Tadeusz Kowalik: Polski kapitalizm i Unia Europejska

[2009-11-26 16:49:00]

Stało się bezsporne, że tkwimy w światowym kryzysie, co zmusza władze, partie polityczne, organizacje społeczne (związki zawodowe) do zastanowienia się nad sytuacją w świecie, w Unii Europejskiej i w kraju. Ich zachowania i działania zależeć będą od oceny tej sytuacji. Nie tylko tej bieżącej, lecz także procesów i zdarzeń dotychczasowych. Ci, którzy nastawiali się na świętowanie z okazji dwudziestolecia polskiej transformacji, zostali zmuszeni co najmniej do zmiany tonu. Właśnie kryzys rzuca nowy snop światła na niedawną przeszłość.

Podstawowe decyzje kierunkowe, określające zarówno kształt rodzącego się ustroju, jak i struktury naszej gospodarki zapadały w Polsce w czasie największej popularności wolnorynkowych idei reaganomics, a nawet jej gorszego wydania – naiwnie monetarystycznej polityki Margaret Thatcher, a w teorii – wolnorynkowych koncepcji Friedricha A. Hayeka i Miltona Friedmana. Polska uległa mitowi tych koncepcji. Jeszcze parę lat temu, Leszek Balcerowicz z wyraźną dumą pisał o uniwersalności modelu amerykańskiego, wytyczając niejako ramy dyskusji. W przedmowie do książkowego plonu międzynarodowej konferencji zorganizowanej przez Szkołę Główną Handlową, pisał: "Wyraźny odwrót od tej etatystycznej tendencji, czyli ograniczenia owych sfer aktywności państwa nastąpił za czasów prezydenta Ronalda Reagana. (…) Wraz z premier Thatcher (…) wyznaczyli oni kurs, którym prędzej czy później (...) poszły inne kraje Zachodu (...). Choć model amerykański w niektórych okresach wychylał się w kierunku etatyzmu, to przez cały niemal czas zapewniał szerszy zakres podstawowych wolności indywidualnych, zwłaszcza swobody gospodarczej, niż zdecydowana większości ustrojów innych państw. To było i jest, jak sądzę, główną przyczyną sukcesów Stanów Zjednoczonych. Poszerzając zakres wolności gospodarczej (obniżając podatki, ograniczając administracyjne bariery działalności gospodarczej) w ramach istniejącego (lub budowanego) państwa prawa, idzie się w jakimś stopniu w stronę amerykańskiego modelu. I idzie się w ten sposób drogą gospodarczego sukcesu" (Bieńkowski, Radło, 2006). Stworzone przez Balcerowicza Forum Obywatelskiego Rozwoju nadal wydaje się określać sposób myślenia podstawowych mediów w Polsce.

Meandry globalizacji

W polskiej opinii publicznej nadal utrzymuje się, z małymi wyjątkami, takie pojęcie globalizacji, jakie ukształtowało się w pierwszej połowie lat 90.

W skrócie brzmi to tak: gospodarka światowa globalizuje się, czyli zmierza do jednego, ogólnoświatowego systemu społeczno-ekonomicznego, likwidując granice i państwa narodowe. Niezależnie od tego, czy ktoś czytał książki Kuichi Ohme’a (1990, 1995), wierzy w jego wizję świata "bez granic i bez państwa". Ostateczny rezultat poprzedza integracja regionalna, której przykładami są NAFTA i Unia Europejska. Najdobitniej wyraził to ekonomista z Columbia University, Andrzej Rapaczyński. W artykule pt.: "Niepotrzebne państwo narodowe" ("Rzeczpospolita", 23–24.03.2002) wyraża on przekonanie, że narodowe tożsamości są "czymś w rodzaju wyrostka robaczkowego – organem, którego rola sprowadza się do wywoływania od czasu do czasu stanu zapalnego". Notorycznie nie dostrzega się równie silnej, a ostatnio może nawet silniejszej, tendencji do systemowego różnicowania świata współczesnego, w tym Unii Europejskiej. Podobnie pojmuje się procesy integracji i konwergencji, ignorując lub lekceważąc procesy przeciwne – dezintegrację i dywergencję.

Żeby więc dostrzec zarówno możliwość, jak i potrzebę reorientacji systemowej w Polsce, konieczny jest rzut oka na radykalnie zmienioną w stosunku do wczesnych lat 90. sytuację międzynarodową. Dziś zmierzch tych koncepcji jest – poza Polską – zadziwiająco powszechny. Odnotujmy przejawy najważniejsze. Niemcy wracają do swej społecznej gospodarki rynkowej.

Odwrót od neoliberalizmu

Od polityki neoliberalnej odeszła Hiszpania. Po blairowskim flircie z polityką "Żelaznej Damy", premier Gordon Brown odciął się od nowej trzeciej drogi na rzecz tradycyjnej polityki socjaldemokratycznej. Kilka krajów w Ameryce Południowej zerwało z doktryną Chicago boys, uprawiając mniej lub bardziej lewicową politykę. Wielkimi krokami weszły na arenę światową dwie potęgi demograficzne, ale coraz wyraźniej także ekonomiczne: Chiny i Indie, w których kształt systemu gospodarczego jest jeszcze mało określony, najwyraźniej jednak wyróżniają się specyfiką nie tylko kulturową. Do najważniejszych zjawisk należy także pojawienie się i umacnianie tego, co autorzy Comparative economics, J. B. Rosser i M. V. Rosser (1996) nazwali "nowym tradycjonalizmem", czyli gospodarki islamu i innych religii, co stworzyło nie tylko barierę dla globalizacji, ale wzmogło konflikty współczesnego świata.

Także w teorii pojawiło się wiele nowych zjawisk. Choć płytki, powszechny jest odwrót od fundamentalizmu rynkowego na rzecz keynesizmu. Nawet Milton Friedman wniósł korekty do swej nieskażonej realizmem apologii rynkowej wolności i monetaryzmu. Dla dawnego orędownika wolnego rynku, Jeffreya Sachsa atrakcyjny jest teraz nie american wayof business, lecz model skandynawski, co oznacza, że osierocił swych dawnych zwolenników.

A jego (Sachs, 2009) krytyka ćwierćwiecze panującej reaganomics należy do najbardziej radykalnych. Nawet Francis Fukuyama (2009) nawołuje do odrzucenia reaganomic, wychodząc ze słusznego założenia, że przyczyny obecnego kryzysu wynikają "bezpośrednio z modelu reaganowskiego".

Bodaj największym wydarzeniem w literaturze ekonomicznej jest prezentowany w licznych publikacjach dorobek teoretyczny b. szefa doradców prezydenta Billa Clintona, b. wiceprezesa Banku Światowego, Josepha Stiglitza.

A największym osiągnięciem tego noblisty jest uświadomienie znacznej części ekonomistom i innym przedstawicielom nauk społecznych, że dawny dylemat (Kuznetsa-Lewisa-Okuna) wyboru między efektywnością i równością stał się, w świetle doświadczeń wschodnio-azjatyckich tygrysów (oraz – dodajmy – krajów skandynawskich), przebrzmiały. Przypomnijmy. Simon Kuznets był przekonany, że naturalnym kosztem kapitalistycznego uprzemysłowienia jest wzrost nierówności dochodowych. Tymczasem Japonia, Korea Południowa, Tajwan rozpoczęły ten proces od zmniejszenia nierówności majątkowych i dochodowych. Okazało się bowiem, że większa równość, zarówno dochodowa, jak i majątkowa, może być (w szerokim zakresie jest) czynnikiem sprzyjającym rozwojowi gospodarczemu. A to nie tylko dlatego, że ułatwia pokój społeczny, lecz także dlatego, że wzbogaca kapitał ludzki.

Krytyka cywilizacji nierówności

Nie sprawdziła się także, przynajmniej w głównych krajach Zachodu, druga część opinii Kuznetsa, że na wysokim poziomie uprzemysłowienia, nierówności te będą się zmniejszały. Po okresie pewnego wyrównywania dochodów w pierwszym ćwierćwieczu powojennym, USA, Wielka Brytania i wiele innych krajów powróciły do "cywilizacji nierówności" – stagnacji lub spadku dochodów w grupie poniżej średniej krajowej i szybko rosnących fortun rodzinnych. Pojawiło się "nowe ubóstwo", nawet wśród pełnozatrudnionych.

Co więcej, wykorzystując siłę jedynego supermocarstwa, amerykańska "oligarchiczna triada" (Ministerstwo Skarbu USA+Wall Street+MFW) oraz transnarodowe korporacje z powodzeniem zaczęły narzucać światu "cywilizację nierówności". Narzucać nie tylko wolny handel, lecz także rolny ruch kapitału, do czego, zwłaszcza tzw. kraje trzeciego świata, nie były przygotowane.

Świadomy supermocarstwowej wagi amerykańskiej gospodarki i polityki w świecie, Stiglitz poddał wszechstronnej krytyce wady społeczno-ekonomicznegoładu USA, deregulacyjny amok oraz hipokryzję polityczną i ideologiczną ich establishmentu. Wiele uwagi poświęcił obronie krajów uboższych przed neokolonialnymi zapędami swego państwa. Przyczynił się tym do odrodzenia etosu ekonomii, której obowiązkiem jest służyć prawdzie i interesom społeczności światowej także wtedy, gdy prawda jest w danej chwili niewygodna czy niekorzystna dla własnego państwa.

Fenomenem jest także pisarstwo finansisty-spekulanta w przeszłości, a teraz w coraz większym stopniu filozofa i filantropa, Georege’a Sorosa. Już z okazji poprzedniej recesji zwracał on uwagę, że jeśli nie znajdą się sposoby znacznego ożywienia gospodarki światowej oraz zlekceważone zostaną nabrzmiałe kwestie socjalne, to procesy globalizacji się nie utrzymają (Soros 2002). Wówczas wydawało się, że pisał z przesadą, iż: "Staliśmy się świadomi, że nasza cywilizacja jest w niebezpieczeństwie. Traci więc sens staranie się o poprawianie pozycji naszego systemu społecznego, jeśli sam system dryfuje w kierunku katastrofy" (Soros, 2002: 177–178).

I oto katastrofa nadeszła niespodziewanie szybko. "Jesteśmy w samym środku krachu finansowego, jakiego świat nie widział od czasów Wielkiego Kryzysu (...). Ta sytuacja będzie miała dalekosiężne konsekwencje. To nie jest zwykły kryzys, ale koniec obecnej ery" (Soros, 2009:117). Podobnie pisze wielu autorów. Pozostaje wielkie pytanie, czy kreowany na nowego F.D. Roosevelta, prezydent Barack Obama wyciągnie wnioski. A właściwie, czy znajdzie się pod dostatecznie silnym naciskiem światłej opinii publicznej, ruchów społecznych, by podjąć się "posprzątania tego bałaganu poprzez poczynania wielkie, na miarę pragmatycznego autora Nowego Ładu".

Ale nie wiemy nie tylko tego. Cytowane tu zdania Sorosa zostały zaczerpnięte z książki poświęconej rynkom finansowym, co jest (zamierzonym zresztą) zwężeniem tematu. Chodzi rzeczywiście o kryzys naszej cywilizacji, co czyni zadania, przed jakimi stają władze niepomiernie trudniejszymi. Czego się więc trzymać, z czego, z jakich faktów wyciągać wnioski?

Granice integracji

Myślę, że dla Polski najważniejsze są dwa stwierdzenia. Po pierwsze, globalizacja w ogóle zwolniła tempo, a jeśli chodzi o jej tendencję do zmniejszenia różnic systemowych, została zatrzymana przez sam fakt erozji mitu amerykańskiego wzorca ustrojowego oraz przez uruchomienie różnych sił stawiających opór (alterglobalizm, terroryzm, liczne przejawy oporu kulturowego). Jeszcze w połowie lat 90. Robert Boyer dowodził: "Lata 90. a także przyszłe stulecie będą zapewne epoką narodów. Cały kompleks sprzecznych tendencji pcha świat zarówno w kierunku konwergencji jak i dywergencji, a więc nie zmierza on do jednego, najlepszego ładu instytucjonalnego" (Boyer, 1996:59). Wtórował mu Robert Wade (tamże, 60), już w samym tytule twierdząc: "Wiadomości o śmierci narodowych gospodarek są mocno przesadzone. Co więcej, liczni ekonomiści podkreślali, że globalizacja przynosiła najwięcej korzyści gospodarkom tych krajów w których silna jest rola państwa".

Powyższe fakty skłaniają do ponownego podjęcia kwestii systemowej różnorodności. Przyjęcie do wiadomości faktu zróżnicowania systemowego w UE, zrozumienie, że gospodarki Unii nie tworzą jednego ładu społeczno-ekonomicznego i długo jeszcze pozostanie ona pod tym względem mocno zróżnicowana, powinno skłonić Polskę do ponownej debaty nad wyborem lepszego ładu społecznego niż dotąd praktykowany. Warunkiem takiej debaty jest – powtarzam – pozbycie się błędnego przekonania polityków, że UE już obecnie stanowi jeden organizm gospodarczy. Jest to zadanie trudne, gdyż, poza paroma wyjątkami, całe środowisko ekonomiczne nie tylko nie zajmuje się problematyką zróżnicowania, czy też ekonomiczną komparatystyką (comparative economics), ale ignoruje okazały już dziś nurt badań ekonomistów zachodnich. Świat dzisiejszy to (za wyjątkiem dogorywających enklaw komunistycznych) dzieli się według większości naszych ekonomistów na grupę krajów rozwiniętej gospodarki rynkowej i na "rynki wschodzące". Utwierdzaniu tego poglądu służy cała machina biurokratyczna, lokalna i brukselska. Pisze się i mówi o "wolnym" rynku jako o obecnie istniejącym sanie rzeczy, a nie należącym do zamierzchłych czasów. Wolny rynek w czasach dominacji korporacji międzynarodowych, to raczej "wolne żarty".

Wyjątkiem są akademiccy politycy społeczni, którzy przynajmniej w odniesieniu do ich kręgu zainteresowań (analiza głównie różnych aspektów zabezpieczenia społecznego), wręcz jako oczywistą przyjmują tezę o różnorodności systemów społecznych. Ale wystarczy spojrzeć na tematykę publikacji w czasopismach obu tych środowisk – ekonomistów i polityków społecznych – by się przekonać, że komunikacja między nimi jest bardzo ograniczona. Ci drudzy nie mają wpływu na wąskie podejście ekonomistów i polityków gospodarczych. Bariery pomiędzy ekonomistami i socjologami są zapewne mniejsze niż pomiędzy ekonomistami i politykami społecznymi, ale socjologowie zajmują się bardziej problematyką "wystygłą", wczorajszą, mniej zajmą się przyszłością.

Klasyfikacje są różne, ale chyba największą popularność na Zachodzie zdobyła jedna, autorstwa Brunona Amable (Zróżnicowanie współczesnego kapitalizmu, 2003). Wyróżnił on w samej Unii cztery typy kapitalizmu: rynkowo-liberalny (Wielka Brytania, Irlandia), socjaldemokratyczny (Skandynawia), kontynentalny z dominacją niemiecką oraz śródziemnomorski (patrymonialny).

Debata nad wejściem do Eurolandu powinna stać się okazją do nadrobienia tego zaniechania i określić wzorzec najbliższy preferencjom społeczeństwa polskiego.

Po drugie, dotyczy to mutatis mutandis także działań i instytucji specyficznych dla Unii Europejskiej. Już podczas recesji 2000–2002 ujawniła się niezdolności UE do wspólnego działania. Okazało się, że królowała w niej zasada: ratuj się kto może – każdy kraj na własną rękę. Nawet nie należąca do Eurolandu Szwecja miała powody do narzekania na skutki takiej polityki, na bezkarne łamanie traktatu amsterdamskiego przez czołowe kraje Unii. Obecnie zaś sytuacja stała się wręcz dramatyczna, co się w Polsce minimalizuje, gdyż tymczasem ratuje nas przed głębokim kryzysem nasze opóźnienie gospodarcze w stosunku do bogatego Zachodu.

Niespodziewanie, najpoważniejsza, jak dotychczas, prowokująca do namysłu wypowiedź na ten temat, wyszła spod pióra Witolda Gadomskiego:
"Kapitalizm do remontu" ("Gazeta Wyborcza", 24–25.01.2009). Czytając ją, powinniśmy także mieć na uwadze przyszłe możliwe zawirowania i kryzysy, także możliwą depresję.

"Europa, która od pół wieku się integruje (...), tym razem staje przed być może najtrudniejszym egzaminem od czasu utworzenia EWG. Jeszcze za wcześnie, by stwierdzić, czy światowy kryzys finansowy przyspieszy integrację, czy cofnie ten proces o kilkadziesiąt lat. Obstawiam raczej tę drugą opcję. Problem w tym, że od chwili, gdy kryzys bankowy uderzył w Europę (...) główną rolę w prowadzeniu akcji ratunkowych odgrywają rządy poszczególnych krajów, a nie instytucje europejskie, które są niemal niewidoczne (...). Pakiety stymulacyjne, zwiększające w efekcie zadłużenie poszczególnych krajów, kolidują ze wspólną polityką pieniężną prowadzoną przez Europejski Bank Centralny. Jeżeli jeden kraj zwiększa swoje zadłużenie i emituje obligacje, wpływa to na oprocentowanie obligacji w innych krajach strefy euro. Czyli – kraje, które się bardziej zadłużają, czynią to kosztem sąsiadów (...). Gdyby nie było wspólnej waluty, kraje, które sobie gorzej radzą, zezwoliłyby na obniżenie wartości swych walut krajowych, by w ten sposób(kosztem obniżenia poziomu życia) zwiększyć konkurencyjność (...). Hiszpania, Grecja, i Irlandia – mogą wkrótce mieć problemy ze spłatą swych długów. Jeszcze niedawno byłoby to nie do pomyślenia. Wejście do strefy euro uważano za 100-procentową gwarancję stabilności. Światowy kryzys boleśnie zweryfikował te poglądy. W sumie Europie, a zwłaszcza strefie euro grozi chaos (...). Jeszcze przed rokiem pogłoski o możliwym wyjściu ze strefy euro niektórych krajów można było uznać za political fiction. Dziś tego wykluczyć nie można".

Jest zastanawiające, że również skrajny zwolennik wolnego rynku Milton Friedman zajmował wysoce krytyczne stanowisko wobec szybkiego przyjęcia wspólnej waluty. Jeszcze przed wprowadzeniem euro głosił pogląd, że (to tytuł jego artykułu) Walutowa jedność drogą do politycznego podziału (Friedman, 1997). Dla niego USA "są przykładem sytuacji sprzyjającej posiadaniu wspólnej waluty". Ale decydują o tym dwie cechy: wspólny język oraz duża ruchliwość siły roboczej, co pozwala na szybkie dostosowania w przypadku niespodziewanych szoków. Nie bez znaczenia jest także fakt, że rząd federalny dysponuje dostatecznie dużym budżetem, by łagodzić ewentualne wstrząsy. Diametralnie odmienna jest sytuacja w Unii Europejskiej. Zdaniem Friedmana, 'jest przykładem sytuacji przeciwnej, nie sprzyjającej wprowadzeniu wspólnej waluty". Chodzi o różne języki, odmienności kulturowe, narodowe lojalności, a także o jej bardzo mały budżet. Łagodził on swą tezę w stosunku do Niemiec, Beneluxu, Austrii, które praktycznie łączyła marka niemiecka.

Generalnie Friedman nie sprzeciwiał się wspólnej walucie w ogóle. Uważał tylko, że na to jest w Europie stanowczo za wcześnie. "Polityczna jedność może utorować drogę jedności pieniężnej. Monetarna jedność wprowadzona w niesprzyjających warunkach okaże się barierą dla osiągnięcia jedności politycznej".

Różnorodność jest wartością

Uważam, że współistnienie i rywalizacja różnych typów kapitalizmu nie jest wyrazem niezakończonego procesu integracji, czy niedojrzałości, którą Unia powinna pokonać. Co więcej, twierdzę, że warunkiem trwałości Unii Europejskiej jest zachowanie jej różnorodności instytucjonalno-organizacyjnej.

Zbytni zaś nacisk na przyspieszenie integracji może wywołać odwrotne procesy – zrodzić lub wzmocnić "reaktywny nacjonalizm".

Dla wsparcia mego poglądu odwołam się do opinii jednego z czołowych ekonomistów brytyjskich, noblisty JamesaMeade’a. Jego zdaniem, różnorodność systemowa jest wartością, której warto bronić. Jest ona zarówno możliwa, jak i wysoce pożądana. Uważał za „mało prawdopodobne, by wszystkie kraje europejskie obrały dokładnie te same rozwiązania”. Natomiast, jako ważne zadanie badawcze traktował poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: "jak dalece i za pomocą jakich środków międzynarodowych można zachować różnorodność eksperymentowania (...), tak aby było to zgodne z wolnością ruchu dóbr, kapitału i ludzi pomiędzy różnymi krajami wewnątrz wspólnoty" (Meade, 1993: 98–99). W innym eseju bezpośrednio i kategorycznie sprzeciwiał się centralistyczno-unifikacyjnym tendencjom UE. Wychodząc z założenia istnienia "nieskończonej różnorodności sposobów, w jaki produkcja dóbr i usług może być organizowana, planowana i zarządzana", wyrażał przekonanie, że "byłoby wielkim hamulcem postępu, gdyby poszukiwanie nowych rozwiązań możliwe było tylko w jednolity sposób i we wszystkich krajach Europy równocześnie" (tamże, 193).

Wydaje się, że trudno byłoby uczynić możliwym owo systemowe eksperymentowanie, dokonując jednocześnie wielkiego skoku na drodze integracji przez wprowadzenie wspólnej waluty. A jeśli trudno to pogodzić, czy nie należy dać pierwszeństwa bardziej zasadniczym zmianom systemowym i dopiero po ich wprowadzeniu szukać najodpowiedniejszego momentu na wejście do Eurolandu?

Te argumenty skłaniałyby do uważnego przyglądania się politycznym procesom w Unii. Obserwowana łatwość rządów do ratowania na wielką skalę sektora finansowego, objawy wzrostu protekcjonizmu, powinny być wykorzystane przez władze polskie do lepszych, bardziej konsekwentnych niż wokół polskich stoczni, negocjacji w sprawie możliwości powrotu do polityki przemysłowej. Do unowocześnienia struktury naszej gospodarki. Przykład Finlandii powinien być dla nas szczególnie pouczający. Kraj ten w ciągu niewielu lat nie tylko uporał się z bezrobociem, lecz równocześnie unowocześnił gospodarkę, zastąpił eksport drewna i wyrobów drewnopodobnych eksportem elektronicznym.

Zmienić los "poddostawcy"

Pisałem już o skutkach niekontrolowanego napływu kapitału zagranicznego, uznając to za jedną z największych ułomności polskich przemian ustrojowych.

Odwoływałem się do opinii wybitnego menedżera korporacji międzynarodowych, Stefana Dunin-Wąsowicza, niekwestionowanego znawcy strategii korporacji ponadnarodowych. Według niego, stratedzy zachodnich korporacji wykorzystali brak doświadczenia i umiejętności polskiego biznesu i polskich polityków, by zdominować kanały hurtowej sprzedaży, wskutek czego "rynki w Polsce zostały już w większości podzielone pomiędzy globalne koncerny określające strategię rozwoju produktów i usług, kanały dystrybucji i ceny" (Dunin-Wąsowicz, 2001a). "Oznaczało to przekształcenie polskiej gospodarki w «gospodarkę oddziałów» (subsydiary economy)", zepchnięcie jej do roli poddostawcy. (Dunin-Wąsowicz, 2001b).

Od lat w podobnym duchu pisze Andrzej Karpiński, "od podszewki" znający polską gospodarkę. W swej ostatniej książce (2008) przypomniał "wyjątkowo wysoki stan penetracji własnego rynku wewnętrznego przez import (...). Udział importu w wysokości 56% sprzedaży na rynku wewnętrznym stawia nas wśród krajów o relatywnie najwyższej penetracji importowej w Europie".

Podkreślał też technologiczną słabości naszej gospodarki: "Wyjątkowo słaba jest pozycja nowoczesnych elementów w strukturze gospodarczej kraju, takich jak przemysły wysokiej techniki i inne nośniki gospodarki opartej na wiedzy. Następstwem tego jest wysoki udział dziedzin o najniższej technice. Sięga on 36% całej produkcji przemysłowej. Oznacza to całkowitą dominację procesów imitacyjnych oraz niedorozwój tzw. «sektora wysokiego», zdolnego do konkurencji na poziomie innowacyjności" (tamże, 117).

Czy należący do neoliberalnego CASE Dunin-Wąsowicz i sekretarzujący Komitetowi Polskiej Akademii Nauk Polska 2000 Plus Andrzej Karpiński przesadzają? Udowodnienie takiego podejrzenia byłoby trudne, gdyż książka Karpińskiego opiera się na wieloletnich studiach statystyczno-porównawczych, a opinie Dunin-Wąsowicza na wieloletnim doświadczeniu w transnarodowych korporacjach i na konfrontacji tego doświadczenia z realiami polskimi.

A poza tym, obie te opinie znalazły potwierdzenie z niespodziewanej strony – byłego premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego, i, co nadaje jego opinii posmaku pikanterii, aktualnego prezesa banku zagranicznego w Polsce. Rozsądek nakazuje mu sprzeciw wobec nadmiaru kapitału zagranicznego: "Zagranica była nam potrzebna, aby się podciągnąć technologicznie i w sferze zarządzania, ale nie możemy być wyłącznie poddostawcami, gdyż stracimy wszystkie umiejętności menedżerskie. Jeżeli będziemy dumni wyłącznie z polskiego hydraulika – z całym szacunkiem dla tego zawodu – nie zbudujemy nowoczesnego kraju, bo nam są potrzebni inżynierowie, informatycy, wysokiej klasy specjaliści" (Bielecki, 2009).

Żeby już nie wracać do kwestii kapitału zagranicznego, odnotuję równie kategoryczną opinię Bieleckiego o bankowości polskiej: „Nasz program restrukturyzacji banków w 1991 r. nie był robiony po to, aby sprzedać zagranicznym inwestorom (...). Miałem głębokie przekonanie, że najważniejsze jest podnoszenie wiedzy, i dlatego Zachód był nam potrzebny jak tlen, co jednak nie oznaczało, iż należy mu wszystko sprzedać. Przyspieszona prywatyzacja służyła do łatania dziury budżetowej. Katastrofą okazał się też rozwój infrastruktury" (tamże).

Wszystko to wynika z programowego zaniedbania strukturalnej polityki przemysłowej. Z naiwnej wiary w rynkowy automatyzm procesów rozwojowych.

Dunin-Wąsowicz uwypuklał wady polskiej gospodarki i polityki gospodarczej po to, by sytuację zmienić. Wskazywał na potrzebę rozszerzenia sfery działania i zwiększenia stopnia samodzielności polskiego biznesu. Podkreślał, że nawet tak liberalne kraje, jak USA i Wielka Brytania "prowadzą przecież politykę proinwestycyjną" (Dunin-Wąsowicz, 2003). Jako "patologię" traktował "zmniejszenie rozmiarów lokalnej działalności badawczo-rozwojowej, a zatem zmniejszenie się podstaw autonomiczności rozwoju", sugerując kierunki przeciwdziałania.

Bogaty dorobek diagnostyczny i postulatywny w tej dziedzinie Komitetu Prognoz Polska 2000 Plus, także w formie "suplik" do władz, świadczy zarówno o uporczywości wysiłków tego gremium, jak i o dotychczasowej bezowocności.

Doktryna "magicznej roli rynku", mówiąc językiem Dunin-Wąsowicza, uzasadniała otwarcie wrót przed wszelkimi inwestycjami zagranicznymi, przede wszystkim w formie uczestnictwa w prywatyzacji. Kolejne władze nadal hołdują tej doktrynie. Nawet informacje o wysoce selektywnej polityce Irlandii wobec kapitału obcego, która w latach 90. przyniosła tak spektakularne rezultaty, nie wpłynęła na zmianę polskiej polityki szeroko otwartych drzwi.

Może dopiero obecny kryzys, z niewielkim opóźnieniem, zmieni to nastawienie władz. Oczywiście, jeśli te znajdą się pod naciskiem dostatecznie silnej opinii społecznej. Polskie władze winne są społeczeństwu wypełnienie realną treścią zapisów Konstytucji RP z 1997 roku, obiecującej (w założeniu – gwarantującej) przecież oparcie nowego ładu na zasadach społecznej gospodarki rynkowej, sprawiedliwości społecznej, pełnym zatrudnieniu.

Niestety, żadna z kolejnych koalicji rządowych nie starała się tych obietnic spełnić, tolerując wysoce demoralizującą hipokryzję konstytucyjną. W sprawach społeczno-ekonomicznych "obowiązujące" zapisy mają niemal taką samą wartość jak osławiona Konstytucja PRL z 1952 roku. Aż do chwili wielkiego exodusu wzrastało bezrobocie, rozpiętości dochodowe, a nawet absolutne ubóstwo, chociaż dochód narodowy wzrastał dość szybko. Po wejściu do UE ten anachroniczny system znalazł się w konfrontacji z sąsiedzkimi gospodarkami przytłaczającej większości kontynentu, respektującymi zasady społecznej gospodarki rynkowej, a zwłaszcza z krajami skandynawskimi, łączącymi najwyższy poziom podatków oraz zabezpieczenia społecznego z najbardziej dynamicznymi i najnowocześniejszymi gospodarkami.

To właśnie skłoniło dwóch ekonomistów austriackich – Karla Aigingera i Michaela Landesmanna (2002) – do nazwania krajów skandynawskich "centrami doskonałości ekonomicznej". Zastanawiam się, czy nie jest to właściwy wzór do naśladowania.

Wszystkie trzy czekające nas wyborcze kampanie, poczynając od wyborów do Parlamentu Europejskiego, powinny się toczyć pod hasłami zapowiadającymi wypełnienie obietnic konstytucyjnych. Choćby to miało oznaczać radykalne przesunięcie daty wejścia Polski do Eurolandu.

Bibliografia:
Amable B., 2003, "The diversity of modern capitalism", Oksford.
Aiginger K. i LandesmanM., 2002, "Competitive economic performance: USA versus EU", Research Report WIIW, Wiedeń.
Balcerowicz L., 2006, "Przedmowa", w: Bieńkowski W. I Radło M. J. (red.), "Amerykański model rozwoju gospodarczego. Istota - efektywność i możliwości zastosowania", Warszawa.
Becker G., 2006, Boyer R., 1996, "The convergence hypothesis revisited: globalization but still the century of nations", w: S. Berger S. i R. Dore, "National diversity and global capitalism", Ithaca, Londyn.
Bielecki J. K., 2009, "Ucieczka na Zachód", wywiad Janiny Paradowskiej, "Polityka", 31 styczeń.
Dunin-Wąsowicz S., 2001, "Blaski i cienie "gospodarki oddziałów"", "Rzeczpospolita", 29-30 września.
Dunin Wąsowicz S., 2003, "Pomoc na starcie. Czy państwo powinno wspierać inwestycje, a jeśli tak, to w jaki sposób to może robić", "Rzeczpospolita" 4-5 stycznia.
Friedman M., 1997 "Walutowa jedność drogą do politycznego podziału", "Rzeczpospolita", 2 września.
Fukuyama F., 2009, "Obama musi przeprowadzi rewolucję idei", "Europa", dodatek tytoniowy do "Dziennika", 31 stycznia.
Gadomski W., 2009, "Kapitalizm do remontu", "Gazeta Wyborcza", styczeń.
Karpiński A., 2008, "Przemiany strukturalne w procesie transformacji Polski" 1089-103-2025, Warszawa.
Karpiński A., Paradysz S., 2007, "Nowe tendencje w przemysłach wysokiej techniki", "Przyszłość Świat-Europa-Polska", nr 2(16).
Meade J. E., 1993, "Liberty, Equality and Efficiency", Londyn.
Ohme K., 1990, "The borderless word", Londyn.
Ohme K., 1995, "The end of the nation state", Nowy Jork.
Rapaczyński A., 2002, "Niepotrzebne państwo narodowe", "Rzeczpospolita", 23-24 marca.
Rosser J. i Rosser M. V., 1996, "Comparative economics In a transforming world economy", Chicago-Londyn.
Sachs J., 2009, "Nauka przetrwania", wywiad Jacka Żakowskiego, "Polityka", 24 stycznia.
Skidelsky R., 2000, "Economic freedom and peace", "Newsletter Wiedeńskiego Instytutu Nauki o Człowieku" nr 67.
Soros G., 2008, "Kryzys finansowy 2008 i co to oznacza. Nowy paradygmat rynków finansowych", Warszawa.
Wade R., 1996, "Globalization and its limits: reports of the death of national economy are greatly exagerated", w: S. Berger i R. Dore (red.), jak wyżej.

Tadeusz Kowalik


Autor jest ekonomistą, profesorem w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN, oraz w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego w Warszawie. Autor i współautor wielu książek, m.in. "Systemy gospodarcze, efekty i defekty reform i zmian ustrojowych" (2005), "Nierówni i równiejsi" (2002). Tekst jest fragmentem książki "www.polskatransformacja.pl", która ukaże się wkrótce nakładem wydawnictwa MUZA S.A.

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku