Na temat artykułu Tymoteusza Kochana „Trzy pokolenia”
Na poniższe rozważania składa się kilka uwag, jakie nasunęły mi się po lekturze tekstu Tymoteusza Kochana pt. „Trzy pokolenia”, opublikowanego na początku stycznia na blogu Socjalizm Teraz. Wspomniany artykuł stanowi próbę krytycznego opisu kondycji współczesnej polskiej lewicy przez pryzmat różnic doświadczeń i świadomości tworzących ją „trzech pokoleń”. Punktem wyjścia są dwa założenia, z którymi trudno polemizować w świetle pobieżnej choćby obserwacji lewicy w Polsce i w kontekście elementarnej wiedzy o społeczno-historycznych uwarunkowaniach świadomości i praktyki politycznej. Po pierwsze, „polska scena polityczna i lewica” stanowi zbiór ludzi o zróżnicowanych orientacjach i doświadczeniach, wśród których doświadczenia (a więc i podziały) pokoleniowe odgrywają istotne znaczenie. Po drugie, by wyrazić rzecz słowami samego Autora: „Ta suma doświadczeń, która składa się na tożsamość każdego ruchu ciąży na nim i determinuje jego działalność – sukces formacji światopoglądowych, politycznych w dużej mierze zależy od składu osobowego, który decyduje o kierunku działalności”.
Tymoteusz Kochan bierze zatem pod lupę pokolenia, „które funkcjonują już w przestrzeni politycznej, a ich funkcjonowanie obarczone jest cechami rzeczywistości na tle której dojrzewały”. Sam pomysł takiej analizy jest niewątpliwie ciekawy i wart wysiłku. Cenne wydaje się zwłaszcza to, że artykuł unika personalizacji i kreśli raczej krytyczny model niż rzuca oskarżenia pod adresem „tego czy owego”, nawet jeśli przybierają one miejscami formę ostrych zarzutów. Taki krytyczny opis mógłby być bardzo pożyteczny i pouczający jako element samowiedzy środowisk lewicowych w Polsce lub jako przyczynek do dyskusji o kondycji lewicy. Mógłby… gdyby nie to, że w zaproponowanej postaci wydaje się niejasny, nazbyt uproszczony i w znacznym stopniu nietrafiony. Nasuwa się zatem kilka pytań.
Po pierwsze, o kim tu właściwie mowa? To znaczy: co analizuje się w ramach kategorii „lewica”? Jeśli nie ogólny elektorat (elektoraty) lewicowy ani nie ogólną – bardzo przecież niejednorodną i pozbawioną wyraźnych granic – kategorię „sympatyków lewicy”, to kogo? Wyłącznie działaczy organizacji lewicowych? Których działaczy: funkcyjnych, liderów, wszystkich? Jakich organizacji: partii, stowarzyszeń, mniej formalnych grup (w tym anarchistycznych lub niejednorodnych ideowo), związków zawodowych (których?), różnego rodzaju koalicji (np. tych w ramach ruchu antywojennego, kampanii lokatorskich albo na rzecz praw pracowniczych, jak parę lat temu KPiORP), ruchów społecznych jednocześnie należących do lewicy, ale i na różne sposoby ją krytykujących (jak na przykład feminizm albo ruch ekologiczny), mediów lewicowych? Jeśli tylko partii, to których: tych z parlamentu, tych spoza parlamentu czy wszystkich? Co czyniłoby te podmioty „lewicowymi”? Nazwa, deklarowany profil, elementy programu (jakie?), inspiracje ideologiczne? Co rozumie się pod pojęciem „scena polityczna”? Tylko pole rywalizacji międzypartyjnych (wewnątrzpartyjnych też?) czy szeroko pojęte pole oddziaływania na różne sposoby na życie polityczne, społeczne, zarówno poprzez mobilizacje uliczne, jak i poprzez zorganizowaną działalność publicystyczną, wydawniczą, edukacyjną itd.?
Po drugie, można mieć wątpliwości, co do samej zasady wyodrębniania pokoleń wyłącznie na podstawie przynależności do takiej czy innej kohorty demograficznej. Oczywiście Kochan nadaje takiemu podziałowi bogaty sens socjologiczno-historyczny i politologiczny, jednak wydaje się, że nawet w obrębie każdej z tych grup pokoleniowych można nakreślić rozmaite podziały wewnętrzne, rozbieżności czy sprzeczności. To z kolei może prowadzić do spostrzeżenia, że pokoleń i „subpokoleń” na lewicy możemy mieć w istocie więcej. Jeśli przyjąć na przykład koncepcję pokolenia za Karlem Mannheimem (Essays On the Sociology of Knowledge, Londyn 1952) oraz innymi badaczami i badaczkami odwołującymi się do tej kategorii w perspektywie socjologii humanistycznej, wówczas podstawą będzie wspólność kluczowego (definiującego) doświadczenia historycznego, w którym mogą brać udział osoby z różnych kohort demograficznych, niekiedy nawet względnie „oddalone” od siebie wiekowo.
W kontekście najnowszej historii lewicy w Polsce można wymienić przynajmniej kilka czy nawet kilkanaście takich momentów, z których każdy mógłby być – osobno lub w powiązaniu z jakimś innym, chronologicznie bliskim wydarzeniem – podstawą mniej lub bardziej odrębnego doświadczenia pokoleniowego: druga wojna światowa i okres tuż po niej (zakładam, że pokolenie przedwojenne jest już bardzo nieliczne i coraz mniej aktywne politycznie, choć przecież i ono jeszcze miewa głos publicznie), stalinizm i Październik ’56, Marzec ’68 i opozycja „przedsierpniowa”, pierwsza „Solidarność”, opozycja końca lat osiemdziesiątych, wczesna opozycja wobec neoliberalizmu w latach dziewięćdziesiątych, w tym działalność wokół PPS czy w ruchu trockistowskim oraz działalność przeciwko skrajnej prawicy w tamtym okresie, antyglobalizm przełomu XX i XXI wieku, ruch przeciwko wojnie w Iraku, późniejsza fala „alterglobalizmu”, wykrystalizowanie się i mobilizacja ruchu LGBT, wyodrębnienie się w ruchu kobiecym lewicowego feminizmu na fali krytyki Kongresu Kobiet lub nieco wcześniej, a także mobilizacje antynacjonalistyczne ostatnich lat, czy niedawne protesty przeciwko umowie ACTA… Każdy z tych „momentów” angażował w obręb tak czy inaczej rozumianej polityki lewicowej nowe osoby albo „reaktywował” ludzi działających wcześniej. Każdy był lub mógł być nowym momentem formowania się jakiejś postaci świadomości lewicowej (powraca pytanie: jaki rodzaj świadomości społeczno-politycznej uznaje się za „lewicowy”). Oczywiście nie każdy z nich musi być podstawą odrębnego doświadczenia pokoleniowego. Natomiast na pewno w ramach każdego z tych momentów można wyodrębnić więcej niż jedną „frakcję”. Takie „frakcje” (Mannheim określa je jako „generation units”) na różne, często odmienne sposoby, doświadczają, przeżywają i interpretują swoje pokoleniowe doświadczenia, inne też wyciągają z nich wnioski w bliższej czy dalszej przyszłości. Co więcej, początkowo zbieżne interpretacje doświadczeń pokoleniowych mogą później ewoluować w różnych kierunkach. Przykład pierwszy z brzegu: w ramach „pokoleniowych” dyskursów lewicy mogą występować skrajnie odmienne interpretacje doświadczeń pierwszej „Solidarności” – od patriotyczno-niepodległościowych, poprzez tradeunionistyczne, trockistowskie czy anarchistyczne, aż po krytykę „Solidarności” jako ruchu „reakcyjnego”. A zatem, w ramach tego samego pokolenia mamy ludzi, którzy walczyli „z okupacją sowiecką o niepodległość”, z „komuną o demokrację”, z „dyktaturą biurokratyczną o samorządność i demokrację pracowniczą”, z „socjalizmem państwowym o socjalizm oddolny”, z „kapitalizmem państwowym o socjalizm”, albo o „reformy w ramach socjalizmu”, albo nie walczyli, choć kibicowali opozycji, albo ani nie walczyli ani nie popierali opozycji, albo czynnie zwalczali opozycję. Każdą z tych kategorii możemy dziś znaleźć na lewicy i mieszczą się w nich ludzie z różnych grup wiekowych (może z wyjątkiem pokolenia najmłodszego, choć znam osoby dziś w okolicach czterdziestki, które uczestniczyły w działaniach opozycyjnych pod koniec lat osiemdziesiątych jako nastolatki). Co więcej, przynajmniej część z tych momentów historycznych to doświadczenia istotne także dla ludzi niezwiązanych z lewicą lub nie identyfikujących się z nią lub nie występujących publicznie jako „politycy lewicowi” (powraca pytanie: kim dla Autora jest „polityk lewicowy”?).
W tym kontekście, po trzecie, niekoniecznie musi być tak, jak pisze Tymoteusz Kochan, że w doświadczeniu pokolenia najmłodszego, PRL jest wyłącznie rzeczywistością ich rodziców, a nie własną. Z jednej strony znam sporo osób z tego pokolenia lewicy (siebie nie wyłączając), które PRL pamiętają całkiem nieźle również w kontekstach społeczno-politycznych, a nie tylko jako okres dzieciństwa. Dla tych osób odniesienia do PRL to nie mówienie o zamierzchłej historii, ale mniej lub bardziej istotny składnik analizy politycznej (czy krytycznej czy afirmującej „poprzedni ustrój” – to inna sprawa). Z drugiej strony, znam też wiele osób, które w dorosłość wchodziły jeszcze w PRL, a w taki czy inny sposób wyparły z zakresu istotnych doświadczeń biograficznych lata tamtego okresu albo na różne sposoby poddały okres ten mitologizacji (pozytywnej lub negatywnej).
Po czwarte, cechy, jakie zostały przypisane każdej pokoleniowej kohorcie, można z powodzeniem znaleźć u pozostałych kategorii. Przykład: „wiedza na temat wadliwości kapitalizmu, lecz brak możliwości jej wyrażania, z uwagi na szok wywołany osunięciem się gruntu pod nogami po zmianie ustroju”. Nie sądzę, by dotyczyło to tylko osób, które w omawianym tekście określono jako „Pokolenie 60+”. Podobnie „ślepa adaptacja dychotomii totalitaryzm/demokracja w amerykańskim wydaniu” nie dotyczy wyłącznie pokolenia „młodych”, ale może dotyczyć (lub nie dotyczyć) każdej wiekowej kohorty. Są to raczej cechy ogólnej kondycji współczesnego społeczeństwa polskiego, związanej w przemianami warunków materialnych i ideologicznych w ciągu ostatnich dwóch dekad. Przemiany te obejmują z kolei nie tylko lewicę jako taką, ale ogół społeczeństwa, choć – jak wiadomo – w zróżnicowany sposób. (Nie podejmuję w tym miejscu polemiki z samymi ocenami dokonywanymi przez Autora w odniesieniu do różnych elementów świadomości wyróżnionych przez niego generacji, a jedynie stawiam pytania o kryteria wyodrębniania i charakterystyki poszczególnych pokoleń.)
Po piąte, by odnieść się tylko do charakterystyki pokolenia najmłodszego (do którego wedle klasyfikacji Kochana sam należę) to jest ona w przeważającej części nietrafiona. Przyjrzyjmy się składnikom konstytuującym – zdaniem Autora – kondycję tego pokolenia.
„Niewiara i niewiedza dotycząca alternatywnych projektów systemowych i zasad ich funkcjonowania”.
Wiary i wiedzy nie brakuje, o czym można się przekonać praktycznie na każdej demonstracji organizowanej przez ugrupowania czy ruchy lewicy społecznej, albo zapoznając się z zawartością coraz liczniejszych czasopism i stron internetowych. Można dyskutować z takimi czy innymi pomysłami teoretycznymi oraz formułami działania, ale trudno zarzucić „niewiarę i niewiedzę” w okresie, gdy praca intelektualna na lewicy angażuje coraz to nowe kręgi osób, a zdolności rozpoznawania, nazywania i analizy problemów, a także refleksyjna świadomość możliwości (i niemożliwości) zmian, są, jak się wydaje, znacznie większe niż chociażby dziesięć lat temu. Być może należałoby doprecyzować, które sektory lewicy miał na myśli wysuwając ten zarzut. Prawdą jest, że od lat szeroko rozumianą lewicę w Polsce cechuje bardzo niska skuteczność (ale to też zależy od tego, o jakiej skuteczności i których sektorach lewicy mówimy, w odniesieniu do jakich zagadnień i jakimi kryteriami skuteczność tę oceniamy), jednak pomimo różnych niedostatków lewicowych analiz, opisywanie ogółu lewicy w kategoriach uwiądu intelektualno-moralnego wydaje się przesadą.
„Ślepa adaptacja dychotomii totalitaryzm/demokracja w amerykańskim wydaniu”.
To również charakterystyka błędna, o czym można przekonać się słuchając bądź czytając większość publikacji autorek i autorów sytuujących się dziś na lewicy w Polsce. Jeśli „ślepa adaptacja” oznacza powszechnie podzielany konsensus to dominujący pogląd daje się opisać raczej jako odrzucenie zarówno „totalitaryzmu” (rozumianego najczęściej jako historyczne praktyki systemów faszystowskich, stalinowskich i quasi-stalinowskich oraz dyktatur wojskowych), jak i pozorowanej, formalnej demokracji liberalnej. Można nieco „w ciemno” przyjąć, że publikacje (rodzime i przekłady) podejmujące kwestię rozumienia demokracji, nadania jej sensu innego niż w nauce czy ideologiach „burżuazyjnych” czy problematyzujące sprzeczności pomiędzy demokracją a kapitalizmem, należą do najliczniejszych tekstów wydanych w obrębie lewicy w ostatnich latach, a te artykuły, w których na konkretnych przykładach podważano „demokratyczność” dzisiejszej „demokracji”, już od dawna nie idą w dziesiątki, ale w setki. Kogo zatem Autor miał na myśli?
„Na lewicy: niechęć do wszelkiej organizacji, inspirowana przez system, mająca również zakryć fakt, że pokolenie to praktycznie nie jest w stanie (jak do tej pory) stworzyć trwalszej i szerszej kadrowo organizacji”.
Ten aspekt wydaje się po części prawdziwy, ale wymaga dwojakiego zastrzeżenia. Po pierwsze, organizacje istnieją, choć nie są to być może twory, o jakich marzyłaby dziś większość lewicowców. Otóż trwałe, zorganizowane działania, owo „młode” pokolenie (nierzadko w bliskiej współpracy z ludźmi z innych grup wiekowych, o całkowicie odmiennych historycznie doświadczeniach pokoleniowych) podejmuje w ramach organizacji pozarządowych, redakcji czasopism/portali, oddolnych akcji czy kampanii. Nieraz udaje się tworzyć takie działania niezależnie od dużych podmiotów typu partie czy związki zawodowe, choć sytuacja ekonomiczna – zwłaszcza dotykająca w znacznej mierze właśnie to pokolenie niepewność warunków zatrudnienia lub niemożliwość znalezienia pracy w Polsce – stwarza przeszkody dla trwałego i regularnego angażowania się wielu osób w te inicjatywy. Niechęć do organizacji to nie tyle niechęć w ogóle, ale nieufność wobec tradycyjnych form organizacji politycznej na lewicy (jak partie czy związki zawodowe) wynikająca najczęściej z tego, że podmioty te nie są – na ogół zupełnie słusznie – postrzegane jako wiarygodna, prawomocna czy skuteczna reprezentacja interesów osób z tego pokolenia. Choć można dopatrywać się wpływu ideologii konsumeryzmu (owa „inspiracja przez system”) na ten aspekt aktywności, należy też zwrócić uwagę na fakt, że istniejące duże organizacje (zwłaszcza partie) albo wcale nie interesują się pozyskaniem w swoje szeregi znaczącej liczby nowych członków i członkiń, albo wykazują zainteresowanie ludźmi spoza organizacji wyłącznie w okresach kampanii przedwyborczych. Również tutaj ujawnia się logika konsumeryzmu – skoro partie traktują wyborców tak, jak firmy konsumentów, trudno się dziwić niechęci obywateli do organizowania się. Do tego dochodzi problem funkcjonowania istniejących młodzieżówek partyjnych, które przez bardziej „ideowo” nastawione osoby deklarujące lewicowość, postrzegane są jako trampoliny do kariery „w systemie”, kręgi klakierów potulne wobec liderów z pierwszych szeregów partii, pola walki o władzę i wpływy, a w najlepszym razie jako kółka wzajemnej adoracji. Z kolei bariery finansowe uniemożliwiają lub znacznie utrudniają „młodemu” pokoleniu stworzenie takiej organizacji od podstaw, zaś działające zalążkowo ugrupowania tego typu raczej walczą o przetrwanie czy „przebicie się” (i to zwykle raczej w lewicowych niszach w Internecie niż gdzie indziej), niż rozwijają się.
„Całkowita znieczulica wojenna – ludzi tych rzadko kiedy zainteresują setki tysięcy zabitych w wojnach, będą natomiast autentycznie przeżywać śmierć celebryty/kogoś innego, byle tylko pokazały to «wolne media»”.
Ta charakterystyka jest nie tylko nieprawdziwa, ale krzywdząca. Być może dałoby się ją utrzymać jako ogólny opis pewnej, być może znacznej, części „młodego pokolenia” w Polsce. Jednak na tle ogółu młodych Polaków i Polek, osoby zaangażowane w inicjatywy lewicy wyróżniają się w sposób całkowicie przeciwny do tego, co się im w powyższym cytacie zarzuca. Zaryzykuję tezę, że sprzeciw wobec udziału polskiej armii w wojnach w Iraku i Afganistanie był w ostatnich latach jednym z najistotniejszych czynników jednoczących różne, na co dzień bardzo odległe ideowo i programowo, środowiska pozaparlamentarnej lewicy społecznej (partyjnej i niepartyjnej), a częściowo angażował również cichych „dysydentów” z partii głównego nurtu (w tym z partii, która Polskę w obie wojny uwikłała). Co więcej, w sytuacji ogólnej słabości opozycji antywojennej w naszym kraju (słabości pomimo wysokich wskaźników sprzeciwu dla tych wojen w badaniach opinii publicznej), to lewica w różnych miastach Polski nadała temu ruchowi główne oblicze (jakkolwiek należy odnotować, że na przykład wiosną 2003 roku głównym głosem antywojennym pośród dużych mediów nie była uznawana wówczas za lewicową „Trybuna”, ale katolicko-narodowy „Nasz Dziennik”).
„Zanik ideałów humanistycznych i możliwości twórczej, refleksyjnej oceny politycznych działań i procesów”.
Na ten rys krytyczny można odpowiedzieć kontrargumentem wysuniętym przed chwilą. Autor musiałby dookreślić, w których obszarach lewicy dostrzega te procesy. W miarę systematyczna obserwacja tematów podejmowanych w kampaniach ugrupowań lewicowych czy okołolewicowych, a także w publicystyce opowiadającej się za rozmaitymi wizjami rozwiązania problemów społecznych, raczej podważy niż potwierdzi taki zarzut. O jakich, rzekomo zanikających, „ideałach humanistycznych” mowa? Jak rozumie „twórczą, refleksyjną ocenę politycznych działań i procesów”? Być może w sposób inny niż dziesiątki (setki?) osób zajmujących się organizacyjną pracą społeczną, działalnością publicystyczną, artystyczną lub naukową – pracą, w której odnaleźć można bardzo szerokie spektrum wnikliwych analiz rzeczywistości politycznej, społecznej i gospodarczej? Jeśli istniejące obecnie publikacje – mieszczące się w niemal wszystkich odcieniach tego, co można uznać za lewicę, a niejednokrotnie twórczo (sic!) łączące różne perspektywy myśli emancypacyjnej – nie spełniają kryteriów „humanizmu” i „refleksyjności”, to jakie publikacje miałyby i mogłyby sprostać takiemu wymogowi?
„Permanentny chaos i atomizacja sądów, indywidualizacja i trwały, wyprodukowany przez kapitalistyczne realia rynkowy egoizm (przejawiany różnorodnie)”.
Ten zarzut wydaje się bardzo ogólny i, tym samym, niejasny. Czy chodzi o „chaos” ideologiczny, przejawiający się w ścieraniu się koncepcji i poglądów różnych odłamów szeroko rozumianej lewicy? To zjawisko nie powinno akurat dziwić, gdyż jest ono tak stare jak ruchy polityczne. Jeśli chodzi zaś o „egoizm” rozumiany jako skrajna postać indywidualizmu to nawet o ile pewne jego przejawy dałoby się może znaleźć wśród „młodych” na lewicy (chciałoby się jednak spytać, dlaczego miałby on nie występować wśród „średnich” i „starszych”), to i tak krytyce tej kłam zadaje zaangażowanie wielu osób prowadzących na co dzień aktywność społeczną w takiej czy innej formie, nie pobierając za nią wcale (lub prawie wcale) wynagrodzenia, próbując przy tym tworzyć struktury i podejmując działania wbrew uwarunkowaniom systemowym: państwowym, rynkowym, partyjnym itd. Autor z pewnością zna wiele takich osób.
Chciałoby się wyrazić uznanie dla twórcy tekstu „Trzy pokolenia” za próbę krytycznej analizy różnic generacyjnych na współczesnej lewicy w Polsce, gdyż przedsięwzięcia takiego w ostatnich latach chyba nie podejmowano. W świetle powyższych zastrzeżeń trudno jednak efekt tego wysiłku uznać za zadowalający, choć, być może, każda próba skrótowej rekonstrukcji postaw silnie zróżnicowanego zbioru ludzi, wiąże się z ryzykiem uproszczeń, przemilczeń, a niekiedy nawet przekłamań. Przydatne w takiej dyskusji będą niewątpliwie głosy innych uczestniczek i uczestników z różnych pokoleń tworzących „scenę lewicową” (jakkolwiek ją pojmować), gdyż mogą dostarczyć szerszej perspektywy i bardziej złożonego obrazu kondycji formacji określanej szeroko jako lewica.
Marcin Starnawski
Artykuł ukazał się pierwotnie w portalu Internacjonalista.pl.