Nieprawda, że „w Polsce komunizm, wbrew woli społeczeństwa, narzucili Sowieci”. Robotnicy wraz z warstwami plebejskimi masowo dążyli do obalenia kapitalizmu i budowy socjalizmu.
„W nowych badaniach nad klasą robotniczą przemilcza się okres wojny i okupacji”, mówił we wrześniu 1980 r. prof. Józef Balcerek. „Tymczasem był to okres potężnego wzrostu liczebnego i zmiany świadomości. W 1949 r. było dwa razy więcej robotników wielkoprzemysłowych niż w 1938. Większość tych nowych to byli ludzie wywiezieni na przymusowe roboty do Niemiec, w których znaczna część pracowała w fabrykach Trzeciej Rzeszy.
„Zetknęli się tam z najnowocześniejszym na owe czasy przemysłem. Dodatkowo, wpływ na przemiany ich świadomości miały warunki terroru, eksploatacja, poniżanie godności narodowej. Nigdy w naszej historii nie nastąpiły tak głębokie zmiany świadomości, jak te spowodowane brutalną polityką okupanta. Nasza klasa robotnicza przed wojną pracowała w połowie w małych zakładach. Niemcy włączyli organizm gospodarczy w wysiłek wojenny, nastąpiła brutalna proletaryzacja chłopstwa.
„Ten okres stanowił największe przyspieszenie procesu narastania świadomości i dojrzewania klasy robotniczej. A trwał aż pięć lat. Naród nie przeżył tak potwornego okresu w tysiącletniej historii. Pomijać go rozważając świadomość klasy robotniczej to błąd, który się mści, choć usprawiedliwia metody represji wobec klasy robotniczej w okresie Planu Sześcioletniego.”
Gdy na przełomie 1941 i 1942 r. powstała Polska Partia Robotnicza, przyjęła bardzo przytępiony program społeczny, bo Stalin postanowił, że partia ta będzie miała jedynie program walki o wyzwolenie narodowe. O obaleniu kapitalizmu i budowie socjalizmu nie miało być mowy. W rezultacie był on bardziej umiarkowany nie tylko od przedwojennego programu Komunistycznej Partii Polski, ale nawet od tzw. programu radomskiego Polskiej Partii Socjalistycznej z 1937 r.
Wywołało to poważne opory w radykalnych środowiskach robotniczych, które domagały się programu nie tylko narodowowyzwoleńczego, ale również socjalistycznego. „Pomijanie wyraźnych haseł socjalistycznych w pierwszych dokumentach programowych PPR budziło różne wątpliwości w tradycyjnych środowiskach robotniczych”, przyznaje prof. Ryszard Nazarewicz.
„Zjawisko to dostrzegali także starzy specjaliści od zwalczania ruchu komunistycznego, skupieni w komórkach antykomunistycznych kontrwywiadu Delegatury [Rządu londyńskiego] i Komendy Głównej Armii Krajowej.” Pisali w swoich raportach, że „budowa programu politycznego nie rozwiniętego dokładnie ze względów taktycznych”, a konkretnie nie nastawionego na walkę o socjalizm, wcale nie wychodzi PPR na dobre, bo „osłabia akcję w środowiskach dysponujących starszą kulturą polityczno-klasową”.
Z biegiem czasu, mimo krytyki ze strony sekretarza generalnego Międzynarodówki Komunistycznej, Georgi Dymitrowa, PPR wprowadziła do swojego programu postulaty antykapitalistyczne. W styczniu 1943 r. na łamach „Trybuny Wolności” ogłosiła bez ogródek: „Walcząc o niepodległość walczymy tym samym o socjalizm.”
W miesiąc później historyczne zwycięstwo Armii Czerwonej w bitwie stalingradzkiej nie tylko przesądziło o losach wojny światowej, a tym samym sprawiło, że realne zaczęły stawać się nadzieje na wyzwolenie Polski spod okupacji hitlerowskiej i na ocalenie narodu polskiego od groźby eksterminacji. Co więcej, w nastrojach robotników i niższych, gwałtownie proletaryzujących się i bezlitośnie wyzyskiwanych przez okupantów warstw drobnomieszczańskich i chłopskich ciężar gatunkowy tego zwycięstwa zaczął przeważać szalę na stronę socjalizmu.
Ze względu na postępującą radykalizację coraz szerszych środowisk robotniczych należało się spodziewać, że w chwili wyzwolenia Polski na porządku dziennym stanie zarówno sprawa władzy politycznej w państwie, jak i władzy ekonomicznej. Zapowiadało się, że dojdzie wówczas do walki o to, kto ma dysponować podstawowymi środkami produkcji, a więc zarządzać całą gospodarką i samymi przedsiębiorstwami: prywatnie kapitaliści czy społecznie masy pracujące.
Pod wpływem tych nastrojów, w deklaracji programowej „O co walczymy?”, wydanej w marcu 1943 r., PPR ogłosiła, że uspołecznienie podstawowych środków produkcji będzie ściśle związane z „wprowadzeniem kontroli nad produkcją uspołecznionych przedsiębiorstw przemysłowych przez komitety fabryczne”.
Kontrola robotnicza nad produkcją i działalnością przedsiębiorstw, sprawowana przez demokratyczne reprezentacje załóg (różnie nazywane: komitetami fabrycznymi lub robotniczymi, radami fabrycznymi, zakładowymi lub załogowymi, radami robotniczymi itd.) to w historii międzynarodowego ruchu robotniczego klasyczny postulat „przejściowy”, który toruje drogę do samorządności robotniczej.
W kwietniu tego samego roku zjazd Robotniczej Partii Polskich Socjalistów, wywodzącej się z lewego skrzydła PPS, ogłosił, że „wraz z likwidacją okupacji proletariat złamać musi wszelkie zakusy reakcji w kierunku odbudowania kapitalistycznego ustroju”. Zapowiedział, że proletariat powoła wówczas rząd robotniczo-chłopski, który m.in. „przeprowadzi powszechne uzbrojenie ludu pracującego”, „wezwie robotników do tworzenia komitetów na fabrykach i osiedlach, które obejmą w posiadanie zakłady pracy” i do zwołania konstytuanty „będą pełniły władzę na swoim terenie w imieniu rządu robotniczo-chłopskiego”.
W rok później gen. Tadeusz Bór-Komorowski meldował rządowi londyńskiemu, że Krajowa Rada Narodowa, utworzona z inicjatywy PPR i jej sojuszników, energicznie stara się organizować „komitety fabryczne, które stać się mają podstawą administracji w czasie okupacji sowieckiej” i że „wybory do konstytuanty mają być pośrednie przez komitety fabryczne”.
W tym czasie, w korelacji z postępami prącej na zachód Armii Czerwonej, nastroje wśród polskich robotników i w łonie szerokich proletaryzujących się warstw społecznych osiągnęły poziom radykalizacji, który wywoływał już popłoch w prawicowych sferach kierowniczych „londyńskiej” Polski podziemnej.
W marcu 1944 r. płk Jan Rzepecki, członek Komendy Głównej AK, człowiek wyczulony na ewolucję nastrojów społecznych, sporządził wnikliwą i obiektywną ocenę sytuacji społeczno-politycznej w Polsce. Przekazał ją Borowi. Na podstawie tej oceny, w maju komendant główny AK alarmował rząd emigracyjny w Londynie: „Duże przesunięcie się światopoglądów na lewo. Silna radykalizacja, zwłaszcza wśród chłopów i uboższej inteligencji. Niemal powszechne żądanie kontroli społeczeństwa nad życiem gospodarczym, likwidacji skupienia dóbr w rękach prywatnych ponad określone minimum i uprzywilejowania jednostek lub grup społecznych. Władza, która by próbowała zahamować ten proces, naraziłaby kraj na ciężkie wstrząsy. To dążenie mas hamowane jest zmęczeniem wojennym i okupacyjnym terrorem.”
Bór pominął ważny wniosek, który Rzepecki wysnuł z oceny sytuacji: jeśli rząd londyński i władze „londyńskiej” Polski Podziemnej spróbują zahamować proces radykalizacji i nie wystąpią z programem antykapitalistycznych reform społecznych, „dla niedołężnych przywódców pozostanie pogarda lub nawet nienawiść i… latarnia”.
Nie mogło być jednak mowy o tym, aby rząd londyński i jego delegatura na kraj postawiły krzyżyk na interesach Polski posiadającej, które reprezentowały, i zaczęły reprezentować interesy Polski pracującej. Tam, gdzie w grę wchodzą interesy klasowe, cudów nie ma.
Masy nie chciały kapitalizmu
O tym, który rząd – londyński czy lubelski – poprą masy ludowe, decydowało to, który z nich skojarzą z radykalnymi reformami społecznymi.
22 lipca 1944 r. Armia Czerwona wraz z Wojskiem Polskim wkroczyła do Polski. W Chełmie ukazał się manifest Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego. Głosił, że Krajowa Rada Narodowa powołała go „jako legalną tymczasową władzę wykonawczą dla kierowania walką wyzwoleńczą narodu, zdobycia niepodległości i odbudowy państwowości polskiej”, a rząd emigracyjny i jego delegatura na kraj są nielegalne.
O treści manifestu zdecydował sam Stalin. Była w nim mowa o walce z Niemcami oraz wyzwoleniu i odbudowie Polski, ale nie było zapowiedzi żadnych antykapitalistycznych przeobrażeń społecznych. Obiecana reforma rolna przewidywała przejęcie przez fundusz ziemi gruntów gospodarstw obszarniczych o powierzchni ponad 50 ha, a na terenach przyłączonych do Rzeszy – ponad 100 ha. Była bardzo korzystna dla niższych warstw chłopskich i robotników rolnych, ale sama w sobie nie przełamywała stosunków kapitalistycznych w rolnictwie. Wbrew uporczywej legendzie, o żadnych nacjonalizacjach w przemyśle nie było mowy.
Niezależnie od treści manifestu PKWN, dla szerokich rzesz robotników i warstw plebejskich wiatr ze wschodu przynosił radykalne reformy społeczne. Stąd dramatyczny ton depeszy gen. Bora-Komorowskiego nadanej 22 lipca do Londynu. Bór zrozumiał, że z dwóch rządów, które od tej chwili miała Polska, legitymację społeczną uzyska ten, który będzie postrzegany jako rząd radykalnych reform, i że to już ostatnia chwila, aby je ogłosić.
W swojej depeszy Bór postulował „odebranie Sowietom inicjatywy reform społecznych w Polsce i dokonanie natychmiast takich pociągnięć prawnych, które by natchnęły szerokie masy ludowe wsi i miast pełnym zaufaniem do polskiego czynnika kierowniczego”, czyli do delegatury rządu londyńskiego.
„Zaangażowanie się w tym kierunku polskiego czynnika kierowniczego musi być tak duże, aby masy stanęły po jego stronie także w otwartej walce z Sowietami. Ponieważ to zdobycie zaufania wymaga czasu, a Sowiety już wkraczają, przeto odpowiednie akty muszą być dokonane natychmiast.”
Konkretnie Bór postulował „wydanie przez władze krajowe natychmiast dekretów: a) o przebudowie ustroju Polski obejmującej przejęcie bez odszkodowania na rzecz reformy rolnej wielkiej własności ziemskiej; b) o uspołecznieniu głównych gałęzi produkcji przemysłowej i ustanowieniu rad załogowych.”
Rzecz jasna, ta niezwykle ważna depesza, zgodnie przemilczana przez historiografię prawicową i PRL-owską, wcale nie świadczy o żadnym zwrocie Bora i jego prawicowego otoczenia na lewo. Świadczy o nastrojach społecznych, o tym, jak wielkie było w społeczeństwie „przesunięcie się światopoglądów na lewo”, o którym Bór dwa miesiące wcześniej alarmował rząd londyński.
Bór, świadomy, że obóz londyński ma dosłownie nóż na gardle, bo traci zaufanie i poparcie „szerokich mas ludowych”, teraz, na gwałt, rozpaczliwie usiłował je odzyskać. Tak desperacko, że nawet żądał czegoś, czego Stalin nie pozwolił zapowiedzieć w manifeście PKWN: dekretu „o uspołecznieniu głównych gałęzi produkcji przemysłowej i ustanowieniu rad załogowych”!
W 10 dni później wybuchło Powstanie Warszawskie. Wiadomo, że wzniecono je, aby w obliczu nadciągającej armii radzieckiej i utworzenia rządu lubelskiego legitymować rząd londyński z jego delegaturą, siły polityczne, na których się opierał, w tzw. oczach świata oraz aby zaszachować Moskwę. Lecz nie tylko po to. Również, a może nawet przede wszystkim, po to, aby rząd ten legitymować w oczach „szerokich mas ludowych”.
I znów – historiografia powstania o tym milczy. Na emigracji milczała prawicowa, w kraju milczała PRL-owska, każda z innych powodów, a dziś milczy cała ta reakcyjna, fałszująca dzieje najnowsze historiografia, która zalewa kraj.
Kto słyszał o programie społecznym Powstania Warszawskiego? A przecież go ogłoszono i on wywarł wpływ na motywacje powstańców, którzy z niezwykłym poświęceniem się bili, i mas, które były solidarne z nimi mimo strasznych cierpień, strat ludzkich, zniszczeń materialnych.
Rada Jedności Ludowej uczyniła wreszcie to, czego rozpaczliwie żądał Bór. Obok Krajowej Rady Narodowej była jednym z dwóch rywalizujących ze sobą podziemnych „parlamentów”, które wówczas działały. Reprezentowała siły polityczne obozu londyńskiego. 15 sierpnia w dwa tygodnie po wybuchu powstania, wydała swój manifest Uczyniła to z inicjatywy organizacji Wolność-Równość-Niepodległość, wywodzącej się z prawego skrzydła PPS i kierowanej przez Pużaka i Zarembę.
„Ustrój przyszłej Rzeczypospolitej oparty będzie o równość polityczną i sprawiedliwość społeczną”, głosił manifest RJN. Podstawami ustroju społecznego Polski miały być: „przebudowa ustroju rolnego przez parcelację przeznaczonych na ten cel posiadłości niemieckich i obszarów ziemskich ponad 50 ha”, a więc dokładnie to samo, co zapowiedziano w manifeście PKWN, oraz „uspołecznienie kluczowych gałęzi przemysłu, współudział pracowników i robotników w kierownictwie i kontroli produkcji przemysłowej, zagwarantowanie wszystkim obywatelom pracy i dostatecznych warunków bytu, sprawiedliwy podział dochodów społecznych”, a więc to, o czym w manifeście PKWN nawet nie napomknięto.
„Rada Jedności Narodowej pod przewodnictwem Kazimierza Pużaka, sekretarza generalnego PPS, nie tylko przyjęła ten program społecznej demokracji, ale korzystając z możliwości zgromadzenia się, przystąpiła natychmiast do obleczenia tych zasad w konkretne formy ustaw i rozporządzeń, nadających powstaniu oblicze nie tylko zrywu patriotycznego, ale i rewolucji społecznej”, pisał po upadku powstania Zygmunt Zaremba.
„Idea uspołecznienia środków produkcji wyraziła się w ustawie o radach zakładowych, mających realizować zasady demokracji w wewnętrznym życiu fabryk i kopalń. Ustalała ona zasady praktycznego wprowadzenia robotników do kierownictwa przedsiębiorstw i do organów kontrolujących produkcję. Była pierwszym aktem opracowanego w konspiracji systemu reprezentacji robotniczej w nowym ustroju gospodarki rządzącej się planowością społeczną.”
Planowością, a nie „prawami rynku”! Jeśli zaś chodzi o system reprezentacji robotniczej, Zaremba sugerował, że gdyby powstanie nie upadło, należałoby się spodziewać następnych, dalej idących aktów!
Jednak to wszystko na nic się nie zdało. W oczach „szerokich mas ludowych”, o których pisał Bór, wcale nie uwiarygodniło obozu londyńskiego jako obozu radykalnych reform społecznych. W ich oczach takim obozem była lewica sprzymierzona z ZSRR.
Robotnicza Partia Polskich Socjalistów do tej pory dystansowała się od KRN i od RJN, od stalinowskiej Moskwy i od imperialistycznego Londynu. Teraz manifest RJN zawierał bliski jej program, znacznie bardziej radykalny niż manifest PKWN. Tymczasem partia ta, biorąc udział w powstaniu, w tydzień po ogłoszeniu manifestu RJN, wraz z Centralizacją Stronnictw Demokratycznych, Socjalistycznych i Syndykalistycznych, której przewodziła, i jej siłą zbrojną, Polską Armią Ludową, poparła PKWN.
Dlaczego? Bo zrozumiała, że jeśli ma zostać obalony kapitalizm, może tego dokonać tylko rząd lubelski. Tak jak ongiś poparcie PPS dla Piłsudskiego, tak teraz poparcie PPS-WRN dla rządu londyńskiego musiało oznaczać poparcie dla odbudowy władzy państwowej broniącej interesów własności prywatnej i kapitału, wyzysku pracy własnego narodu i ucisku innych narodów.
Kogo po wojnie poparli robotnicy?
W świetle opublikowanego w 1950 r. na Zachodzie świadectwa działacza powojennego ukraińskiego podziemia nacjonalistycznego w Polsce odpowiedź na to pytanie jest jasna.
Kogo w pierwszych latach powojennych popierała większość robotników przemysłowych i rolnych oraz duża część niższych warstw chłopstwa i inteligencji pracującej: „narzuconą przez Sowietów władzę komunistyczną” czy zbrojne podziemie „niepodległościowe”?
Dla oceny sytuacji w tamtych latach i dla bilansu Polski Ludowej to niezmiernie ważne pytanie, dziś zagłuszane propagandą glajchszaltującą świadomość historyczną o tym, że „naród walczył z komunizmem”.
W świetle poprzednich wywodów odpowiedź jest jasna, lecz warto przytoczyć pewne ważne świadectwo, na które nigdy nikt się nie powoływał, bo dla zbyt wielu różnych środowisk politycznych było ono i jest bardzo niewygodne.
Ważne świadectwo
Jego autorem był ukraiński nacjonalista. Z jednej strony był on wrogiem „władzy bolszewickiej” (tak ją nazywał) po obu stronach wschodniej granicy Polski i toczył z tą władzą walkę zbrojną, gdyż opowiadał się za oderwaniem Ukrainy od Związku Radzieckiego i utworzeniem niepodległego państwa oraz przeciwstawiał się przymusowym wysiedleniom ludności ukraińskiej z Polski na Ukrainę. Z drugiej strony, jak sam pisał, był zwolennikiem obalenia kapitalizmu oraz budowy „społeczeństwa bezklasowego opartego na uspołecznieniu środków produkcji i sprawiedliwym, planowym podziale produktu dzięki demokratyzacji i przekazaniu kierowania gospodarką w ręce ludzi pracy”.
Z jednej strony dążył do współdziałania z polskim podziemiem poakowskim, wiosną 1945 r. prowadził z nim rokowania i w maju 1946 r. brał udział w ataku połączonych oddziałów UPA i WiN na Hrubieszów. Z drugiej strony odnosił się bardzo krytycznie do polskiego podziemia, bo dominowały w nim „stare reakcyjne idee polskiego imperializmu” (dążenie do odbicia byłych Kresów Wschodnich, przyłączonych do radzieckiej Ukrainy i Białorusi) oraz „stare reakcyjne idee społeczne” i było ono „w wielkiej mierze przeciążone elementem restauratorskim”, tj. dążącym do restauracji (przywrócenia) kapitalizmu.
Od 1945 r. Jewhen Sztendera-Prirwa był kierownikiem Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i komendantem Ukraińskiej Powstańczej Armii w sektorze taktycznym „Danyliw”, który obejmował Ziemię Chełmską i Podlasie. Zimą 1947-1948 r., już po Operacji Wisła, wraz z oddziałem UPA odbył rajd po Warmii i Mazurach, dokąd podczas tej operacji wysiedlono część ludności ukraińskiej. W kilka miesięcy później na czele swojego oddziału przebił się przez Czechosłowację na Zachód.
W styczniu 1950 r. w ukraińskiej lewicowo-radykalnej gazecie emigracyjnej „Wpered” opublikował artykuł o przyczynach porażek poakowskiej organizacji podziemnej Wolność i Niezawisłość. Za najważniejszą przyczynę uważał społecznie reakcyjny charakter polskiego podziemia, którego nie były w stanie przeobrazić „przebłyski słońca na zachmurzonym niebie reakcji ideologicznej” i który pozbawił podziemie masowego poparcia społecznego.
Poniżej fragmenty tego bardzo ważnego artykułu.
Świadectwo Jewhena Sztendery-„Prirwy”
Moskiewscy bolszewicy bardzo dogłębnie rozumieli społeczno-polityczne problemy Polski i zaraz po wkroczeniu przystąpili do ich rozwiązywania na korzyść ludu. Odbierali ziemię obszarnikom i rozdawali ją bezrolnym i małorolnym chłopom, upaństwowili przemysł i zaprowadzili zasadniczo państwowy czy spółdzielczy handel. Znosili restrykcje stanowe przy obsadzaniu stanowisk w urzędach, wojsku i milicji itd., kierując się zasadą, że kto zdolny, ten ma dostęp do tych stanowisk. Wprowadzili bezpłatne nauczanie i umożliwili uzyskiwanie czy podnoszenie kwalifikacji przez proletariat.
Takie rozwiązanie kwestii społecznych spotkało się z przychylnym przyjęciem nie tylko ludności, ale i członków polskiego podziemia. Moskiewscy bolszewicy, bardzo świadomi polityczno-narodowej dojrzałości społeczeństwa polskiego, starali się umocnić swoją władzę w Polsce rękami polskich komunistów, aby w ten sposób zachować wszelkie pozory niezależności obecnego państwa polskiego.
A co przeciwstawiały bolszewikom polskie środowiska polityczne, które pozostały w podziemiu?
Faktycznie nic. (Mamy na myśli lata 1944-1947). Problematyka społeczno-polityczna uchodziła za drugorzędną i zupełnie nią się nie zajmowano. Część podziemia, co prawda bardzo niewielka, myślała o restauracji w Polsce przedwojennego ustroju społeczno-politycznego. Inni chcieli budować go na wzór amerykańskiego ustroju kapitalistycznego, jeszcze inni na wzór angielskiego. Niektórzy szukali innych rozwiązań, ale były to tylko nurty w podziemiu i w rzeczywistości z biegiem czasu nic nie uległo zmianie. Na dodatek nad wszystkim ciążył kompleks imperializmu – Polski „po Zbrucz”, od której oficjalnie nikt się nie odżegnywał.
Jest rzeczą oczywistą, że w obliczu reform bolszewickich taki system ideowy nie mógł organizować mas ludowych i wieść ich do walki, bo dawał wyraz interesom, które nie odpowiadały dążeniom mas czy zgoła były im wrogie. Przeciwnie, reformy społeczne i idee równości i sprawiedliwości społecznej, propaganda rządowa i wszelkie oznaki świadczące, że w przyszłości wszystko potoczy się po tej drodze, zjednywały rządowi coraz szersze środowiska społeczeństwa – przede wszystkim proletariat i dopiero co wyłonioną z robotniczych i chłopskich kadr inteligencję.
Nastroje ludności wywierały wpływ na kadry podziemia i dla poważnej części z nich konieczność prowadzenia walki stawała się coraz bardziej niezrozumiała.
Zmiana społeczno-politycznego programu polskiego ruchu wyzwoleńczego zawsze była pilną sprawą – nawet w latach okupacji niemieckiej. Za okupacji bolszewickiej stała się ona dosłownie sprawą życia i śmierci. Rozumieli to najwybitniejsi działacze tego ruchu. Jednak w tym okresie nie udało im się przezwyciężyć reakcji społecznej.
W latach okupacji niemieckiej oparcie walki na szerokich masach ludowych zbliżyło kadry kierownicze podziemia do ludu i pozwalało im wsłuchiwać się w jego rzeczywiste dążenia. Porażki poniesione za okupacji bolszewickiej, a spowodowane przez reformy, które przeprowadzał okupant, i przez bezideowość podziemia, zmuszały aktyw kierowniczy do szukania przyczyn tego stanu rzeczy i wielu z jego członków znalazło prawidłowe rozwiązania. Oto choćby na procesie WiN w 1946 r. (był to proces komendanta głównego WiN płk. Rzepeckiego i jego towarzyszy) odczytano list wysłany przez Rzepeckiego do polskiego rządu emigracyjnego w Londynie. Rzepecki, rozumiejąc sytuację w Polsce, domagał się natychmiastowych zmian społeczno-politycznych w programie ruchu wyzwoleńczego. Był nawet przekonany, że od tych zmian zależy powodzenie walki i dlatego bezskutecznie deklarował, że jeśli ów rząd odmówi przeprowadzenia reform, to on poda się do dymisji, bo „nie chce, aby rodacy opuścili go i powiesili”.
Podobnie działo się na innych procesach WiN.
Nie mogła na to jednak pójść reakcja, która zagnieździła się w samym podziemiu, a już zwłaszcza w londyńskim rządzie emigracyjnym, który ostatecznie stracił związki z krajem. Dlatego aż do „akcji ujawniania się” (czyli ostatecznej kapitulacji podziemia i masowego zdawania się „po amnestii” wielkiej liczby jego członków na łaskę rządu), w polskim podziemiu nie doszło do żadnych zmian programowych. Po „ujawnieniu się”, wśród resztek podziemia też nie udało nam się zauważyć jakichś większych zmian.
Przemysł w ręce narodu
„Idee nacjonalizacji większych warsztatów pracy, górnictwa, większych banków, komunikacji, radykalna reforma rolna posiadają niesłychaną siłę porywania mas”.
Tak w październiku 1944 r. pisano w raporcie Oddziału VI Komendy Głównej Armii Krajowej. Koła kierownicze obozu londyńskiego, świadome rozmachu i siły nastrojów antykapitalistycznych w społeczeństwie, czuły, że tracą grunt pod nogami.
Wcześniej, w styczniu tego samego roku, I sekretarz Polskiej Partii Robotniczej Władysław Gomułka wyraźnie stwierdził, że mimo podziałów w ruchu robotniczym, „dominuje żądanie uspołecznienia przemysłu w przyszłej Polsce, co oznacza wkraczanie na drogę prowadzącą do socjalizmu, nawet bez uświadomienia sobie tego faktu”.
Przed wojną na ziemiach wcielonych później do Rzeszy produkowano 100 proc. całej krajowej produkcji węgla kamiennego i cynku, 90 proc. stali, 87,5 proc. surówki, 70 proc. wyrobów włókienniczych i cukru… Za okupacji na tych ziemiach okupanci całkowicie wywłaszczyli środki produkcji należące do polskiego kapitału przemysłowego. Przejął je wielki kapitał niemiecki, przy czym znalazły się one pod kontrolą państwowego aparatu gospodarczego, który obejmował całe gałęzie przemysłu i zespalał je w jednolity organizm gospodarczy.
Ponieważ polski przemysł był skupiony na tych ziemiach, w ten sposób w jednych gałęziach wywłaszczono ogół, a w innych przytłaczającą większość polskich kapitalistów.
W Generalnej Guberni władze hitlerowskie wywłaszczyły podstawowe środki produkcji polskiej burżuazji, pozostawiając w jej rękach średnie i drobne przedsiębiorstwa, ale sprawowały nad nimi wszechstronną kontrolę gospodarczą i stopniowo je konfiskowały.
W lutym 1943 r. w „Biuletynie Gospodarczym” Delegatury rządu londyńskiego pisano: „Nastąpiła zmiana struktury gospodarczej i społecznej, rewolucyjna w swych olbrzymich rozmiarach. Cechuje się ona tym, że przywrócenie poprzedniego stanu jest już niemożliwe, ani technicznie, ani psychologicznie, oraz tym, że nie została ona ukończona, nie stworzyła nowego stanu. Odegrał się pierwszy akt tej rewolucji, po którym musi nastąpić akt drugi. Jaka będzie treść tego aktu, nie wiemy.”
W październiku 1943 r. w tymże biuletynie pisano, że okupacja „naruszyła niezmiernie głęboko strukturę własności”, toteż po wyzwoleniu „w rękach państwa znajdzie się ogromna część majątku narodowego, na co złoży się mienie bezpańskie, poniemieckie, dostawy reparacyjne oraz wszystko prawie, co zastaniemy w nowych dzielnicach zachodnich”, tj. na Ziemiach Odzyskanych. „Dla jednych może to być olbrzymi krok na drodze do uspołecznienia środków produkcji, dla innych może to być potrzeba przekazania tych dóbr poszczególnym jednostkom czy instytucjom.”
Dla PPR było jasne, którą drogę należy obrać. „W ręce całego narodu przejść muszą wszystkie podstawowe środki produkcji”, pisano w PPR-owskiej „Trybunie Wolności” w czerwcu 1943 r. „Banki, kopalnie, wielkie zakłady przemysłowe muszą być znacjonalizowane. Nad ich produkcją obejmą kontrolę bezpośredni wytwórcy – robotnicy i inteligencja pracująca.”
W instrukcji Komitetu Okręgowego PPR w Łodzi z grudnia 1943 r. pisano: „Już dziś, pamiętając o doświadczeniach z roku 1918, winna klasa robotnicza przygotować się do opanowania fabryk po wyrzuceniu okupanta”, a komitety fabryczne powinny stać się „zalążkiem władzy mas ludowych na fabrykach i warsztatach pracy, aby oddać wreszcie produkcję w ręce właściwego gospodarza – robotnika”.
Podobne stanowisko zajmowała Robotnicza Partia Polskich Socjalistów. Tymczasem, pod presją Stalina, Biuro Komunistów przy Związku Patriotów Polskich w ZSRR krytykowało PPR za postulaty nacjonalizacji przemysłu i kontroli robotniczej nad produkcją. Polscy komuniści, którzy w Moskwie przygotowali projekt Manifestu PKWN, nie ośmielili się umieścić w nim hasła kontroli robotniczej, bo wiedzieli, że na Stalina i biurokrację radziecką działa ono jak płachta na byka. Ośmielili się natomiast zapowiedzieć nacjonalizację przemysłu, ale Stalin kazał ją wykreślić.
Obok działaczy PPR i innych organizacji robotniczych skupionych w Krajowej Radzie Narodowej, w tworzeniu i działalności komitetów fabrycznych brali udział działacze RPPS i innych organizacji robotniczych skupionych w Centralnym Komitecie Ludowym Stronnictw Demokratycznych, Socjalistycznych i Syndykalistycznych.
W lipcu 1944 r. Koło Robotnicze KRN, które koordynowało tworzenie i działalność komitetów fabrycznych, i Wydział Robotniczy CKL wydały pierwszą wspólną odezwę, w której wezwały załogi do obrony zakładów i urządzeń przemysłowych przed ewakuacją do Niemiec i do ich przejęcia w chwili wyzwolenia kraju.
W Polsce, podobnie jak w innych krajach wyzwalanych przez Armię Czerwoną, Stalin nie chciał rewolucji socjalistycznej. Sytuacja była jednak taka, że bez względu na to, czy chciał jej, czy nie, ona rozpoczęła się wraz z wyzwoleniem kraju. Dlaczego? Dlatego, że podstawowe środki produkcji, porzucone przez okupantów, nie powracały do rąk polskich kapitalistów. Przejmowali je robotnicy wraz z tworzącym się państwem, a to oznaczało rewolucję.
W Lublinie, a następnie innych miastach, które opuściły wojska niemieckie, otworem stały magazyny fabryczne, zapasy wszelkiego mienia, z których starały się korzystać szumowiny miejskie, rzucając się na opuszczone zakłady pracy. W fabrykach pojawiły się więc najpierw słabo uzbrojone straże robotnicze, które ratowały maszyny i narzędzia. Odgruzowaniem, mobilizacją załóg do pracy, uruchamianiem zakładów i zarządzaniem nimi zajmowały się komitety fabryczne.
W zagłębiu naftowym podziemne rady zakładowe ukrywały najcenniejsze maszyny i urządzenia i pilnowały szybów, aby nie dopuścić do ich podpalenia przez Niemców. Niemcy zabili za to ośmiu pracowników. Bardzo ciężko było w zdewastowanej hucie Stalowa Wola, z której Niemcy wywieźli większość maszyn, a resztę zniszczyli. W hucie utworzono komitet robotniczy i milicję robotniczą. W końcu września 3 tys. hutników przystąpiło do wytwarzania siekier, wideł, kieratów, siewników, pługów dla chłopów i do produkcji na potrzeby wojska. W okręgu białostockim tamtejszy główny przemysł – włókienniczy – był zniszczony w 90 proc., a garbarnie w 80 proc. W niespełna dwa miesiące po wyzwoleniu komitety fabryczne uruchomiły 30 warsztatów tkackich.
W październiku 1944 r. prezydent wyzwolonej już prawobrzeżnej Warszawy, płk Marian Spychalski, mówił, że „nie należy tamować oddolnego zainteresowania pracowników swoim warsztatem pracy”. „Była to wówczas jedynie słuszna koncepcja”, pisał po latach Janusz Wojciech Gołębiowski w książce „Walka PPR o nacjonalizację przemysłu”. Pytanie – dlaczego tylko wówczas, a więc przejściowo, a nie na stałe. Ale posłuchajmy dalej Gołębiowskiego.
„W warunkach bowiem niebywałych trudności gospodarczych i technicznych, kolosalnych zniszczeń środków transportowych i zapasów surowca, braku opału, energii elektrycznej, niedostatecznej aprowizacji, niedowładu organizacyjnego administracji, uszczuplenia stanu kadr kierowniczych oraz ciągłego zagrożenia bezpieczeństwa osobistego przez działania wojenne pobliskiego frontu – tylko inicjatywa i energia klasy robotniczej mogła dźwignąć z ruin zniszczony przemysł Warszawy. Potwierdziły to konkretne osiągnięcia poszczególnych załóg fabrycznych w likwidacji zniszczeń wojennych oraz pierwsze przygotowania do rozpoczęcia produkcji.”
„Ogrom i nowość rewolucyjnych przemian, jakie miały być dokonane w dziedzinie przemysłu, przerastał siły jakichkolwiek urzędów i instytucji, a ich realizacja mogła nastąpić jedynie poprzez rozbudzenie aktywności mas, które same rozwiązywałyby szereg zadań oraz kontrolowały działalność aparatu gospodarczego.”
Tak rodził się ruch komitetów fabrycznych i robotniczych, rad robotniczych i zakładowych – różnie je nazywano. Bez niego państwo nie uruchomiłoby fabryk i innych zakładów. Nowa władza nie mogła obejść się bez tych instytucji robotniczych, ale nie chciała dopuścić, aby legły one u podstaw nowego ustroju.
Dlatego szybko zdławiła ten ruch.
Władza rad zakładowych
Na przełomie 1944 i 1945 r. rady zakładowe były faktycznie organami oddolnej władzy robotniczej w przedsiębiorstwach.
Rady te, nazywane również robotniczymi i załogowymi oraz komitetami fabrycznymi czy robotniczymi, „miały duży wpływ na powoływanie pierwszych zarządów i kierownictw w zakładach pracy. Bardzo często decyzje o obsadzie kluczowych stanowisk podejmowano po prostu na posiedzeniach rad zakładowych. Przeważnie w skład zarządu wchodził przedstawiciel rady, czasami rada wybierała dyrektora spośród siebie”, pisze Zbigniew Kantyka w książce „Między utopią a ideologią” (1991).
„Podmiotowość swoją opierały one w tym czasie przede wszystkim na woli większości pracowników własnych zakładów pracy, co zapewniało im w powstającym systemie gospodarczym i politycznym miejsce szczególne. Posiadając mandat całej załogi, były w pierwszym okresie, obok uzależnionych przeważnie od nich tymczasowych zarządów zakładów, jedynym rzeczywistym podmiotem władzy w miejscu pracy.”
Nowa władza państwowa zapowiadała, że szykuje dekret o radach zakładowych i że będzie on jednym z podstawowych aktów ustawodawczych o wręcz przełomowym charakterze ustrojowym. W styczniu 1945 r. obiecywała: „W PKWN znajduje się w opracowaniu dekret o radach zakładowych, które będą miały szerokie kompetencje w kierowaniu i braniu odpowiedzialności za wynik produkcji oraz za całokształt działalności fabryk.”
W artykule po znamiennym tytułem „Rady zakładowe – potężny oręż klasy robotniczej”, opublikowanym w tym czasie na łamach „Głosu Ludu”, członek Komisji Centralnej Związków Zawodowych, Stefan Kalinowski, zapewniał: „Rady zakładowe będą miały olbrzymi wpływ na strukturę gospodarczą i możliwość produkcyjną zakładów przemysłowych.”
Później Janusz Wojciech Gołębiowski napisze w książce „Walka PPR o nacjonalizację przemysłu” (1961): „Podstawowe założenia dekretu (chociaż jeszcze formalnie nie obowiązującego), podane na początku stycznia 1945 r. przez radio i na łamach prasy, miały wielką siłę mobilizacyjną wobec tysięcy załóg, które w dniach wyzwalania kraju stanęły do walki o przejęcie i zabezpieczenie fabryk.
„Popularyzując dekret w tych przełomowych dniach, Polska Partia Robotnicza i związki zawodowe akcentowały przede wszystkim prawo i obowiązek klasy robotniczej do przejęcia całokształtu władzy w przemyśle we własne ręce.”
Dekret o utworzeniu rad zakładowych w zakładach pracy zatrudniających powyżej 20 pracowników opublikowano 6 lutego 1945 r., ale wcale nie wszedł on od razu w życie. Rolę rad określono dwuznacznie – z jednej strony miały być przedstawicielstwami robotniczymi, a z drugiej organami zakładowych organizacji związkowych.
Do ich uprawnień zaliczono nadzór nad warunkami pracy, umowami o pracę i zakładowymi urządzeniami socjalnymi i kulturalnymi, współdecydowanie o regulaminie pracy, normach i stawkach płac, prawo bezpośredniej kontroli zaopatrzenia załóg w żywność, współdziałanie przy regulowaniu zatrudnienia pracowników, przy ich przyjmowaniu i zwalnianiu, pośredniczenie w zatargach między pracownikiem a pracodawcą, nadzór nad urządzeniami technicznymi i magazynami. Obok dyrektora i przedstawiciela terenowej rady narodowej, przedstawiciel rady zakładowej miał wchodzić w skład trzyosobowego zarządu przedsiębiorstwa.
Dlaczego opublikowany przecież dekret nie obowiązywał? Dlatego, że w aparacie partyjnym i w samych kołach kierowniczych PPR toczyła się wokół niego walka. W miarę jak powstawał i umacniał się aparat gospodarczy państwa, jego organy, w tym zwłaszcza dyrekcje zjednoczeń i central, przypisywały sobie coraz szersze uprawnienia kosztem rad zakładowych.
Rady musiały bronić swojego prawa do udziału w zarządzaniu przed coraz bardziej agresywnymi zakusami rodzącej się warstwy biurokratycznej, która chciała zapewnić sobie monopol na dysponowanie podstawowymi środkami produkcji. „Brak obowiązującego dekretu o radach zakładowych sprzyjał w takich warunkach wzrostowi tendencji do biurokratyzacji aparatu państwowego i odsuwania załóg od współudziału w kierowaniu gospodarką”, pisał Gołębiowski.
W kwietniu Wydział Przemysłowy Komitetu Centralnego PPR zażądał „wzmocnienia udziału klasy robotniczej w kierownictwie przemysłem” poprzez zwiększenie uprawnień rad zakładowych przewidzianych w projekcie dekretu i wydał na ten temat specjalną instrukcję. Postulował w niej, aby rady miały ustawowo zapewniony udział w opracowywaniu planów produkcji, kontroli wykonywania tych planów i w ogóle gospodarowania w zakładach i zjednoczeniach, delegowały swoich przedstawicieli do aparatu gospodarczego przemysłu państwowego, a także, w uzgodnieniu z Ministerstwem Przemysłu, mogły naznaczać przedstawicieli robotników na stanowiska zastępców dyrektorów zakładów, zjednoczeń i central i wraz z dyrekcjami zwoływać na tych wszystkich szczeblach narady poświęcone sprawom produkcji.
W maju Zarząd Główny Związku Zawodowego Metalowców uchwalił, że „rada zakładowa jest wraz z zarządem przedsiębiorstwa czynnikiem decydującym we wszystkich sprawach danej huty czy fabryki i stoi na straży wszystkich interesów klasy robotniczej” oraz że „w skład zarządu musi wchodzić jeden członek rady zakładowej”. Wielu działaczy rad zakładowych wysuwało bardziej radykalne postulaty tworzenia poziomych powiązań między radami z zakładów różnych branż, a nawet terenowych reprezentacji rad na szczeblach powiatowym i wojewódzkim, które występowałyby w imieniu załóg wobec odpowiednich władz gospodarczych i politycznych, oraz zwoływania raz czy dwa razy na miesiąc terenowych konferencji rad poświęconych bieżącym sprawom płacowym, aprowizacyjnym, ubezpieczeniowym itd.
Prym w kampanii przeciwko uprawnieniom rad zakładowych, już i tak ograniczonych do współzarządzania przedsiębiorstwami, wiódł przewodniczący Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów i minister przemysłu, Hilary Minc. Wkrótce miał zasłynąć jako energiczny budowniczy potężnej, silnie skoncentrowanej władzy ekonomicznej biurokracji państwowej.
Już w maju Minc stwierdził, że nieuregulowane dotychczas stosunki między załogami i radami zakładowymi a dyrekcjami przedsiębiorstw są jedną z plag gospodarki narodowej. Uważał, że istniejący sposób zarządzania był odpowiedni w okresie zabezpieczania i przejmowania przedsiębiorstw, ale obecnie powinien zostać odrzucony.
Minc dążył nie tylko do odebrania radom zakładowym wszelkich uprawnień do udziału w zarządzaniu, ale również do ograniczenia ich roli jako reprezentacji interesów pracowniczych. Lutowy dekret o utworzeniu rad formalnie wszedł w życie 20 maja. Lecz w instrukcji z 1 czerwca o rozgraniczeniu kompetencji dyrektorów zakładów i rad zakładowych Ministerstwo Przemysłu drastycznie ograniczyło uprawnienia tych ostatnich. Przyznało dyrektorom pełną i wyłączną odpowiedzialność za działalność przedsiębiorstw.
Jednocześnie dyrekcje podporządkowywano szybko tworzonej strukturze hierarchicznej zjednoczeń i central. Wspólnej decyzji dyrekcji i rady zakładowej miały teraz wymagać jedynie sprawy związane z zatrudnianiem i zwalnianiem pracowników, przedłużaniem czasu pracy i regulaminem pracy oraz sprawy socjalno-bytowe.
Minc głosił pogląd, że najwyższą, a zarazem jedyną formą uspołecznienia nowoczesnych środków produkcji jest ich przejście na własność państwa, a jedyną formę skutecznego zarządzania przedsiębiorstwem państwowym zapewnia jednoosobowe kierownictwo. Poglądy te zyskiwały sobie coraz szersze uznanie w aparatach władzy ekonomicznej i politycznej i stawały się doktryną partii, w której najwyższym kierownictwie zasiadał Minc.
KCZZ najpierw poparł instrukcję Wydziału Przemysłowego KC PPR w sprawie rozszerzenia uprawnień rad zakładowych, ale „nie naruszając zasady «jedynowładztwa» dyrektora”. Zaledwie w kilka tygodni później radykalnie zmienił zdanie i poparł instrukcję Ministerstwa Przemysłu. Uznał, że rady należy pozbawić wszelkich uprawnień do współzarządzania przedsiębiorstwami i podporządkować je organizacjom związkowym.
Tak oto rady zakładowe, „pomyślane początkowo jako forma samorządu robotniczego, realizującego w praktyce ideę uspołecznienia środków produkcji i upodmiotowienia załóg”, pisze Kantyka, „odsunięte zostały całkowicie od zarządzania i zepchnięte do roli obrońcy interesów pracowniczych wobec pracodawcy”.
Zbigniew Marcin Kowalewski
Tekst ukazał się w 2007 roku w "Trybunie Robotniczej".