Zajmijmy się skandalem z zeszłego tygodnia. Kilka lat temu w południowoafrykańskim Durbanie zwołano konferencję poświęconą rasizmowi. Było sprawą oczywistą, że taka konferencja powinna była potępić między innymi również władze Izraela za ich politykę wobec Palestyńczyków: okupację, budowę osiedli na terenach okupowanych i "muru bezpieczeństwa". Ale konferencja nie poprzestała na tym: przekształciła się ona w platformę zaciekłych ataków na państwo Izrael, i tylko na to państwo. Żaden inny kraj na świecie nie był obiektem takiej krytyki za łamanie praw człowieka, a w szeregu demaskatorów znaleźli się najbardziej odrażający tyrani.
W trakcie przygotowań do drugiej "konferencji durbańskiej", tym razem w Genewie, rząd Izraela robił wszystko, co możliwe, aby przekonać do zbojkotowania jej choćby kraje Ameryki Północnej i Europy. Okazało się to niełatwe. Na długo przed początkiem konferencji USA udało się wyłączyć upominanie Izraela z projektu dokumentu końcowego (pozostało tylko odwołanie się do rezolucji pierwszej konferencji). Koniec końców, USA postanowiły ją jednak zbojkotować, a kraje europejskie zgodziły się wziąć w niej udział.
Rząd Izraela był pełen niedobrych przeczuć. Bestialstwa w Gazie zwróciły opinię społeczną wielu krajów przeciwko Izraelowi, i konferencja mogła dać upust tym emocjom. Najtęższe głowy Jerozolimy poszukiwały sposobu na niedopuszczenie do tego. Tu jednak pojawił się Ahmadineżad. Jako że był on jedyną głową państwa, która zaszczyciła konferencję swoją obecnością, organizatorzy musieli byli udzielić mu głosu jako pierwszemu [20 kwietnia]. A on wygłosił prowokującą mowę - jego krytyka Izraela tchnęła nienawiścią, co stało się pożądanym pretekstem dla przedstawicieli Europy, aby wstać i wyjść, przeprowadzając w ten sposób efektowną pro-izraelską demonstrację. Konferencja przemieniła się w pośmiewisko. Gdyby organizatorami tej konferencji byli wspomniani "mędrcy Syjonu", to lepsze jej zakończenie z punktu widzenia władz Izraela trudno sobie wyobrazić.
Wszystko to miało miejsce w Dniu Pamięci Ofiar Holokaustu, kiedy Żydzi w Izraelu i na całym świecie czczą pamięć milionów ofiar tego ludobójstwa. Pamięć o Holokauście jednoczy Żydów na całym świecie. Każdy Żyd wie, że gdyby naziści dobrali się do niego, to i on nie uniknąłby obozu śmierci. My, żyjący w tym czasie w Izraelu, wiemy, że gdyby niemieckiemu generałowi Erwinowi Rommlowi udało się przerwać linie Anglików pod El Alamein, podzielilibyśmy los więźniów warszawskiego getta.
Wszyscy Żydzi uważają za swój moralny obowiązek niedopuszczenie do utraty pamięci o ofiarach. Owo głębokie przekonanie dopełniają też racje polityczne: pamięć o Holokauście skłania wielu Żydów w różnych krajach do popierania Izraela, który określił się jako "Państwo Ocalałych z Katastrofy". Czas jednak płynie i pamięć słabnie, i pojawia się potrzeba nowego wroga z krwi i kości - "nowego Hitlera", który obudziłby wszystkie ukryte strachy żydowskiej duszy. Niegdyś był nim "egipski tyran" Gamal Abdel Naser. Potem do roli tej pretendował Jasir Arafat, dziś - jest to Hamas, ale sam Hamas to za mało: mało kto uwierzy, że Hamas jest w stanie zniszczyć Izrael.
Ale Ahmadineżad - to kandydatura wręcz idealna. To konsekwentny negacjonista Holokaustu. Twierdzi on, że "izraelski twór" winien zniknąć z mapy świata. Pracuje nad bombą jądrową. A to już sprawa poważna: kilka bomb jądrowych, zrzuconych na główne miasta Izraela, rzeczywiście może zetrzeć go z oblicza ziemi. Tak więc jest on "drugim Hitlerem", planującym "drugi Holokaust"! Przeciwko niemu mogą zjednoczyć się wszyscy Żydzi na ziemi. Cóż byśmy bez niego zrobili? Mityczna irańska bomba jądrowa ma jeszcze jedną rolę do odegrania: ma stać się parawanem, przesłaniającym problem palestyński.
W przyszłym miesiącu Netanjahu będzie gościem Białego Domu i wizyta ta ma decydujące znaczenie. Prezydent Obama może zażądać od niego jasnego zobowiązania do uruchomienia procesu pokojowego, który doprowadzi do powstania państwa palestyńskiego. Netanjahu podejmie rozpaczliwe wysiłki, żeby do tego nie dopuścić, dlatego że pokój oznacza ewakuację żydowskich osiedli [z Zachodniego Brzegu]. A jeśli się na to zgodzi - koalicja rozpadnie się. Cóż więc robić? Dziękować Bogu za irańską bombę! Przecież stanowi ona zagrożenie wręcz dla istnienia Izraela. Zrozumiałe, że premier Izraela nie będzie rozdrabniał się na takie drobiazgi, jak pokój z Palestyńczykami, kiedy ma nad głową wzniesiony irański miecz!
Do tego wybiegu uciekano się też wcześniej. Kiedy ktoś poruszał temat konfliktu izraelsko-palestyńskiego i domagał się od rządu Izraela przystąpienia do konkretnych negocjacji, zamrożenia budowy osiedli, uwolnienia więźniów, zdjęcia blokady strefy Gazy i likwidacji blokujących ją posterunków - natychmiast, jak deus ex machina, pojawiała się irańska bomba. I nie dawało to ani chwili, by pomyśleć o czymś innym. Bomba przesłaniała wszystko. Bomba stawała się wszystkim!
Jest w tym niemała dola ironii. Iran nigdy nie interesował się tragedią Palestyńczyków, i Ahmadineżada zajmuje to nie bardziej, niż jego poprzedników. Tak jak i inne kraje Bliskiego Wschodu, wykorzystuje on sytuację Palestyńczyków do własnych interesów. Teraz tworzy on plany przeniknięcia do świata sunnickiego, by przekształcić Iran w regionalne supermocarstwo. W tym właśnie celu wzniósł sztandar palestyńskiego oporu. Póki co jednak zdołał jedynie popchnąć kraje arabskie z sunnickimi reżimami w objęcia Izraela.
Najgorętsi zwolennicy Ahmadineżada zasiedli w ministerstwie obrony Izraela. Cóż by bez niego poczęli? Walka o budżet obronny odbywa się każdego roku. Wzajemne napaści, podgrzewane kryzysem gospodarczym, będą w tym roku jeszcze bardziej zacięte. Maleńki Izrael utrzymuje jedną z największych i najdroższych machin wojennych na świecie. Nasz budżet obronny w produkcie narodowym brutto jest procentowo znacznie większy, niż w USA, nie mówiąc już o krajach Europy.
Czy trzeba pytać, dlaczego? Przecież Izrael jest otoczony przez wrogów, którzy tylko patrzą, jak nas zniszczyć! Oczywiście, prawdą jest, że Egipt stał się oddanym partnerem Izraela, że Irak póki co wypadł z gry, Syria od dawna już nie stanowi zagrożenia, Jordania zachowuje się cicho i skromnie, a palestyńska administracja tańczy, jak jej Izrael zagra. Trudno też uzasadnić ogromny budżet obronny koniecznością przeciwstawienia się takiej maliźnie, jak Hezbollah i Hamas.
Chwała Bogu, jest jeszcze Iran i jego straszna bomba. Ona to - mówiąc z ręką na sercu - stanowi zagrożenia dla istnienia! Nasze lotnictwo zapewnia, że jest gotowe każdego dnia - nie, w każdej chwili - wznieść się w powietrze i zbombardować irańskie zakłady jądrowe, ile by ich nie było. A do tego potrzebne są pieniądze, dużo pieniędzy. Potrzebne im są najnowocześniejsze na świecie samoloty, które kosztują miliony, wiele milionów. Potrzebne im jest wyposażenie, które pozwoli osiągnąć cele i wykonać zadanie. A to przecież znacznie ważniejsze od edukacji, ochrony zdrowia i opieki społecznej, dlatego że irańska bomba załatwi nas wszystkich, w tym dzieci, chorych i pokrzywdzonych przez los. (Bogaczom zapewne uda się na czas uciec).
Budżet zostanie przyjęty, ale samoloty nie polecą nad Iran. Nie jest jasne, czy atak taki jest w ogóle możliwy, i - tym bardziej - czy zdoła on istotnie powstrzymać budowę bomby. Jest jednak absolutnie jasne, że z politycznego punktu widzenia jest on absolutnie wykluczony: nie może być wykonany bez jednoznacznej zgody USA, i nie ma najmniejszej szansy na to, że USA udzielą na to zgody: przecież taki atak automatycznie doprowadzi do zamknięcia Cieśniny Ormuz, przez którą wywozi się ropę z Zatoki. Byłoby to katastrofą, zwłaszcza w okresie kryzysu ekonomicznego, kiedy gwałtowne podniesienie cen na ropę ostatecznie pogrążyłoby osłabione gospodarki. Nie, nasi dzielni lotnicy będą musieli zadowolić się bombardowaniami sąsiedniej Gazy.
Można się nie zgodzić: jeśli Ahmadineżad zachowuje się jak agent Mossadu, to czy Liebermann nie zachowuje się jak agent irańskiego wywiadu? Uchowaj Boże, tego nie twierdzę. Nie chcę odpowiadać za oszczerstwo. Ale zachowanie Liebermanna wygląda - jak by to łagodnie nazwać - cokolwiek dziwnie.
Tak, przez parę dni wyglądał na zwycięzcę. Potem, kiedy już posłał Hosni Mubaraka do wszystkich diabłów, izraelskie środki masowego przekazu poinformowały, że ten najważniejszy egipski minister spotkał się z nim, uścisnął mu dłoń i zaprosił do Egiptu, być może na wycieczkę po Tamie Asuańskiej, którą Lieberman obrał przedtem za cel bombardowania. Jednak następnego dnia rozgniewany Mubarak oświadczył, że wszystko to kłamstwo, i że noga Liebermanna w Egipcie nie postanie.
Tymczasem poważna gazeta rosyjska opublikowała wywiad z Liebermannem, w którym powiedział on, że "USA poprą każdą naszą decyzję", sugerując, że rządzimy Ameryką, i Obama będzie robił to, co mu się powie. Takie gadanie, oczywiście, nie doda popularności Izraelowi w Białym Domu. Zwłaszcza teraz, po tym, jak, zgodnie z informacjami, izraelskie lobby, AIPAC (American Israel Public Affair Committee), prosiło pewną kobietę-kongresmenkę o obronę dwóch amerykańskich Żydów, oskarżonych o szpiegostwo na rzecz Izraela, obiecując jej za to stanowisko przewodniczącego ważnego komitetu. W jaki sposób? Całkiem zwyczajnie: EIPAC wspomni liderowi większości Izbie Reprezentantów, że jeśli ta nie wyrazi zgody, żydowski miliarder przestanie płacić składki na jej fundusz wyborczy. Taka demaskacja była niektórym nie w smak.
Krótko mówiąc, irański Ahmadineżad i izraelski Liebermann - to bracia syjamscy: jeden nie może się obejść bez drugiego. Lieberman zasiada na irańskiej bombie, a Ahmadineżad - na izraelskich pogróżkach.
"Czyż wędruje dwu razem, jeśli się wzajem nie znają?" - zapytywał prorok Amos (3:3). I to jak! Tych dwóch maszeruje ręka w rękę, nie zmawiając się wcale.
Uri Avneri
tłumaczenie: Karol Majewski
Uri Avneri - ur. w 1923 r. w rodzinie żydowskiej w Niemczech, w latach 1938-1942 członek organizacji terrorystycznej Irgun, w latach 1948-1949 żołnierz armii izraelskiej, trzykrotnie poseł do Knesetu, zwolennik sojuszu "nowego narodu hebrajskiego" z ruchami wyzwoleńczymi w krajach arabskich i w Trzecim Świecie oraz prawa narodu palestyńskiego do własnego państwa. Prześladowany działacz opozycyjny, od 1974 r. kontaktował się potajemnie z Organizacją Wyzwolenia Palestyny i w 1982 r. spotkał się w oblężonym przez armię izraelską Bejrucie z Jaserem Arafatem. Od 1993 r. przewodzi niezależnemu izraelskiemu ruchowi pokojowemu Gusz Szalom. Laureat licznych międzynarodowych nagród pokojowych i nagród za obronę praw człowieka.
Tekst ukazał się w piśmie "Dalej".