Gdybyśmy odsunęli tę sprzeczność, wprowadzenie w życie tej ustawy mogłoby być instytucjonalnym krokiem naprzód w walce o "równość"; jednak instytucje rzadko odzwierciedlają rzeczywistość.
Czy my naprawdę sądzimy, że przegłosowanie przez amerykański Kongres i podpisanie przez Obamę uchylenia dotychczasowych przepisów położy kres mającemu obecnie miejsce systematycznemu znęcaniu się na gejach w amerykańskim wojsku?
Walcząc zaciekle o równe prawo do zawierania małżeństw i związków partnerskich przez osoby tej samej płci, jako aktywistka antywojenna nie mogę radować się faktem, że od teraz osoby homoseksualne mogą otwarcie służyć w jednej z najbardziej społecznie nieodpowiedzialnych instytucji, jakie obecnie istnieją na Ziemi: armii Stanów Zjednoczonych.
Jest to organizacja skażona historią nietolerancji wobec każdego, kto nie jest białym mężczyzną ze Środkowego Zachodu. Jestem przekonana, że również i wielu ludzi pasujących do tego opisu musiało stawić czoło terrorowi i cierpieniom wpisanym w naturę instytucji, która przekształca dumę i entuzjazm młodości w ciasny dewotyzm na potrzeby dominujących stosunków władzy.
Niesłuszna walka o równość
Ciężko oddzielić tę kwestię od działań podejmowanych przez armię. Wojna może być "awanturą", ale jest to także najbardziej dewastujące wydarzenie, w jakie człowiek może być wmieszany; czy jesteś agresorem, czy ofiarą cywilną, nikt nie może strząsnąć z siebie psychicznych blizn zostawionych przez wojnę. Nikt.
Jej skutki pozostawione tak w jednostkowej, jak i kolektywnej psyche pozostają nieuleczalne. Walka o równe prawa jest kwestią z dziedziny moralności, wojna jest niemoralna, a amerykańska armia podąża coraz dalej i głębiej ścieżką niemoralności.
Nawet w okresie WikiLeaks, przejrzystość amerykańskiej armii i odpowiedzialność za jej działania pochłania czarna dziura milczenia. Ataki przy użyciu dronów, nielegalne interwencje w rejonach pogranicznych, wykonywane poza systemem sprawiedliwości zabójstwa - wszystko to dzieje się w imię interesu narodowego. Nie leży bynajmniej w interesie aktywistów walczących o równość praw wspieranie instytucji, której intencją jest ignorowanie wszelkich protokołów uczciwego postępowania.
Spójrzmy prawdzie w oczy, geje byli w armii od czasu Valley Forge w okresie wojny rewolucyjnej. Jedyna różnica polega na tym, że dzisiaj można przyznać się do swojej orientacji, nie będąc oficjalnie pociągniętym za to do odpowiedzialności - wielkie mi dobrodziejstwo dla ruchu walki o równość praw! Możliwość dokonywania większych rzezi nie powinna być celebrowana jako nasze zwycięstwo.
Nic nie poradzę, nie potrafię przestać myśleć o tych, którzy znajdują się na celowniku amerykańskiej agresji. Wprowadzono małą zmianę na początkowym łączu machiny wojennej, jednak na jej końcu skutki pozostają takie same: rozmontowujemy lokalne systemy sprawowania władzy, wspieramy obcą, często przestępczą władzę, popełniamy w nieskończoność akty przemocy, i - co najgorsze - pozostawiamy całe społeczeństwa bez steru, spychając je na spiralę w dół, w tę samą otchłań, która ogarnia brak jakiejkolwiek odpowiedzialności amerykańskiej armii.
Zastanawiam się, jaka będzie zagraniczna reakcja na sprawę "Don’t ask, don’t tell"? Zastanawiam się, czy matki w Dolinie Swat w Północnym Pakistanie cieszą cię na wieść o uchyleniu aktu (raczej nie), zbierając się na ulicach, by świętować kolejne zwycięstwo w światowej walce o ludzką równość, gdy zaraz muszą szukać ukrycia, bo pojawił się na horyzoncie kolejny dron z piekła rodem. Piekło nie wpada w taki szał, jak dron kierowany przez kogoś gdzieś na południe od Linii Masona-Dixona.
Czy równe prawa wszystkich ludzi nie rozciągają się na tych, których Imperium oznakowało jako "wrogów"? Czy może mamy odtąd ignorować to, że niewinni ludzie giną tysiącami?
Niesłuszne opozycje
Żyjemy w świecie, którym rządzą binarne opozycje. Homo lub hetero, oni lub my, wolność lub tyrania. Jak długo nie wyłamiemy się z tego szablonu, pozostaniemy przyspawani do ciasnej klatki, w której jesteśmy manipulowani przez polityczny establiszment służący tylko własnym interesom.
Powinniśmy wyjść naprzeciw złożoności, docenić zróżnicowanie i nie dać się wefrajerować w zwycięstewka, które korzyści przyniosą tylko wąskiej elicie, do której ani ty ani ja (kolejna, za przeproszeniem, binarna opozycja) nigdy należeć nie będziemy.
Niektórzy pośród nas w ruchu antywojennym pracowali naprawdę ciężko, by utrzymać naszą młodzież z dala od machiny wojennej, która żeruje na społecznie pokrzywdzonych młodych ludziach z biednych dzielnic miast czy zubożałych rejonów wiejskich. Widok grupy społecznej, która (bez odwoływania się do stereotypów) jest tradycyjnie lepiej wykształcona, bardziej postępowa politycznie i lepiej położona ekonomicznie, a walczy o przyłączenie się do tej wojennej machiny, jest bardzo zniechęcający.
Rozumiem, jak komuś może się wydawać, że ostatnie zmiany w prawie to krok naprzód, bo wpisane to jest w taki kontekst narzucany przez polityczne elity zamieszkałe w granicach waszyngtońskiej obwodnicy. Potrafię sobie wyobrazić nieprzyjemność zafundowaną wysokim funkcjonariuszom wojskowym - ale nie mogę przestać powtarzać, jak bardzo nie jest to wcale postępowy moment w społecznej historii Stanów Zjednoczonych.
Amerykańska armia nie jest organizacją humanitarna, i w żaden sposób nie jest jej blisko do miejsca, w którym można w zdrowy sposób zarobić na życie czy utrzymanie rodziny. Mój email zalany jest historiami głównie heteroseksualnych mężczyzn i ich rodzin, którym życie w wojsku wyrządziło głębokie krzywdy. Bezduszna i oparta na przemocy natura systemu powoduje rosnącą liczbę przypadków zespołu stresu pourazowego i lawinę samobójstw pośród weteranów i małżonek żołnierzy. Weterani wciąż okazują się mieć trudności z dostępem do usług i bonusów, które obiecywali im ci, którzy ich zaciągali. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, że uchylenie zasady "Don’t Ask, Don’t Tell" wnosi znaczącą poprawę w materialnych warunkach doświadczanych przez gejów służących w armii.
Podczas gdy dzieci polityków i tych, którzy z wojny czerpią zyski, chronione są przed ponoszeniem jakichkolwiek ofiar, Imperium pożera resztę młodzieży - homo/hetero, mężczyzn/kobiety - i wypluwa ich poranione bądź martwe ciała na kupę łajna historii, bez skrupułów czy wyrzutów sumienia.
Wstępowanie do armii Stanów Zjednoczonych nigdy nie powinno nawet stanowić opcji dla osób posiadających społeczną świadomość w czasie, gdy nasze oddziały są narzędziami korporacyjnych zysków i najemnymi zabójcami imperialnej ekspansji. Żołnierze przez swych przełożonych zwani są "gąbkami na kule", a przez Henry’ego Kssingera, byłego sekretarza stanu, "tępymi zwierzętami".
Żołnierze, gdy sami są odczłowieczani i traktowani jak syf, są też trenowani, by tak samo traktować "innych". To jest błędne koło, a jedyny sposób, by powstrzymać błędne koło, to demaskować je i w całości je odrzucić, a nie otwarcie w nim uczestniczyć.
Mam ochotę uderzać głową w mur, gdy kolejny młody, homoseksualny człowiek popełni samobójstwo w rezultacie podłego znęcania się nad nim, choć ludzie z tej samej społeczności ciężko walczyli o prawo, by otwarcie wstępować do największej zorganizowanej formy znęcania, jaka istnieje. Nie zaciągaj się, nie zabijaj!
Cindy Sheehan
tłumaczenie: Jarosław Pietrzak
Tekst ukazał się na stronie telewizji Al-Dżazira (english.aljazeera.net).
Cindy Sheehan jest matką Casey’a A. Sheehana, żołnierza amerykańskiego, który poległ w Iraku 4 kwietnia 2004 r. Po jego śmierci została działaczką na rzecz pokoju i praw człowieka. Wydała pięć książek, prowadzi Cindy Sheehan’s Soapbox - własny program w radio internetowym i otrzymała nominację do Pokojowej Nagrody Nobla. Cindy mieszka w Oakland w stanie Kalifornia, z pasją poświęcając swój wolny czas trojgu wnukom. Więcej o Cindy na stronie Peace of the Action (www.peaceoftheaction.org).
Dziękujemy autorce i redakcji za zgodę na publikację przekładu.