Premier Turcji Recep Tayyip Erdogan uznał zakaz budowy minaretów za oznakę "coraz bardziej rasistowskich i faszystowskich nastrojów w Europie". Zdaniem szefa rządu w Ankarze, islamofobia, podobnie jak antysemityzm, jest zbrodnią przeciwko ludzkości.
Ekmeleddin Ihsanoglu, sekretarz generalny zrzeszającej 57 państw Organizacji Konferencji Islamskiej, żalił się, że społeczeństwa zachodnie stały się zakładnikami ekstremistów, którzy wykorzystują muzułmanów w charakterze kozłów ofiarnych, aby zdobyć władzę. Komisarz UE ds. praw człowieka Navi Pillay sądzi, że wynik referendum jest jawnie dyskryminujący, wprowadzający podziały w społeczeństwie. Carl Bildt, minister spraw zagranicznych sprawującej obecnie przewodnictwo Unii Europejskiej Szwecji, ostrzegł, że ONZ może zrezygnować z działalności na terenie Szwajcarii. "Całkiem możliwe, że w Narodach Zjednoczonych zostaną postawione pytania na temat spotkań i innej działalności właśnie w Szwajcarii", napisał w swoim blogu. Według szefowej szwajcarskiej dyplomacji Micheline Calmy-Rey, wynik referendum zagraża bezpieczeństwu jej kraju, gdyż jedna prowokacja może spowodować inne prowokacje i podsycić ekstremizm.
Komentatorzy dziwią się, dlaczego Szwajcarzy tak jednoznacznie wyrazili niechęć wobec wyznawców Proroka. W 7,5-milionowym państwie mieszka tylko 400 tys. muzułmanów. To przeważnie Turcy, Bośniacy, Albańczycy z Kosowa, nieodznaczający się wielką pobożnością, dalecy od fundamentalizmu. Nie domagają się wprowadzenia prawa koranicznego, mają opinię dobrze zintegrowanych. Szwajcarscy muzułmanie modlą się w ok. 200 meczetach. Są to zazwyczaj budynki niewielkie, nierzucające się w oczy. Tylko cztery z nich mają minarety. Spór zaczął się przed czterema laty, kiedy turecka wspólnota w Szwajcarii postanowiła wznieść meczet z minaretem w pięciotysięcznym miasteczku Wangen [na zdjęciu - przyp. red.]
Niektórzy mieszkańcy zgłosili sprzeciw. Pod protestem przeciwko budowie wieżyczki przy meczecie podpisało się 400 osób. Ostatecznie sąd wyraził zgodę i meczet z minaretem został zbudowany. Minaret w Wangen ma tylko 6 m wysokości i nie dominuje nad krajobrazem. Protesty w miasteczku wzbudziły zainteresowanie zagranicznych mediów. Sprawę postanowiła wykorzystać prawicowa Szwajcarska Partia Ludowa (SVP), najsilniejsze ugrupowanie polityczne w parlamencie. "Minarety to symbole potęgi obcej religii!", grzmiał znany z radykalnych poglądów parlamentarzysta SVP Ulrich Schlüer.
Przez 18 miesięcy aktywiści SVP, wspierani przez niektóre niewielkie fundamentalistyczne organizacje kościelne, zebrali 100 tys. podpisów pod wnioskiem o referendum. Obywatele mieli odpowiedzieć, czy chcą, aby szwajcarska konstytucja została uzupełniona tylko o jedno zdanie: "Budowa minaretów jest zakazana".
Przeciw były wszystkie siły kraju (poza SVP). Rząd Konfederacji Szwajcarskiej, partie polityczne, organizacje gospodarcze i media głównego nurtu wzywały do głosowania na nie. Wydawało się, że organizatorzy referendum poniosą sromotną klęskę. Z sondaży wynikało, że tylko 35% obywateli poprze zakaz minaretów, aż 51% opowie się przeciw. Rząd, partie, organizacje broniące praw człowieka prowadziły swą kampanię niemrawo – porażkę inicjatorów głosowania uważano przecież za pewną. Władze i ludzie mediów powinni jednak wiedzieć, że wyniki sondaży w tak kontrowersyjnych, zapalnych sprawach są niepewne, bo kto lubi się przyznawać, że będzie głosować za wnioskiem uznanym przez wszystkie autorytety za ksenofobiczny i sprzeczny z zasadą wolności religii, z pewnością politycznie niepoprawnym.
Za to przeciwnicy minaretów uprawiali dynamiczną, ostrą propagandę. Powszechną uwagę przyciągał prowokacyjny plakat, będący dziełem prawicowego plastyka Alexandra Segerta. Przedstawia flagę szwajcarską, na której stoją groźne, czarne minarety, przypominające pociski rakietowe. Obok spogląda złowrogo kobieta w islamskiej burce. Napis głosi: "Stop – Tak dla zakazu minaretów". W swej kampanii zwolennicy zakazu nie tyle mówili o minaretach, ile straszyli elektorat "pełzającą islamizacją kraju", jak również rzekomymi planami muzułmańskich duchownych wprowadzenia w Szwajcarii szarijatu. Szeroko rozwodzili się na temat dyskryminacji kobiet w świecie islamu. W końcu przeciwko minaretom opowiedziała się nawet czołowa feministka kraju, znana z lewicowych poglądów Julia Onken.
Mimo to nikt się nie spodziewał, że niedziela 29 listopada będzie dniem, który wstrząśnie Konfederacją Szwajcarską. Aż 57,5% uczestników referendum opowiedziało się za zakazem budowy minaretów. Uzyskali oni większość w 22 spośród 26 kantonów. Znamienne, że przeciwko głosowali mieszkańcy dwóch kantonów miejskich, Genewy i Bazylei, oraz francuskojęzycznych kantonów Neuenburg i Waadt, w których wyznawcy islamu są szczególnie liczni. Frekwencja przekroczyła 50%. Zgodnie ze szwajcarskim systemem politycznym zakaz budowy nowych minaretów stał się obowiązującym prawem. Konfederacja stanęła w obliczu kryzysu.
Autorytet Szwajcarii doznał poważnego uszczerbku. Kraj uznawany za oazę wolności, w którym założono Czerwony Krzyż i podpisano konwencję genewską, nagle pokazał się światu jako ojczyzna islamofobów i bigotów. Dobre kontakty gospodarcze Szwajcarii z państwami islamskimi mogą obecnie ucierpieć, podobnie jak turystyka. Do tej pory zamożni przybysze z krajów muzułmańskich wydawali w Szwajcarii miliony dolarów i chętnie korzystali z usług tamtejszych banków. Po zakazie budowy minaretów ta sytuacja może się zmienić. Czy muzułmanie będą jeszcze ufać szwajcarskim dyplomatom pośredniczącym w sporze Iranu z USA czy też Ormian z Turkami? Minister Calmy-Rey próbuje uspokoić nastroje. Zaprosiła do MSZ ambasadorów Arabii Saudyjskiej, Iranu i innych krajów islamskich. Ale po referendum niełatwo będzie odzyskać zaufanie muzułmanów. Analitycy zwracają uwagę, że zakaz budowy minaretów zaostrzy podziały w społeczeństwie, utrudni integrację wyznawców islamu i nasili radykalne nastroje po obu stronach.
Prawicowi publicyści ogłosili triumf. Tygodnik "Die Weltwoche" napisał w komentarzu redakcyjnym: "Po tej sensacyjnej niedzieli stało się jasne, że Szwajcarzy wysłali jednoznaczny sygnał. Nie chcą zwiększającego się politycznego wpływu islamu, nie akceptują równoległych społeczeństw z obyczajami i zasadami sprzecznymi z naszym liberalnym porządkiem prawnym. Mówią »Stop« fanatyzmowi przedoświeceniowego religijno-politycznego ruchu zdobywczego".
Zwolennicy tolerancji nie składają broni. Zapewne odwołają się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który prawdopodobnie uzna wynik referendum za nieważny, jako sprzeczny z wolnością wyznania. Prawicowi publicyści zapowiadają, że jeśli władze uznają rozstrzygnięcie Trybunału, może dojść do kampanii nieposłuszeństwa obywatelskiego w obronie ustroju Szwajcarii.
Podkreślić należy, że Szwajcarzy nie są jakimiś wyjątkowymi islamofobami w Europie. Po prostu dzięki systemowi politycznemu z demokracją bezpośrednią mogą łatwiej dać wyraz swym poglądom, obawom i lękom. Ale przecież wiele europejskich narodów szuka odpowiedzi na pytanie, jak radzić sobie z napływem wyznawców islamu, z powstawaniem całych wspólnot o innej kulturze i obyczajach, często sprzecznych z wartościami i tradycją kraju. Nie jest przecież mitem, że w pewnych tradycyjnych kręgach islamskich kobiety są podporządkowane mężczyznom, zmuszane do małżeństw, niekiedy nawet zabijane, jeśli "splamiły honor" rodziny.
Ogniska wojującego, politycznego islamu są w Europie rzadkie, ale istnieją. Niektórzy francuscy, brytyjscy czy niemieccy muzułmanie wyruszają do Afganistanu, aby walczyć przeciwko wojskom NATO w świętej wojnie.
W Niemczech toczył się spór o budowę wielkiego meczetu w Kolonii (świątynia ostatecznie powstanie i będzie miała aż 55-metrowy minaret). W 2004 r. władze Francji zabroniły islamskim uczennicom przychodzenia do szkół w chustach. W czerwcu br. prezydent Nicolas Sarkozy ostro potępił noszenie burki, islamskiej sukni zakrywającej kobietę od stóp do głów. Sarkozy uznał burkę za symbol służebności, który narusza godność kobiety. Grupa francuskich parlamentarzystów z różnych partii domaga się zbadania, czy noszenie burki nie jest sprzeczne z zasadą świeckości państwa.
W Holandii wszystko zmieniło się 4 listopada 2004 r., kiedy muzułmański fanatyk w okrutny sposób zamordował reżysera Theo van Gogha. Od tej pory nabiera wiatru w żagle Partia na rzecz Wolności (PVV) pod wodzą Geerta Wildersa. Ten obrotny i wymowny populista pragnie przeprowadzić referendum w sprawie minaretów także w swoim kraju, a wynik szwajcarskiego głosowania przyjął z promienną radością. "Po raz pierwszy w Europie ludzie przeciwstawili się islamizacji", oświadczył. Podobnie zareagowali aktywiści francuskiego Frontu Narodowego oraz włoskiej Ligi Północnej, wchodzącej w skład rządu Silvia Berlusconiego. "Nad już prawie w połowie zislamizowaną Europą łopocze teraz flaga dzielnej Szwajcarii, która chce pozostać chrześcijańska", piał z zachwytu europarlamentarzysta Ligi Północnej, Mario Borghezio. Jego kolega Matteo Salvini wezwał do przeprowadzenia referendum w sprawie minaretów także we Włoszech.
Jan Piaseczny
Tekst ukazał się w tygodniku "Przegląd.