B. Kozak, A. Mrozik, A. Lipowska-Teutsch: Kongres Kobiecistyczny

[2010-01-18 09:29:04]

O Kongresie Kobiet Polskich rozmawiają Beata Kozak, Anna Lipowska-Teutsch i Agnieszka Mrozik.


Beata Kozak:


Spotkałyśmy się, żeby porozmawiać o Kongresie Kobiet Polskich, który odbył się w Warszawie w czerwcu tego roku. O tym, jaki jest nasz stosunek do niego, jak go oceniamy, co ze sobą przyniósł.

Anna Lipowska-Teutsch:


Po wielu wahaniach zdecydowałam się wziąć udział w Kongresie po to, żeby wspierać uczestniczki projektu, który prowadziliśmy w Towarzystwie Interwencji Kryzysowej, a który zmierzał do tego, by przedstawicielki mniejszości etnicznych, uchodźczynie, emigrantki, miały możliwość wypowiedzenia się własnym głosem na dużym forum. Na panelu do spraw mniejszości okazało się jednak, że mniejszością tą są kobiety nieheteroseksualne, co jednak organizatorkom nie przeszło przez usta. Ja w swojej naiwności myślałam, że będzie tam miejsce także dla mniejszości takich, jak Karaimki czy Żydówki, kobiety łemkowskie i czeczeńskie. To był jednak Kongres kobiet polskich, a żyjące w Polsce emigrantki i uchodźczynie nie zostały wzięte pod uwagę. Formuła wielkiego otwarcia była więc jednocześnie formułą wykluczającą. Nie wnikam tu w to, że formuła ta została w fazie koncepcyjnej zamknięta na najróżniejsze głosy, które - gdyby miały szansę pojawić się od początku – być może spowodowałyby, że Kongres nazywałby się Kongresem Kobiet w Polsce. Moje podstawowe wrażenie jest takie, że miała tam miejsce cała seria wykluczeń personalnych, klasowych i etnicznych.

Agnieszka Mrozik:


Poszłam na Kongres Kobiet z mieszanymi odczuciami. Po pierwsze, robiłam korektę raportu Fundacji Feminoteka, przygotowanego właśnie na Kongres. Zostały tam zebrane teksty poświęcone problemom kobiet w dwudziestoleciu 1989-2009 w różnych obszarach, takich jak przemoc, służba zdrowia, rynek pracy itd. Uważałam, że jest to ciekawa i ważna publikacja i miałam nadzieję, że pójdziemy na Kongresie jej tropem, wzmacniając jeszcze te treści. Po drugie, śledząc dyskusje przedkongresowe, nie byłam pewna, co wyniknie z Kongresu, z różnego rodzaju wykluczeń, na które zwracały uwagę osoby krytycznie odnoszące się do idei przedsięwzięcia. Więc z jednej strony kierowały mną emocje pozytywne, a z drugiej wahanie. Rozczarowało mnie na Kongresie słabe nagłośnienie m.in. kwestii liberalizacji ustawy antyaborcyjnej, która podobnie jak w mediach, stała się swoistym "kompromisem aborcyjnym". Ani na otwarciu, ani na zakończeniu Kongresu nie pojawił się otwarty postulat liberalizacji tej ustawy, ujęto go dopiero wśród postulatów opracowanych bodajże dwa miesiące później. Druga rzecz, która mi się nie podobała, to idea przedsiębiorczości, wyraźnie wpisana w tę imprezę. Były jej poświęcone aż dwa panele: jeden o kobietach przedsiębiorczych, a drugi o rynku pracy, który również spowijała aura przedsiębiorczości: kobiety są przedsiębiorcze, radzą sobie na rynku pracy. Nie było ani jednego panelu o ubóstwie kobiet. Na Kongres przyjechały kobiety raczej zamożne, często właścicielki firm, po to żeby w atmosferze sukcesu porozmawiać o minionych dwudziestu latach i o przyszłości.

Beata Kozak:


eFKa dostała pocztą zaproszenie na Kongres wysłane dokładnie w dniu, w którym mijał termin zgłaszania się na fotel w publiczności, więc znalazłyśmy się poza wszelkimi terminami i ogólnie poza warszawsko-biznesowym salonem. Ani my ani kilka innych znanych mi organizacji czy grup feministycznych nie miało pojęcia, że ta impreza jest w ogóle planowana, nie mówiąc już o tym, żebyśmy miały szansę na włączenie się, na współpracę przy tworzeniu idei Kongresu, współwymyślanie jego celów, przebiegu itp. Był to dla mnie wyraźny sygnał, że Kongres nie jest wydarzeniem demokratycznym, a jego feministyczność też wydała mi się mocno naciągana, co widać choćby po nazwiskach osób z Rady Programowej. Zabłąkało się tam kilka czy kilkanaście feministek, głównie z Warszawy, niektóre feministki pojawiły się też wśród panelistek. Do dziś gromki śmiech na sali wzbudza przysłowiowa Jolanta Kwaśniewska jako prowadząca panel o przemocy wobec kobiet. Wiele feministek, szczególnie spoza Warszawy, zostało przez organizatorki Kongresu Kobiet Polskich pominiętych, co zresztą nie jest rzeczą w polskim feminizmie nową. Według mnie ważne jest nie tylko to, co się robi, ale też sposób, w jaki się to robi, a wykluczenie wielu feministek ze współpracy, współtworzenia Kongresu Kobiet Polskich pokazywało wyraźnie, że to impreza słabo feministyczna, lekceważąca ciągłość feministycznej pracy i osiągnięć.

Anna Lipowska-Teutsch:


Miałam taki pomysł na akcję a la Saul Alinsky z lat 30. w USA. Alinsky wprowadzał na rozmaite imprezy przedstawicieli grupy społecznej, o której tam mówiono. Na przykład przyprowadzał bezdomnych – to był szok. Pomyślałam, żeby zachęcić do udziału w Kongresie jakieś sto, dwieście, może tysiąc kobiet mieszkających w Warszawie, bezdomnych, bezrobotnych, niepełnosprawnych, z mniejszości narodowych i etnicznych, nielegalnych emigrantek. Dostarczyć plastikowe pudełeczka o pojemności litra albo dwóch, żeby mogły potem podzielić się tym, co pojawi się w bufecie w czasie kolacji. Ciekawe, co by się wtedy stało. Niestety, w końcu tego zamierzenia nie zrealizowałam.

Beata Kozak:


Szkoda (śmiech). Co pozytywnego przyniósł Kongres? Co widziałyście dobrego, sensownego w czasie jego trwania i jakie było jego pozytywne oddziaływanie w czasie tych trzech miesięcy, które minęły od jego zakończenia?

Agnieszka Mrozik:


Wydaje mi się, że wywołał duży entuzjazm kobiet, które się z feminizmem nie identyfikowały: albo go nie znały, albo się go bały. Przyjechały tam, poznały się i wyjechały z poczuciem, że chcą coś robić. Niektóre kobiety mówiły, że będą zakładać jakieś stowarzyszenia albo organizować spotkania, warsztaty, pisać teksty, zbierać podpisy pod ustawą parytetową. Wielu z nich podobała się atmosfera solidarności kobiet. Być może trochę na wyrost, ale podkreślano nawiązaną więź, możliwość wymiany doświadczeń, poznania się. Nie bagatelizowałabym tego, co mówiły kobiety na forach internetowych już po Kongresie: "Może być fajnie, solidarnie, nasz głos został wysłuchany, klaszczemy wszystkie". Być może to zwykła psychologia tłumu. Ważny jest też raport o sytuacji kobiet przygotowany na Kongres. Szkoda tylko, że zginął w zalewie tych wszystkich kolorowych reklam, ulotek, promocji kart kredytowych i kolorowych pism kobiecych, rozdawanych w trakcie imprezy.

Beata Kozak:


Pozytywem jest zdecydowanie to, że po Kongresie dużo mówi się w mediach o parytecie, parytet stał się wręcz na jakiś czas tematem dyżurnym. Kolejnym plusem jest trwająca właśnie akcja zbierania podpisów pod inicjatywą obywatelską na rzecz ustawy o parytetach.

Anna Lipowska-Teutsch:


Mnie się podobało, że stosunkowo niewielkim kosztem, bodajże za pół miliona złotych, przeprowadzono wielki marketing polityczny, zbiorową hipnozę. Tłum wstaje, tłum bije brawo, tłum płacze, słychać zbiorowe szlochy. Najpierw płacze pani Henryka Krzywonos, później dziennikarka mówi, że pani Krzywonos płacze i mówi, że ona sama też płacze (chociaż nie płacze), później zaczyna płakać jedna osoba, potem dwie, pięć. Zbiorowa psychoza przeprowadzona w sumie tanim kosztem, bo co to jest pół miliona. Niejeden polityk wydaje kilka razy więcej i nikt z tego powodu nie płacze. Okazuje się, że my, kobiety (jeżeli istnieje taki zbiorowy podmiot), za niewielkie środki uzyskane z Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej potrafimy zbudować akt zbiorowej hipnozy i wspólnoty. Powstaje wspólne ciało, które myśli jedną głową, klaszcze jedną ręką, patrzy jednymi oczami – i to w jakimś sensie jest duże techniczne osiągnięcie. Takie stawianie na uśpiony podmiot daje spektakularne efekty. Czy to, że można zrobić z ludźmi dosłownie wszystko, porywa nas jako idea działania politycznego?

Agnieszka Mrozik:


To zależy, wokół jakiego celu koncentruje się ludzi. David Ost w swojej książce "Klęska "Solidarności" pisze, że siły polityczne zarządzają dzisiaj gniewem wyborców. Organizatorkom Kongresu udało się zagospodarować frustracje kobiet i skierować je w tym przypadku na słowo parytet.

Anna Lipowska-Teutsch:


Takie działania wiążą się z kierowaniem grup przeciw sobie nawzajem, a to nie powinien być sposób działania ruchów na rzecz równości. Kongres nie miał elementu wskazującego, że ktokolwiek czy cokolwiek poza kobietami jest za coś odpowiedzialne. Padały natomiast opinie, że jak kobieta chce, to może i w domyśle – jeżeli nie może, to znaczy, że nie chce. Była silna afirmacja status quo i wskazanie, że wyłącznie od nas, kobiet, zależy to, czy będzie lepiej. Tymczasem zależy to od wielu innych czynników, np. od transferu kapitału do kobiet.

Agnieszka Mrozik:


Frustracje rodzą się m.in. z powodów ekonomicznych. Obawiam się, że Kongres, podobnie jak wcześniej Partia Kobiet, zarządza kobiecym gniewem, ale jeżeli ta szansa nie zostanie wykorzystana, to ten gniew może zostać przejęty przez konserwatystów. Wystarczy przypomnieć rok 2004 i Fundusz Alimentacyjny, kiedy kobiety oskarżyły feministki o zdradę i wpadły w ramiona PiS-u.

Anna Lipowska-Teutsch:


Niektóre kobiety, z którymi miałam okazję lokalnie się spotykać, doszły do wniosku, że feministki, w przeciwieństwie do PiS-u, niewiele mogą i że samo utożsamienie ich z feministkami może im zaszkodzić. To był zdroworozsądkowy wybór. Wracając do kwestii gniewu kobiet – to nie jest zarządzanie gniewem. Zarówno Partia Kobiet, jak i Kongres odwoływały się do hasła "nie jesteście same" i schlebiały kobietom. Nie było tam w gruncie rzeczy podmiotu zbiorowego, bo wbrew pozorom grupa kobiet na Kongresie była dość zróżnicowana.

Agnieszka Mrozik:


Ale jest silny potencjał, który w razie niepowodzenia może zostać przejęty przez partie konserwatywne.

Anna Lipowska-Teutsch:


Tu nie ma czego przejmować. Ruch alimentacyjny miał silną bazę społeczną, ok. pół miliona kobiet, które pobierały alimenty na swoje dzieci. To była potężna grupa, z której zaktywizowała się zaledwie bardzo mała część. Tam był wyraźny wspólny mianownik – brak pieniędzy – i wspólne przesłanie, które było łatwo wykorzystać. A na Kongresie nie doszło do utworzenia grupy, która mogłaby być zagospodarowana.

Beata Kozak:


O jakim gniewie mówicie? Z głosów, które słyszałam, nie wynika, żeby tam zaistniał jakikolwiek gniew. To było zaledwie ostrożne sugerowanie kobietom, że mogłoby im się ewentualnie coś nie podobać, szczególnie słaby udział kobiet we władzy. Kongres jest wyrazem przekonania części feministek, że najważniejsze i jedynie skuteczne jest wejście do mainstreamu. Z tego, co słyszałam i czytałam o Kongresie, widać, że to było oswajanie kobiet z możliwością kobiecego gniewu, albo choćby niezadowolenia. Przez wszystkie przypadki odmieniana jest w kontekście tej imprezy jedność i solidarność kobiet. Gdyby w Kongres był wpisany gniew, rozdawano by tam za darmo feministyczną "Zadrę", a nie jedno z kolorowych, konserwatywnych pism kobiecych.

Agnieszka Mrozik:


Unikałabym polaryzacji, że oto feministki są gniewne, a kobiety spacyfikowane. Wierzę, że na Kongres przyjechała grupa kobiet, które coś chciały robić.

Anna Lipowska-Teutsch:


To była zróżnicowana grupa, która uległa chwilowej zbiorowej hipnozie. Nie zauważyłam, żeby jakieś podstawowe kwestie poruszono głębiej. Zaledwie je muskano. Byłam na panelu dotyczącym przemocy i nie słyszałam, żeby przeanalizowano choćby ilość zabójstw dokonanych na kobietach np. na skutek zaniedbań funkcjonariuszy, ile jest miejsc w schroniskach dla osób narażonych na przemoc – to proste dane, które mogłyby wzbudzić gniew. Mówiło się o tym, co być powinno, co komu przyszło do głowy. Brakowało informacji o rzeczywistych skutkach dyskryminacji na różnych płaszczyznach życia społecznego, politycznego.

Agnieszka Mrozik:


To znalazło się w raporcie.

Anna Lipowska-Teutsch:


Ten raport nie wykorzystał potencjału "Zadry", analiz Ewy Charkiewicz czy obszernej literatury dotyczącej sytuacji ekonomicznej kobiet. Nic z tych rzeczy nie zostało włożone przez Kongres owego pakietu. Nie było woli, żeby zebrać dorobek osób i organizacji, które przez lata gromadziły doświadczenia i informacje o tym, jak wygląda w Polsce rzeczywista sytuacja kobiet z grup dyskryminowanych i wykluczonych. A te informacje mogłyby wzbudzić gniew.

Agnieszka Mrozik:


Ja byłam na panelu o mediach, na który zaproszono redaktorki czołowych pism kobiecych takich, jak "Viva" czy "Wysokie Obcasy". Była tam też Nina Terentiew, pani z Radia Zet, Ilona Łepkowska, która jest scenarzystką najpopularniejszych polskich seriali. Ten panel był koszmarny. Miałam wrażenie, że kobiety z publiczności były o wiele bardziej krytyczne niż panelistki. Panelistki powtarzały: "My nigdy nie byłyśmy dyskryminowane, my sobie poradziłyśmy, a kobiety, które są dyskryminowane, same są sobie winne". Kobiety, które przyszły na panel, były tym zbulwersowane. Mówiły, że one jednak widzą dyskryminację, stereotypy w serialach, reklamie itd. Odbiorczynie miały intuicję dotyczącą dyskryminacji, ale to, co im serwowano na panelach, miało pacyfikować i uśmierzać ten gniew.

Beata Kozak:


Po zakończeniu Kongresu – oprócz wpuszczenia do mediów kwestii parytetu, feministycznych deklaracji znanych mężczyzn (m.in. Wiktor Osiatyński, Stefan Chwin) i wizyty organizatorek Kongresu u biskupa i u władzy – ujawnił się nieprzyjemny i silnie demagogiczny styl dyskusji i polemik pokongresowych. Mam na myśli głównie polemikę Sławomira Sierakowskiego z twoimi, Agnieszko, i Piotra Szumlewicza krytycznymi uwagami o Kongresie, opublikowanymi w "Gazecie Wyborczej", ale także wiele agresywnych wypowiedzi w internecie. Osoby, które wyraziły swoją krytykę, a nawet słaby entuzjazm na temat Kongresu, zostały ostemplowane jako sfrustrowani, zakompleksieni nieudacznicy, bezradne malkontentki, które krytykują wspaniałe działania kongresowe z poziomu sofy, na której się od lat bezczynnie wylegują. Innym ruchem poniżej pasa w tych dyskusjach było wpychanie osób krytykujących w rolę tych, którzy muszą tłumaczyć się, że nie są bezczynni ani bezradni, że działają i pracują od lat, że mają w ogóle podstawy do zabrania głosu.

Agnieszka Mrozik:


Argumenty Sierakowskiego to argumenty władzy i autorytaryzmu, które pacyfikują wszystkie głosy krytyczne. Wiadomo było, że prawica skrytykuje Kongres tak czy inaczej, używając argumentów esencjalistycznych. To, czego Kongres się nie spodziewał, albo spodziewał się w mniejszym stopniu, to głos krytyczny po lewej stronie. Pewne odłamy feministyczne powiedziały, że nie musimy iść zwartym blokiem, gdy rzecz dotyczy idei, co do której się nie zgadzamy. Dość już zwierania szeregów w sprawie, w której mamy różne poglądy. Piotra Szumlewicza i mnie po naszym krytycznym tekście w "Gazecie Wyborczej" ustawiono w jednym narożniku z prawicą. Podobny zabieg zastosowano wobec Ewy Charkiewicz i Feministycznego Think Tanku. Uznano, że wspólnie z prawicą osłabiamy ruch kobiecy.

Anna Lipowska-Teutsch:


Prawica cały czas mówi to samo. W Polsce jest różnica między lewicą, która zajmuje się Lacanem i Chantal Mouffe oraz taką, która zajmuje się konkretnymi osobami w bardzo konkretnej sytuacji i domaga się respektowania ich praw. Otóż nie ma nigdy porozumienia między lewicą kawiorową a lewicą zaangażowaną w praktykę. U nas po rozmaitych mediach szaleje kawiorowa lewica, a nie słyszę praktycznie głosu kobiet, które by taką kawiorową lewicą nie były, może poza Ewą Charkiewicz, ale jej głos jest słabo słyszalny.

Agnieszka Mrozik:


Miałam nadzieję, że mój głos również wybrzmi.

Anna Lipowska-Teutsch:


Charakterystyczna jest wspomniana przez Beatę metoda błyskawicznej eliminacji dyskutantów/-ek poprzez przypisywanie im różnych kompleksów.

Beata Kozak:


Ta eliminacja nie jest błyskawiczna, ale jest metodyczna i uporczywa. Akcent dyskusji przemieszcza się z meritum sprawy na cechy charakteru osoby, która odważa się coś kwestionować. Bardzo ciekawe jest też zatykanie ust osobom krytykującym przy użyciu słowa "frustracja". Coś ci się nie podoba? Bo jesteś sfrustrowana, zakompleksiona, zazdrosna. To dokładnie ten sam schemat, za pomocą którego wszelkiej maści antyfeminiści lekceważą krytykę ze strony kobiet i feministyczne argumenty. Zdyskredytować – i tym samym zlekceważyć.

Agnieszka Mrozik:


Ten rodzaj postrzegania upowszechnia się. Za działanie zostało uznane zrobienie Kongresu, zorganizowanie warsztatu, natomiast napisanie tekstu czy wystąpienie publiczne uznane zostało za brak działania.

Beata Kozak:


Na jednym z paneli kongresowych padło podobno stwierdzenie, że prawdziwy feminizm to Manifa, od której w roku 2000 zaczął się w Warszawie polski feminizm, a organizacje pozarządowe, w tym feministyczne, nie mają już sensu, nic kobietom nie dają oprócz kilku ciepłych posadek dla pracujących w nich osób. Mówiło mi o tym kilka uczestniczek Kongresu, ale nie bardzo chce mi się uwierzyć w tak bzdurną wypowiedź. Podobnie jak znajomym feministkom, które ciężko pracują w swoich organizacjach pozarządowych, a o ciepłych posadkach mogą tylko pomarzyć.

Anna Lipowska-Teutsch:


Kongres nie był wydarzeniem poruszającym jakiś nowy obszar, wskazującym nowe fakty. To, co było rzeczywistym ewenementem, to poruszanie masowych emocji. Czegoś takiego nie widziałam w ruchu tzw. kobiecym, nigdy tego nie było. Na Kongresie zadziałała socjotechnika, pieniądze, gra emocjami, a nie doszło do skrystalizowania grupy takiej, jak kobiety walczące o prawo do bezpiecznej i legalnej aborcji, albo o przywrócenie Funduszu Alimentacyjnego.

Agnieszka Mrozik:


To się nazywało "jedność kobiet ponad podziałami".

Beata Kozak:


Według mnie był to Kongres stricte kobiecystyczny. Poza głównym postulatem parytetów feminizmu było w nim niewiele albo występował marginalnie. Była natomiast silna promocja Kongresu jako nowej, jedynie słusznej, skutecznej i z definicji silnej formy zajmowania się prawami kobiet w Polsce.

Agnieszka Mrozik:


Henryka Bochniarz wręcz powiedziała, że wszystko zaczyna się w tej chwili, od tego momentu zaczyna się liczyć feminizm. Mój niepokój budzi coś, co nazwałabym feminizmem kongresowym. Główne organizatorki Kongresu z Rady Programowej są dzisiaj zapraszane do wypowiadania się w mediach, są "tubą", przez którą ma rozbrzmiewać głos setek tysięcy Polek. Moim zdaniem pokłosiem Kongresu są dwa programy telewizyjne kręcone z tzw. kobiecego punktu widzenia: Babilon w TVN24 oraz U fryzjera w TVP Info – niezwykle esencjalistyczne, bazujące na stereotypach ról płciowych, umacniające status quo. To są programy, do których zaprasza się i polityczki, i kobiety ze świata kultury i sztuki. Mają one komentować różne wydarzenia mijającego tygodnia Są to osoby, które z Kongresem Kobiet możemy jakoś zidentyfikować: albo jego główne organizatorki, albo grupa docelowa. One są widoczne, a wszystko, co się z feminizmem kongresowym nie kojarzy, jest spychane do niszy określanej mianem "krytykanckiej", "sfrustrowanej", "pełnej resentymentu". Taki podział jest niebezpieczny. Jest on jednym z negatywnych skutków Kongresu, a można by ich wymienić więcej. Można się zastanawiać, na przykład, nad rolą biznesu nie tylko w trakcie organizacji Kongresu, ale nad zasadami współpracy ruchu kobiecego z biznesem i nad tym, czy jest to w ogóle możliwe. Kolejna kwestia – idea przedsiębiorczości. Do kobiet wysłano przekaz: "Chcesz coś zrobić – weź sprawy w swoje ręce, bądź kreatywna". A zatem, jeśli ci się nie udaje, jesteś niekreatywna, jesteś nieudacznicą, choć zawsze masz szansę, możesz wystartować z nowym biznesplanem, osiągnąć sukces. Kolejna sprawa: postulaty KKP i granice kompromisu politycznego, które według mnie zostały przekroczone. Aborcja to jeden z przemilczanych tematów. Dwa centralne postulaty – pełnomocniczka do spraw kobiet i mężczyzn i parytet – zostały "przyniesione w teczce" i odczytane na początku i na końcu imprezy. Natomiast nie odczytano choćby jednego postulatu z tych, które zostały przedstawione na każdym z 10 paneli. Czy tutaj nie można było wypracować płaszczyzny porozumienia? Czy granice kompromisu nie zostały ustalone zbyt sztywno? Pokazuje to kwestia aborcji. W Radzie Kongresu było wiele różnych kobiet, często z prawicowego rządu, z biznesu, znalazła się tam również zakonnica. Czy tak różny skład kobiet w Radzie jest w stanie wypracować wspólne stanowisko w kwestii aborcji? Obawiam się, że nie. Kolejna rzecz to argument siły, który stał za Kongresem, pacyfikowanie głosów krytycznych. Komunikat: "Jesteście bezradni, bo nie przebiliście się do mediów, jesteście radykalnymi krzykaczami, a polityka to sojusze i kompromisy". Ruch kobiecy powinien z założenia być antyautorytarny, a niestety taki nie jest.

Anna Lipowska-Teutsch:


Kongres, podobnie jak program U fryzjera był pomyślany jako kolejny etap socjotechniki. Chodziło o zmanipulowanie odbiorców Kongresu w ten sposób, żeby się go nie przestraszyli, żeby pozyskać czytelniczkę "Gościa Niedzielnego". W moim mniemaniu Kongres to szkodliwy sukces socjotechniczny, oparty na zlekceważeniu kobiet, które były uczestniczkami Kongresu, a także tych wykluczonych ze współpracy. I jedne i drugie zostały potraktowane przedmiotowo. To słuszny zarzut, że dla rozmaitych ruchów i grup feministycznych jest charakterystyczny brak zrozumienia dla polityki jako sztuki kompromisu. Ale kompromis ma swoje granice, a tą granicą jest sytuacja, kiedy jakaś grupa społeczna, w tym przypadku kobiety, jest drastycznie dyskryminowana. Trzeba niektóre tezy postawić jasno. Na Kongresie próbowano osiągnąć sukces: parytet plus pełnomocniczka. To postulaty wyraźnie polityczne, wyłuskane z podstawowych postulatów ruchu feministycznego. Bardzo wiele feministek to osoby, które chcą o załatwienie ważnych spraw walczyć, a nie udawać, że konfliktu nie ma, by choć trochę zyskać.

Agnieszka Mrozik:


Kongres o tyle trwa instytucjonalnie, że istnieje jego biuro, a w tej chwili są organizowane kongresy regionalne. Odbyły się już w Gdańsku i w Elblągu. Panele z cyklu "Bądź przedsiębiorcza" i "Biznes w szpilkach" nadal są gwoździem programu. Wszystko koncentruje się wokół biznesu, elastyczności, przedsiębiorczości. Te kongresy są jeszcze bardziej neoliberalne niż Kongres czerwcowy.

Beata Kozak:


Jeśli uważać Kongres za feministyczny, oznaczałoby to, że feministki są z plasteliny.

Anna Lipowska-Teutsch:


Przedstawianie kobiet ubiegających się o władzę jako tych, które wnoszą w politykę przymioty związane z tradycyjną rolą kobiecą, to sposób na zdobycie poparcia politycznego przez osoby, które nie widzą możliwości rzeczywistej równości. To jest gra niewarta świeczki.

Beata Kozak:


Ale ponad 100000 podpisów na rzecz ustawy o parytecie na pewno uda się zebrać. Co dalej?

Agnieszka Mrozik:


Projekt trafi do marszałka Komorowskiego, a on prawdopodobnie włoży go do szuflady i tyle. Chyba że Kongres jest kobiecym skrzydłem PO. Jeżeli PO będzie chciało przed wyborami wprowadzić parytet, to się tymi podpisami posłuży. PO chce uchodzić za partię nowoczesną, a Kongres gładko wpisuje się w tę koncepcję. Nurt kobiet przedsiębiorczych i dyrektyw unijnych w pewnym momencie się zbiegnie i popłyną razem. Komorowski może wyjąć projekt z szuflady za dwa lata i Kongres okaże się lewym skrzydłem PO.

Anna Lipowska-Teutsch:


Kongres to raczej prawe skrzydło PO. Nie padło na nim przecież ani jedno słowo krytyki pod adresem Kościoła katolickiego w Polsce.

Agnieszka Mrozik:


Prawdziwe znaczenie Kongresu jest takie, że absorbuje uwagę, którą mogłybyśmy poświęcić innym sprawom.

Anna Lipowska-Teutsch – ur. 1944.
Agnieszka Mrozik – ur. 1979. Polonistka i amerykanistka, doktorantka w IBL PAN, wykładowczyni Gender Studies IBL PAN i warszawskiej polonistyki.
Beata Kozak – ur. 1967. Germanistka, redaktorka naczelna "Zadry". Mieszka w Krakowie.

Rozmowa ukazała się w piśmie "Zadra".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


25 listopada:

1917 - W Rosji Radzieckiej odbyły się wolne wybory parlamentarne. Eserowcy uzyskali 410, a bolszewicy 175 miejsc na 707.

1947 - USA: Ogłoszono pierwszą czarną listę amerykańskich artystów filmowych podejrzanych o sympatie komunistyczne.

1968 - Zmarł Upton Sinclair, amerykański pisarz o sympatiach socjalistycznych; autor m.in. wstrząsającej powieści "The Jungle" (w Polsce wydanej pt. "Grzęzawisko").

1998 - Brytyjscy lordowie-sędziowie stosunkiem głosów 3:2 uznali, że Pinochetowi nie przysługuje immunitet, wobec czego może być aresztowany i przekazany hiszpańskiemu wymiarowi sprawiedliwości.

2009 - José Mujica zwyciężył w II turze wyborów prezydenckich w Urugwaju.

2016 - W Hawanie zmarł Fidel Castro, przywódca rewolucji kubańskiej.


?
Lewica.pl na Facebooku