Z pracownika w niewolnika
Dotychczas pracodawca, który zwalniał ludzi grupowo, a chciałby zatrudnić nowych pracowników za pośrednictwem agencji pracy tymczasowej, musiał czekać co najmniej sześć miesięcy. Nowelizacja ustawy o zatrudnianiu pracowników tymczasowych, która weszła w życie 24 stycznia, znosi to "ograniczenie". Dla pracodawców zatrudnianie czasowników to sama korzyść – nie dość, że pensje mają przeciętnie o kilkaset złotych niższe, to jeszcze dużo łatwiej się ich pozbyć, więc i dużo łatwiej zastraszyć i zmusić np. do pracy po godzinach. Już wcześniej miały miejsce skandaliczne przypadki, np. w ZCH Police, gdzie prezes – planując zmniejszenie zatrudnienia o ponad 500 osób – jednocześnie chciał zatrudniać pracowników agencji tymczasowej, której właścicielem jest były senator PO – Tomasz Misiak. Teraz takie praktyki będą całkowicie legalne. Możemy się więc domyślać, że niedługo ruszy lawina zwolnień grupowych i jednocześnie nagle wzrośnie liczba osób zatrudnionych w agencjach pracy tymczasowej. Zapewne w wielu wypadkach pracodawcy po prostu złożą robotnikom "propozycję nie do odrzucenia" – przejście do agencji, oczywiście z odpowiednio niższą wypłatą, albo na bruk. W praktyce ta nowelizacja to po prostu otwarcie drogi pracodawcom, by zmieniali pracownikom warunki zatrudnienia na ich niekorzyść. Dodatkową zaletą agencji pracy tymczasowych jest dla pracodawców to, że niemal nie występują w nich związki zawodowe.
"Przy okazji" wydłużono okres zatrudnienia pracownika tymczasowego – dotychczas było to maksymalnie 12 miesięcy w ciągu 36 miesięcy, obecnie jest to 18 miesięcy. Zlikwidowano także obowiązek wystawiania pracownikom tymczasowym świadectwa pracy za każdym razem, gdy dobiegnie końca ich okres zatrudnienia w danej firmie. Świadectwa takie będą wydawane zbiorczo po 12 miesiącach. Może się więc zdarzyć, że jeżeli "nieposłuszny" pracownik zostanie w międzyczasie zwolniony, to świadectwa z poprzedniej pracy nie otrzyma...
Również zmiany w prawie pracy, proponowane przez Głównego Inspektora Danych Osobowych, zmierzają do zmiany pracowników w poddanych ciągłej kontroli niewolników. Pracodawca będzie mógł poddawać kandydata na pracownika testom psychologicznym, pytać o przynależność związkową i prosić o referencje z poprzedniego miejsca pracy. Obowiązkowe ma też być przedstawianie zaświadczenia o niekaralności. W niektórych branżach dopuszczane będzie skanowanie tęczówki oka i pobieranie odcisków palców tych, którzy mają dostęp do wyjątkowo ważnych informacji, w innych – śledzenie miejsca pobytu pracownika za pomocą nawigacji satelitarnej. Legalna stanie się także kontrola służbowych skrzynek e-mailowych.
Najbardziej oburzające z tego wszystkiego jest żądanie informacji o przynależności związkowej pracownika. Niemal co tydzień usłyszeć można o kolejnych ludziach wyrzuconych z pracy za działalność związkową. Jeżeli ten przepis wejdzie w życie, to pracodawca będzie się mógł dobrać nie tylko do działaczy związkowych, ale nawet do szeregowych członków związków zawodowych. Pretekst do zwolnienia zawsze się znajdzie.
Główny Inspektor Danych Osobowych, Michał Sarzecki, nie ukrywał specjalnie, w czyim interesie działa – jak stwierdził w wywiadzie dla radia TOK FM, "bronimy praw pracodawców".
Przedsiębiorcy przeciwko obywatelom
"Ustawa o ograniczaniu barier administracyjnych dla obywateli i przedsiębiorców" to zbiór przepisów zmieniających 105 ustaw, np. ustawę o systemie ubezpieczeń społecznych, kodeks karny czy prawo spółdzielcze. Autor tego potworka – były wiceminister gospodarki, Adam Szejnfeld – sam określa go jako "najobszerniejszy akt pod względem zakresu deregulacji, który powstał w ciągu minionych 20 lat". Jego najciekawsza część to obniżenie kar za łamanie prawa pracy. Kary za złośliwe lub uporczywe naruszanie praw pracownika zostały zmniejszone o połowę – z dwóch lat do roku pozbawienia wolności. O połowę zmniejszono też kary dla pracodawców nie respektujących wyroku sądu o przywróceniu pracownika do pracy. Jest to sygnał dla pracodawców, że łamanie praw pracowniczych nie jest traktowane jako poważne przestępstwo i może uchodzić bezkarnie. Z pewnością też taka zmiana ustawy to zachęta dla sądów, by częściej orzekały o "niskiej szkodliwości społecznej czynu" – oczywiście, gdy dotyczy to pracodawcy. Jest to zielone światło dla złośliwego łamania praw pracowniczych i wyrzucania nieposłusznych z pracy.
Tymczasem już teraz łamanie prawa pracy jest coraz powszechniejsze – wśród skontrolowanych przez PIP pracodawców aż jedna trzecia nie zapewnia pracownikom właściwego odpoczynku po dniu pracy. Już na początku 2009 roku dwukrotnie wzrosła liczba pracowników, którym nie wypłacono pieniędzy za pracę, tymczasem prawdziwy wysyp takich przypadków miał miejsce pod koniec roku i w styczniu 2010 – nie ma jeszcze na ten temat statystyk. Wzrasta liczba niewypłaconych pieniędzy za nadgodziny. O "znaczącym wzroście" mówią inspektorzy pracy, gdy chodzi o zatrudnianie bez umowy czy niepłacenie składek do ZUS – tego typu praktyki stosuje już co drugi pracodawca.
Szejnfeld chce im to jeszcze ułatwić – oto, co proponuje się w jego pakiecie:
- zmniejszenie dodatkowej opłaty za nieopłacenie składek lub opłacenie ich w zaniżonej wysokości ze 100 do 30 proc. kwoty nieopłaconych składek;
- ograniczenie do 5 lat możliwości domagania się zwrotu nieopłaconych składek;
- wydłużenie okresu na zgłoszenie pracownika od ubezpieczenia;
- skrócenie do 5 lat okresu przechowywania deklaracji rozliczeniowych,
- przyznanie pracodawcom prawa do premii za terminowe opłacanie składek za pracownika. Pracodawca będzie mógł pobrać premię (0,3 proc. składek opłacanych przez pracownika) z części wynagrodzenia pracownika przeznaczonego na opłacenie składek.
Ta ostatnia propozycja jest szczególnie ciekawa. Może niedługo Szejnfeld zaproponuje, by w nagrodę za płacenie pracownikom pensji, szefowie mogli sobie część tych pensji odebrać?
Projekt Szejnfelda ułatwia także zwalnianie pracowników spółdzielni po przekształceniu jej w spółkę prawa handlowego, umożliwia również nadużycia przy takim przekształcaniu. Czyżby partyjni koledzy Szejnfelda i inne Misiaki miały teraz chrapkę na spółdzielnie?
Jeszcze ciekawsze są "ułatwienia" dla właścicieli agencji pracy tymczasowej – jak wyżej wspomniany Misiak. Nie będą już musieli posiadać wymaganych wcześniej certyfikatów. Będą mogli prowadzić działalność, nawet, jeżeli uchylają się od wpłacania pieniędzy do Funduszu Pracy i Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Zlikwiduje się obowiązek sprawozdawczości dla agencji – co jest niezgodne z międzynarodowymi standardami pracy. Wreszcie pozwoli się na działalność nawet tym agencjom pracy tymczasowej, które ukarano za pobieranie opłat od osób, dla których szukały zatrudnienia!
Wreszcie ustawa Szejnfelda przewiduje generalny atak na prawa lokatorów poprzez:
- skrócenie okresu wypowiedzenia lokatorowi wysokości czynszu i innych opłat z 3 do 2 miesięcy;
- skrócenie do 1 miesiąca okresu, w którym lokator może odmówić przyjęcia podwyżki i odwołać się do sądu o ustalenie zasadności podwyżki;
- umożliwienie właścicielom lokali podwyżek czynszu częściej niż co 6 miesięcy;
- umożliwienie właścicielom lokali natychmiastowe wypowiedzenie najmu w przypadku zalegania z opłatą 2 (obecnie 3 miesiące);
- umożliwienie właścicielom wypowiedzenie najmu bez podania przyczyny z zachowaniem rocznego okresu wypowiedzenia.
Podejrzanie współgra to z ostatnimi wypowiedziami Leszka Balcerowicza, określającego prawa lokatorów jako "socjalistyczne".
Dosyć cofania się!
Wszystkie propozycje ograniczania praw pracowników i lokatorów doskonale pokazują naturę państwa, które forsuje te przepisy. Państwa, które służy właścicielom – mieszkań czy zakładów pracy – dla których lokatorzy czy pracownicy są tylko towarem. Jeżeli pozwolimy na dalszą liberalizację prawa pracy, to wkrótce będziemy żyli w kraju, w którym pozbawionymi wszelkich praw i ochrony robotnikami będzie się handlowało jak niewolnikami, karząc ich za wszelkie przejawy nieposłuszeństwa.
Charakterystyczna jest logika, którą posługują się autorzy wymienionych "propozycji". Pracodawcy i tak żądają niedozwolonych informacji, więc może im na to pozwolić? I tak nie płacą pensji na czas, więc może zmniejszymy im kary, bo przecież to powszechne? Właściciele i tak eksmitują na bruk, więc może im to ułatwimy? Takie są argumenty obecnie rządzących. Kolejne "deregulacje", które umożliwiają zatrudnienie na umowy śmieciowe, podnoszenie czynszów i eksmisje, a także bezkarne łamanie prawa przez pracodawców, ośmielają do coraz groźniejszych praktyk, z niewypłacaniem pensji na czele. Widzieliśmy ostatnio strajk okupacyjny szwaczek z Collar Textil, które harowały za darmo przez pół roku, a w końcu zostały na bruku. Każde ograniczenie praw pracowników czy lokatorów dzisiaj stanie się podstawą do dalszych ataków w przyszłości, tak samo, jak pozwolenie na niewypłacanie pensji czy szykanowanie ludzi. Klasa kapitalistów, która już od dawna tu rządzi, stała się obecnie na tyle bezczelna i pewna siebie, że chce swoje rządy nad masą zastraszonych pracowników obwieścić jawnie i w majestacie prawa. I my, pracownicy, nie możemy im na to pozwolić. Jeżeli państwo toleruje oszustów, którzy karzą ludziom pracować za darmo, to naszą jedyną odpowiedzią mogą być strajki i okupacje. Już dzisiaj musimy walczyć ze wszelkim przejawami łamania praw pracowniczych, ze wszelkimi atakami na prawo pracy.
Wojciech Orowiecki
Tekst ukazał się w "Kurierze Związkowym", piśmie Wolnego Związku Zawodowego "Sierpień 80".