...z perspektywy czasu
W "Zakończeniu" do pracy pt. "Społeczno-ekonomiczne funkcje samorządu robotniczego", Józef Balcerek i Leszek Gilejko pisali: "Próba scharakteryzowania funkcji społeczno-ekonomicznych samorządu robotniczego nie jest zadaniem łatwym, zwłaszcza jeżeli usiłuje się wyjaśnić wzajemne oddziaływanie tych funkcji. Funkcja społeczna samorządu robotniczego nie sprowadza się do powierzchownie rozumianej ‘edukacji’ robotników czy innych grup społeczno-zawodowych, tzn. do ukształtowania właściwego stosunku do pracy i własności ogólnospołecznej, jakkolwiek nie jesteśmy skłonni do negowania wagi tego aspektu zagadnienia.
Funkcję tę rozumiemy jako świadomą działalność, zmierzającą do istotnych przeobrażeń w strukturze społecznej i układzie stosunków społecznych w przedsiębiorstwie. Wychodzimy bowiem z założenia, że jedynie na tym gruncie może się skrystalizować postawa, skłaniająca poszczególne grupy społeczno-zawodowe, a w perspektywie i całą społeczność przedsiębiorstwa do podporządkowania interesów indywidualnych i grupowych interesowi ogólnospołecznemu. W tej postawie wyraża się w sposób najpełniejszy świadomość współgospodarza przedsiębiorstwa socjalistycznego oraz uwieńczenie procesu wyzwalania najbardziej twórczych pierwiastków osobowości ludzkiej". (J. Balcerek, L. Gilejko, "Społeczno-ekonomiczne funkcje samorządu robotniczego", Wydawnictwo Związkowe CRZZ, Warszawa 1967, s. 219).
Nacisk położony przez autorów na "świadomą działalność, zmierzającą do istotnych przeobrażeń w strukturze społecznej i układzie stosunków społecznych w przedsiębiorstwie" w perspektywie zadania, jakim jest "podporządkowanie interesów indywidualnych i grupowych interesowi ogólnospołecznemu", ma sens i znaczenie jedynie w warunkach istnienia w społeczeństwie takiego sposobu panowania klasowego, który komuniści nazywają dyktaturą proletariatu. Nie sposób bowiem nie zauważyć, że pełna odpowiedzialność i wszelkie ciężary związane z tak rozumianą funkcją społeczno-ekonomiczną samorządu robotniczego (czyli praktycznej realizacji zasady dyktatury proletariatu) ponosi klasa robotnicza zakładów przemysłowych.
Z naszej perspektywy czasowej jasno i wyraźnie możemy dostrzec problemy i słabe ogniwa dyktatury proletariatu zawężonej do ram "przedsiębiorstwa socjalistycznego". W latach 60-tych XX wieku sprawa była bardziej złożona. Nie sposób powiedzieć, aby ta kwestia nie była dostrzegana. Warunek zastąpienia funkcji państwa przez funkcje społeczno-ekonomiczne systemu samorządu robotniczego (mniejsza o konkretne formy organizacji owego systemu, które zmieniają się w zależności od specyficznych warunków czasu i miejsca) wynikał wprost wtedy, jak i dziś, z prorobotniczej interpretacji spuścizny teoretycznej klasyków marksizmu. Niemniej, w euforii odwilży roku 1956 wydawało się wielu, że po latach krzyczącego wypaczenia faktycznych celów socjalizmu, ustąpienie biurokracji choćby na odcinku zakładów przemysłowych było ogromną szansą przyczółkiem, z którego właściwy impuls spowoduje powrót na właściwą ścieżkę rozwiązań w skali instytucji państwa i władzy.
Od klasy robotniczej oczekiwano więc wiele. Oczekiwania te były jednak różne w różnych środowiskach. Władza oczekiwała pełnego poświęcenia, pracy w wyniszczających warunkach i marnych warunkach regeneracji. Oczekiwania te jednak były oparte na poniekąd słusznym przekonaniu, że w porównaniu z warunkami bezrobocia i niepewności związanej w cyklami koniunkturalnymi oraz systemowym wyzyskiem obecnymi w kapitalizmie, robotnik będzie miał choćby negatywną motywację do ofiarnej pracy na rzecz socjalizmu, jaki by on nie był w swej realnej postaci. Wszelkie "zawody", jakie biurokracja przeżywała w związku z "czarną niewdzięcznością" klasy robotniczej były tłumaczone faktem, że klasa ta była młoda, w pierwszym pokoleniu zdominowana przez żywioł chłopski, a więc - nieświadoma dobrodziejstw, jakimi obdarza ją państwo socjalistyczne. Warto tu przytoczyć opinię, jaką na ten temat miał prof. J. Balcerek. Otóż twierdził on mianowicie, że polska klasa robotnicza, ukształtowana nie tylko w okresie powojennym, ale i w czasie okupacji, przeszła twardą szkołę i w wyniku tego nie została wcale w takim stopniu, jak tego chce biurokracja, zdominowana przez elementy napływowe, wypaczające jej skład i świadomość.
Problem oczekiwań wobec klasy robotniczej był jednak bardziej złożony. Po krótkim, choć mocno zaznaczonym w historii naszego kraju okresie stalinizmu w pełnej postaci (lata 1948-1953), mieliśmy do czynienia z "nawróceniem się" poprzednich Wielkich Edukatorów reakcyjnego społeczeństwa i niezdolnej do podmiotowej roli klasy robotniczej na nowe prądy i tendencje w światowej myśli ekonomicznej i socjologicznej, nie mówiąc już o filozofii polityki. Jak na zelotów przystało, zostawili oni daleko w tyle swych uprzednich krytyków, zostawiając im tym samym "zaszczytne" miano "stalinowców", rzekomo broniących reliktów epoki Stalina. Posypały się epitety pod adresem ludzi myślących w kategoriach "przestarzałego" paradygmatu dyktatury proletariatu, czyli - jak to się zwykło nazywać - "dyktatury ciemniaków" (typu Władysława Gomułki) i ich rzekomych sobowtórów na niwie choćby naukowej. Z pogardą nowo nawróceni określali ludzi z tzw. awansu społecznego jako "chłopaków od krów", którzy nie potrafili się oderwać od tego, czego owi nauczyciele sami ich nauczyli w okresie "błędów i wypaczeń".
Nosiciele nowoczesnych koncepcji (w odróżnieniu od XIX-wiecznych rupieci marksizmu-leninizmu) schodzili się z biurokracją właśnie w ocenie roli klasy robotniczej w społeczeństwie. Obie grupy ograniczały funkcje społeczno-polityczne tej klasy do roli podporządkowanego producenta, zamkniętego w obrębie swojego przedsiębiorstwa i mogącego co najwyżej upominać się o sprawiedliwość redystrybucyjną w ramach możliwego do wytworzenia produktu dodatkowego owego przedsiębiorstwa. A trudności w osiągnięciu tego produktu były znane. Jedyną alternatywą dla biurokratycznego zarządzania państwem i jego gospodarką była więc rzekomo decentralizacja. Jej skutkiem była też postulowana niezależność finansowa i prawna przedsiębiorstwa, która pasowała do ruchów dostosowujących gospodarkę socjalistyczną do "normalnej" gospodarki rynkowej. Fundamentem uzasadniającym ten krok było doświadczenie jugosłowiańskiego systemu samorządu robotniczego w warunkach funkcjonowania rynku. Stąd oczywisty entuzjazm dla systemu jugosłowiańskiego, który wybuchł w 1956 roku i stał się przedmiotem niesłychanie modnych wówczas studiów i analiz. (Krytyczną analizę tego eksperymentu dokonał również prof. Józef Balcerek w swojej pracy habilitacyjnej). Cechą wspólną analizy polskiej odwilży roku 1956 i systemu jugosłowiańskiego była - w przypadku prac J. Balcerka - demistyfikacja wewnętrznych czynników sprowadzających w obu przypadkach rolę klasy robotniczej do czystej ornamentyki frazeologicznej i faktycznego ubezwłasnowolnienia przez zreorganizowane, ale nie zlikwidowane, struktury biurokratyczne.
Doświadczenie historyczne pokazało, że nawet w okrojonej formie funkcje społeczno-ekonomiczne klasy robotniczej pozostawały zbyt niebezpieczne dla biurokracji i już w dwa lata po swym narodzeniu się, izolowane samorządy robotnicze sprowadzone do poziomu przedsiębiorstwa zostały przekształcone w Konferencje Samorządu Robotniczego, czyli faktycznie zlikwidowane na rzecz odzyskania pełni władzy przez biurokrację. Władza ta była od tej pory kontestowana wyłącznie z prawej strony, czyli ze strony ideologów systemu dążących do jego przeobrażenia w "normalną gospodarkę rynkową". Ten kierunek reform biurokracja przyjęła zresztą jako własny i włączyła się w jego realizację ze skutkiem znanym nam już w roku 1989.
Zwolennicy dyktatury proletariatu pod postacią systemu samorządu robotniczego rozbudowanego pionowo i poziomo, do powołania osobnej, zapewniającej klasowe panowanie interesu klasy robotniczej, izby Sejmu, stawiali bardzo duże wymagania klasie robotniczej. W zasadzie brała ona na siebie całość odpowiedzialności za funkcjonowanie materialnych podstaw społeczeństwa, całość finansowania zbiorowych funduszy spożycia, dzięki którym na styku społecznej i prywatnej własności (czy zawłaszczanej w ramach realizacji prekursorsko libertariańskiej koncepcji legalności przywłaszczania "własności niczyjej", czyli koncepcji tzw. praw własności) istniał cały proceder związany z czarną i szarą strefą gospodarczą, którego rola w rozkładzie ekonomiki socjalizmu była "nie do przecenienia".
W zamian klasa robotnicza nie otrzymywała żadnej rekompensaty, nawet moralnej. Była synonimem "socjalistycznej tandety" i obciążenia dla społeczeństwa, które ze względów ideologicznych (panowanie proletariatu) było pozbawione możliwości modernizacji. A oczekiwano od niej, wedle słów użytych w cytowanym już "Zakończeniu" pracy J. Balcerka i L. Gilejki "świadomej działalności, zmierzającej do istotnych przeobrażeń w strukturze społecznej i układzie stosunków społecznych", dodajmy, nie tylko w przedsiębiorstwie - wbrew temu, co explicite napisano idąc za ówczesną modą, zaleceniem cenzorskim oraz autocenzurą, na którą naciskało środowisko.
Z tego też względu zdecydowaliśmy się przedstawić czytelnikom oryginalną pracę doktorską Józefa Balcerka, której obszerne fragmenty zostały wykorzystane w cytowanej tu pracy (podobnie, jak i obszerne fragmenty doktoratu nt. związków zawodowych Leszka Gilejki). Praca doktorska podaje więcej żywych przykładów faktycznej sytuacji, w jakiej znajdowała się w Polsce Ludowej klasa robotnicza, owa rzekomo uprzywilejowana klasa społeczna. Jest mniej przetworzonym zapisem badań prowadzonych nad tą klasą i nad jej rolą polityczną.
Rozważanie funkcji klasy robotniczej w kontekście przedsiębiorstwa nie jest, oczywiście, czymś niewskazany. Wręcz przeciwnie - zasadnicza funkcja przekształcenia społeczeństwa w kierunku społeczeństwa bezklasowego nie może pomijać tego czynnika, jakim jest przedsiębiorstwo. Wbrew jednak temu kierunkowi, w jakim rozwinęła się myśl ekonomiczna i socjologiczna, nie można opierać analiz na wyrwaniu przedsiębiorstwa z kontekstu ogólnego, koncentrować się na jego samodzielności wynikającej z decentralizacji gospodarki. Proces jest dialektyczny - samodzielności bezpośrednich wytwórców musi, w okresie przejściowym, towarzyszyć spójna wizja całości społeczeństwa, jego organizacji społeczno-ekonomiczno-politycznej. Te wszystkie aspekty musi brać pod uwagę klasa, która przejmuje hegemonię. Jak piszą autorzy cytowanej pracy: "Nie jest więc przypadkiem, że nasze rozważania o samorządzie robotniczym zaczynają się od próby sprecyzowania miejsca tej instytucji w polskim systemie społeczno-gospodarczym. Słuszność takiego punktu wyjścia została również potwierdzona w rozdziałach poświęconych funkcji ekonomicznej samorządu robotniczego. Z treści tych rozdziałów wynika, że system i metody planowania oraz założenia planów gospodarczych wytyczają dość wyraźne ramy perspektywom rozwojowym przedsiębiorstwa i że sytuacje, w których jednostki nadrzędne uwzględniają argumenty podległych im zakładów pracy, nie tylko sprzyjają rozwijaniu inicjatywy ekonomicznej społeczności przedsiębiorstw, lecz również warunkują, usprawniają mechanizm planowania oraz system zarządzania gospodarką narodową". (s. 220)
Zasygnalizowany został również problem wzajemnych relacji między samorządem robotniczym a związkami zawodowymi oraz instancjami partyjnymi: "O słuszności rozważania dalszych perspektyw rozwoju samorządu w powiązaniu z systemem społeczno-politycznym naszego kraju świadczą również te rozdziały, w których poruszona została sprawa opieki wyższych instancji związków zawodowych nad samorządem robotniczym oraz pomocy, jakiej organy samorządu robotniczego oczekują od wyższych instancji partyjnych". (s. 220-221) W tym fragmencie został ledwie zasygnalizowany problem, który drążył system samorządu. Sprowadzony do poziomu przedsiębiorstwa, samorząd robotniczy miał tendencję do reprezentowania interesu partykularnego załogi danego przedsiębiorstwa i, ewentualnie, instancji samorządu lokalnego (co było szczególnie wyraźne w przypadku systemu jugosłowiańskiego). Tak wykastrowany samorząd aż "prosił się" o czapę instancji nadrzędnych, które korygowałyby jego tendencje partykularne. Partykularyzm załóg - zauważmy przy okazji - nie musiał być tożsamy z interesem zatrudnionych w danym przedsiębiorstwie robotników. Wręcz przeciwnie, nastawienie na rozrachunek gospodarczy i własny, wypracowany zysk, mógł i często był czynnikiem potęgującym intensywność procesu pracy i wzrost wyzysku robotników w imię "wspólnego interesu" całej załogi, w tym jego kadry menedżerskiej i kierowniczej, w mniejszym stopniu - szeregowych pracowników biurowych, którzy mieli interesy częściowo zbieżne, częściowo rozbieżne z interesem pracowników bezpośrednio produkcyjnych. Stąd waga postulatu istnienia związków zawodowych mających chronić robotnika przed państwowym pracodawcą, postulatu, którego nie wolno było odpuścić, a którego znaczenie dla klasy robotniczej wyraziło się później w powołaniu "Solidarności". Cóż z tego, że każda z tych instytucji mających gwarantować interesy robotnicze, w rzeczywistości działała wbrew tych robotników interesom klasowym i indywidualnym.
Ten sam sens ma dziś może szokujące powołanie się na "opiekę" instancji partyjnej. Istnienie autentycznie klasowej partii robotniczej ma zasadnicze znaczenie dla walki klasy robotniczej. Takiej partii jednak nie było ani w Polsce Ludowej, ani w alternatywnej Jugosławii.
Na zakończenie odnotujmy niespełnione, optymistyczne nadzieje autorów cytowanej pracy: "Staraliśmy się (..) odnotować wszystkie już wyraźnie dostrzegalne pozytywne wyniki działalności samorządu, pomocy ze strony związków zawodowych itp. Świadczą one już dziś o istniejącym znaczeniu samorządu robotniczego i podkreślają, że rozwój tej instytucji stanowi dużą ‘rezerwę’ postępu gospodarczego i społecznego". Optymizm ten miał w przypadku autorów charakter zaklinania rzeczywistości bardziej niż stwierdzenia faktu. O czym świadczą zresztą ich własne analizy.
1 stycznia 2011 r.
Ewa Balcerek