czyli dlaczego po niej żyje się tak trudno?
Tekst ten został napisany z myślą o ulotce, która ma trafić do mieszkańców i mieszkanek wrocławskiego Nadodrza, na którym rozpoczął się już proces "rewitalizacji". Pisząc artykuł bazowałem głównie na doświadczeniach krakowskiego Kazimierza opisanych w książce autorstwa Moniki Murzyn.
Słowo "rewitalizacja" kojarzy nam się zwykle dobrze. Założeniem projektów "rewitalizacyjnych" jest w końcu poprawa jakości życia mieszkańców miasta. Problem jest jednak w tym, że w praktyce często zamieniają one miejsca do życia, w obszary rekreacyjne dla turystów i przybyszów z innych dzielnic, a mieszkańcom, zwłaszcza tym uboższym, żyje się jeszcze gorzej niż przedtem. Dobrze opisanym przypadkiem takiej "rewitalizacji" w warunkach polskich jest przykład krakowskiego Kazimierza, dawniej ubogiego kwartału przedwojennych kamienic, obecnie centrum rozrywkowego Krakowa. Ale codzienna obserwacja wskazuje, że podobne zjawiska zachodzą we Wrocławiu na Rynku, na ulicy Włodkowica, Kuźniczej czy na św. Antoniego. O jakie procesy chodzi? Jak czytamy w książce "Kazimierz - środkowoeuropejskie doświadczenie rewitalizacji" autorstwa Moniki Murzyn:
W ostatnich latach nasilił się więc odpływ dotychczasowych mieszkańców Kazimierza (...) Opuszczone mieszkania remontuje się potem i sprzedaje lub adaptuje na cele handlowe i gastronomiczne. W jednym z przeprowadzonych wywiadów najemcy mieszkania na Kazimierzu przyznali, że w ich kamienicy mieszka oprócz nich jedna rodzina z dzieckiem, jedna starsza osoba, a pozostałe lokale są puste albo zajmowane przez studentów. W innym, mieszkający na Kazimierza od urodzenia respondent stwierdził, że w prywatnej kamienicy, w której mieszka, nie dokonuje się żadnych remontów. Jedynie 6 z 16 mieszkań jest zamieszkanych, przy czym ze względu na niepewną sytuację dotyczącą wysokości czynszów obserwuje się proces wyprowadzania najlepiej sytuowanych rodzin, które kupują mieszkania gdzie indziej. Zostają najbiedniejsi, których nie stać nawet na najtańsze, nowe lokum. Wiele osób wskazuje jednak, że odchodzi z niechęcią i żalem, czując przywiązanie do Kazimierza.
Problemem są nie tylko wysokie czynsze narzucane przez nowych właścicieli kamienic. Przede wszystkim jak czytamy w tym samym studium przez wysokie koszty najmu dla przedsiębiorstw znikają małe, rodzinne sklepiki. W ogóle handel żywnością, zwłaszcza dostępną dla ubogich mieszkańców, okazuje się nieopłacalny. Powstają za to hotele, sklepy z pamiątkami, sklepy z drogimi, markowymi winami itd. Znikają także małe zakłady rzemieślnicze, świadczące usługi dla ludności, sklepy z tanią odzieżą itd. Ich miejsce zastępują salony jubilerskie, agencje reklamowe, banki, siedziby firm informatycznych. Przez te procesy dotychczasowym mieszkankom i mieszkańcom, zwłaszcza ubogim, coraz trudniej zrobić normalne zakupy, dorobić klucze, naprawić odzież itp. Przede wszystkim zaś powstają dziesiątki nowych kawiarni i klubów nocnych co sprawia, że okolica staje się hałaśliwa i zatłoczona zwłaszcza nocą. Na Kazimierzu dochodziło już do obrzucania hałasujących w nocy ludzi jajkami i tym podobnych aktów desperacji. Jak czytamy w tym samym tomie:
Postawy mieszkańców wobec rewitalizacji różnicowały się w czasie. Wydaję się, że w miarę wzrostu komercyjnego ożywienia Kazimierza, szczególnie po 2000 roku, opinia mieszkańców o zmianach stawała się coraz bardziej negatywna. Co więcej autorka pisze (...) mieszkańcy Kazimierza w małym stopniu korzystają z pozytywnych aspektów rewitalizacji, stając się jedynie po części pasywnymi obserwatorami, po części poszkodowanymi przez proces.
Czy Wrocławskie Nadodrze również pełne póki co tanich i dobrych sklepów, zakładów szewskich, rymarskich, krawieckich i innych, gdzie tanio można załatwić wiele spraw, również czeka taki los? Znamy z historii wiele przykładów udanych rewitalizacji dzielnic. Jednak zawsze odbywały się one w odpowiedzi na potrzeby osób, które tam mieszkały i przy ich udziale, nie były zaś odgórnie planowane dla potrzeb biznesu.
Tekst ukazał się w portalu www.gentryfikacja.zlem.org.