Tyle że z mówieniem o jakiejś poważniejszej infekcji byłby problem. Teksty, zebrania, dyskusje, demonstracje i akcje jako formy radykalnej krytyki? Proszę bardzo. Ale praktyka na poziomie jednostki pozostaje bez głębszych zmian, również organizacje zbiorowe nie zanotowały ostatnio zwiększonego napływu bojowników gotowych obalać porządek społeczny. Tak, jakby kwestionowanie świata, w jakim przyszło nam żyć, nie mogło wykroczyć poza stadium koncepcji, z których jednak nie wyciąga się żadnych praktycznych wniosków. Być może ta niemożność sprzężenia bierze się z zasadniczo złej prasy wokół akcji politycznych, a może z braku alternatyw. Z pewnością wyjaśnia ją po części dwuznaczny stosunek oświeconej klasy średniej do wiedzy krytycznej.
Krytyka jako rozrywka
I marksizm, i rewolucyjny syndykalizm postulowały konieczność "naukowego poznania własnego nieszczęścia" przez robotnika, by skorzystać ze słynnego sformułowania Fernanda Pelloutiera, organizatora Rad Pracowniczych z końca XIX w. Tylko pod tym warunkiem proletariusze będą w stanie zerwać zasłonę przeznaczenia, zrozumieć mechanizm wyzysku, by w końcu zjednoczyć się i go zniszczyć. "Siłę materialną trzeba odeprzeć siłą materialną, wszelako i teoria staje się potęgą materialną, kiedy porywa za sobą masy."(1) Bez względu na to, czy edukacja mas pozostawiona była niejako żywiołowi (jak w syndykalizmie rewolucyjnym) czy w rękach partii politycznej (leninizm), rozumowanie to opierało się na jednakowym przeświadczeniu: wiedza krytyczna działa emancypująco na tych, którzy ją nabyli.
Jaki tymczasem użytek robią z wiedzy ci, którzy już ją mają? Masowe zgromadzenia w Millau (czerwiec 2000 r.), Larzac (2003 r.) czy Porto Alegre nieźle przyczyniły się do politycznej edukacji klas średnich. W styczniu br. profesjonalni alterglobaliści tłumnie przybyli z całego świata na forum społeczne w Belem, w Brazylii. Wielu było zaskoczonych bogactwem wymiany doświadczeń, inni zaś odnieśli wrażenie, iż manifestacje te miejscami przypominały międzynarodowe targi kontestacji. Na obszarze dwóch uniwersyteckich kampusów sąsiadowały ze sobą warsztaty i konferencje, uczęszczane przez publiczność brazylijską, w tym sporo studentów i nauczycieli, i rozmaite stoiska, wokół których członkowie różnych stowarzyszeń, sprzedawcy gazet i marksistowscy księgarze walczyli o klientelę ze zwolennikami tatuażu integralnego, sprzedawcami mate, wytwórcami alkoholu z acajou, producentami biżuterii z nasion i zwolennikami legalizacji marihuany.... W końcu każdy zamykał swój kramik, by wziąć udział w jednym z przygotowanych przez organizatorów darmowych koncertów czy festynów.
Podobną dewizę – łączenie wiedzy i przyjemności – przyjęły lokalne fora społeczne, "zaangażowane" księgarnie, debaty w alternatywnych barach, biblioteki prowadzone przez stowarzyszenia czy tworzone oddolnie kina. Z początku miały przełamać izolację, rozpalać wyobraźnię przez przywołanie walk z przeszłości, być może rekrutować nowych zwolenników. Tymczasem zaczęły przyciągać coraz szerszą publiczność. Władze miejskie tolerują, a niekiedy nawet wspierają takie inicjatywy, ciesząc się z tego "wkładu w różnorodność kulturową", którego zawsze im brakuje do raportów.
Wykłady zamiast strajków
Wraz z wzrostem sił klasy średniej edukacja polityczna przeniosła się z miejsca pracy do miejsc rozrywki. Elementarna edukacja strajku zastąpiona została bardziej wyrafinowanymi wykładami. Specjalnie dobrane ze względu na umiejętność rozpalenia audytorium osoby przekazują sobie mikrofon, by wygłosić swoje przemówienia – nie za długie, aby "nie zmęczyć sali". Tak oto kontestacja, zamiast zmienić się w siłę materialną, przeobraża się w kulturalne rekreacje w miłym politycznym kolorycie.
W "Wall Street Journal" z 9 kwietnia br. znalazł się dość złośliwy portret "jednego z najlepszych francuskich konsultantów w dziedzinie protestu", Xaviera Renou – rzecznika organizacji Désobéissants (Nieposłuszni). "Za staż nieposłuszeństwa liczy sobie 50 euro od osoby, pisze książki, opracował również lewicowe gry tematyczne". Stara się jednakowoż "dywersyfikować klientelę, celując zwłaszcza w obszary o rosnącej popularności, takie jak ruchy pro-tybetańskie". Nie odważylibyśmy się zastosować tak ciasnej logiki ekonomicznej do analizy zaangażowania klas średnich, ani sprowadzać wszystkiego do rynku, na którym organizatorzy usług kontestacyjnych zaspokajają popyt złaknionej subwersji publiki w zamian za niekoniecznie symboliczne wynagrodzenie. A jednak łatwo jest wskazać oznaki tej konsumpcyjnej kontestacji.(2) Jedną z nich jest z pewnością domaganie się natychmiastowych rezultatów.
Maksymalizm a’la carte
"Co za dziecinna naiwność – wysuwać jako argument teoretyczny własną niecierpliwość!"(3) – wykrzykiwał Fryderyk Engels o zbiegłych do Londynu komunardach. Chodziło o bojowników, którzy wzorem Edouarda Vaillanta utrzymywali, iż Międzynarodówka robotnicza nie była wystarczająco rewolucyjna, i chcieli wziąć natychmiastowy odwet na Wersalczykach. Można sobie wyobrazić zmieszanie Engelsa odkrywającego dziesiątki mikroruchów, jakie wyłoniły się w ostatnich latach: Centrala ludzi bez krawata, Clandestine insurgent rebel clown army (Utajona armia powstańcza zbuntowanych klownów), cyklonudyści, zamalowywacze plakatów reklamowych i temu podobne karnawałowe ruchy odzyskiwania przestrzeni miejskiej.
Dla każdego z nich charakterystyczny jest raczej sposób działania, aniżeli konkretny cel polityczny. Tu mamy białe maski, tam – pikniki urządzane w supermarketach z użyciem zarekwirowanych z półek produktów. Kolorowy jak cukierki na wystawie wachlarz propozycji dla młodego odbiorcy. Nie potrzeba organizacji ani długoterminowej perspektywy. Zaangażowanie "aktywisty" ogranicza się do kolejnych "akcji" ogłaszanych przez SMS-y czy na stronach internetowych. Chodzi o natychmiastowy rezultat obliczony na medialny rozgłos.
Dziennikarze, czy to z szacownego kanału TF1, czy to z branżowego miesięcznika "Technikart"(4), przepadają wręcz za ich wyczynami i łatwo znajdują dla nich miejsce w ramówce albo na szpaltach "60 perfidnych planów antykryzysowych" ("Nouvel Observateur" z 19 marca 2009 r.) – między reklamą butów Hogan Rebel a wizerunkiem "odstresowującego coacha", kasującego 50 euro za seans. Bohater filmu dokumentalnego o "nowych kontestatorach" wyprodukowanego przez Canal Plus (16 stycznia 2008 r.), "Julien, 27 lat, matura na 5+, urzędnik w organizacji pozarządowej" wyjaśnia, że "nie będzie przez trzy godziny rozdawał ulotek na ośnieżonych przedmieściach". Razem ze "swoim" kolektywem chce zwrócić uwagę prasy na problemy mieszkaniowe, organizując imprezy w mieszkaniach do wynajęcia. Uprzedzeni wcześniej dziennikarze zjawią się tam równie licznie, co aktywiści, i wspólnie z nimi stawią czoła rozwścieczonemu właścicielowi czy potencjalnym lokatorom.
Taki ironiczny i zdystansowany wizerunek protestu stoi w wyraźnym kontraście z ciężkim i szarawym obrazem masowych demonstracji, jaki od wieków prezentują media. Skądinąd, to prawda, że skandowane refreny brzmią często jak ze zdartej czarnej płyty. Tyle, że w ten sposób pomija się długą i mozolną organizację przekładającą się na trwałą zmianę stosunków sił. Konsumpcyjna kontestacja jest znacznie bardziej zgodna z zakorzenionymi w naszych głowach strukturami ekonomicznymi, rządzi się logiką krótkoterminową – natychmiastowy zwrot z inwestycji w zaangażowanie!
Konformizm myślicieli krytycznych
Czy jednak rewolta byłaby aż tak żarłocznie konsumowana, gdyby tylko cały ekosystem doktorantów, badaczy, dziennikarzy czy eseistów, z początku z całego serca planujących zmieniać świat, nie zabrał się w końcu do badania samego zaangażowania i nie utożsamił własnych studiów z pewną formą zaangażowania? W ramach zabawnego ćwiczenia z "(auto)szyderstwa" socjolog Alain Accardo stworzył postać "Myśliciela Krytycznego". Pochylony nad swoim biurkiem, brał ze stosu książek po prawej stronie kolejny tom na temat niedostatków kapitalizmu i konieczności jego obalenia, robił kilka notatek i odkładał na kupkę po lewej. I tak od nowa. "Jeśli Myśliciel Krytyczny nie zajmował się akurat czytaniem, znaczyło to, że sam pisze książkę naszpikowaną liczbami i faktami zgromadzonymi z wcześniejszych lektur". Oto dzieło mające oświecić współczesnych, co do niedostatków kapitalizmu i konieczności obalenia go. Tyle, że "Bez żadnego wyjątku pisma myślicieli krytycznych czytane były przez innych myślicieli krytycznych, którzy niezmordowanie przekładali z prawa na lewo całe góry książek". (5)
Nagromadzenie opowieści z akcji, dysydenckich magazynów, programów konferencji na temat subwersji wszelkiego rodzaju czy artykułów tego rodzaju sugeruje, że powyższa powiastka ma w sobie nieco realizmu. Accardo ironizuje na temat długiej drogi wstecz, jaką przebyliśmy od czasu słynnych Tez o Feuerbachu z 1842 r.: "Filozofowie rozmaicie tylko interpretowali świat; idzie jednak o to, aby go zmienić". Victor Serge, Georges Politzer, Simone Weil, Aimé Césaire... Skromnie nawet licząc, sporo osób próbowało w XX w. to robić.
Kolejną cechą charakterystyczną konsumpcyjnej kontestacji stanowi odmowa "zajęcia stanowiska", którą tylekroć mieliśmy okazję obserwować wśród intelektualistów zainteresowanych radykalnymi ideami. Po projekcji dokumentu wykazującego niemożliwość krytykowania telewizji w telewizji, widzowie deklarowali, że "całkowicie się zgadzają" z reżyserem, a jednocześnie "całkowicie się zgadzają" z prezenterem zapowiadającym emisję w telewizji filmu krytycznego wobec telewizji. Na planie politycznym jedno z drugim nie da się pogodzić, ale jest za to "całkowicie" spójne, jeśli potraktować film jako przyjemny sposób zdobywania wiedzy. Na protagonistów filmu i ich argumenty spoglądać można wówczas chłodnym okiem kolekcjonera motyli.
Gotowość do zestawiania argumentów za i przeciw, do przeciwstawiania uczonej bibliografii (najlepiej własnej) argumentom natury politycznej, czy nawet do "myślenia wbrew sobie" stanowi oznakę intelektualnej dystynkcji. Jednocześnie jednak pokazuje niechęć klas średnich wobec okopów społecznej wojny, w której nie chcą brać udziału, dopóki ich własne interesy są bezpieczne. Jest to, obok tendencji do angażowania się w sprawy szczytne i odległe, najmocniej zakorzeniona postawa wśród artystów czy uniwersyteckich klerków, jak opisywał ich w 1932 r. Paul Nizan w książce "Les Chiens de garde" ("Psy łańcuchowe").
"Czy jest pani skomplikowana?" – zapytywał "Le Parisien" piosenkarkę Zazie, znaną wówczas figurę w światku bourgeois-bohème. "Sądzę, że mam w sobie pewien paradoks, mam wiele twarzy. Uwielbiam krytykować telewizję, a jednocześnie bardzo chętnie tam chodzę. Nie przepadam za wieczorkami show biznesu, ale bardzo lubię Victoires de la musique... Od ludzi często oczekuje się, by opowiedzieli się za jednym obozem, ale ja nie mam na to ochoty" (3 stycznia 2003 r.). Jeśli przyjrzeć się piosenkarzom, którzy szybciutko zstępują z piedestału, by protestować przeciwko komputerowym piratom, zagrażającym ich prawom autorskim, można się zastanowić, czy telewidz po obejrzeniu wspomnianego dokumentu odpowiadałby równie wieloznacznie, jeśli by chodziło o likwidację jego własnej posady?
Otóż to. Destabilizacja, która uderzyła w intelektualistów – w łonie sektora publicznego dotykanych przez liberalne wytyczne polityków, a w sektorze prywatnym przez ekonomiczny kryzys – wymaga pogodzenia ideałów i interesów. Pracownicy uniwersytetów, doktoranci i dziennikarze muszą się zmobilizować. Zorganizować się, zająć stanowisko w walce klasowej, przestać się zajmować jedynie szczytnymi i szlachetnymi rzeczami. Dziś znów wydaje się to możliwe. Bez wątpienia będą chcieli nadal rozmaicie interpretować świat – ale tym razem może pojawi się wreszcie wola zmiany?
Przypisy:
1. K. Marks, "Przyczynek do heglowskiej filozofii prawa". Wstęp. w: K. Marks, F. Engels, "Dzieła", t. 1, Warszawa 1976, s. 466.
2. Parafrazując tytuł książki J. Heatha i A. Pottera, "Révolte consommée. Le mythe de la contre-culture", Naïve, Paryż 2006 ("Rewolta konsumpcyjna czyli mit kontrkultury").
3. F. Engels, "Program komunardów-blankistów" z niemieckiej socjaldemokratycznej gazety "Volksstaat" nr 73/1874, w zbiorze: "Artykuły z lat 1871-1875".
4. Reportaż nt. nieposłuszeństwa obywatelskiego, TF1, 1 kwietnia 2009, g. 20.00; "Les néo-activistes", "Technikart", luty 2009.
5. A. Accardo, "(Auto-)dérision", "La Décroissance" nr 40, czerwiec 2007.
Pierre Rimbert
tłumaczenie: Agata Czarnacka
Tekst ukazał się w miesięczniku "Le Monde Diplomatique - edycja polska".