System ochrony zdrowia korumpuje lekarzy i pacjentów
Żywe są obawy o stan systemu ochrony zdrowia. Jego reformatorzy wierzą w zbawcze skutki komercjalizacji i prywatyzacji. Rynek traktowany jest przez nich jako społeczno-ekonomiczne urządzenie samoregulujące, które działa - wedle słów prof. Leszka Balcerowicza - przez zaburzenia. Jednak zaburzenia rynkowe w ratowaniu zdrowia i życia obniżają sprawność ochrony zdrowia i niebezpiecznie naruszają granice ludzkiej wytrzymałości.
Przypomnę szpitale, w których specjaliści od odczytywania wyników tomografii komputerowej czy rezonansu magnetycznego brali wolne w soboty i niedziele, wskutek czego chorzy mogli nie dożyć poniedziałku. Wspomnę leczenie starości przez niekończącą się rzeszę specjalistów (reumatologów, diabetologów, kardiologów, neurologów, angiologów, ortopedów, urologów itd.), którzy wypchnęli na pobocze geriatrię. I choć ludzie starzy łykają góry niekiedy wykluczających się leków, to w Polsce w roku 2011 działa zaledwie jeden mały szpital geriatryczny na Śląsku. System ochrony zdrowia nastawiony na dochody i zyski nie potrafi zapewnić umiaru i realizować dwóch podstawowych zasad - pierwszej: każdemu wedle potrzeb i drugiej, ograniczającej: wszystkim wedle wspólnych możliwości. Tym samym ulega korozji i anarchizacji, której tragiczną ilustracją była w 2010 r. operacja upiększająca w Pomorskim Centrum Traumatologii Szwedki C.H., której mózg po tym zabiegu został nieodwracalnie uśpiony. Centrum zajęte zwiększaniem dochodów udzielało pierwszeństwa zabiegom estetycznym kosztem hospitalizacji pacjentów chirurgii naczyniowej. Firma prywatna Medic-Travel bowiem lepiej płaciła za zabiegi zbędne niż Narodowy Fundusz Zdrowia za zabiegi konieczne.
Jak widać, techniczna i technologiczna modernizacja medycyny nie oznacza automatycznie poprawy jakości usług. Przeciwnie, następuje pogorszenie jakości usług opłacanych z narodowego funduszu, a w dalszej kolejności także świadczonych prywatnie; nieszczęsna C.H. prywatnie wprowadzona w stan wegetatywny już nie wie, że żyje, a przecież była bardzo dobrym płatnikiem! Co jednak najistotniejsze, ten przypadek nie jest wcale przypadkiem, lecz przejawem systemu wypierania usług tańszych i niezwykle potrzebnych przez bardziej popłatne, które często mogą poczekać. Oczywiście jest on również systemem korumpującym lekarzy i chorych. Czyż bowiem chorzy, którzy czekają kilka lat na usunięcie zaćmy lub wszczepienie endoprotezy, mogą rezygnować z utajnionej, płatnej gry o pierwszeństwo?
Śledzę akurat tę przestrzeń systemu wśród pacjentów z chorobą nowotworową, ostatnio także wśród zgłaszających się do wszczepienia endoprotezy. I spostrzegam wyraźnie malejące szanse leczenia się w obiegu oficjalnym, finansowanym przez NFZ. Zwycięzcy w tej konkurencji o dostęp do zabiegów doradzają mi, jak to się załatwia, żeby nie być ostatnim. Bywa, że ich pytam: czy płacąc za przyśpieszenie endoprotezoplastyki, chcieliby spojrzeć także w twarz bliskiej mi osoby, którą właśnie wypchnęli z kolejki po ratunek?
Organizacja systemu stwarza wprost pożywkę dla zachowań niegodziwych. Na chorych wszak zostaje rzucona sieć, która ich ubezwłasnowolnia i więzi: jeżeli nie ty zachowasz się nagannie, zrobią to inni i wypchną cię z kolejki.
Oto ilustracja wykwitających w tym systemie reguł postępowania na przykładzie chorych skierowanych do zabiegu naprawy bioder:
- Lekarze, nie wierząc, że cokolwiek da się usprawnić i naprawić, doradzają chorym jak najszybciej wpisać się na listę czekających, żeby zawczasu rezerwować sobie odległe terminy zabiegu. W ten sposób nie tylko wydłuża się kolejkę czekających, lecz zarazem zwiększa popyt (i ceny!) na zabiegi prywatne.
- Chorzy rejestrują się w kilku szpitalach naraz i wzajemnie blokują sobie miejsca. Następuje wirtualne wydłużanie się kolejek do czterech-pięciu lat, ceny prywatnych zabiegów zaś rosną jeszcze szybciej i prześcigają możliwości płatnicze NFZ. Szpitale żądają więcej, a NFZ się broni.
- Rosnące ceny zabiegów prywatnych skłaniają do wyodrębniania w szpitalach prywatnych łóżek, prywatnych pokoi i oddziałów. Przykład: szpital w Kościerzynie. Szpitale prywatne również kombinują, jak przed zabiegiem na koszt NFZ dodatkowo zarobić, i kierują na płatne wizyty u swoich lekarzy, żeby zweryfikowali decyzje kolegów pracujących w przychodniach na konto NFZ.
- Kolejki oczekujących objęte tajemnicą lekarską budzą coraz powszechniejsze podejrzenie, że chorzy są stroną jakiejś tajemnej spekulacji.
- Co też ważne, chorzy, zwłaszcza starsi, których nie stać na udział w tej konkurencji, zaczynają w przyśpieszonym tempie niedołężnieć. Unieruchomieni z bólu przestają żyć aktywnie, stają się bezwolni, tracą samodzielność i zapadają na jeszcze większą liczbę kosztownych chorób (np. przyśpieszoną demencję), na które NFZ nie ma dość pieniędzy. Usługi medyczne, w tym farmaceutyczne, znowu drożeją, tym bardziej że wykluczeni z życia społecznego są za starzy, żeby zwoływać się na manifestacje np. przeciw jubilerskim cenom u sprzedawców aparatów słuchowych.
Toteż nie zaszokowali mnie studenci, gdy kiedyś zapytali, czy wobec takiego rozwoju sytuacji pararynkowych nie rodzi się coś na kształt feudalizacji kapitalizmu medycznego.
Na razie jednak najgorsze wydaje się przeświadczenie, że ten system jest już tak skostniały i niereformowalny, że nie da się robić w nim prostych porządków organizacyjnych. Trzeba raczej czekać na kumulowanie się zaburzeń, podobnie jak czekano na to w polskim kolejnictwie z przełomu 2010 i 2011 r.
Oto wykaz takich niby nierealnych, a jednak bardzo prostych rozwiązań, które podpowiadali mi chorzy i lekarze już uwięzieni w tym "zakładzie karnym":
1. Tworzyć wspólny rejestr osób kwalifikowanych do zabiegu endoprotezoplastyki. Jeśli banki mają wspólne rejestry zadłużonych, to czemu nie da się założyć rejestru wszystkich czekających na endoprotezę np. w Trójmieście.
2. Wpisać do powinności szpitali zasady wystawiania chorym poświadczenia o przyjęciu do leczenia z numerem i datą prawdopodobnego terminu zabiegu.
3. Wydzielić specjalną listę osób z najdotkliwszym uszkodzeniem bioder, które zasługują na zabieg jak najpilniej. Niektóre szpitale zresztą próbują tak postępować, o czym chorzy dowiadują się przypadkiem, toteż snują zaraz podejrzenie, że znowu mają do czynienia z akwizycją usług prywatnych.
4. Zastosować zasady - przyjęte na razie na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym - że skierowani do zabiegu powinni sami (lub za pośrednictwem członków rodzin) co jakiś czas potwierdzać gotowość poddania się zabiegowi, w przeciwnym razie zostaną z listy wykreśleni. Itd.
Summa summarum - zdrowiej będzie, gdy jak najprędzej przestaniemy traktować wypadek w Pomorskim Centrum Traumatologii i nieszczęście Szwedki C.H. jako przypadek wyjątkowy i skandaliczny. Lepiej będzie zauważyć to zdarzenie jako przejaw dobrze zakorzenionego już zjawiska, które obezwładnia sprawność całego systemu ochrony zdrowia. A przez to jest o wiele bardziej niebezpieczne niż rozjechanie się polskich urynkowionych kolei. Z podróży bowiem po kraju każdy zawsze może zrezygnować i żyć dalej, ale z leczenia podupadającego zdrowia i życia już nie!
Stanisław L. Kubiak
Artykuł ukazał się w tygodniku "Przegląd".
Autor wykładał w gdańskiej AWF socjologię zdrowego życia w gospodarce rynkowej, kierował QUO VADIS Forum Zdrowia - grupą profesorów Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego i Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu.