W obliczu tak oczywistego zakłamania przekazu należy postawić sobie pytanie, czy kontynuowanie blokad w przyszłym roku ma sens. Kolorowa Niepodległa (w której uczestniczyłem) ‑ przy całym szacunku i podziwie dla organizatorów ‑ okazała się porażką wizerunkową (z wymienionych wcześniej powodów) i frekwencyjną – dwa tysiące blokujących przeciw dwudziestu tysiącom marszujących. Mobilizacja środowisk narodowych i ich sympatyków przyszłym roku będzie zapewne jeszcze większa. Ochrona policji i kilkuset członków antify może nie wystarczyć. Ciężko się spodziewać, że normalni warszawiacy, mając w pamięci tegoroczne zamieszki i „niemieckich bandytów”, stawią się w większej liczbie na blokadzie czy innej formie kontrmanifestacji. Powiedzmy to otwarcie, nie ma sensu kopać się z koniem.
Nie nasze święto
Zastanówmy się, co właściwie świętujemy 11 listopada i czy naprawdę jest to tradycja, do której powinny odwoływać się środowiska demokratyczne i lewicowe. Dzień ten jest świętowany m.in. we Francji i Niemczech jako dzień zakończenia I wojny światowej, czyli kapitulacji Niemiec i podpisania rozejmu w Compiègne. Co stało się wtedy w Polsce, wie każde dziecko ‑ Rada Regencyjna przekazała władzę wojskową Józefowi Piłsudskiemu, który poprzedniego dnia przyjechał do Warszawy. Gorzej jednak z głębszą znajomością wydarzeń.
Oto co miał do powiedzenia na temat Rady Regencyjnej Tymczasowy Rząd Republiki Polskiej, tzw. rząd lubelski na czele z Ignacym Daszyńskim, powołany 7 listopada 1918 roku:
"Oznajmiamy ludowi Stolicy i ludowi dzielnic opanowanych jeszcze przez wroga, że ujęliśmy władzę w nasze ręce. Dokonało się to w momencie przełomu, kiedy spadły z nas obce więzy i kiedy tak zwany rząd warszawski został obalony przez Radę Regencyjną. (...) Bo fałszem jest, jakoby w Warszawie istniał rząd! Jest tam tylko kłamane puste słowo, jest niemiecka przemoc i reakcyjna, ciemna intryga! Skończone są złudne próby tworzenia rządu za zezwoleniem Niemców. Od dwóch lat znieprawiały one dusze. Państwo Polskie nie może budować się w domu niewoli. Skończone omamienie, jakoby Rada Regencyjna i chciała i mogła zdobyć się na czyn narodowy. Niemcy wybrali i dobrali do niej małych ludzi. Nigdy nie uznawał ich lud polski! Ci ludzie i garść ich zwolenników muszą zginąć w poniżeniu, jak tylko zniknie w kraju obca władza i My, Rząd ludowy polski, nie uznajemy ją za żadną władzę narodową".
Skąd takie mocne słowa? Rada Regencyjna była powołanym przez niemieckie i austro-węgierskie władze okupacyjne organem władzy zwierzchniej Królestwa Polskiego, w skład której wchodzili: książę Zdzisław Lubomirski, herbu Szreniawa bez Krzyża, kardynał arcybiskup warszawski Aleksander Kakowski herbu Kościesza, ostatni prymas Królestwa Polskiego, oraz hrabia Józef Ostrowski herbu Rawicz. Szefem Królewsko-Polskiego Gabinetu Cywilnego, aparatu pomocniczego RR, był jego sekretarz, ks. prałat Zygmunt Chełmicki z Chełmicy, herbu Nałęcz.
Sytuacja jest więc mocno komiczna: jako święto niepodległości, powstania demokratycznego państwa, obchodzimy dzień, w którym przedstawiciele kleru i arystokracji, reprezentanci marnych kilku procent społeczeństwa, przekazali władzę wojskową, nadaną im przez władze zaborcze, Naczelnemu Dowódcy Wojsk Polskich. Trzy dni później dorzucili zwierzchnią władzę państwową i rozwiązali Radę Regencyjną.
Dzisiejszą datę święta wyznaczono ustawą z 23 kwietnia 1937 roku i to do niej nawiązał sejm, przywracając święto w 1989:
„Art. 1. Dzień 11 listopada, jako rocznica odzyskania przez Naród Polski niepodległego bytu państwowego i jako dzień po wsze czasy zwiazany z wielkim imieniem Józefa Piłsudskiego, zwycięskiego Wodza Narodu w walkach o wolność Ojczyzny – jest uroczystym Świętem Niepodległości”.
Ustawę zawdzięczamy późnej, flirtującej z faszyzmem sanacji, rządzącej krajem już po przewrocie majowym, procesie brzeskim, Berezie Kartuskiej i torturach w Łucku. Krajem niedemokratycznym, dławiącym wolność słowa, brutalnie rozprawiającym się z przeciwnikami politycznymi i protestującymi przeciw wysokiemu bezrobociu robotnikami. Krajem, w którym Broniewskiemu i Watowi za redagowanie „Miesięcznika Literackiego” groziła kara śmierci. Krajem autorytarnym, w którym kult jednostki, jakim otoczony był „Wódz Narodu” Józef Piłsudski, doczekał się prawnego usankcjonowania ustawą z 7 kwietnia 1938 roku o ochronie Imienia Józefa Piłsudskiego („Art. 2 Kto uwłacza Imieniu JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO, podlega karze więzienia do lat 5.”). Krajem, w którym Obóz Zjednoczenia Narodowego (sanacyjne ugrupowanie polityczne) eksponował w programie „rolę armii i konstytucji kwietniowej jako „podstawy ładu i porządku w kraju”, antykomunizm, klerykalizm oraz kult Piłsudskiego”.
Nasza tradycja
“Nad skrwawioną i umęczoną ludzkością wschodzi zorza pokoju i wolności. W gruzy walą się rządy kapitalistów, fabrykantów i obszarników, rządy militarnego ucisku i społecznego wyzysku mas pracujących. Wszędzie lud pracujący dochodzi do władzy. I nie zaświta lepsza dola nad narodem polskim, jeżeli rdzeń i olbrzymia jego większość, lud pracujący, nie ujmie w swoje ręce budowy podwalin naszego życia społecznego i państwowego.”
Tak zaczyna się, wydana 7 listopada 1918 r. przez Tymczasowy Rząd Republiki Polskiej z Ignacym Daszyńskim w roli premiera, odezwa „Do Ludu Polskiego”. Zapowiada ona zwołanie jeszcze w bieżącym roku sejmu ustawodawczego „na podstawie powszechnego bez różnicy płci, równego, bezpośredniego, tajnego i proporcjonalnego głosowania” i nadaje bierne prawo wyborcze „każdemu obywatelowi i obywatelce, mającym 21 lat skończonych”. W dalszej części dokumentu rząd ogłasza „całkowite polityczne i obywatelskie równouprawnienie wszystkich obywateli bez różnicy pochodzenia, wiary i narodowości, wolność sumienia, druku, słowa, zgromadzeń, pochodów, zrzeszeń, związków zawodowych i strajków”, nacjonalizuje lasy i wprowadza ośmiogodzinny dzień pracy. Zapowiadane projekty reform społecznych zakładają reformę rolną, nacjonalizację dróg, kopalń i przemysłu naftowego, wprowadzenie prawa o „ochronie pracy, ubezpieczeniu od bezrobocia, chorób i na starość”, konfiskaty powstałych w czasie wojny kapitałów spekulacyjych oraz stworzenie „powszechnego, obowiązkowego i bezpłatnego świeckiego nauczania szkolnego”. W dokumencie znalazły się również apele o „braterskiej zgodzie narodami litewskim i białoruskim” i pomocy w odbudowaniu państwa litewskiego. Odezwa kończy się słowami: „Was bratnie narody: litewski, białoruski, ukraiński, czeski i słowacki wzywamy do zgodnego z nami współżycia i wzajemnego wspierania się w wielkim dziele tworzenia związku wolnych i równych narodów.”
„Zamiast walczyć z rzeczywistością, próbuj tworzyć własną.”
Do 1937 roku, o czym wie niewielu Polaków, PPS i środowiska lewicowe obchodziły święto niepodległości właśnie 7 listopada, w rocznicę powstania rządu lubelskiego. Dlaczego nie mielibyśmy reaktywować tej tradycji? Niewielu z nas czuje się dobrze w dusznej, martyrologicznej atmosferze oficjalnych obchodów, których punktem centralnym staje się w ostatnich latach mocno endecki i nacjonalistyczny Marsz Niepodległości. Nie chcę tu sugerować, że wszyscy uczestnicy marszu prezentują taki światopogląd. Ale „największą manifestację narodową” organizowali między innymi członkowie ONR, świętujący kolejne rocznice wyprawy myślenickiej Doboszyńskiego chłopcy w brunatnych koszulach, pogrobowcy „drabów z żylecji i pałkonii”, posługujący się szyldami odpowiedzialnych za getto ławkowe faszyzujących międzywojennych bojówek, legitymizowani przez prawicową prasę głównego nurtu i największą partię opozycyjną nie spotykają się z większym społecznym sprzeciwem.
Przestańmy się wstydzić własnych, chlubnych tradycji. Bo przecież „na setki tysięcy można by liczyć i dziś jeszcze ludzi, którym na wspomnienie rządu lubelskiego jaśniej świecą oczy, żywiej serce tłucze się w piersiach, wyżej podnosi się czoło. Coś więc jednak musiał ten rząd, coś musiała ta chwila pozostawić po sobie, jeśli nie na ziemi, nie w postaci pracy dokonywanej, to w duszach ludzkich. Coś musiał zasiać, co wzeszło bujnym plonem, co u niektórych ludzi wzejdzie może kiedyś później dopiero. Tym ziarnem w ludzkie dusze zasianym było mocne i twarde słowo, jakim rząd lubelski upomniał się o prawa ludu polskiego. (...) Tym ziarnem był «Manifest» Rządu Ludowego, na którego widok z nieufnych chłopskich oczu gdzieś nawet na dalekich kresach – na Śląsku czy na Litwie – łzy gorące płynęły.”
Słowa członka rządu Stanisława Thugutta z 1919 roku są aktualne do dziś, tak jak aktualne są ideały przyświecające autorom manifestu. Nasze ideały. Dlatego w przyszłym roku, zamiast blokować epigonów endecji, zróbmy swoje święto. Siódmego listopada wyjdźmy z programem pozytywnym, licząc na szeroki odzew ludzi, którym bliskie są idee demokracji i sprawiedliwości społecznej. Pokażmy, że można świętować inaczej, że nacjonalistyczna martyrologia nie jest jedyną tradycją, do której mogą się odwołać obywatele chcący uczcić niepodległość swojego kraju. Rząd lubelski chciał stworzyć otwarte społeczeństwo, pracujące dla wspólnego dobra. Dorośnijmy do bycia takim społeczeństwem.
Mateusz Trzeciak