Na tle pogrążonego w kryzysie regionu, Europy i świata, Polska wydaje się oazą stabilności gospodarczej i społecznej. Według wielu prognoz w dalszym ciągu może liczyć na niewielki wzrost gospodarczy w końcu roku. Prognozę tę wykorzystuje rząd, twierdząc, że kraj nie jest dotknięty kryzysem, a jeżeli w ogóle, to tylko w minimalnym stopniu.
Produkcja
Wiele wskazuje jednak na to, że sytuacja gospodarcza i społeczna w Polsce gwałtownie się pogarsza. Prasa i różnego typu instytucje publikują coraz to nowe dane wykazujące, że kryzys obejmuje całe branże polskiej gospodarki. Kłopoty przeżywa m.in. branża turystyczna. Bankrutują kolejne biura podróży, a przewoźnicy i hotelarze mają poważne kłopoty finansowe. Rynek reklam skurczył się w pierwszym półroczu br. w porównaniu do pierwszego półrocza roku poprzedniego o 11,4 proc. O kilkanaście procent w porównaniu do 2008 r. spadła w pierwszym półroczu produkcja samochodów, przyczep i naczep. Dopłaty rządu niemieckiego do zakupów nowych aut osobowych doprowadziły do okresowego polepszenia sytuacji polskich producentów osobówek, ale dziś wszyscy drżą co dalej, kiedy dopłat już nie ma.
W przemyśle wydobywczym, zwłaszcza węgła kamiennego, w bardzo ważnym w dalszym ciągu sektorze dla polskiej gospodarki, sytuacja także gwałtownie się pogorszyła, na co wpływ miał przede wszystkim spadek zapotrzebowania na energię elektryczną spowodowany załamaniem produkcji. Drugim problem był gwałtowny spadek cen węgla na międzynarodowych rynkach. Poważne spadki odnotowuje jednak produkcja hutnicza i stoczniowa.
Bezpośredni wpływ na sytuację ekonomiczną ma także zmniejszenie się wymiany handlowej z zagranicą. W 2009 r. zarówno eksport jak i import skurczyły się o 1/3 (w przeliczeniu na USD).
Wobec spadku produkcji i wymiany handlowej oraz pogarszającej się sytuacji budżetu państwa rząd wielokrotnie rewidował, coraz bardziej pesymistyczne prognozy wzrostu PKB, przyjmując latem br. w ustawie budżetowej, że wyniesie on ostatecznie plus 0,2 proc., a w przyszłym roku plus 0,5 proc. Ostatnio (wrzesień 2009 r.) pojawiły się bardziej optymistyczne przewidywania – wzrost PKB w 2009 r. na poziomie ok. 1 proc.
Niektórzy analitycy twierdzą, że powodem względnie dobrej sytuacji Polski mierzonej w PKB jest fakt, iż eksport to jedynie 30 proc. polskiego produktu krajowego, gdy w przypadku np. Czech czy Słowacji jest to niemal 60 proc. Decydujące znaczenie w przypadku Polski ma popyt wewnętrzny, który będzie malał dopiero w chwili zwiększenia się poziomu bezrobocia i spadku realnych wynagrodzeń, co zaczęto obserwować latem tego roku.
Tak czy inaczej, mamy jednak do czynienia ze spadkiem PKB (obojętnie czy poniżej zera czy nie) i według nawet najbardziej optymistycznych przewidywań, jest to najgorszy wynik od 1992 r., kiedy po zapaści gospodarki wywołanej "terapią szokową" (oficjalnie minus 11,6 proc. w 1990 r. i minus 7 proc. w 1991 r.), odnotowano wzrost produkcji krajowej, który w 1992 wyniósł 2,6 proc., a w dalszych latach był zawsze dodatni i wynosił średniorocznie ok. 4,6 proc.
W latach 2001 i 2002 nastąpiło podobne obniżenie wzrostu, choć PKB pozostawał dodatni. Było to efektem recesji jaka dotknęła globalną gospodarkę w II połowie lat 90, w tym m.in. kraje azjatyckie. Na Polskę dodatkowy wpływ miał kryzys rosyjski, który wybuchł w 1998 r. Ostatecznie spadkowi PKB do poziomu plus 1,1 proc. w 2001 r. i 1,4 proc. w 2002 r. towarzyszył wzrost oficjalnego bezrobocia do 20 proc. i wyraźny przypływ fali wystąpień pracowniczych.
Budżet
Obecny kryzys w pierwszym rzędzie spowodował, że przychody do kasy państwa gwałtownie spadły i pojawiła się wielka dziura budżetowa, która w 2009 r. może wynieść nawet ponad 27 mld złotych. "Największy ubytek resort [finansów] zakłada w dochodach z podatków – 46,6 mld zł." – relacjonował jeden z dzienników: "(...) do kasy państwa nie wpłynie planowane 24,6 mld zł. z VAT i kolejne 6,3 mld z akcyzy. Firmy cienko przędą, wpłacając o 10,1 mld mniej podatku CIT. Polacy tracą pracę, nasze pensje nie rosną – zapłacimy też o 5,9 mld zł. mniej podatku dochodowego PIT" ("Gazeta Wyborcza", z 8 lipca 2009). To najpoważniejszy kryzys budżetowy od załamania ekonomicznego w latach 2001/2002, a przewiduje się, że 2010 r. nie będzie pod tym względem lepszy.
Ratując się przed deficytem budżetowym rząd dokonuje poważnych cięć w części wydatków, m.in. obniżając nakłady na policję o 0,5 mld złotych czy zapowiadając redukcję zatrudnienia w administracji państwowej (nawet do 32 tys. pracowników), a także zapożyczając się w Banku Światowym. To jednak nie wystarcza. Przez moment rozważano podwyższenie podatków czy też podwyższenie składki emerytalnej dla najbogatszych. Wśród liberalnych środowisk stanowiących człon elektoratu rządzącej Platformy Obywatelskiej (PO) podniósł się krzyk sprzeciwu. Rząd szybko odstąpił od tych pomysłów.
Zadłużenie
Jeszcze jesienią ubiegłego roku i na początku obecnego, panowała w kręgach rządowych teoria, wsparta autorytetem Leszka Balcerowicza, że ze względów na zapóźnienie strukturalne, polska gospodarka jest mniej związana z globalną gospodarką, a przez to uodporniona na światowy kryzys finansowych, który jeżeli ją dotknie, to w niewielkim stopniu. Opinie taką wypowiadano w kraju, w którym uzależnianie kredytowe od zachodniej finansjery, było przyczyną już poważnych kryzysów (1980 r.), a co ważniejsze ranga tego uzależnienia przez ostanie blisko 30 lat wcale nie spadła. Więcej - zagraniczne zadłużenie całej gospodarki się pogłębiło i wzrosło. Wynosi obecnie blisko 250 mld USD.
Nastanie kryzysu finansowego dotknęło od razu także polskie przedsiębiorstwa, w pierwszym rzędzie te, które spekulowały na zmiennych kursach walut (tzw. "opcje walutowe"). W 2009 r. niespłacone zadłużenie firm wobec zagranicznych i polskich wierzycieli zaczęło gwałtowanie rosnąć: "Pod koniec czerwca wartość złych długów korporacyjnych przekroczyła 21 mld zł. Jeśli tak dalej pójdzie – pisze jedna z gazet – pod koniec roku może osiągnąć 30 mld zł. i zbliżyć się do niechlubnego rekordu z kryzysu w 2003 r" ("Gazeta Wyborcza", z 25-26 lipca 2009 r.). Coraz częściej mówi się o wzrastającej fali bankructw firm.
Wzrasta też lawinowo zadłużenie i niespłacalności osób indywidualnych. Obecnie łączne zadłużenie Polaków wynosi ok. 330 mld złotych i wzrosło przez 10 lat kilkunastokrotnie. Dotychczasowy argument ekonomistów mówiący o tym, że przeciętny Amerykanin jest obarczony długiem znacznie większym niż Polak, przestał być przekonywujący, po krachu giełdowym z drugiej połowy 2008 r., spowodowanym m.in. kryzysem na rynku nieruchomości i kredytów hipotecznych. Do tego prywatne osoby w Polsce zaczęły zalegać ze spłatą zobowiązań (na koniec 2008 r.), w zależności od szacunków, od 8 do 10 mld zł. Złych długów w ostatnich latach szybko przybywało, a problem ten dotyczy już 1,2-1,5 mln osób.
Bezrobocie
Pod koniec czerwca 2008 r. stopa bezrobocia wynosiła 10,7 proc., ale w stosunku do czerwca roku poprzedniego przybyło w oficjalnych statystykach ok. 200 tys. bezrobotnych. W sierpniu było już więcej o 285 tys. Trend spadkowy w tym przypadku, jeszcze dobrze widoczny w zeszłym roku, odwrócił się i szacuje się, że stopa bezrobocia w najbliższym okresie 3 lat wzrośnie do 15 proc., a nawet 17 proc. Podczas poprzedniego kryzysu społecznego w latach 2002/2003 bezrobocie osiągnęło pułap ponad 20 proc. Po tym okresie nastąpiła poprawa sytuacji na rynku pracy ze względu na wzrost koniunktury w przemyśle. System poradził sobie wówczas także z napływem na rynek pracy wyżu demograficznego, za pomocą "eksportu" polskiej siły roboczej do krajów Unii Europejskiej, zwłaszcza do Irlandii i Wielkiej Brytanii, po przystąpieniu do niej Polski w maju 2004 r.
Szacunki ilu Polaków wyjechało za granicę, są bardzo niedokładne i wahają się od miliona do blisko dwóch milionów osób. Można przyjąć na podstawie numeru PPS (Personal Public Service Numer - tłumaczony jako Osobisty Numer Służb Publicznych, rodzaj polskiego NIP), że w Irlandii pracuje ok. 150 tys. Polaków. W Wielkiej Brytanii, wg tamtejszego ministerstwa spraw wewnętrznych, od 1 kwietnia 2004 r. w Workers Registration Scheme (w skrócie WRS, to inaczej Program Rejestracji Pracowników stosowany przez brytyjskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych - Home Office) zarejestrowało się 300 tys. Polaków. Rejestr ten nie obejmuje jednak pracujących na "własny rachunek" (samozatrudnienie). Oczywiście część emigrantów w dalszym ciągu pracowała tylko dorywczo lub na czarno. Pracujące osoby coraz częściej też sprowadzały swoje rodziny, zatem ogólna liczba Polaków przebywających na emigracji w wymienionych krajach była i jest większa.
Równie trudno jest zdobyć wiarygodne dane, mówiące o tym ilu Polaków straciło pracę w wyniku kryzysu na Zachodzie - niektóre szacunki mówią nawet o ok. 400 tys. łącznie w Irlandii i Wielkiej Brytanii, ale liczba ta wydaje się nieco przesadzona. Część z tych osób opuściła wymienione kraje, aby spróbować swoich sił na rynku pracy w Holandii i Norwegii (obecnie "modnych" kierunków emigracji zarobkowej), albo wróciła do kraju, część jednak pozostała. Na przykład w Irlandii, w maju br., było zarejestrowanych 42,5 tys. bezrobotnych Polaków. Co dziesiąty bezrobotny w tym kraju był zatem emigrantem znad Wisły. Łatwo też zauważyć, że bezrobocie w Irlandii wśród pracujących Polaków sięga ponad 30 proc. Gdyby podobny odsetek bezrobotnych Polaków pojawił się w Wielkiej Brytanii, to w obu krajach mielibyśmy łącznie nie mniej niż 150 tys. oficjalnych bezrobotnych, tj. takich, którzy pracując nie mniej niż rok w wymienionych krajach, zyskali prawo do zasiłku z powodu utraty pracy. Liczba ta oczywiście nie uwzględnia tych, którzy tego prawa nie nabyli i to oni prawdopodobnie w pierwszym rzędzie opuścili Irlandię i Wielką Brytanię. Niektórzy też starają się zostać za wszelką cenę. Latem kilkudziesięciu Polaków – jak pisał brytyjski tabloid "Daily Mail" - nie mających pracy, domu i świadczeń socjalnych, koczowało w "namiotowym miasteczku" na błotnistym nadbrzeżu rzeki Witham w mieście Lincoln w środkowej Anglii.
Wypada dodać, iż świadczenia oferowane bezrobotnym Polakom w Irlandii i Wielkiej Brytanii są niewspółmiernie lepsze, niż w kraju. W Polsce bezrobotni mają prawo do zasiłku w wysokości ok. 600 zł. (150 euro) przez zwykle 6 miesięcy; w Irlandii jest to 850 euro przez okres 12 miesięcy.
Niskie świadczenia dla bezrobotnych w kraju są przyczyną tego, że wielu pracowników stara się uniknąć "przejścia na zasiłek". Najprostszym sposobem jest ucieczka na zwolnienie lekarskie, które gwarantuje wypłatę 80 proc. dotychczasowego wynagrodzenia pracownika. Latem br. okazało się, że w pierwszym półroczu ilość zwolnień chorobowych, w porównaniu do analogicznego okresu roku poprzedniego, zdecydowanie się zwiększyła. Wydatki Zakładu Ubezpieczeń Społecznych (ZUS) wzrosły aż o 44 proc. "Chorobowe" stało się sposobem uniknięcia bezrobocia dla przynajmniej kilkudziesięciu tysięcy pracowników, choć jest to także sposób na tymczasowe obniżenie kosztów dla właścicieli wielu większych i mniejszych firm. Ponoć wiele osób założyło też własne firmy aby otrzymać dotację. Przez dwa lata będą one płacić mniejsze składki ZUS-owskie. W ciągu tego okresu wiele tych podmiotów zbankrutuje, zwłaszcza kiedy będzie zmuszona za dwa lata płacić wielokrotnie większą "normalną" składkę ZUS.
Wszystkie te szacunki wykazują, że w porównaniu z rokiem poprzednim realnie przybyło nie 200 tys., ale przynajmniej 450 tys. bezrobotnych Polaków z tym, że część zarejestrowana jest w innych krajach lub póki co przebywa na zwolnieniach lekarskich, lub pobrała dotacje i "schowała" pod pozorem własnej działalności gospodarczej. Jesienią, kiedy obserwuje się sezonowy wzrost bezrobotnych, będziemy świadkami wzrostu poziomu rejestrowanego bezrobocia. Zwłaszcza, że ZUS wydał wojnę tym pracownikom, którzy uciekli przed bezrobociem na zwolnienia lekarskie (krakowski ZUS latem br. "cofnął" 12 tys. zwolnień). Jeżeli natomiast sytuacja na rynkach pracy w Europie Zachodniej nie poprawi się w najbliższych kilku, kilkunastu miesiącach, to większości pozostających tam Polakom nie pozostanie nic innego, jak powrót do kraju.
Prognozy
Liberalni ekonomiści spierają się co do natury obecnego kryzysu, jak i jego dalszego przebiegu. Wielu z nich jeszcze nie tak dawno twierdziło, że rozwój kryzysu będzie przypominał literę V czyli, że będzie może i głęboki, ale krótkotrwały, po czym wszystko wróci do normy. Z biegiem czasu stało się jasne, że obecnie system przeżywa załamanie największe od kilkudziesięciu laty, być może od 1929 r. Jego przebieg zatem przypomina kształtem literę U - należy się spodziewać bardzo głębokiego i długotrwałego spadku. Cześć ekonomistów stwierdza nawet, że nie da się dokładnie określić kiedy i na jakich zasadach, zakończy się kryzys i recesja. Biliony publicznych dolarów i euro wpompowanych w ratowanie kapitalistycznej gospodarki, zmieniło, według nich, reguły wolnorynkowej gry. Być może czeka nas głęboki spadek i długotrwała stagnacja – zatem przebieg kryzysu najlepiej obrazowałaby litera L. Co więcej, niektórzy z nich przestrzegają, żeby zbyt optymistycznie nie traktować, nawet jak się pojawią, symptomów wychodzenia z kryzysu. Jest bowiem bardzo prawdopodobne, że czeka nas druga fala załamania ekonomicznego na wzór litery W.
Wszystkie te dywagacje świadczą o tym, że faktycznie nikt nie potrafi dać przekonywującej odpowiedzi, na to co się stanie w najbliższym czasie. Oczywiście na poważnie nie można brać hurraoptymistycznych medialnych doniesień i obwieszczeń rządów, starających się za wszelką cenę utrzymać stery okrętu na wyburzonym morzu. W istocie rzeczy żaden z dotychczasowych scenariuszy nie bierze jeszcze pod uwagę czynnika najistotniejszego – konsekwencji społecznych nadchodzących konfliktów pracowniczych.
Możliwe są różne scenariusze wydarzeń w Polsce. Nie można wykluczyć, iż po wyraźnym, ale w sumie niewielkim, wzroście protestów społecznych w 2008 r., może nas czekać okresowy ich spadek, wskutek wykorzystania kryzysu dla pacyfikacji nastrojów społecznych. W dłuższej perspektywie czasowej, w ciągu najbliższych 2-3 lat doświadczymy jednak wzrostu fali niepokojów społecznych.
Jarosław Urbański
Niniejszy tekst jest skróconą wersją artykułu, który ukaże się w przygotowywanym 10 numerze "Przeglądu Anarchistycznego".