Raj kojarzy się z piaszczystymi plażami skąpanymi w słońcu. W rzeczywistości to norweskie fiordy podczas nocy polarnej
Są dwie metody zmierzenia jakości życia w danym kraju. Można odwołać się do obiektywnych wskaźników socjoekonomicznych lub sondaży subiektywnego poczucia obywateli. Norwegia prowadzi lub jest w czołówce dowolnego rankingu, jaki tylko można sobie wyobrazić.
Weźmy np. Wskaźnik Rozwoju Ludzkiego (HDI), który bierze pod uwagę takie czynniki jak alfabetyzacja społeczeństwa, przewidywana długość życia, szkolnictwo i produkt krajowy brutto. W tym najbardziej prestiżowym rankingu tego typu, przygotowywanym przez Program Rozwoju Organizacji Narodów Zjednoczonych, Norwegia zajmuje pierwsze miejsce. Polska znajduje się na 49.
Albo sondaż Instytutu Gallupa, który mierzy subiektywne poczucie szczęścia. Ankietowani obywatele oceniają, jakie emocje towarzyszyły im poprzedniego dnia. Pyta się o to, czy ludzie mają poczucie, że traktuje się ich z szacunkiem, czy są dumni z nauczenia się lub zrobienia czegoś interesującego, o możliwość wyboru, jak spędziło się czas, czy jest się wypoczętym oraz o ogólne zadowolenie. Na tej podstawie oblicza się wskaźnik pozytywny. Podobnie badanym zadaje się pytania, czy doświadczyli bólu, zmartwienia, nudy, depresji albo złości. Na tej podstawie oblicza się wskaźnik negatywny. 88% Norwegów wskazało zadowolenie. Tylko 19% odczuło negatywne emocje (spośród Polaków aż 65%).
Braterstwo
Norweski Jan Kowalski, czyli Jan Hansen (lub Anna Hansen), w chwili urodzenia będzie miał statystyczne perspektywy 80 lat życia. Od trzech tygodni latorośli wyczekiwała pani Hansen w domu, bowiem prawo zobowiązuje do trzech tygodni urlopu przed porodem. Jan lub Anna nie mogą narzekać już na starcie. Ich rodzice mają do dyspozycji łącznie 56 tygodni urlopu, z czego ojciec może wykorzystać 10. Przez ten czas państwo Hansen nie będą musieli martwić się o finanse, ponieważ norweski ZUS (NAV) będzie im wypłacał 80% wynagrodzenia. Jeśli zdecydują się na krótszą, 46-tygodniową przerwę w pracy, otrzymają 100% wynagrodzenia. Hansenowie nie muszą martwić się o to, że po urlopie zostaną na lodzie; prawo gwarantuje im, że ich miejsce pracy będzie na nich czekało.
Królestwo Norwegii jest obecne w życiu swoich obywateli od samego początku. Dziecko od pierwszego roku życia można posłać do żłobka. Jeśli jednak Hansenowie nie zdecydują się na ten krok, otrzymają ekwiwalent pieniężny w wysokości 3303 koron (niecałe 1,6 tys. zł). Ekwiwalent ten może być pomniejszony, jeśli rodzice zdecydują się posyłać dziecko do żłobka w niepełnym wymiarze godzin; nie przysługuje on wcale, jeśli Jan lub Anna spędzają w żłobku tygodniowo od 33 godzin wzwyż. Bez względu więc na podjętą decyzję Hansenowie zawsze wygrywają. Ich dziecku nie grozi też samotność na placu zabaw - wskaźnik dzietności wynosi w Norwegii 1,907, podczas gdy w Polsce tylko 1,267.
Jan lub Anna z pewnością trafią do przedszkola. Z dostaniem się do niego raczej nie ma problemów. Edukacja przedszkolna jest w Norwegii postrzegana jako integralny element wyrównywania szans i polityki równościowej. W wieku sześciu lat pomaszerują do podstawówki (Barneskole), gdzie m.in. będą uczone języka angielskiego. Jan i Anna nie będą przynosić do domu ocen, tylko pisemne podsumowania swoich postępów.
W wieku lat 13 przeniosą się do norweskiego odpowiednika gimnazjum (Ungdomsskole) i tutaj, w wieku 16 lat, zakończy się ich obowiązkowa edukacja. W praktyce prawdopodobnie trafią do szkoły średniej (Videregaende skole), a potem - w takiej czy innej formie - na studia. Przyczyna leży w tendencji do wyposażania absolwentów w wiedzę ogólną, co wymaga dalszej specjalizacji, opóźniając tym samym wejście na rynek pracy. Obecnie jednak wskaźniki zatrudnienia dla osób z tej grupy wiekowej wyglądają dla Królestwa niezwykle pomyślnie - pracę znajduje tam 56,4% osób z niższym i 80,4% ze średnim wykształceniem. Dla porównania - w Polsce pracę znajduje odpowiednio 23,3% i 58,4% młodych ludzi.
Norwegia już w 2003 r. wprowadziła system boloński. Jan i Anna będą mogli wybierać pomiędzy uniwersytetami a szkołami wyższymi. Te drugie zapewniają edukację do poziomu licencjata. Podobnie jak w innych dziedzinach życia usługi edukacyjne są tu na najwyższym poziomie. Uniwersytet w Oslo według Akademickiego Rankingu Uniwersytetów Świata jest 69. na świecie, 19. w Europie i najlepszy w krajach nordyckich. Właściwie bez względu na wybór ścieżki edukacyjnej Jan i Anna nie będą mogli narzekać - pracy w Norwegii jest w bród. Obecnie bezrobocie oscyluje w granicach 3%.
Hansenowie już jako dorośli obywatele będą wiedzieć, że opieka zdrowotna kosztuje, i będą mieli świadomość konieczności partycypacji w tych kosztach. Co roku norweski parlament, Storting, ustala górną granicę, do której ubezpieczony ponosi koszty usług medycznych samodzielnie. W 2010 r. wynosi ona 1840 koron - niewiele poniżej 900 zł. Wizyta u lekarza rodzinnego to wydatek rzędu 130-170 koron (ok. 60-80 zł), u lekarza specjalisty - 280-300 koron (ok. 140 zł). Po przekroczeniu tej sumy pacjent wciąż pokrywa koszty wizyt z własnej kieszeni, lecz są one mu zwracane. Z drugiej strony za znakomitą większość zabiegów płaci państwo. Np. kiedy Jan lub Anna zdecydują się na dziecko, koszty opieki prenatalnej pokryje Królestwo.
Norwescy Kowalscy będą prawdopodobnie pracować dłużej niż polscy. System emerytalny zachęca do długiego stażu pracy, wiek emerytalny wynosi bowiem 67 lat. Aż 68,9% mieszkańców Norwegii w wieku od 55 do 64 lat jest aktywnych zawodowo, dla porównania w Polsce tylko 29,7%. Każdy, kto był choć przez trzy lata ubezpieczony, ma prawo do emerytury podstawowej, której maksymalny wymiar po 40 latach pracy wynosi 72.881 koron rocznie (ok. 3 tys. zł miesięcznie). Oprócz tego NAV nalicza też suplement uzależniony od liczby lat składkowych i wysokości wpływów. Maksymalnie emeryt może otrzymać dodatkowo 273.194 koron rocznie (prawie 11 tys. zł miesięcznie!).
Państwo nie pozostawi Jana i Anny samym sobie, nawet jeśli ich życie potoczy się niefortunnie. Nad ich zdrowiem czuwać będzie 250-tysięczna armia ludzi zatrudnionych w opiece zdrowotnej. Na starość stanie za nimi 110-tysięczny odwód specjalistów od opieki społecznej. Mają pewność, że ich skargi zostaną wysłuchane - kwestia równego dostępu do wysokiej jakości usług medycznych, bez względu na wiek i miejsce zamieszkania, to absolutny priorytet polityki zdrowotnej państwa.
Równość
Kwestia równości czy też walki z nierównością to sprawa, do której Norwedzy podchodzą z najwyższą powagą. Zagadnienie to funkcjonuje w debacie publicznej na równi z pozostałymi, zupełnie inaczej niż w innym "dużym europejskim kraju". W każdym rządowym dokumencie jest mowa o zmniejszaniu nierówności w dostępie do usług publicznych i walce z dyskryminacją. Kwestie te przedstawiają się inaczej nawet w języku norweskim. Jedno z ministerstw ma w nazwie Inkludering, czyli włączenie. Po polsku nie mówi się o włączaniu, raczej o wykluczeniu, całość zaś działań pod tym kątem określa się jako "walkę z wykluczeniem" albo "przeciwdziałanie wykluczeniu", ale nie ma pozytywnego terminu nazywającego te działania.
Od 1 stycznia 2009 r., zgodnie ze zmianami wprowadzonymi przez Storting, homoseksualne pary mogą przekształcać związki partnerskie w małżeństwa. Oprócz tego dano im możliwość ubiegania się o adopcję dzieci oraz (tylko dla par lesbijskich) dostęp do zwrotu kosztów związanych ze sztucznym zapłodnieniem. Jest to charakterystyczna dla Norwegów polityka małych kroków - związki partnerskie umożliwiono już w 1993 r.
Na tym tle ciekawie wygląda kwestia akcesji Norwegii do Unii Europejskiej. Przystąpienie do Wspólnoty nie jest tam postrzegane jako cywilizacyjny awans, ponieważ mieszkańcy mają świadomość wyższości swojego modelu. Poddanym króla Haralda V zdaje się wystarczać przynależność do Europejskiego Obszaru Ekonomicznego i strefy Schengen. Dwa referenda akcesyjne, z 1972 i 1994 r., zakończyły się porażką. Nawet w obliczu kryzysu finansowego postawa Norwegów jest niezachwiana - do dzisiaj uczestnictwo w Unii nie cieszy się masowym społecznym poparciem. Trzeba mieć jednak świadomość, że ani norweska prosperity, ani splendid isolation nie byłyby możliwe bez ropy.
Wolność
Ropę w Norwegii odkryto pod koniec lat 60. Ponieważ jednak inwestowanie w przemysł petrochemiczny jest czasochłonne i wymaga znacznych nakładów finansowych, pierwsza ropa popłynęła dopiero dobrych parę lat później, a wraz z nią gaz ziemny. Norwegia jest trzecim eksporterem ropy i gazu na świecie, choć przekroczyła już punkt, w którym wydobycie osiąga maksymalne wartości (tzw. peak oil). Przynajmniej jeśli idzie o złoża na Morzu Północnym. Nierozstrzygnięty pozostaje spór z Federacją Rosyjską o prawa do eksploatacji złóż na Morzu Barentsa, o których mówi się, że mogą kryć jedną trzecią światowych zapasów czarnego złota.
Ropa w Norwegii jest tak ważna, że gdyby w tej chwili odebrać Norwegom możliwość jej wydobywania, z budżetu wyparowałaby jedna czwarta środków - 244,8 mld koron (117,5 mld zł). A wiemy przecież, co się działo, kiedy pod koniec zeszłego roku minister Rostowski ogłosił, że musi zaoszczędzić 17 mld zł, zaledwie 0,052% 321-miliardowego budżetu.
Nadwyżka budżetowa ze sprzedaży ropy i gazu ziemnego jest co roku alokowana w specjalnym funduszu, którego zadaniem jest sprawowanie pieczy nad zyskami z handlu czarnym złotem i zabezpieczenie kraju na czasy, kiedy ropa się skończy. Rządowy Fundusz Emerytalny Świat (Statens Pensjonsfond Utland, SPU), potocznie nazywany przez Norwegów funduszem ropy (Oljefondet), został utworzony w 1990 r. Należy on do grupy państwowych funduszy majątkowych (Sovereign Wealth Fund, SWF) i jest drugim pod względem wielkości zgromadzonych aktywów (445 mld dol.) funduszem tego typu na świecie, po arabskim Abu Dhabi Investment Authority.
Funduszem zarządza specjalnie do tego celu wydzielona z Banku Centralnego jednostka - Zarząd Inwestycyjny. Celem funduszu jest obrót pieniędzmi na międzynarodowych rynkach finansowych, tak aby je pomnożyć. Wyposażono go w szerokie prerogatywy inwestycyjne. Początkowo w akcje mógł inwestować do 40% środków, ostatnio jednak menedżerom dano znacznie szersze pole manewru - 60%. Od tego roku 5% środków ma być przeznaczone na handel nieruchomościami. Z tytułu operacji finansowych fundusz ma na 2010 r. zaplanowany zysk w wysokości 105 mld koron (50,4 mld zł).
SPU okazał się zbawieniem w czasach kryzysu. W 2010 r. Norwedzy planują wyciągnąć z niego 153,8 mld koron (73,8 mld zł) na załatanie swojej dziury budżetowej. Nie mają się jednak o co martwić. Zsumowane finanse państwa i funduszu i tak wyjdą na plus. Dokładnie na plus 172,2 mld koron (82,6 mld zł).
Etyka
Oprócz SPU Norwegowie mają jeszcze jedną instytucję obracającą publicznymi pieniędzmi. To Rządowy Fundusz Emerytalny Norwegia (Statens Pensjonsfond Norge, SPN), spadkobierca powołanego w 1967 r. Funduszu Narodowego Planu Ubezpieczeniowego (Folketrygdfondet). Choć jego kapitalizacja jest znacznie mniejsza niż ropnego brata (raptem ponad 100 mld koron), to na jego barkach spoczywa odpowiedzialność za emerytury Norwegów. Inwestuje on tylko na rynku krajowym, głównie na giełdzie w Oslo, wiążąc w ten sposób finansowo rząd z podmiotami na rynku. Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby padła propozycja, aby z ZUS wydzielić specjalną inwestycyjną jednostkę i powierzyć jej pieniądze polskich podatników.
W 2004 r., w efekcie debaty publicznej nad sposobami inwestowania środków z SPU, królewskim dekretem powołano Radę Etyczną przy Narodowym Funduszu Emerytalnym. To pięcioosobowe ciało doradcze, mające w składzie dwóch filozofów, dwóch prawników i limnolożkę. Rada może zakazać funduszowi inwestowania w papiery wartościowe pewnych firm, jeśli uzna ich praktyki za niedopuszczalne. W ten sposób fundusz nie inwestuje w papiery gigantów przemysłu tytoniowego, firm zatruwających środowisko, łamiących prawa pracownicze czy produkujących bomby kasetowe. Na cenzurowanym znaleźli się tacy potentaci jak Boeing, Wal-Mart czy Philip Morris. Fundusz zawsze najpierw po cichu wyprzedaje aktywa danej firmy, a dopiero potem rada ogłasza swoją decyzję publicznie. W ten sposób unika się spadku wartości akcji i zabezpiecza norweski interes narodowy.
Wydaje się, że Norwegowie są tak bliscy zbudowania raju na ziemi, jak to tylko przy naszych możliwościach osiągalne. Raj w tym kontekście nie znaczy wiele - to po prostu zamożny kraj z racjonalnie skonstruowanymi instytucjami, który nie pozostawia obywatela samemu sobie i daje mu możliwości rozwoju. Opieka zdrowotna, której jakość traktowana jest jako wyznacznik rozwoju cywilizacyjnego. Edukacja, którą powszechnie uważa się za jeden z najważniejszych elementów polityki państwa. Opieka społeczna, która wspiera finansowo i aktywnie pomaga wyjść z biedy. Służba publiczna o stosunku do obywatela, który z polskiej perspektywy zawstydza. Debata publiczna, w której wszyscy mają świadomość, że można i trzeba lepiej. W tej perspektywie norweska rzeczywistość jest lepsza niż amerykański sen.
Kuba Kapiszewski
Tekst ukazał się w tygodniku "Przegląd".