie panów – szlachtę, fabrykantów, kupców, bankierów – przeciw ludowi roboczemu" – zaznaczała działaczka – "urządził im wszelkie banki, towarzystwa, giełdy i choć wprowadza, tam gdzie może, swój język, ale burżuazja gotowa ustąpić i patriotyzm i wszystkie ideały dla miłego grosza, jeszcze się schyli i w rękę pocałuje" – stwierdzała z wyczuwalną ironią autorka, dodając jednocześnie, że: "kiedy nasz robotnik dobija się trochę lepszego życia od swego wyzyskiwacza, polski fabrykant (...) zapomina o swej polskości i trzyma się pokornie rosyjskiej klamki". Zdaniem Róży Luksemburg dla polskiej burżuazji perspektywa szybkich zysków pod carską protekcją była ważniejsza niż jakiekolwiek kulturowe czy też narodowościowe pokrewieństwo.
W konkluzji artykułu Luksemburg, świadoma ogromnych spustoszeń, które powodowała rusyfikacja w sferze kultury, wzywała polskich robotników do czynnej walki "z wynaradawianiem, ponieważ konieczne jest zdobyć taki rząd, który by nam zostawił największą swobodę organizowania się i porozumiewania ze sobą w naszym języku".
We wrześniu 1897 r. wizytę w Warszawie złożył car Rosji – Mikołaj II. Miesiąc później, Róża Luksemburg nawiązując do tego wydarzenia w swojej publikacji "Von Stufe zu Stufe. Zur Geschichte der bűrgerlichen Klassen in Polen" ("Krok za krokiem – przyczynek do historii klas burżuazyjnych w Polsce" – "Die Neue Zeit", 27.10.1897 r.) zaznaczała, iż : "jeszcze przed wizytą cara rząd począł robić Polsce małe ustępstwa (...): zgodził się na wystawienie w Warszawie pomnika największemu piewcy polskiej wolności – Mickiewiczowi. (...) Teraz burżuazja polska wskazując na pomnik Mickiewicza woła: oto zdobycz mojej polityki. Stańmy się pod względem politycznym Rosjanami, to pozwolą nam zostać pod względem kulturalnym Polakami (...). Dziś słyszymy: jedynie zrezygnowane poddanie się może nam przynieść ustępstwa narodowe ze strony Rosji. Kultura narodowa może być uratowana tylko dzięki niewoli politycznej. Żandarm rosyjski jako szyldwach kultury polskiej – oto ostatnie słowo burżuazyjnego nacjonalizmu".
Zdaniem autorki polska burżuazja godząc się na niewolę polityczną i przyjmując postawę "politycznej abstynencji" nie była w stanie występować w charakterze obrońcy kultury polskiej. Autorka widziała w tej roli natomiast polską klasę robotniczą: "walcząc o wolności polityczne z samorządem dla Polski broni ona zarazem kultury polskiej i ratuje w ten sposób z powodzi historycznej to, co jeszcze ratować się daje" – uzasadniała swoje stanowisko.
Polska klasa robotnicza uznana została przez Różę Luksemburg za jedynego godnego obrońcę kultury polskiej, Warto podkreślić, iż obronę kultury polskiej traktowała ona jako jeden z zasadniczych elementów walki politycznej prowadzonej przez polską socjaldemokrację z caratem.
Abstrahując od powyższych uwag, interesujące jest podejście Róży Luksemburg do języka polskiego, traktowanego przez nią jako jej język ojczysty, widoczne także w jej korespondencji pochodzącej z tamtego okresu. W liście do jednego z najbliższych przyjaciół – Leona Jogichesa-Tyszki z 9 czerwca 1898 r., opisując swoje wrażenia z pobytu na Górnym Śląsku pisała, że: "najgłówniejsze i najsilniejsze wrażenie zrobiła na mnie tutejsza okolica: pola żytnie, łąki, lasy, ogromna płaszczyzna i polska mowa, polscy chłopi naokoło. Nie masz pojęcia, jak mnie to wszystko uszczęśliwia. Czuję się jak odrodzona, jak gdybym znowu znalazła grunt pod nogami. Nie mogę się nasłuchać ich mowy".
Pół roku później, w grudniu 1898 r., w setną rocznicę urodzin Adama Mickiewicza, redakcja dziennika SPD "Leipziger Volkszeitung" złożyła Róży Luksemburg propozycję napisania okolicznościowego artykułu. Publicystka przedstawiła w nim Adama Mickiewicza jako "wielkiego poetę, liryka i epika, barda miłości ojczyzny i tęsknoty patriotów oraz obiektywnego malarza narodowej przeszłości". Sławiąc jego postać przedstawiła go ponadto jako "szczerego demokratę, zgodnie z całą ideologią powstańców". Dzieło Adama Mickiewicza – "Pana Tadeusza" – uznała za "ostatni wielki pomnik polskiego nacjonalizmu".
W 1900 r. światło dzienne ujrzała broszura "W obronie narodowości". Róża Luksemburg piętnując w niej z kolei germanizacyjną politykę władz pruskich wystąpiła na jej łamach zdecydowanie w obronie prawa Polaków do swobodnego posługiwania się swoim językiem. W swojej broszurze Luksemburg potępiła w całej rozciągłości "zamach władz pruskich na nasz język i naszą narodowość" oraz wykorzystywanie szkoły "do krzewienia gwałtem niemczyzny".
Ceniąc wysoko twórczość Adama Mickiewicza Róża Luksemburg prezentowała jednocześnie nader krytyczne opinie o stanie kultury polskiej w początkach XX stulecia. "Spójnia kapitalistyczna naszego kraju z Rosją – pisała w 1903 r. publicystka – sprawiła, że nasze klasy panujące, burżuazja i wprzęgnięta w jej rydwan ekonomiczny, a zatem i polityczny szlachta, są podporą zaboru i wrogiem wszelkich choćby najsłabszych objawów dążenia do niepodległości narodowej. Ten zaś nastrój polityczny wpłynął z kolei w stanowczy sposób na fizjognomię umysłową i moralną społeczeństwa, na nasze piśmiennictwo, dziennikarstwo, teatr itd. Dla badacza, który za punkt wyjścia swych badań nie bierze dziejów gospodarczych Polski w porozbiorowym okresie – podkreślała dalej autorka – musi pozostać zagadką (...) całe stopniowe wyjałowienie i zdziczenie naszego życia umysłowego".
Dla Róży Luksemburg – jako badaczki, która za punkt wyjścia swych badań oraz rozważań przyjęła dzieje gospodarcze Kongresówki – sytuacja panująca w dziedzinie kultury nie stanowiła zagadki. Przeciwnie. Zacofanie, które – jej zdaniem – panować miało na tym polu wynikało z przyczyn obiektywnych: "Mamy wielki przemysł – pisała – wielkokapitalistyczną burżuazję, ale publicystykę i naukę mamy kołtuńską, parafiańską, a przeciwstawia się jej li tylko socjalistyczna. Tak być musiało, bo tak się złożyły warunki materialne rozwoju".
Róża Luksemburg podkreślała, że: "nowoczesną (tj. współczesną publicystce – przyp. R.R) polską kulturę narodową stworzył kapitalizm". Kultura ta była – jej zdaniem – "przede wszystkim kulturą klasową, burżuazyjną i drobnomieszczańską". Krytyka tej kultury nie oznaczała dla publicystki całkowitej negacji jej dorobku. Przeciwnie. Róża Luksemburg zwracała uwagę, iż: "Socjalizm łączący interes robotników jako klasy z rozwojem i przyszłością wszechludzkości, jako wielkiego bractwa kulturalnego, rodzi szczególne spokrewnienie walki proletariackiej z interesami kultury duchowej w ogóle i sprawia to pozornie sprzeczne i paradoksalne zjawisko, że świadomy proletariat jest dziś we wszystkich krajach najgorętszym i najbardziej idealistycznym obrońcą interesów nauki, sztuki i kultury duchowej, tej samej burżuazyjnej kultury, której sam jest dziś wydziedziczonym pasierbem". Ten swoisty paradoks Róża Luksemburg tłumaczyła faktem, iż proletariat jako "klasa nie posiadająca" nie mógł "dowolnie stworzyć własnej kultury duchowej" dopóty, dopóki stanowił część burżuazyjnego społeczeństwa. Publicystka stwierdziła wprost: "W obrębie tego społeczeństwa i dopóki istnieją jego ekonomiczne podstawy nie może istnieć inna kultura jak burżuazyjna". Jej zdaniem – klasa robotnicza znajdowała się poza obrębem ówczesnej kultury. Publicystka podkreślała, iż proletariat uzyska możliwość stworzenia własnej nauki i sztuki dopiero po zwycięstwie socjalizmu. Do tego czasu mógł jedynie: "ochraniać kulturę burżuazji przed wandalizmem reakcji burżuazyjnej oraz stwarzać społeczne warunki dla swobodnego rozwoju kultury".
Szczególnym wandalizmem dla Róży Luksemburg odznaczali się łódzcy fabrykanci: "Ta mieszanina najróżnorodniejszych żywiołów, rozmaitych kultur i narodowości, pomimo że do pewnego stopnia określają życie polityczne i społeczne naszego kraju – pisała – nie posiadają zgoła prawie żadnych punktów stycznych z kulturą polską, stoją zupełnie poza tzw. społeczeństwem i niczym z nim nie są związani, jak tylko chęcią zysku i grabieży". Zachowanie łódzkich fabrykantów stanowiło dla niej wymowne świadectwo zupełnego bankructwa etycznego "naszego społeczeństwa burżuazyjnego". Dla Róży Luksemburg łódzcy kapitaliści byli zdeprawowaną, niezdolną do kultury, barbarzyńską hordą.
Róża Luksemburg piętnując wszelkie przejawy ugodowości względem zaborców podkreślała, że: "każdy ruch kulturalny jest ruchem politycznym, bo żadne z żądań kulturalnych nie może być urzeczywistnione bez walki przeciw siłom, stają w poprzek dążeniom do wyższej kultury, zatym bez walki politycznej. Tak jest wszędzie, tak jest w dwójnasób w Polsce. Trzeba być bezczelnym szalbierzem politycznym, by głosić, że można walczyć o kulturę polską nie walcząc z caratem i biurokracją w Rosji, z junkierskim rządem w Prusach, ze zgnilizną monarchiczną w Austrii" – pisała. Z powyższych słów publicystki wyciągnąć można wniosek, iż traktowała ona kulturę polską jako pewną ponadzaborową całość, w którą godzić miały uniemożliwiając jej swobodny rozwój panujące w Rosji, Prusach i Austrii systemy społeczno-polityczne.
Podsumowując powyższe rozważania należy podkreślić, iż Róża Luksemburg jako Polka i marksistka do końca pozostała wierna założeniu, iż w ówczesnych realiach jedynie uświadomiona polska klasa robotnicza, prowadząc walkę z istniejącym kapitalistycznym porządkiem społeczno-politycznym, mogła jednocześnie skutecznie stawać w obronie kultury polskiej. Klasowo uświadomiony polski proletariat przemysłowy stanowił dla niej ponadto jedyną warstwę, która była zarówno zainteresowana, jak i historycznie zdolna, do odegrania trudnej dziejowej roli stróża kulturalnej strony politycznie wówczas zbankrutowanego polskiego nacjonalizmu.
Ryszard Rauba
Tekst ukazał się w tygodniku "Trybuna Robotnicza".