Stefan Zgliczyński: Polska non-fiction

[2010-03-25 13:32:31]

"Kapuściński non-fiction" Artura Domosławskiego to, obok "Sąsiadów" i "Strachu" Jana Tomasza Grossa oraz "My z Jedwabnego" Anny Bikont, najgłośniejsza polska książka ostatnich 20 lat. To dobrze, bo tak jak pozostałe wymienione jest znakomita, źle – bo świadczy o poziomie samoświadomości Polaków dwie dekady po upadku komunizmu; poziomie katastrofalnym.

Domosławski poważył się na rzecz w światowej biografistyce nieczęstą, zaś w polskiej incydentalną, mianowicie nakreślił przy okazji biografii Kapuścińskiego portret epoki PRL-u, Trzeciego Świata, a trochę i całego globu. Idąc tropem opisywanego mistrza i jego kokieteryjnego "nie ogarniam świata" spróbował właśnie ogarnąć świat Kapuścińskiego – świat, w którym żył, świat jego inspiracji, pasji i idei, wreszcie świat intymny – przyjaźni i miłości. Sądząc z odzewu, jaki wywołała książka, udało mu się to z nawiązką. "Kapuściński non-fiction" stał się obiektem debaty publicznej jeszcze przed ukazaniem się (co jest absolutnym precedensem), a każdy szanujący się publicysta, tytuł prasowy czy program publicystyczny za punkt honoru przyjęli sobie mieć u siebie Domosławskiego – w formie wywiadu, recenzji, felietonu czy też paszkwilu. Nagle okazało się, że biografia zmarłego przed trzema laty pisarza i reportera może rozpalić do białości nasze medialne autorytety, sprowokować niesłychaną doprawdy lawinę komentarzy, zarzutów i insynuacji, a z drugiej strony – doczekać się kilku naprawdę doskonałych i głębokich analiz pióra wybitnych uczonych, pisarzy i felietonistów. Wyjaśnienie tego fenomenu zdaje się trudniejsze niż w przypadku książek Grossa czy Bikont – Polska jest krajem o głęboko zakorzenionym kulturowo antysemityzmie, który w połączeniu z wysoką samooceną i brakiem poczucia wstydu jej mieszkańców (według badań opinii publicznej 90% Polaków jest dumnych z tego, że są Polakami, zaś jedynie 2% procent odczuwa wstyd z powodu antysemityzmu, homofobii czy rasizmu) wywołuje tak ostrą reakcję na jakikolwiek zarzut mordowania Żydów przez Polaków. Ale Kapuściński? Mam w tej sprawie kilka hipotez.

Hipoteza I – strach przed PRL-em


Odpierając zarzuty przed gloryfikacją PRL-u w swojej książce, Domosławski podkreśla, że dla Kapuścińskiego Polska Ludowa była ojczyzną nie tylko w sensie biograficzno-terytorialnym, ale i duchowym. Kapuściński był wierzącym komunistą i pozostał nim do 13 grudnia 1981 r., kiedy to rzucił legitymację partyjną, a – jak sugeruje Domosławski – człowiekiem lewicy pozostał do końca życia. Piszę "jak sugeruje", gdyż po 1989 r. tej lewicowości Kapuścińskiego z trudem można się było dopatrzyć, ale do tego jeszcze wrócę.

Domosławski pisząc o materii komunizmu w Polsce, wiele uwagi poświęca wątkom towarzyskim, skądinąd pasjonującym. Bronisław Geremek, Jerzy Holzer i Adam Kersten domagający się w trakcie przyjmowania do partii studenta historii Kapuścińskiego większego zaangażowania kandydata (podczas gdy Kapuściński znany był na studiach ze swojej aktywności i niezachwianej wiary w komunizm) – pyszne! Albo zerwanie po roku 1990 przez Kapuścińskiego przyjaźni ze swoimi długoletnimi partyjnymi mentorami, nie pasującymi do nowych, "słusznych" przyjaciół...

Stąd może wrażenie, że po fenomenie PRL-u Domosławski trochę się prześlizguje. I nie docenia, jak mi się zdaje, nie tylko siły złudzeń wobec nowego ustroju, będącego przeciwstawieniem barbarzyńskiego hitleryzmu, ale i podziwu jego budowniczych – takich jak Kapuściński – dla cywilizacyjnych i kulturowych osiągnięć, jakie ze sobą niósł. Fenomen epoki gierkowskiej Domosławski sprowadza do życia na kredyt za pożyczki zachodnie, o życiu kulturalnym dowiadujemy się pośrednio śledząc drogę zawodową Kapuścińskiego, zaś w pewnym momencie autor przyznaje, że w latach 70. istniało parę kabaretów na niezłym poziomie.

Hm... Jestem rówieśnikiem Domosławskiego i do PRL-u nie mam sentymentu. We wspomnieniach w formie groteskowej przypomina mi się świat znany z komedii Bareji, zaś w wersji mroczniejszej – autorytarne rządy wojskowej junty. A jednak to wówczas dokonał się w Polsce bezprecedensowy skok cywilizacyjny. To wówczas powstały dzieła, ba, całe szkoły, filmu, plakatu, grafiki... Stworzone w tym czasie dzieła muzyczne czy literackie weszły do kanonu światowego. Życie kulturalne, mierzone nie ilością reality-shows na antenach telewizji komercyjnych, ale wybitnymi inscenizacjami teatralnymi, tomami poezji, jakością i poziomem krytyki literackiej czy mnogością doskonałych periodyków artystycznych jest niemym (bo nieporuszanym) wyrzutem w stosunku do nędzy, jaką nam proponują obecni "twórcy". A co do kabaretów - "Kabaret Starszych Panów" czy "Dudek" – jeśli to jest "niezły" poziom, to jak autor "Kapuścińskiego non-fiction" określiłby poziom obecnych?

Czy wśród rozdających Nagrody Nike czy Paszporty Polityki ktoś jeszcze pamięta takie nazwiska jak Andrzejewski, Dygat, Brandysowie, Szczepański, Krzysztoń, Iredyński, Kijowski i wielu, wielu innych zapomnianych, niewydawanych i nieczytanych... Wątpię, bo gdyby pamiętali, to paliliby się ze wstydu za każdym razem wręczając cenne nagrody grafomanom i pseudoartystom. Czy pamiętamy jeszcze PRL-owskie filmy Munka, Hassa, Kawalerowicza, Wajdy czy Zanussiego? No to porównajmy sobie z tymi, które ci, którzy dożyli wolnej Polski, kręcą dzisiaj.

Do PRL-u wracać nie wypada, w każdym razie ten, kto liczy na sukces, winien się od niego odciąć i więcej nie wspominać. To warunek sine qua non powodzenia w nowych czasach. I Kapuściński o tym wiedział, stąd np. pisząc w "Imperium" (nota bene jedynej swojej książce, którą opatrzył bibliografią) o komunizmie i komunistach opisywał ich zawsze w trzeciej osobie – ujarzmili, zamordowali, stworzyli gułag... Ani słowa usprawiedliwienia czy cienia rozliczenia. Co było, a nie jest... Przejął niemal zupełnie język antykomunistycznej prawicy, który zdominował debatę publiczną w Polsce w latach 90.

Oto próbki:

Problem Rosji polega na tym, że nie dokonała ona rozrachunku z bolszewizmem.[1]

Rosjanie nie rozliczyli się do końca ze stalinizmem, nie dokonali oceny systemu sowieckiego.

Za jednym zamachem wschodnia Europa miałaby się pozbyć całej swej ponurej rzeczywistości, która uczyniła ją nie do wytrzymania: brudu, korupcji, złej dyscypliny pracy, niechlujstwa i nieefektywności we wszystkich dziedzinach. Nie dostrzeżono następstw poważnego społecznego zniszczenia spowodowanego czterdziestoma pięcioma latami komunizmu.

Jedną z największych słabości prawicy było to, że nie doceniła przydatności komunizmu do biurokracji. Dawał jej władzę, przywileje i panowanie bez kontroli. W momencie upadku komunizmu w 1989 roku i dojścia do władzy "Solidarności" należało przede wszystkim opanować państwo i administrację. Tego nie zrobiono. Do dzisiejszego dnia panuje biurokracja w stanie niezmienionym, na przykład jesteśmy odcięci od świata przez monopol telefoniczny. Nie ruszając biurokracji, zachowaliśmy starą strukturę władzy. Na Zachodzie nie rozumieją, dlaczego w warunkach wolności ponownie wybrano komunistów. Stało się tak, bo zachowały się siły żywotnie zainteresowane komunizmem nie jako ideologią, lecz jako modelem władzy.

Chciałoby się zapytać: i kto to pisze?

Do tego doszedł jeszcze ton wyższości cywilizacyjnej, którego wcześniejszy brak był jedną z przyczyn sukcesów książek Kapuścińskiego na świecie.

Postawa Rosjanina – mówił Kapuściński w jednym z wywiadów w 1990 r. – jest postawą skrajną. Albo wielbi albo nienawidzi. Brak mu tego, co charakteryzuje umysłowość człowieka Zachodu – konsekwentnego krytycyzmu, krytycyzmu twórczego.

Kiedy u nas w stanie wojennym i później odbywały się demonstracje uliczne – wszystko miało jeden kolor. "Solidarność" – jedna barwa, te same sztandary. Natomiast na manifestacji w Moskwie czy Sankt Petersburgu – zupełna dżungla: las nazw partii typu regionalnego, wszelkich odcieni politycznych, od Pamiati i Memoriałów, przez anarchistów, anarchosyndykalistów, różne demokracje, monarchistów... wszystkich. Wtedy widać, jak bardzo daleko zaszła tam dezintegracja. W dalszym ciągu nie istnieje wspólna idea, hasło. Jedynym elementem łączącym jest nacjonalizm, wobec czego każdy, kto pretenduje do roli przywódcy politycznego, hasło to wykorzystuje, bo też i nie ma innych haseł, które do ludzi by przemawiały. Itd., itp.

Doprawdy, Domosławski wykonał nadludzki wysiłek aby oportunizm i wyjątkową amnezję swojego mistrza zrozumieć, wytłumaczyć i usprawiedliwić.

Jak wielu z tamtej epoki musiał zatrwożyć "Kapuściński non-fiction"! Nie dość, że przypomina, iż Kapuściński czy Geremek nie odgrywali bynajmniej w PZPR roli Wallenrodów, to jeszcze kreśli panoramę stosunków władzy daleką od wizji Instytutu Pamięci Narodowej i "Misji specjalnej". A było przecież tak miło. My i oni. Jak tego chce Piotr Semka czy Rafał Ziemkiewicz. Cóż jednak zrobić z takim fantem, że dzięki "onym", ich polityce i dziełom – staliśmy się "nami"?

Hipoteza II – strach przed "grzebaniem"


"I to Pan, przyjaciel?!", "Jak mogłeś, Arturze!", "Ojcobójca!", "Mistrz marketingu", "Hiena", "Autor przewodnika po burdelach", 'Judasz" – te i wiele podobnych określeń spłynęło na głowę Domosławskiego tylko i wyłącznie za to, że wziął sobie do serca truizm sztuki dziennikarskiej, o którym prawie nikt już dziś nie pamięta – że dziennikarstwo nie ma służyć, ale opisywać. Napisał po prostu uczciwą książkę o jednej z polskich legend XX w. A że nie zrobił tego w panującej manierze świątobliwej czołobitności – spotyka go porównanie z Zyzakiem, autorem skandalizującej (czy raczej skandalicznej) biografii Wałęsy. Bo na bohaterów zawsze było w tym kraju zapotrzebowanie. Najchętniej na tych martwych, bo ci żywi – jak Wałęsa – co i rusz coś palną i trzeba ich z tego tłumaczyć. Ale przynajmniej jak ktoś już zostanie uznany za autorytet – to nic go z cokołu nie zdejmie. I nie myślę tu jedynie o Janie Pawle II, ale o żyjących adwersarzach Domosławskiego – choćby Władysławie Bartoszewskim i Magdalenie Środzie. Pierwszy, wiadomo, mistrz słowa, uczynku i przyzwoitości, zwolennik napaści na Irak (jego słowa, że wojny nie zaczyna tylko ten, kto pierwszy strzela powinny wejść na zawsze do annałów dyplomacji imperialnej, usprawiedliwiającej każdą zbrodnię), nie czytając książki porównał ją do przewodnika po burdelach, druga – ikona polskiego feminizmu, emancypacji i postępu chyba czytając książkę napisała czystą dulszczyzną bigoteryjno-parafiański donos na Domosławskiego, jako reprezentanta "nowego", czyli wyzutego z wszelkiej przyzwoitości dziennikarstwa tabloidowego, które nie szanuje żadnych świętości i szuka rozgłosu. I za co? Za kilkanaście stron – które nota bene uważam za literacką perełkę – poświęconych miłościom Kapuścińskiego i trudnym relacjom z córką. (O innych, znacznie bardziej bulwersujących, zakłamanych i krzywdzących atakach ad personam na Domosławskiego nie chcę nawet wspominać, gdyż ich autorzy po prostu na to nie zasługują.)

Zarzut, że "takich rzeczy się nie pisze", stawiany przez większość krytyków książki "Kapuściński non-fiction", świadczy albo o niewiedzy, czym jest biografia, i nieznajomości tego gatunku (czy można napisać np. biografię Oskara Wilde’a nie wspominając o jego homoseksualizmie, jakoby nie mającym nic wspólnego z twórczością? Owszem, w Polsce jest to możliwe – np. pisze się biografie Piotra Skrzyneckiego nie wspominając, że miał żonę i dziecko, bo przecież nie ma to nic wspólnego z jego życiem artystycznym) albo o wyuczonym konformizmie, nakazującym nie dotykać rzeczy "kontrowersyjnych". Najbardziej prawdopodobne wydaje mi się połączenie tych dwóch aspektów – stąd półki księgarskie uginają się od książek opisujących Kapuścińskiego niemal jak Wojtyłę – jako wspaniałego poetę, wielkiego myśliciela, zawsze po słusznej (czyli naszej) stronie. I ani słowem o tym, czego badaniu Domosławski poświęcił kilka lat swego życia – o zaangażowaniu w komunizm, we współpracę z ówczesną władzą (w tym z jej wywiadem), konfabulacjach literacko-reporterskich, czy – co najważniejsze, a wielokroć pomijane w recenzjach – świetnym opisie warsztatu Kapuścińskiego i źródeł pasji napędzającej całą jego twórczość. No bo po co grzebać? Człowiek i jego dzieło jest takim, jakim się go odbiera (czyli tworzy przez środki masowego przekazu), a nie takim, jakim jest w rzeczywistości.

Cóż to w ogóle za kryterium – rzeczywistość?

Hipoteza III – złamany kręgosłup polskiego dziennikarstwa czyli dziennikarz do wynajęcia


W dramatycznym tekście Domosławskiego zamieszczonym w internecie pod żartobliwym tytułem "Jak spiskowałem z Ilgiem", w którym dokładnie opisuje on historię pisania książki, konfliktu z wdową po pisarzu i wydawnictwem Znak, które biografię Kapuścińskiego zamówiło, pada na końcu najważniejsze zdanie całej debaty: Dziennikarz nie jest do wynajęcia. I tu jest moim zdaniem pies pogrzebany. Domosławski po prostu w to uwierzył, biorąc za dobrą monetę wskazania swoich mistrzów – Kapuścińskiego i Adama Michnika, i napisał kolejną wybitną i uczciwą książkę. Ach, jakżesz się pomylił! Wszak historia polskiego dziennikarstwa ostatnich 20 lat to właśnie historia "cyngli" do wynajęcia, którzy bez zmrużenia oka piszą kłamstwa o wyższości III RP nad PRL-em w dziedzinie edukacji, służby zdrowia i wypoczynku, albo o broni masowego rażenia Saddama Husajna i "wojnie sprawiedliwej", "misjach stabilizacyjnych" w Iraku i Afganistanie, "bombardowaniach humanitarnych" Belgradu, "procesie pokojowym" w Palestynie, krwawym reżimie braci Castro czy faszyzmie w Wenezueli. Wiedzą, że są absolutnie bezkarni, bo trzymają się linii medium, w którym pracują, bądź wprost wykonują polecenia jego szefów. A że różnice pomiędzy mediami (podobnie jak i partiami politycznymi) nie są w Polsce ideowe, lecz personalne, stąd nikogo jakoś specjalnie nie dziwi, że szefowie lewicowej "Trybuny" stają się komentatorami prawicowych tabloidów, a dziennikarze "Wyborczej" znajdują posady w "Rzeczpospolitej" czy "Dzienniku".

Stąd, jak pisałem na wstępie, poziom samowiedzy Polaków kształtowany przez "wolne media" jest poziomem katastrofalnym. Dla przykładu, w żadnym dotychczas opublikowanym tekście na temat książki Domosławskiego nie znalazłem nic o samym Kapuścińskim. To znaczy nic prawdziwego – krytyki, sporu, kontrowersji... Tylko ochy i achy, że największym reporterem i pisarzem był. A "Kapuściński non-fiction" był rzeczywiście świetnym reporterem, dobrym pisarzem, ale miernym poetą i pretensjonalnym filozofem. Do tego nie należał do ludzi odważnych – co prawda nie przyłączył się tak jak większość polskich autorytetów do ludobójczej nagonki popierającej inwazję na Irak i Afganistan, ale też jego głos sprzeciwu słyszalny specjalnie nie był. Po cóż się narażać i być skazanym przez salon wolnego słowa na ostracyzm jak Jacek Kuroń, albo – gorzej – być zaliczonym do przyjaciół tyrana i terrorystów za pomocą szantażu przeszłością?

A o tym, jakie głupstwa wygadywał na tematy, w których rzekomo był specjalistą – też dziś cicho, nawet ze strony niegdysiejszych krytyków mistrza. Łatwiej dowalać Domosławskiemu, któremu daleko do zabalsamowania w jedynie słuszne bandaże nowej poprawności politycznej, cuchnące na odległość hipokryzją i fałszem.

Np. na temat kolonializmu: Kolonializm przechodzi korzystną ewolucję aż do momentu, kiedy ustępuje. Ocena kolonializmu musi być złożona (...)

Nie muszę chyba dodawać, że przed 89 rokiem ta ocena "złożona" dla Kapuścińskiego na pewno nie była.

Albo o apartheidzie: Apartheid jest typowo afrykanerski, dotyczy białego narodu i oznacza oddzielenie ras, to zasada jest prastara. Grecy stosowali apartheid wobec barbarzyńców, czyli wszystkich nie-Greków. Oddzielali się od nich. Rzymianie wprowadzili apartheid w postaci limes: kopali rowy, okopy, by się oddzielić. Ciągnie się on więc przez całą historię ludzkości.

Prawda, jakie zgrabne wytłumaczenie?

No, a cóż dopiero mówić o przepowiedniach i analizach; weźmy tę z 1996 r.: Amerykanie nie widzą dziś potrzeby wysyłania swoich synów, by ginęli za Somalię, Zair, Sarajewo czy Kabul. To paraliżuje amerykański rząd.

Albo tę stosunkowo świeżą, bo z 2002 r., dotyczącą Ameryki Łacińskiej, na której Kapuściński znał się przecież doskonale – chybioną, zakłamaną, będącą na antypodach tego, co Kapuściński pisał w latach 60., 70. i 80.: Pierwszym elementem zachodzących zmian jest przedefiniowanie stosunków pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Ameryką Łacińską. Przez długi okres były to stosunki oparte, zwłaszcza w wypadku Kuby, na konfrontacji, której zwolennikami byli Fidel Castro i Che Guevara. To się już skończyło. Stosunki pomiędzy Ameryką Południową a Północną zmierzają w stronę współpracy i migracji.

Przypominając sobie te wypowiedzi, którymi Kapuściński epatował w latach 90. i 2000., i inne, których poziom ogólności i banału przyrównać można do myśli innego wielkiego Polaka Jana Pawła II, nie dziwię się wydawcy "Gazety Wyborczej", że w serii jego "Dzieł" jedyną pominiętą książką pozostał "Chrystus z karabinem na ramieniu", który obok "Wojny futbolowej" pozostaje najlepszym tekstem Kapuścińskiego-reportera z krwi i kości – żywym, zaangażowanym i prawdziwym.

Takim, jak książka "Kapuściński non-fiction" Artura Domosławskiego.

Przypis:
1. Wszystkie cytowane wypowiedzi prasowe Ryszarda Kapuścińskiego za: Ryszard Kapuściński, "Rwący nurt historii. Zapiski o XX i XXI wieku", Znak, Kraków 2007.

Artur Domosławski, "Kapuściński non-fiction", Świat Książki, Warszawa 2009, s. 608 + 24 strony ze zdjęciami.

Stefan Zgliczyński



Recenzja ukaże się w najbliższym numerze miesięcznika "Le Monde Diplomatique – edycja polska".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku