Wszelki mit ma szansę przetrwania w dziejach tylko wtedy, gdy wytrzymuje próbę konfrontacji z obiektywnymi faktami, które go poczęły, toteż gdy pamięć o faktach żyje na świeżo w ludziach, ich systematyczne zniekształcanie przez mechanizmy ideologicznej manipulacji potrafi ugodzić także w sam mit. Od czasu, gdy gwałtowne uderzenie południowowietnamskiej armii wyzwoleńczej na Sajgon rozwiało ostatecznie w pełni – zdawałoby się – racjonalny sąd o druzgocącej przewadze supernowoczesnej armii nad chłopska partyzantką słabo rozwiniętego, rolniczego kraju, historię boliwijskiej epopei majora Guevary poddano innym zabiegom interpretacyjnym od tych, które w takich okolicznościach zwykło się stosować, zabiegom przystosowanym do nowej sytuacji, a zwłaszcza do stopnia jej ciążenia nad społeczną świadomością. Jeszcze tylko niejako Andrew St. George, podający się za starego znajomego Guevary (jest w tym trochę racji, bo ten ostatni już w 1957 r. podejrzewał, że odwiedzający go w Sierra Maestra dziennikarz jest wysłannikiem FBI) usiłował w obszernym reportażu, przedrukowanym przez część światowej prasy, przekonać opinię publiczną o nieskuteczności rewolucyjnego działania w dobie, w której na usługach Pentagonu pozostają elektronika, komputery, system detekcji i ogarniającej świat komunikacji czy niezwykle czułe aparaty fotograficzne instalowane na satelitach i samolotach zwiadowczych. Rozumując tymi samymi kategoriami jeden z kolegów St. George’a, działający z kolei w Indochinach, twierdził, że wietnamscy partyzanci boją się już rozpalać w dżungli ogniska i zostali zmuszeni do masowego spożywania surowego ryżu. System ideologicznej manipulacji jako całość nie jest podatny na skojarzenia rodem z filmów o przygodach Jamesa Bonda, toteż uległ naciskowi nowych faktów i obrał zgoła inną metodę mistyfikowania losów partyzantki boliwijskiej, metodę, która w rzeczywistości okazała się znacznie bardziej przekonywająca: Che Guevara przegrał, dowodzono zgodnie z tą nową interpretacją, ponieważ on, marksista, sprzeniewierzył się sobie i swoim ideom, nie zdobywając poparcia mas ludowych dla rewolucyjnej akcji i skazując się na izolowany od społeczeństwa czyn zbrojny, godny co najwyżej Bakunina i dziewiętnastowiecznych narodników.
Motywy, jakimi kierował się Che, gdy po wyjeździe z Kuby organizował wraz z boliwijskimi rewolucjonistami obozowiska partyzanckie nad rzeką Ñancahuazú, są znane zarówno z jego słynnego "Orędzia do trzech kontynentów", jak i z orędzia wydanego przez przywódcę Korei Ludowej, marszałka Kim Ir Sena, w pierwszą rocznicę śmierci Guevary. Jego decyzja znajdowała oparcie w analizie sytuacji międzynarodowej, jaka powstała w wyniku wojny wietnamskiej oraz w fakcie narastania w Ameryce Łacińskiej korzystnych warunków do podjęcia działań rewolucyjnych, skoordynowania ruchów wyzwoleńczych w skali całego kontynentu i powiązania ich w najbardziej adekwatnej formule walki.
Publikacja boliwijskiego dziennika polowego Che Guevary pozwala na obiektywne ustalenie przyczyn niepowodzenia ogniska powstańczego w Boliwii. Zrozumiałe zainteresowanie, z jakim dziennik ten spotkał się w naszym kraju, uczyniło z niego przedmiot wielu mniej czy bardziej kameralnych dyskusji. Tymczasem zdaje się nie ulegać wątpliwości, że dziennik ten nie jest w pełni czytelny, nie pozwala na dokonanie oceny ostatniej kampanii partyzanckiej Che i szerzej, na wydanie historycznie wartościowego sądu o jego poczynaniach w Ameryce Łacińskiej (oraz na innych kontynentach Trzeciego Świata, czego nie przyszedł czas w pełni ujawniać), jeśli się nie zna podstawowych elementów nie tyle strategii, co nade wszystko taktyki walki partyzanckiej w słabo rozwiniętej części Ameryki i jeśli się ją postrzega w ramach znacznie lepiej znanych koncepcji teoretycznych i praktycznych doświadczeń wojen wyzwoleńczych w Azji Południowo-Wschodniej. Nawet wydana w polskim przekładzie Wojna partyzancka Guevary nie wyjaśnia wielu kwestii; sam Che miał do tej pracy, napisanej w 1959 r., tuż po zwycięstwie rewolucji kubańskiej, szereg zastrzeżeń, co skłoniło go w następnych latach do opublikowania kilku szkiców w istotnym stopniu ją uzupełniających. Wiadomo, że nosił się on z zamiarem napisania nowej wersji "Wojny partyzanckiej", na co nie pozwoliło mu zaangażowanie się w kampanię boliwijską. W międzyczasie zadania tego podjął się młody francuski filozof Régis Debray, którego studia nad specyfiką partyzantki w Ameryce Łacińskiej uwieńczone zostały pracą pt. "Rewolucja w rewolucji?"
Pragnę tu zwrócić uwagę na jeden aspekt walki partyzanckiej na tym kontynencie, szczególnie ważny w kontekście dziennika Guevary i fałszywych interpretacji, jakie wokół niego narosły, a mianowicie na kwestię stosunków między partyzantką wiejską a chłopstwem w pierwszym okresie walki zbrojnej, zwanym obroną strategiczną, a zwłaszcza w jej wstępnych fazach nomadyzmu i zakładania prowizorycznych obozowisk; w tej właśnie początkowej fazie znajdowało się "foco" (ognisko) powstańcze w rejonie Ñancahuazú aż do śmierci Guevary.
Terenem najdogodniejszym do zainstalowania ogniska partyzanckiego są wszędzie na świecie rejony trudno dostępne dla nieprzyjaciela i jego lotnictwa, a więc górzyste, porośnięte gęstymi lasami; w Ameryce Łacińskiej (w przeciwieństwie do Wietnamu) są to tereny niezmiernie słabo zaludnione. Departament Santa Cruz, który Guevara wybrał jako bazę dla swojego ruchu, należy do najsłabiej zaludnionych w Boliwii. Podjęte w ramach reformy rolnej z 1953 r. próby stworzenia tam "nowego punktu ciężkości" rolnictwa boliwijskiego, opartego na uprawie trzciny cukrowej, ryżu i bawełny, zawiodły, gdyż plany kolonizacji Santa Cruz przez rodziny chłopów indiańskich przesiedlane z Andów, gdzie ma miejsce potężna presja demograficzna względem niewielkiej i mało urodzajnej powierzchni uprawnej, zakończyły się całkowitym niepowodzeniem.
Na obszarach objętych operacjami partyzantki w pierwszym okresie jej istnienia, może mieć ona do czynienia z chłopstwem klasowo aktywnym albo biernym; nie ulega wątpliwości, że im ostrzejsza jest na takim obszarze walka klasowa, tym warunki są tam bardziej sprzyjające dla akcji partyzanckiej. Zdaniem Guevary, w Ameryce Łacińskiej reforma rolna jest "historyczną misją" partyzantki: chłopskie rewindykacje "leżą przede wszystkim, czy wręcz niemal wyłącznie, w sferze zmiany społecznego układu własności ziemskiej, toteż zasadniczo partyzant jest rewolucjonistą agrarnym"; nadaje on skoncentrowany, systematyczny wyraz "pragnieniom wielkich mas chłopskich do objęcia w posiadanie ziemi, narzędzi produkcji, zwierząt".[1] Niektóre ruchy partyzanckie, które na przestrzeni ostatnich ośmiu lat pojawiły się w Ameryce Łacińskiej, znalazły od pierwszej chwili oparcie w klasowym ruchu chłopskim: na wenezuelskich równinach w tej prymitywnej formie walki klasowej, jakim jest rozbój polegający tam na zwyczajowym rabunku bydła z latyfundiów; oddziały Sił Zbrojnych Wyzwolenia Narodowego (FALN) nadały mu charakter zorganizowanej ekspropriacji; w dolinie Cuzco peruwiańska partyzantka Ruchu Lewicy Rewolucyjnej (MIR) znalazła w 1965 r. oparcie w związkach chłopskich, wówczas już co prawda rozbitych, które to związki kilka lat wcześniej, dzięki działalności grupy związkowców z Hugo Blanco na czele, zorganizowały 40 tysięcy miejscowych dzierżawców i chłopów pańszczyźnianych; Powstańcze Siły Zbrojne (FAR) w Gwatemali oparły się natomiast na chłopskich aspiracjach rozbudzonych przez reformę rolną prezydenta Arbenza, której kres położyła interwencja amerykańska z 1954 r. Gdy grupy zbuntowanych oficerów, które dały początek walce partyzanckiej w Gwatemali, zbiegły na tereny wiejskie, chłopi – wspomina przywódca ruchu, major Yon Sosa – "zaopatrzyli nas w żywność, wskazali najbezpieczniejsze przejścia, a nawet zgłosili się jako przewodnicy, żeby przeprowadzić nas w bezpieczne okolice i w rezultacie zmusili nas do głębokiego zastanowienia się nad tą ich postawą; doszliśmy w końcu do wniosku, że zachowanie tych ludzi wynikało z tego, iż pragnęli zdobyć nasze poparcie dla swojej sprawy, pragnęli widzieć w nas przywódców, którzy stanęliby na czele ich walki".[2] Dlatego też do partyzantki włączyli się niemal natychmiast tacy wybitni przywódcy chłopscy, jak "Tonito" i "Pascual", którzy już wcześniej na własną rękę prowadzili walkę z rodzimymi obszarnikami i bananowym mocarstwem United Fruit.
Na Kubie zaś Armia Powstańcza działała na terenach pozbawionych tradycji ruchu chłopskiego, co niedawno potwierdził w Santiago de Cuba w rozmowie ze mną "Pepe" Ramírez, wybitny działacz chłopski, w okresie walki zbrojnej wraz z Raulem Castro organizator pierwszego kongresu chłopskiego. Warto tu dodać, że całkowicie mylny jest pogląd, jakoby powodzenie partyzantki na Kubie wynikało z tego, że tam "chłopstwo sproletaryzowało się ze względu na wymogi półzmechanizowanej wielkiej uprawy kapitalistycznej i weszło w etap organizacji, która dawała mu większą świadomość klasową..." Guevara, polemizując z tym poglądem, stwierdzał, że chłopstwo w Sierra Maestra różniło się zasadniczo od ludności wiejskiej z terenów rolnictwa kapitalistycznego, żyło natomiast w strukturze społecznej podobnej do tej, która występuje na większości terenów rolniczych kontynentu: jest to, pisał on, "klasa społeczna, która wyraża w sposób niezmiernie agresywny miłość do ziemi i pragnienie jej posiadania, a więc wykazuje jak najpełniej to, co można sklasyfikować jako duch drobnego burżua; chłop walczy, ponieważ chce ziemi dla siebie i dla swych synów, chce prawa do decydowania o niej, do jej sprzedaży, do wzbogacenia się z pracy na niej".[3]
W całej bodaj Ameryce Łacińskiej występuje i wykazuje tendencję do przyspieszonego rozwoju ilościowego nowa, specyficzna warstwa "chłopów marginalnych", będąca wytworem stopniowego rozkładu dotychczasowych form życia społeczno-ekonomicznego na wsi. Są to rodziny czy grupy rodzin wyrugowane z ziemi przez ekspansję wielkiej własności albo zbiegłe z majątków obszarniczych; nielegalnie zagospodarowują one nieużytki, zwłaszcza w dżunglach, należące do latyfundiów. Owa warstwa marginalna, jak stwierdza młody socjolog kostarykański Miguel Sobrado, jest potencjalnie szczególnie podatna na przyjęcie rewolucyjnej ideologii, ponieważ spontanicznie, ale w pełni świadomie, gwałci ona prawo obszarniczej własności i dokonując "inwazji" cudzej ziemi decyduje się na otwarty i gwałtowny konflikt z policją i wojskiem. Różne dane, stwierdza Sobrado, zdają się wskazywać na to, że ruchy partyzanckie znajdują szczególnie mocną bazę społeczną właśnie wśród marginalnego chłopstwa, choć fakt ten nie doczekał się systematycznej refleksji teoretycznej w środowiskach działaczy rewolucyjnych[4] (pewne idące w tym kierunku aluzje dotyczące chłopów z Sierra Maestra można znaleźć w pismach Guevary oraz w prywatnych wypowiedziach Fidela Castro). Za brak takiej refleksji ponoszą oczywiście winę oderwane od rodzimej rzeczywistości nauki społeczne Ameryki Łacińskiej, które Camilo Torres nazwał kiedyś wytworem "kulturowego kolonializmu".[5]
Jeśli warunkiem uzyskania poparcia przez partyzantów ze strony chłopstwa jest stan konfliktu społecznego na terenie objętym operacjami wojskowymi, nie musi to być jednak konflikt świadomie przeżywany przez chłopów. Partyzanci mogą przeniknąć do utajonych zasobów chłopskiej świadomości i uruchomić ich sprężyny: tam, gdzie społeczność wiejska została zepchnięta przez latyfundium z urodzajnej ziemi w nędzną wegetację na skałach czy piaskach dawno temu, za życia minionych pokoleń, wiara w pokutowanie dusz przodków gdzieś w głębi obszarniczego majątku może być podstawą do sformułowania racjonalnych żądań zwrotu zagrabionej ziemi, a więc i podstawą zaangażowania się społeczności w walkę rewolucyjną.
Z jednym tylko wyjątkiem nigdzie w Ameryce Łacińskiej nie było przypadku, żeby partyzantka mogła bezpośrednio absorbować ruch chłopski i instalować swoje pierwsze oddziały wewnątrz społeczności wiejskiej, tak, jak to miało miejsce – jak wynika z relacji gen. Vo Nguyen Giapa – w Wietnamie. Jeśli wyobrazimy sobie – jak proponuje Debray – strukturę wojskową partyzantki jako piramidę, której podstawę stanowi masowa organizacja chłopskiej samoobrony, a wierzchołek regularna armia wyzwoleńcza, zaś oba te poziomy wiąże ze sobą w organiczną całość partyzantka regionalna, to okaże się, że proces powstawania tej struktury w Ameryce Łacińskiej jest odwrotny niż w Wietnamie. W przypadku Wietnamu był to proces zachodzący niejako z dołu do góry: kadry rewolucyjne, które przeniknęły do społeczności wiejskich, korzystając ze sprzyjających tam warunków społecznych (świadomość narodowa, a także klasowa) stworzyły najpierw rozległą sieć samoobrony chłopskiej, a następnie regionalnych grup zbrojnych, dzięki czemu pierwsza jednostka regularna – sławny "oddział propagandowy" – zaczęła działać w warunkach istnienia potężnego zaplecza paramilitarnego. Proces ten w ogólnym zarysie powtórzony został współcześnie w Południowym Wietnamie. W Ameryce Łacińskiej tylko w jednym przypadku wystąpiły warunki, które pozwoliły na podobny przebieg powstawania ruchu partyzanckiego, a mianowicie w kierowanych przez komunistów na południu kraju Rewolucyjnych Siłach Zbrojnych Kolumbii (FARC), które wyrosły w 1964 r. z organizacji samoobrony chłopskiej – jej początki sięgały jeszcze lat 40-tych i 50-tych.
Ze względu na całkowitą odmienność warunków społecznych, we wszystkich pozostałych przypadkach "ognisko" partyzanckie powstaje na zewnątrz społeczności wiejskiej, początkowo bez jej wiedzy i udziału, jako szczyt wspomnianej piramidy, która dopiero się tworzy poprzez zapuszczanie przez nie – jako ruchliwą siłę strategiczną – korzeni wśród chłopstwa: na Kubie podstawę piramidalnej struktury wojskowej, milicję chłopską, zorganizowano dopiero po zwycięstwie rewolucji. Innymi słowy, pierwsze koczowiska i obozy partyzantów w Ameryce Łacińskiej funkcjonują zawsze poza obrębem lokalnych skupisk ludzkich i początkowo nie są przez te ostatnie postrzegane jako ruch partyzancki. Jedynie pojedynczy chłopi, z reguły w tajemnicy nawet przed własną rodziną, a służący partyzantom głównie za przewodników i informatorów, orientują się w tym wstępnym okresie, czym jest owe "ognisko".
W okresie tym stosunki między partyzantką a miejscową ludnością są całkowicie określone przez żelazną zasadę postępowania partyzantów, obowiązującą aż do ustabilizowania się ogniska, zasadę, która w sformułowaniu Guevary brzmi: "nieustanna ruchliwość, nieustanna nieufność, nieustanna czujność". "Ruchliwość – precyzuje Che – oznacza, że nigdy nie należy spędzać dwóch nocy na tym samym terenie, zaprzestawać marszu z miejsca na miejsce. Nieufność: na początku nie ufać nawet własnemu cieniowi, zaprzyjaźnionym chłopom, informatorom, przewodnikom, łącznikom; nie ufać nikomu, dopóki nie dysponuje się strefą wyzwoloną. Czujność: ciągłe warty, ciągły zwiad, instalacja obozu w bezpiecznym miejscu; nade wszystko zaś nigdy nie spać pod dachem, nigdy nie spędzać nocy w domu, w którym można zostać otoczonym".[6]
Niemal wszystkie porażki ruchów partyzanckich w Ameryce Łacińskiej nastąpiły w tym pierwszym okresie walki zbrojnej, który poprzedza zorganizowanie bazy wsparcia dla ruchu; niemal wszystkie te porażki wynikały z pogwałcenia któregoś członu wspomnianej zasady. W przypadku partyzantki MIR w Peru jej rozbicie – mimo początkowej serii sukcesów wojskowych latem 1965 r. – wynikało przede wszystkim z pogwałcenia zasady ruchliwości wskutek przyjęcia koncepcji tzw. stref bezpieczeństwa. Tak np. oddział im. Pachacuteca, dowodzony przez sekretarza generalnego MIR, Luisa de la Puente, i dysponujący solidnym zapleczem chłopskim, zamknął się w strefie bezpieczeństwa o powierzchni 600 km², bronionej przez pola minowe, gdzie został łatwo zlokalizowany, otoczony przez armię rządową, izolowany od organizacji chłopskich; dezercja i zdrada jednego z partyzantów – który przeprowadził wojsko przez przejścia między polami minowymi – spowodowała rozbicie tego "foco" i śmierć de la Puente. Wbrew sądom amerykańskich ekonomistów Sweezy’ego i Hubermana, nie ulega wątpliwości, że w przypadku MIR miało miejsce typowo schematyczne przeszczepienie doświadczeń wietnamskich na niepodatny grunt, konkretnie zaś koncepcji stałej bazy partyzanckiej. Tymczasem, jak to określił Fidel Castro, na tym etapie bazą partyzancką powinno być terytorium, po którym porusza się oddział i które zmienia się wraz z przemieszczaniem się oddziału: "na wstępnym etapie baza wsparcia znajduje się w plecaku bojownika".[7]
Przestrzegający zasady ruchliwości, nieufności i czujności oddział partyzancki nie może liczyć na szybkie zdobycie aktywnego poparcia ze strony chłopstwa. "Zapuszczanie korzeni" wśród ludności wiejskiej czy – jak to dowcipnie nazwał Che – "ubieranie partyzantki w słomę" jest zawsze długotrwałym procesem, zwłaszcza, że dokonuje się w słabo zaludnionym terenie. Postać jednego z pierwszych chłopów, który przyłączył się do kubańskiej Armii Powstańczej, nazwiskiem Eutimio Guerra, nabiera tu cech symbolu, bo wszyscy partyzanci Ameryki Łacińskiej mogą opowiedzieć o mnóstwie podobnych wydarzeń. Guerra postanawia odwiedzić rodzinę i schodzi z gór; schwytany przez oddziały represyjne, sterroryzowany, a następnie przekupiony, wraca do obozu partyzantów z rozkazem zamordowania Fidela Castro. "Zdaniem Fidela – relacjonuje Debray swoje rozmowy z kubańskim premierem – niebezpieczeństwo czyhające na łącznika między partyzantką a równinami ma charakter psychologiczny; w tym początkowym okresie młody bojownik, jeszcze mający wątpliwości co do szans zwycięstwa partyzantki, opuszcza obóz z powierzoną mu misją. Schodząc z gór widzi siłę i pompę armii okrążającej rejon, jej sprzęt i liczebność. Myśli wówczas o wygłodzonej bandzie, którą pozostawił; kontrast jest zbyt wielki i zadanie wydaje się niewykonalne: traci on wiarę w zwycięstwo, chęć pokonania tylu żołnierzy z tylu ciężarówkami, śmigłowcami, mnóstwem żywności i aparaturą wszelkiego rodzaju uważa za śmieszną i nierealną. Ogarnięty zwątpieniem, znajduje się odtąd na łasce i niełasce nieprzyjaciela. Tak na początku rzecz ma się z nowicjuszami. Równina demoralizuje i demobilizuje najsłabszych". Stąd nieustanna konieczność natychmiastowego zwijania obozu, gdy ktoś się z niego oddala, konieczność ciągłego dezinformowania przewodników, skąd i dokąd naprawdę maszeruje oddział.
Na omawianym etapie zyskanie przychylności społeczności wiejskich jest dla partyzantów zadaniem niezwykle trudnym, w tym także bardzo kosztownym: oddział nie może zaopatrywać się po wsiach w żywność poprzez rekwizycje, gdyż zrazi sobie ludność, toteż Guevara przyjął zasadę skupywania produktów od chłopów po cenach rynkowych albo wyższych; oddanie partyzantom żywności za darmo musi być ze strony chłopa aktem w pełni świadomym i następuje wtedy, gdy identyfikuje się on z partyzantką. Identyfikacja ta jest wynikiem długiej pracy, podczas której przez cały czas oddział powstańczy balansuje na krawędzi zniszczenia przez wojska rządowe. O ile na Kubie w pierwszym momencie mieszkańcy Sierra Maestra okazali grupie partyzantów przychylność, o tyle seria represji ze strony władz wobec chłopów i całych wsi podejrzanych o sprzyjanie buntownikom zaprowadziła atmosferę terroru. Chłopi wybierali współpracę z tym, kto okazywał się silniejszy, a więc z armią rządową, gdyż ceną było własne życie. Sytuacja ta powtarza się wszędzie tam w Ameryce Łacińskiej, gdzie powstaje ognisko powstańcze. Wiele ruchów partyzanckich, kopiując źle zrozumiane doświadczenia wietnamskie, usiłowało zdobyć poparcie społeczności wiejskich poprzez tzw. "zbrojną propagandę", czyli zajmowanie na krótko poszczególnych wiosek i zwoływanie mieszkańców na wiec, na którym wyjaśniano cele ruchu i rzucano hasła rewolucji agrarnej. Z reguły towarzyszyło temu unikanie starć zbrojnych z wojskiem. Taktyka "zbrojnej propagandy" wszędzie poniosła fiasko, jako że społeczność wiejska nie ma powodu brać pod uwagę przemówień wygłaszane przez garstkę wyjętych spod prawa ludzi. Warto zaznaczyć, że w Sierra Maestra przez dwa lata walki zbrojnej Fidel Castro nie zwołał ani jednego wiecu. Okazuje się bowiem, że chłop dopiero wówczas dokonuje świadomego wyboru między współpracą z armią rządową, biernością i aktywną identyfikacją z partyzantką, gdy na jego przestrzeni życiowej następuje co najmniej "równowaga terroru" (Guevara mówi w dzienniku z Boliwii o planowym terrorze, który skłoniłby chłopów do zaniechania współpracy z wojskiem[8]) albo gdy na tej przestrzeni partyzantka staje się silniejsza i gdy jej siłę chłop bez trudu postrzega. "Chłopi nie okazują pomocy czemuś" – stwierdzał Inti Peredo, poległy ostatnio boliwijski towarzysz broni Guevary, który po jego śmierci objął dowództwo partyzantki. – "Chłopi tylko wtedy poprą konkretnie ognisko partyzanckie, gdy wykaże im ono swoją siłę".[9] "Wielu towarzyszy – pisze Debray – wyciągnęło z tych doświadczeń wniosek, że zasadzka na kolumnę posiłkową czy inny cios zadany nieprzyjacielowi w okolicach wsi wywołuje więcej entuzjazmu wśród jej mieszkańców, przyciąga nowych rekrutów oraz udziela głębokiej lekcji politycznej i moralnej chłopom, a przede wszystkim pozwala zdobyć broń, która jest dla początkującej partyzantki najważniejsza. Zniszczenie ciężarówki przewożącej żołnierzy czy egzekucja dopuszczającego się tortur policjanta czynią więcej skutecznej propagandy wśród okolicznej ludności, propagandy wysoce i głęboko politycznej, niż dwieście przemówień. Takie akcje przekonują chłopa do rzeczy najistotniejszej: do tego, że rewolucja jest rzeczywistością już zachodzącą i że wróg nie jest nietykalny". Partyzantka Armii Wyzwolenia Narodowego (ELN) w Peru zaczęła swoją akcję od rozstrzelania dwóch znanych z okrucieństw obszarników, na których wyrok śmierci wydali chłopi w toku przewodu sądowego zorganizowanego przez partyzantów; zniesienie w ten sposób pańszczyźnianych powinności na obszarze objętym operacjami ELN pozwoliło oddziałowi zyskać daleko idące poparcie społeczności wiejskich oraz zostać uznanym przez nie za jedyną władzę na tym terenie. Jak opowiedział mi niedawno major Francisco Prada, antropolog i jeden z czołowych dowódców Sił Zbrojnych Wyzwolenia Narodowego (FALN) Wenezueli, do refleksji politycznej skłania chłopów praktycznie dopiero moment, w którym postrzegają oni sytuację dwuwładztwa, gdy zaczynają mówić o "władzy górskiej" (partyzantce) i "władzy miejskiej" (czyli o rządzie); wówczas następuje proces stopniowego angażowania się po stronie partyzantki, którego wyrazem staje się zmiana składu społecznego ruchu powstańczego. Pierwsze przenikające na tereny wiejskie grupy zbrojne są zawsze pochodzenia miejskiego: wchodzą w ich skład młodzi intelektualiści, działacze robotniczy czy, jak w przypadku gwatemalskich FAR, zbuntowani oficerowie; dotychczas w gruncie rzeczy tylko kolumbijskie ruchy FARC i ELN składały się od pierwszej chwili prawie całkowicie z chłopów, przy czym w przypadku Armii Wyzwolenia Narodowego instalował się on mimo to na zewnątrz społeczności wiejskich. Jeśli później widzimy ruchy partyzanckie w 85 proc. złożone z chłopów, to zawsze jest to wynik długich i skomplikowanych procesów poprzedzających stabilizację ogniska partyzanckiego. Jak mówi Guevara w swoim dzienniku, "jest to zadanie wymagające czasu i cierpliwości".
Komunikację między oddziałem partyzanckim a społecznością wiejską utrudniają zwyczaje obu grup reprezentujących zupełnie inne środowiska kulturowe, często także język, a nawet kolor skóry partyzantów, odruchowo utożsamiane przez chłopa z uciskającą go od wieków klasą białych panów-obszarników. Są to różnice ukształtowane na przestrzeni dziejów i nic nie jest ich w stanie mechanicznie zatrzeć. Héctor Béjar, były dowódca partyzantki peruwiańskiej, wspomina, że jego oddział oczekiwał od chłopów indiańskich nade wszystko żywności i bojowników. "To pierwsze było łatwe do uzyskania, zwłaszcza dla grupy tak małej, jak nasza. To drugie było możliwe, ale w wyniku zbyt powolnego procesu, uwarunkowanego powolnością chłopa przy podejmowaniu decyzji. Ostatecznie chłop postanawia wstąpić do partyzantki, ale się zastanawia i zanim się przyłączy, rozpatruje wszystkie za i przeciw. Natomiast partyzantce jest potrzebny szybki i liczny zasięg, który wzmocniłby grupę i stworzyłby dla niej dogodne warunki bojowe".[10] Dla partyzanta i jego przeciwnika – armii rządowej – upływ czasu odmierzany jest przez wskazówki zegara, dla chłopa natomiast przez kosmiczny cykl zasiewów i zbiorów...
Nie należy także przemilczać faktu, że motywy skłaniające chłopa do współpracy z partyzantką często bywają na początku wręcz irracjonalne. "Niejednokrotnie chłop – opowiadał mi major Prada – przypisuje dowódcom partyzantki wiele nadprzyrodzonych wartości i utożsamia ich z postaciami i bohaterami swoich starych mitów i wierzeń". Sam Prada, doświadczony antropolog, uważał, że partyzanci jako ludzie z zewnątrz wtedy będą mogli zdobyć zaufanie społeczności wiejskich, gdy w miejscach postoju dążyć będą do całkowitego zintegrowania się z życiem i obyczajami chłopów, i wymagał tego od swoich oddziałów. Sam zresztą dawał pod tym względem przykład, uczestnicząc na przykład w zebraniach wyznawców sekt ewangelickich, wśród których zasłynął jako znakomity interpretator Biblii (oczywiście w kategoriach walki klas); sława ta znalazła konkretny wyraz w zaciągu owych chłopskich sekciarzy do partyzantki, którą dowodził.
Nade wszystko jednak oddział partyzancki może uzyskać wpływy wśród chłopów wtedy, gdy jest dostatecznie liczny, tzn. gdy część jego bojowników może poświęcić się utrzymywaniu regularnych kontaktów z poszczególnymi wioskami. Guevara stwierdza to w swoim dzienniku: "Powstało błędne koło: żeby doprowadzić do zaciągu chłopów, musimy nieustannie działać na terenach zamieszkanych, a do tego trzeba nam więcej ludzi", zaś Inti Peredo, analizując przyczyny porażki oddziału Guevary, pisał, że "w pierwszym okresie celem walki partyzanckiej jest umocnienie się i przetrwanie na terenach objętych operacjami i dlatego kwestią zasadniczą jest pomoc nadchodząca dla niej z miast". Pomocy takiej Guevara nie otrzymał, m.in. wskutek utraty łączności z podziemną siatką w La Paz, co przy takiej garstce ludzi, jaką posiadał, uniemożliwiło mu prawidłową pracę wśród mas chłopskich.
Analizując kampanię boliwijską Che Guevary nie możemy zapominać, że znajdowała się ona w okresie praktycznie najtrudniejszym i najbardziej niebezpiecznym, bo początkowym. Ukazana tu złożoność kwestii poparcia chłopskiego dla partyzantki w fazie nomadyzmu i zakładania prowizorycznych obozów jest tylko jednym z wielu aspektów tego balansowania na krawędzi śmierci. W tym czasie zniszczenie ogniska powstańczego zdarza się na porządku dziennym walk zbrojnych w Ameryce Łacińskiej. Często drobny błąd, potknięcie przypłaca się wówczas życiem. Należy pamiętać, że z 82 rewolucjonistów, po wylądowaniu na Kubie i pierwszym starciu z wojskami Batisty pozostało tylko 12 partyzantów i że z tego oddziału zrodził się ruch, który zdołał zniszczyć półkolonialny aparat państwowy i jego militarną podporę oraz zdobyć władzę. Słynny Front im. Simona Bolivara w Wenezueli przechodził taki okres, w którym zaznaczano go na mapach wojskowych jedynie dlatego, że jego dowódca Argimiro Gabaldón ukrywał się wśród chłopów na terenie działania rozbitego "foco"; później jednak z tej fikcji znów stał się on realną siłą. Powstanie ustabilizowanej partyzantki FAR w Gwatemali poprzedziły cztery próby podjęcia walki partyzanckiej, z których każda kończyła się śmiercią bojowników. W Kolumbii dopiero po pięciu latach podejmowanych nieustannie na nowo i zawsze kończących się tragicznie wysiłków zrodziły się siły zbrojne Armii Wyzwolenia Narodowego (ELN) i Ludowej Armii Wyzwoleńczej (EPL). Wenezuelski MIR stracił część swoich najlepszych kadr zanim stworzył silną bazę partyzancką w El Bachiller, której od lat nie są w stanie zniszczyć wojska rządowe.
Żaden zaś ruch partyzancki Ameryki Łacińskiej, który przebył zwycięsko ten nadludzki wysiłek tworzenia minimalnych warunków, pozwalających mówić o istnieniu bazy partyzanckiej, nie został dotychczas zniszczony, lecz utrwalił się na całe lata jako awangarda walki wyzwoleńczej. Z tej próby wyszły dotychczas zwycięsko ruchy partyzanckie Gwatemali, Wenezueli i Kolumbii.
Che Guevara na wiadomość o śmierci swojego gwatemalskiego przyjaciela "El Patojo", który podobnie jak on sam później i jak Inti Peredo w ostatnich dniach zginął przy próbie podjęcia walki zbrojnej, napisał: "Znowu młoda krew użyźniła pola Ameryki, żeby wolność stała się możliwa. Znowu jedna bitwa została przegrana; musimy znaleźć czas na to, by opłakać poległych towarzyszy, podczas gdy ostrzą się maczety, i na walecznym a nieszczęsnym doświadczeniu tych drogich przyjaciół, którzy zginęli, powziąć twarde postanowienie, że nie powtórzymy błędów, że pomścimy śmierć każdego z nich w tysiącu zwycięskich bitew i w osiągnięciu ostatecznego wyzwolenia".
Przypisy:
[1] E. Guevara, "La guerra de guerrillas", Hawana 1959.
[2] M.A. Yon Sosa, "Breves apuntes históricos del Movimiento Revolucionario 13 de Noviembre", Pensamiento Crítico nr 15, Hawana 1968.
[3] E. Guevara, "Cuba: excepción histórica o vanguardia en la lucha anticolonialista", Pensamiento Crítico nr 9, Hawana 1967.
[4] M. Sobrado, "Los grupos marginales, la ideología política y el foco guerrillero", Warszawa 1969 (maszynopis).
[5] C. Torres Restrepo, "Problème de l’élaboration d’une authentique sociologie latinoaméricaine", Écrits et paroles, Paryż 1968.
[6] E. Guevara, "Pasajes de la guerra revolucionaria", Hawana 1963.
[7] R. Debray, "¿Revolución en la revolución?", Hawana 1967.
[8] "El diario del Che en Bolivia", Hawana 1968.
[9] I. Peredo, "Declaración del ELN de Bolivia", "Tricontinental – Suplemento Especial", Hawana 1968.
[10] H. Béjar Rivera, "Perú 1965: Apuntes sobre una experiencia guerrillera", Hawana 1969.
Zbigniew Marcin Kowalewski
Artykuł ukazał się w dwutygodniku literacko-artystycznym "Współczesność" rok XIV nr 26 (305), Warszawa, 17 grudnia 1969 – 6 stycznia 1970 r.