W stolicy można udać się na Powązki sypnąć groszem celebrytom, Kraków zapewne dysponuje atrakcjami na Rakowcu. W moim mieście, jak i w większości pozostałych, nie ma gwiazd dużego formatu, a więc kwestuje tylko schronisko św. brata Alberta w nierównej konkurencji z Caritasem - już siedemnasty rok w służbie potrzebującym! Znaczące zyski odnotowuje także biznes toitoiowy - stawka osiągnęła 2 PLN, zbliżając się niebezpiecznie do cennika usług luksusowego WC na Dworcu Głównym (9 na 10 punktów w skali czystości w rankingu dworcowych toalet autorstwa reporterów o społecznikowskim zacięciu z poczytnej Gazety ogólnopolskiej). Sukces święci także jarmarczna mała gastronomia - wata cukrowa na patyku z drzazg i obwarzanki prosto z foliowego wora 60 litrów, pękającego w szwach na płachcie tektury miękko zapadniętej w błotną breję. Oczywiście, poza sięgającą średniowiecza mądrością wywodzącą się od zakonów żebraczych, że gdzie tłum tam i zyski, święto zmarłych w Polsce ma istotniejszy wymiar - niezwykły i zupełnie niepowtarzalny. Jest fenomenem na skalę światową i ktoś powinien je wreszcie zgłosić na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Naród nasz zgodnie i zwarcie jak rzeka pielgrzymów-krzyżowców prze na żalniki, drepce krok za krokiem, a pomiędzy ludzkimi głowami przeciskają się pierzaste głowiszcza chryzantem ciętych i doniczkowych, w 3 standardowych kolorach biały-żółty-rdzawy brąz. Co roku z myślą o dogodzeniu zmarłym zaocznie reprezentowanym przez ich żyjących bliskich-konsumentów na rynek wypuszczane są nowe wzory zniczy (doświadczenie podpowiada, że po paroletniej hegemonii wzornictwa "Nasz Papież" w tym roku gdzieś ktoś opatentował serię "Jacko zawsze w naszych sercach", ale chyba przeoczyłam ze względu na oczopląsogenne bogactwo asortymentu). Wzruszają też swą ornamentyką stroiki z łatwopalnego poliestru, nawiązujące swobodnie do estetyki rokoko: złotem i purpurą spływających fantazyjnych form kwiatopodobnych, pyzatych putt z wodogłowiem. Dominuje styl "na bogato", zarówno w przybraniu mogił, jak i je odwiedzających. Udając się na cmentarz należy pamiętać, że inni też tam się udadzą - sąsiedzi, znajomi, słowem: wszyscy. I będą zerkać kto co na grobie złożył, więc żeby się nie okazało, że oszczędza się na babuni. To tam także, pośród krzyży dojdzie do setek powitań, uścisków, międzypokoleniowych zjednoczeń przed zlegnięciem nad świątecznym obiadem. Jakże rodzinne to święto! A jak serdeczne i podtrzymujące wspólnotowość wskazują coroczne meldunki drogówki o liczbie zatrzymanych nietrzeźwych kierowców, wracających z rodziną od rodziny (bilans wieczorem 1 listopada 2009 to 830 kierujących w stanie upojenia). Wiadomo, vodka connecting people, taki już nasz obyczaj... W "te dni" również tradycyjnie ze wszystkich środków masowego przekazu apeluje arcywyświechtane, szablonem odbijane co roku, obdarte ilością powtórzeń z błyskotliwości Twardowskie motto o spieszeniu się z kochaniem ludzi, jakby była to jedyna wypowiedź o śmierci na poziomie mocy kognitywnych przeciętnego odbiorcy, Polaka-katolika.
Ale gdyby nie miliony zniczy spiętrzone w marketach i na prowizorycznych straganach oraz setki tysięcy roślinnych męczenników, współczesny rozpasany neokonsumpcjonizm pewnie rozniósłby te obchody w pył, w najlepszym wypadku zlekceważył. A tak, dzięki nam Polakom i naszej niezłomnej tradycji marketingowa kampania bożonarodzeniowa zaczyna się 3 listopada, a nie zaraz po wyprawce pierwszoklasisty, tym samym ratując niepowtarzalny nastrój zimowych świąt.
Maria Skóra
Tekst ukazał się w kwartalniku "Bez Dogmatu".