Poniżej wykonam w tym kierunku kilka gestów; są to bardziej szkice-refleksje, niż analizy – jest to takie food for thought.
Od dłuższego czasu w przestrzeni LGBT jako najskuteczniejszą strategię zmiany społecznej lansuje się intensywnie i zawzięcie esencjalizujący "coming out". Aktywiści, aktywistki, organizacje LGBT oraz aktywistyczne czasopisma środowiskowe ubolewają, że ciągle za mało osób orientacji homoseksualnej – zarówno wśród celebrytek i celebrytów, jak i wsród tych zwykłych zjadaczy i zjadaczek chleba – "wychodzi z ukrycia" jako geje i lesbijki. Pada argument, że im więcej ujawnionych lesbijek i gejów, tym bardziej oswojone z innością seksualną polskie społeczeństwo, a co za tym idzie, tym większa tolerancja, akceptacja i – z czasem – szacunek. I co najważniejsze, tym bardziej sprzyjający klimat pod ustawodawstwo przyjazne społeczności LGBT(I – choć o "I" się praktycznie w ogóle nie mówi i nie używa jej w nazwie, ale to temat na inny wpis). Zatem na "lepsze życie", to wewnętrzne (życie bez kłamstwa, w zgodzie z "samą/ym sobą"), jak i to na zewnątrz, w Polsce (więcej "namacalnych" gejów i lesbijek, większa tolerancja i otwartość), przepisuje się zbiorową terapię, jaką jest "coming out".
(teraz trochę o kondycji ruchu i społeczności LGBT)
(a) Jednocześnie za sprawą neoliberalizacji przestrzeni społeczno-kulturowej oraz sektora pracy, coraz trudniej o mobilizację społeczności LGBT (jakkolwiek sobie tę społeczność wizualizują aktywistki i aktywiści, liderzy i liderki ruchu LGBT): tym, co łączy lesbijki i gejów wydają się być jedynie portale społecznościowe, "homoseksualne" romansidła, fetyszyzacja pewnego konsumpcjonistycznego stylu życia oraz morderczy kult ciała, zamiast aktywizmu i zmiany społecznej.
(b) W przestrzeni prężne są dyskursy homonormatywny i asymilacyjny.
(c) Pewne środowisko lewicowe w imię lepszego świata dla gejów i lesbijek praktykuje dość nieznośną "homoseksualizację" inności seksualnej.
(d) Przeprowadzony na początku 2009 r. sondaż pokazał, że przytłaczająca większość ankietowanych (internetowo) lesbijek i gejów, generalnie społeczności LGBT, głosuje na neoliberalną (gospodarczo) i konserwatywną (obyczajowo) Platformę Obywatelską.
(e) Większość organizacji czy ruchów LGBT, jak przystało na czasy kapitalistycznego neoliberalizmu, "specjalizuje się" tylko w jednej "działce" – w mniejszościach seksualnych. Nie ma czegoś takiego, jak polityka intersekcjonalna: krytykuje się homofobię i brak rozwiązań prawnych dla mniejszości seksualnych, patrząc przez soczewkę "(homo)seksualną". Nie ma kompleksowej krytyki systemu, w jakim żyjemy (systemu, który jest nie tylko heteronormatywny, ale i kapitalistyczny, patriarchalny, rasistowski, androcentryczny oraz ameryko- i eurocentryczny) oraz jego instytucji (instytucji małżeństwa, instytucji monogamii, instytucji orientacji seksualnej, instytucji płci czy instytucji rasy). Organizacje czy ugrupowania angażują się w sprawy dotyczące "orientacji (homo)seksualnej", ale nie zabierają już głosu w kwestiach związanych z prawami kobiet czy prawami pracowniczymi, z rasą, z ubóstwem, z klasą oraz pochodzeniem społecznym, itp.
(f) Wiele aktywistek czy aktywistów LGBT i Q odżegnuje się całkowicie od polityki czy systemu polityczno-parlamentarnego, na który jesteśmy skazane/skazani i to w jego obrębie na dzień dzisiejszy musimy wywalczyć jak najszerszy pakiet praw dla społeczności LGBTI.
(g) Są osoby, które nie chciałyby łączyć kwestii LGBTI z żadnym z działających w ramach systemu projektów politycznych, których celem jest dojście do władzy: ani z lewicą, ani z prawicą, ani z neo/liberałami, ani z neo/konserwatystami.
Takie LGBTI w próżni. LGBTI jako taki niepartyjno-niepolityczny pakiet, który obojętnie jaka opcja inkorporuje do swojego programu i uprawomocni, zalegalizuje: i będzie już dobrze, bo będą prawa i swobody obywatelskie.
(h) Niektórym się wydaje, że sytuacja mniejszości seksualnych i odmieńców się jakoś sama z siebie poprawi – w końcu jesteśmy w UE, więc to wszystko musi ewoluować w tym kierunku: w kierunku otwartości i zmiany społecznej. I w związku z tym, niektóre sumienia są odciążane pójściem raz czy dwa razy w roku w marszu albo w paradzie, czy też organizacją i/lub uczestnictwem w jakimś wydarzeniu LGBT. I do tego się sprowadza cały aktywizm takich osób.
(i już wracamy do terapii, czyli "coming outu")
I tak biorąc pod uwagę od (a) do (h), zastanawiam się krytycznie: kto sobie może pozwolić na "coming out"? Czy nie jest tak, że na "coming out" w systemie, w jakim żyjemy, mogą sobie pozwolić osoby "uprzywilejowane" (finansowo, pod względem statusu społecznego i sławy)? I czy nie jest to trochę nie fair, takie natrętne naciskanie na osoby o nienormatywnej orientacji, aby zrobiły "coming out", podczas gdy nic z tym opresyjnym systemem nie robimy – a czasem się nim nawet konsumpcjonistycznie onanizujemy?
Bo jak ma "wyjść z ukrycia" gej, który mieszka na wsi i ma dziewięcioro rodzeństwa? Jak ma "się ujawnić" lesbijka, która jest równocześnie Romką? Jak ma dokonać "coming outu" lesbijka, która ze względu na wiek (ponad 40/50 lat), nie może znaleźć pracy, tkwi w związku małżeńskim z uwagi na dzieci, a jej mąż jest jedynym żywicielem rodziny? Jak "opowiedzieć o sobie", gdy wiesz, że jak to dojdzie kanałami do szefa czy szefowej, to możesz już za jakiś czas nie mieć umowy o dzieło czy umowy zlecenie na następny miesiąc? I tak dalej, i tym podobne.
Kto ma zatem "wychodzić z ukrycia", a raczej, kto może sobie pozwolić na "coming out"? Z pewnością mogą sobie na to pozwolić osoby niezależne, z dużego miasta, z klasy średniej albo wyższej, osoby mające środki finansowe na to, aby obracać się w środowisku i bawić na dyskotekach, mające dostęp do nowych technologii i Internetu. Bardziej beneficjenci systemu (jakkolwiek paradoksalne na pierwszy rzut oka może się wydawać używanie wyrazu "beneficjenci" w odniesieniu do przedstawicieli mniejszości seksualnych: choć zanim gej dokona "coming outu", funkcjonuje społecznie i kulturowo w szablonie "heteroseksualnego, białego mężczyzny-Polaka"); osoby bezkrytycznie grające w grę, którą narzuca system; osoby, które nie są podwójnie czy potrójnie wykluczone; czy też osoby, które ze względu na status społeczny, zasobność finansową lub też "kontakty" w wielkomiejskim świecie nie muszą się zbytnio martwić o swój byt po takim "coming oucie".
A co z resztą, która nie może sobie w obecnym systemie pozwolić na kliknięcie w taką amerykańską opcję "ponownych narodzin", wyprodukowaną w duchu indywidualizmu i filozofii purytańskiej, dostępną dla białego geja z klasy średniej?
I taka refleksja: nie wolno od nikogo wymagać bohaterstwa, ale sądzę, że właśnie osoby, które pomimo braku uprzywilejowania "wychodzą z ukrycia", wykazują się największą odwagą i mają być może większy wpływ na "przeciętnych ludzi" niż "coming outy" gwiazd.
Wniosek: gruntowna przebudowa systemu, a nie tylko zainstalowanie w nim prawodawstwa LGBTI ("Q" nie, bo Queer takiemu systemowi dziękuje) i rozbrojenie homofobii. Jeśli nie jesteśmy zainteresowani/zainteresowane kompleksową walką z systemem, jeśli nie tworzymy przyjaźniejszych warunków do "coming outu", to takie zmuszanie ludzi do "wychodzenia z ukrycia" i – jakby nie patrzeć – szantażowanie ich, że jak się nie "ujawnią", to nie da się zbudować "lepszego świata" dla LGBT, świadczą po prostu o braku wyobraźni i empatii społecznej.
Rafał Majka
Tekst ukazał się na blogu Hodowla Idei (www.hodowlaidei.blogspot.com).