Sądzę, że wybór kandydata Platformy Obywatelskiej – partii opowiadającej się m.in. za komercjalizacją służby zdrowia, wprowadzeniem odpłatności za drugi kierunek studiów czy podwyższeniem wieku emerytalnego do 67 lat, a ponadto trzymającą w garści wraz z Polskim Stronnictwem Ludowym większość parlamentarną w sejmie – zaowocuje dramatycznym spadkiem poziomu życia zwykłego człowieka oraz niekorzystnymi, nieodpowiedzialnymi i nieodwracalnymi w skutkach decyzjami.
Pracownicy
Wiele projektów przedstawianych przez rząd Donalda Tuska godzi w pracowników. Karygodna była propozycja Michała Boniego, zakładająca likwidację dziesięciu procent etatów urzędniczych w celu zaoszczędzenia środków z budżetu państwa, podczas gdy forsowana przez PO nowelizacja ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji miała znieść przepisy kominowe, zdejmując tym samym z kadry kierowniczej spółek Skarbu Państwa limity wynagrodzeń. Nie weszła ona w życie tylko ze względu na weto byłego prezydenta, śp. Lecha Kaczyńskiego.
Powyższy przykład nie jest jedynym świadczącym o tym, że Platforma Obywatelska reprezentuje interesy nielicznej grupy najbogatszych Polaków. Zmiana trzystopniowej skali podatkowej ze stawkami 19 proc., 30 proc. i 40 proc, którą zastąpiono nowymi na poziomach 18 proc. i 32 proc., powoduje, że pracownik otrzymujący wynagrodzenie 2 tys. zł. brutto miesięcznie zyskuje w ciągu roku 166 zł., a tym czasem osoby o dochodach 10 tys. zł. brutto miesięcznie, mogą liczyć aż na dodatkowe 5 360 zł. w portfelu rocznie! Czy w sytuacji, kiedy pracę tracą setki tysięcy ludzi, a pieniędzy brakuje nawet na szklankę mleka dziennie dla maluchów w szkołach, rozsądnym posunięciem jest pozbawianie budżetu państwa wpływów rzędu ok. 8 miliardów zł. rocznie?
Wyjątkowo niepokoi mnie zapis w programie Platformy Obywatelskiej z 2007 roku: "Wzajemność korzyści pracodawcy i pracownika służy wzrostowi adaptacyjności firm i zatrudnionych, co wiąże się z następującymi działaniami: (...) decentralizacją prawa pracy, by zamiast regulacji ustawowych o niektórych sprawach decydowała umowa między stronami na poziomie branży czy przedsiębiorstwa, oraz wprowadzeniem zapisów pozwalających na skuteczne wypowiadanie układów zbiorowych". Nie wątpię, że właścicielowi firmy wyszłoby na zdrowie możliwe narzucanie reguł dotyczących np. nadgodzin. Kto wie, może dorobiłby się kolejnego mercedesa do kolekcji? Tylko istnieje jeden znak zapytania. Jakie korzyści z majstrowania przy chroniącym go kodeksie pracy ma pracownik? Skandaliczne obniżenie pensji, a może czas wolny wystarczający jedynie na krótką drzemkę?
Kolejnym pomysłem serwowanym nam w programie PO jest redukcja liczby dni, za które w wypadku choroby pracownika płaci pracodawca z 33 do 23, natomiast Sejmowa Komisja "Przyjazne Państwo" pod kierownictwem Janusza Palikota chciała nanieść w kodeksie pracy zapis o karaniu za porzucenie stanowiska. Niezależnie od powodów, przez które osoba musiałaby niezwłocznie zrezygnować z wypełniania swoich obowiązków, mogłaby zostać obciążona grzywną nawet do pięciu tysięcy złotych!
Najbardziej zaskakującą wydaje się być propozycja Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej - resortu z założenia prosocjalnego. Tymczasem okazuje się, że w czasie dzierżenia władzy przez neoliberalną Platformę Obywatelską nawet oczywistości stają się niejasne. Plany nowelizacji kodeksu pracy mające na celu utrudnienie korzystania z urlopu na żądanie były wyraźnym pokłonem w stronę przedsiębiorców i policzkiem wymierzonym większości Polaków. Mówią one o możliwości skorzystania jednorazowo tylko z jednego dnia urlopu (aktualnie można wykorzystać cztery pod rząd). Jednak nie to jest największą rewelacją. Pracownik musiałby uzasadnić dlaczego potrzebuje wziąć dzień wolny. W myśl tych przepisów jego prośba mogłaby zostać odrzucona. Efekt takich regulacji jest łatwy do przewidzenia – urlop na żądanie przestałby istnieć!
Emerytury
Pomimo weta byłego prezydenta, śp. Lecha Kaczyńskiego, Platformie Obywatelskiej udało się przeforsować ustawę o emeryturach pomostowych. Możliwość otrzymywania wcześniejszych świadczeń odebrano ¾ z około miliona uprawnionych do tego Polaków, w tym m.in. większości nauczycielom, listonoszom, artystom, części kolejarzom i dziennikarzom. Szczęśliwcy, którym udało uniknąć się przejścia przez sito tej części pomysłu minister pracy Jolanty Fedak mogą spodziewać się tzw. "pomostówek", czyli emerytur na dużo gorszych warunkach niż dotychczas.
Jako absurdalne i niebezpieczne odczytuję zawarte w programie PO stanowisko nt. wydłużenia wieku emerytalnego Polaków: "W celu tworzenia rozwiązań dla starszej generacji i wzrostu ich poczucia bezpieczeństwa oraz satysfakcji z życia należy: (...) zacząć proces podwyższania średniej wieku opuszczających rynek pracy (dla kobiet z 54 do 58 lat, a dla mężczyzn z 62 do 64 lat – do 2012 roku); wprowadzić fakultatywne wydłużanie wieku emerytalnego kobiet, by do 2015/2020 roku zrównać go z wiekiem emerytalnym mężczyzn, a wydłużenie wieku uzyskiwania uprawnień do emerytury do 67 lat nastąpiło do 2025 roku". Nie wiem, co u ekipy premiera powoduje "wzrost (...) satysfakcji z życia", ale zapewniam, że dla starszych i schorowanych ludzi z całą pewnością nie jest to harowanie od świtu do nocy pod groźbą odebrania prawa do środków pozwalających na godziwe życie w kwiecie wieku.
Oświata
Edukacja powinna być prawem, nie towarem. Nie może być tak, że czynnikiem decydującym o przyjęciu na studia jest zasobność portfela rodziców. Tymczasem, dzięki wysiłkom Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego - Barbarze Kudryckiej, już od roku akademickiego 2010/2011 planowane jest wprowadzenie opłat za dodatkowy fakultet. Czesne będą musiały płacić także osoby, które postanowiły zmienić kierunek, spędzając na poprzednim przynajmniej semestr oraz mające opóźnienia w toku nauczania. Jest to rażące utrudnienie obywatelom dostępu do wiedzy. Rozwiązanie uderza przede wszystkim w młodych, zdolnych, stawiających na samorozwój ludzi, którzy nie są w stanie pogodzić studiowania dwóch kierunków równocześnie i pracy na pokrycie nowo narzuconych kosztów.
Wyróżniającym się uczniom życia nie ułatwiał również resort edukacji narodowej. Z powodu nieterminowych wpłat i cięć budżetowych wysokości pół miliona złotych pod znakiem zapytania stanęło istnienie olimpiad przedmiotowych. W przeważającej części pracujący charytatywnie organizatorzy z własnej kieszeni zakładali pieniądze na realizację konkursów. Zabrakło funduszy na sfinansowanie noclegów, przejazdów oraz wyżywienia osób, które przeszły eliminacje szkolne i dostały się do etapów odbywających się w większych miastach kraju. Udział w podobnych przedsięwzięciach jest szansą na otrzymanie indeksu prestiżowej uczelni, motywuje do nauki, jak też rozpoczyna kariery wielu przyszłych naukowców i specjalistów.
Wraz z objęciem władzy przez ekipę Donalda Tuska czarne chmury zebrały się również nad bibliotekami w małych miasteczkach. Proponowane przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Bogdana Zdrojewskiego zmiany w prawie, pozwalające na łączenie ich z innymi lokalnymi instytucjami, budzą obawy, że biblioteki niebawem zostaną zlikwidowane. Już w chwili obecnej ich zbiory są niedostatecznie uzupełniane, a w przeciągu ostatnich lat zamknięto wiele czytelni i usunięto z programów szkolnych edukację kulturalną, co czyni z nas pretendenta do objęcia roli niewyedukowanego pariasa Europy. W odróżnieniu do krajów zachodnich czytelnictwo w Polsce postępowo spada i z całą pewnością podobne propozycje nie przyczynią się do naprawy tego stanu, nie wspominając już o mającym miejsce, drastycznym ograniczaniu środków przeznaczonych na finansowanie bibliotek.
Służba zdrowia
W 2008 roku podniosły się głosy w sprawie zawetowanej przez śp. Lecha Kaczyńskiego ustawy o przekształceniu zakładów opieki zdrowotnej w spółki prawa handlowego. Dałaby ona zielone światło dla całkowitej prywatyzacji sektora zdrowia, szczególnie, że istniejące w pierwotnej wersji projektu Platformy Obywatelskiej zapisy o konieczności utrzymywania przez samorząd przynajmniej 51 proc. akcji przedsiębiorstwa zostały usunięte.
Według PO, receptą na uzdrowienie polskiej służby zdrowia są, obok zmiany statusu prawnego jednostek medycznych, gruntowne przemiany w systemie ubezpieczeń zdrowotnych. W programie wyborczym deklarują: "Damy obywatelom prawo wyboru funduszu. W tym celu: Podzielimy Narodowy Fundusz Zdrowia na kilka konkurujących funduszy publicznych, oferujących ubezpieczenie w zakresie podstawowym. Jasno określimy zakres i wartość minimalnych świadczeń podstawowych. Z czasem dopuścimy do funduszy publicznych inne instytucje ubezpieczeniowe, m.in. korporacje samorządowe i prywatne, działające na równych prawach. Określimy minimalny zakres świadczeń zdrowotnych wynikających z ubezpieczenia podstawowego (...) Wprowadzimy system ubezpieczeń dodatkowych. Polisy znajdą się w ofercie funduszy publicznych i prywatnych instytucji ubezpieczeniowych. Będzie to ubezpieczenie obejmujące dopłatę do świadczenia podstawowego (np. ponadstandardowe warunki działania, ponadstandardowe warunki hospitalizacji) lub finansowanie świadczeń nieobjętych podstawowym ubezpieczeniem zdrowotnym."
Gdyby powyższy plan udało się zrealizować, płacilibyśmy obowiązkowe składki na ubezpieczenie pokrywające jedynie podstawowe świadczenia medyczne. Za ponadlimitowe, specjalistyczne usługi, musielibyśmy wykładać pieniądze z własnej kieszeni. Jasne jest, że stworzyłoby to podział na bogatych i biednych, z czego Ci drudzy skazani by zostali na o wiele gorsze warunki hospitalizacji i upychanie w gigantycznych kolejkach do lekarza, a w otaczającym nas świecie zarobek byłby ważniejszy od ludzkiego zdrowia i życia.
Mitem jest, że komercjalizacja przyczyni się do poprawy jakości oraz dostępności usług medycznych, jak to w swoim programie wyborczym stwierdzają neoliberałowie. Samorządowy szpital – spółka nie może przynosić strat, więc nie podejmuje się wykonywania nieopłacalnych usług. Kiedy skończy się mu kontrakt z NFZ odsyła pacjenta do innej placówki. Może też wykonać świadczenie za pieniądze.
To nie koniec ciekawostek. Po przekroczeniu pewnego poziomu skomercjalizowane i prywatne szpitale mają możliwość tworzenia zmów monopolistycznych wymuszających na NFZ podniesienie stawki za leczenie. W efekcie jest ono w stanie opłacić albo mniejszą ilość świadczeń albo musi podnieść wysokość finansowanych przez nas składek!
Cena jednorazowej wizyty w prywatnym gabinecie waha się w granicach od 50 do 500 złotych, gdy związana jest ona z zabiegami. Alternatywą może być tu wykupienie miesięcznego abonamentu, który wiąże się z wydatkiem rzędu ok. 110 – 220 złotych, w zależności od tego, czego w zamian oczekujemy. Koszt może być wyższy, jeżeli cierpimy na jakąś chorobę i chcemy zapewnić sobie szczególnie dobrą ofertę, wyłączając leczenie szpitalne.
Od nieco niższych kwot, bo już od 30 złotych, zaczynają się składki na polisy zdrowotne. Jednak i tutaj sytuacja nie przedstawia się kolorowo. Za pełen katalog świadczeń ambulatoryjnych w najlepszym przypadku trzeba zapłacić ok. 200 – 250 złotych miesięcznie, natomiast jeśli oczekujemy dobrej opieki szpitalnej składka może wzrosnąć nawet do 700 złotych! I warto zadać tutaj pytanie: czy tak ma wyglądać ta piękna Irlandia, którą obiecywał nam premier Donald Tusk?
Przed prywatyzacją przestrzegają eksperci. Zdaniem autorów "Zielonej księgi", dokumentu oceniającego plany rządu względem służby zdrowia, całkowita zmiana może jeszcze pogłębić problemy, a do naprawy systemu nie wystarczy jedynie restrukturyzacja szpitali w proponowanej nam formie. Ponadto przykład Stanów Zjednoczonych dowodzi, że komercjalizacja wcale nie musi iść w parze z dobrem pacjentów. Nie wspominając już o tym, że jeszcze do niedawna 47 mln Amerykanów nie posiadało ubezpieczenia zdrowotnego, to żyją oni średnio 77,8 lat, czyli o 2-3 mniej niż obywatele czołowych krajów europejskich, a odsetek zgonów niemowląt jest relatywnie wysoki w stosunku do innych państw rozwiniętych.
Niestety rząd nie liczy się, ani z opinią specjalistów, ani opinią publiczną i nie baczy na doświadczenia innych krajów. Po odrzuceniu ustawy zdrowotnej zabrał się do realizacji swoich zamierzeń okrężną drogą. Program "Ratujmy polskie szpitale" zakłada pomoc placówkom medycznym, które opracują plan restrukturyzacji szpitala, najczęściej wiążący się z przekształceniem go w spółkę kapitałową. Jednostki niestosujące się do zalecanych "wskazówek" zmuszone są na pogrążanie się w długach i pozbawione są szansy na normalne funkcjonowanie.
Nieciekawy los spotkał również 80 tysięcy ludzi obłożnie chorych i ich rodziny. Od 2010 roku Ministerstwo Zdrowia i NFZ przestało opłacać domową opiekę pielęgniarską. Siostry pomagały w pielęgnacji, dawały zastrzyki i leki oraz podłączały do kroplówki pacjentów, którzy od lat nie wstają z łóżka. Pracowały nie tylko z pojedynczymi osobami, ale sprawowały także opiekę nad chorymi i niepełnosprawnymi pensjonariuszami w domach opieki zdrowotnej. Pomimo, iż wszyscy oprócz urzędników byli zgodni, że ich pomoc była bardzo cenna, pielęgniarki wylądowały na bruku.
Ekonomia
Były wiceminister gospodarki w gabinecie Donalda Tuska – Adam Szejnfeld, trzy lata temu zapowiedział szybką prywatyzację większości z 1200 pozostających jeszcze w rękach państwa spółek. Plan sukcesywnie jest realizowany. W marcu upłynniono 46,7 procent akcji Bogdanki – kopalni węgla kamiennego, która w 2008 roku przyniosła 155 mln złotych zysku, z czego 88 mln w postaci dywidendy zasiliło budżet państwa. Aktualnie trwają wielkie przymiarki do sprzedaży KGHMu – największego koncernu miedziowego w Europie. Spółka dostarczyła w tamtym roku 2,54 mld dochodu! Pozbawianie kraju wpływów z tak dobrze prosperujących przedsiębiorstw w celu jednorazowego załatania dziury budżetowej jest skrajnie nieodpowiedzialne i głupie. Profity płynące do skarbu państwa stale mogłyby zasilać np. sektor edukacji czy pomocy społecznej.
Ogromne emocje na świecie budzi sprawa oddania przez polski rząd amerykańskim koncernom prawa do wydobycia gazu łupkowego. Analitycy są zgodni co do tego, że w czasie gdy, uzależnieni jesteśmy od dostaw tego surowca z Rosji najrozsądniejsze byłoby własnoręczne sprawowanie kontroli nad tak cennymi złożami znajdującymi się w naszym kraju. Publikacje "The Economist" sugerują, że mogłyby one zmienić układ sił energetycznych w tej części kontynentu. Nie mniej dziwny jest fakt, że licencje przyznane były w czasie żałoby narodowej po katastrofie smoleńskiej, natomiast stawki, za które je sprzedano, były o wiele niższe od obowiązujących na rynku międzynarodowym. Dziennikarze RMF FM dotarli do umów jednego z przedsiębiorstw, mówiących, że Polska otrzyma w postaci opłaty licencyjnej maksymalnie 1 procent przychodu. Dla porównania w Stanach Zjednoczonych stawki te wynoszą 20 procent.
Podczas ostatnich wyborów parlamentarnych toczyła się głośna debata o skutkach wprowadzenia podatku liniowego (stawka 15 procent). Wbrew temu co w swoim programie twierdzi PO, zastąpienie nim podatku progresywnego nie przyczyni się do zwiększenia sprawiedliwości. Podobnie jak "zmniejszenie zakresu i dokuczliwości kontroli" w firmach realizacja tego pomysłu polepszyłaby sytuację tylko najbogatszych Polaków. Reszta obywateli zostałaby pokrzywdzona dwukrotnie. Po pierwsze podrożałyby ceny tak podstawowych produktów jak chleb, mleko czy ziemniaki. Ponadto, analogicznie jak w przypadku wyprzedaży akcji dochodowych spółek, w budżecie odnotowanoby duże straty funduszy, które mogłyby być przeznaczone np. na rozwój infrastruktury czy tworzenie nowych miejsc pracy. Nijak ma się to do obiecanych irlandzkich standardów życia, gdzie nawiasem mówiąc, podatku liniowego nie ma.
Demokracja
Ekipa Donalda Tuska nikogo nie pyta o zdanie. Nie licząc się z opinią społeczną postanowiła zwiększyć kontyngent wojskowy w Afganistanie. Konflikt nie tylko pochłania życie tysięcy ludzi (w tym polskich żołnierzy), ale również znacznie uszczupla budżet państwa. Tylko w tym roku misja będzie nas kosztowała ponad 1,3 miliarda złotych!
Bulwersujące było samowolne podpisanie przez rząd porozumienia o statusie sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych na terytorium RP – SOFA. Oznacza to formalną zgodę na stacjonowanie amerykańskich żołnierzy w Polsce. Wynik umowy stoi w sprzeczności z zapewnieniami PO zawartymi w programie: "Do niezmiennych celów polskiej polityki zagranicznej, (...) Platforma Obywatelska zalicza: zagwarantowanie suwerenności Rzeczypospolitej".
Podpisanie dokumentu było warunkiem instalacji w naszym kraju amerykańskich rakiet "Patriot". Nieprawdą jest, że zwiększą one bezpieczeństwo państwa. Sprzętem do zestrzeliwania rakiet dysponują chociażby Niemcy, które bez problemu mogłyby zabezpieczyć terytorium Polski. Diametralnie zwiększa się natomiast obawa, że staniemy się celem ataków terrorystycznych.
Kolejnym wyrazem nieuzasadnionego zauroczenia USA był pomysł posła PO – Andrzeja Czumy, dotyczący wprowadzenia powszechnego dostępu do broni. Propozycja była szeroko krytykowana przez ekspertów. Psychologowie twierdzą, że byłaby to przede wszystkim rezygnacja z przeprowadzania obowiązkowych badań psychologicznych, w wyniku czego niebezpieczne narzędzia mogłyby się dostać w ręce osób niezrównoważonych emocjonalnie. Gabinet Tuska nie umie najwyraźniej wyciągnąć wniosków z masakr w amerykańskich szkołach i wyższych uczelniach oraz ogromnych tam ilości przypadkowych ofiar ulicznych, rodzinnych kłótni czy samobójstw.
Ewidentnie zagrażające demokracji są niedawne propozycje rządu, zakładające wprowadzenie cenzury w sieci oraz zmianę zapisów konstytucyjnych. Pierwsza mówi o stworzeniu czarnej listy domen, których internauci nie będą mogli zobaczyć. Zablokowane mają być strony hazardowe, z pornografią dziecięcą oraz witryny wykorzystywane do oszustw, jednak skutki wprowadzania takich uregulowań są daleko nieprzewidywalne. Metody te mają wiele wspólnego z tymi wykorzystywanymi w Chinach i Iranie, gdzie społeczeństwo ma uniemożliwiony dostęp do treści niewygodnych dla władz państwa.
Opracowywany przez premiera projekt nowelizacji konstytucji ma natomiast m.in. zmniejszyć rolę prezydenta, pomniejszając wartość jego weta. Ponadto przewiduje on zwiększenie wymaganej liczby podpisów potrzebnych do zgłaszania kandydata w wyborach prezydenckich. Rozwiązanie to uniemożliwiłoby start w wyścigu o fotel prezydencki mniej popularnym, ale wartościowym politykom.
Konsekwencje wyboru Bronisława Komorowskiego na prezydenta
Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej gwarantuje prezydentowi wiele praw, z czego jednym z najważniejszym jest możliwość wetowania ustaw niekorzystnych dla państwa i jego obywateli. Objęcie urzędu przez Bronisława Komorowskiego stwarza ogromne niebezpieczeństwo, że ze względu na pochodzenie z tego samego środowiska partyjnego, nie będzie ono praktycznie wykorzystywane. Powyższe przykłady są tylko jednymi z licznych obrazujących nieludzkie działania Platformy Obywatelskiej. Musimy postawić sobie pytanie: czy chcemy, aby pełnię władzy sprawowali ludzie, którzy pieniądze (wspomnijmy dodatkowo o licznych aferach korupcyjnych w których maczali palce posłowie PO) cenią bardziej od człowieka? Czy naprawdę wierzymy, że Polska pod ich rządami zamieni się w drugą Irlandię?
Ja nie zagłosuję na Bronisława Komorowskiego w nadchodzących wyborach prezydenckich, a ty? Pamiętaj, że to do ciebie należy decyzja, jak będzie wyglądał kraj w którym żyjesz!
Marlena Sala
Tekst ukazał się na portalu 8GodzinPracy.pl.