Jest to sytuacja, w której dąży się do ograniczenia dostępu do powszechnych dóbr - Internetu, wraz ze swoimi naprawdę niezmierzonymi zasobami wytworów kultury i nauki - z którego korzystają miliony ludzi na całym świecie. W wielkim skrócie: widzę tu analogię do ogradzania ziemi przez angielską szlachtę. Do przypadku, o którym pisał Marks i który przytacza Bensaid w "Wywłaszczonych": ograniczenia przez sąd jednego z niemieckich landów powszechnego prawa do korzystania z zasobów lokalnych lasów. Choć posiadały one prywatnych właścicieli, prawo zwyczajowe stanowiło, że w sytuacjach potrzeby jak najbardziej dopuszczalne jest korzystanie z nich - przez każdego.
Dopiero arbitralna decyzja sądu, wywołana działaniami właścicieli lasów, doprowadziła do penalizacji korzystania z tego - niewątpliwie powszechnego dotychczas - prawa do zasobów lasu. Sytuacja staje się jeszcze bardziej skrajna w przypadku obecnych zakusów rządów (państw wysoko "rozwiniętych") i międzynarodowych instytucji. Bo tym razem chodzi nie o drewno, a o to, co czyni nas ludźmi - naszą kulturę.
W czasach, gdy jakość życia - z powodu rosnącej niepewności zatrudnienia, obniżania się jakości usług publicznych bądź ich całkowitego zaniku, rosnących kosztów utrzymania przy stojących w miejscu płacach - ciągle się pogarsza, tak szeroki i powszechny dostęp do dóbr kultury stanowił dla wielu pewnego rodzaju rekompensatę. Bo po raz pierwszy chyba w historii tak wielu miało dostęp do tak ogromnej ilości informacji i dzieł kultury. Niskiej, wysokiej, masowej, popularnej, elitarnej, niszowej, alternatywnej - nagle oto dostaliśmy dostęp do całego, wielkiego magazynu pełnego "produktów", dostępnych w dużej mierze za darmo.
W czasach nie dającego się zatrzymać pochodu finansjalizacji, o której pisze Jacek Żakowski [1], Internet był więc ostoją "commons" - wspólnych dóbr, dostępnych każdemu/każdej. Jak może dziwić więc fakt, że pokolenie wychowane na tych wspólnych dobrach teraz staje do walki w ich obronie? I jakże miałoby dziwić, że do ataku na te dobra przystępują ci, którzy mają największe możliwości i szanse zarobienia na nich? Megakorporacje, działające w obszarach przemysłów rozrywkowych i kulturowych; koncerny farmaceutyczne; wreszcie, pojedynczy twórcy będący artystycznymi odpowiednikami typowych "fat cats" (vide ponury średniowieczny chuj Zbigniew Hołdys).
Wszystkim autorom/autorkom dzieł kultury i osiągnięć nauki należy się godziwe, odpowiednie do wartości ich pracy twórczej/naukowej wynagrodzenie. A nie wieczna renta dla nielicznych z nich. Chopin, Beethoven, Chaplin, Beatlesi, Picasso, małżeństwo Curie tworzyli przed finansjalizacją. Ludzie płacili za koncert, nuty, książki, obrazy, odkrycia. Potem mogły one krążyć, być reprodukowane i udostępniane swobodnie. Dopóki między twórcą a odbiorcą nie było korporacji, której jedynym celem jest wynik finansowy.
[1] J. Żakowski, ACTA ad acta. Co ma wspólnego internet z biblioteką, http://wyborcza.pl/1,86116,11012642,ACTA_ad_acta__Co_ma_wspolnego_internet_z_biblioteka.html.
Mateusz Mirys
Artykuł pochodzi z bloga autora - wulgarnymarksizm.blogspot.com.
Fot. http://kwejk.pl