Łukasz Drozda: Euro bez mitów

[2012-06-16 18:48:24]

Wokół Euro 2012 koncentruje się wiele dyskusji polskiej lewicy. Przeważa kontestacja, która nie ogarnęła chyba tylko SLD. Po organizacji koncertu Majki Jeżowskiej, Sojusz nową siedzibę reklamuje „czerwoną strefą kibica, do której zaprasza wszystkich sympatyków socjaldemokracji”… Debata nie ominęła i Lewica.pl, czego przykładami są artykuły moich, redakcyjnych kolegów. Bartosz Machalica sprzeciwia się demonizowaniu przez środowiska lewicy piłkarskich mistrzostw. Piotr Ciszewski zarzuca mu pisanie neoliberalnych mitów, wpisując się w nurt krytyki polsko-ukraińskiego turnieju. Niestety zarzut ten pasuje też do jego tekstu. Jak to zatem jest i jak powinna zachowywać się lewica w związku z czerwcową imprezą? I czy w ogóle powinna to czynić? Za każdym ze stanowisk przemawiają pewne racje.

Patrząc chłodnym okiem racjonalizmu na organizowany w Polsce turniej, zdaje się on być szalonym pomysłem. Szacunki określające jego koszt przyjmują różne wartości, ale z pewnością jest to kilkadziesiąt mld zł. Czy Polskę, którą w myśl typologii Wallersteina w dalszym ciągu można uznać za półperyferyjny region, stać na takie przedsięwzięcie? Budowanie jednego z najdroższych stadionów na świecie budzi zastrzeżenia, potępia to np. projektant londyńskiego Wembley i Stadionu Olimpijskiego w Sydney, Edmund Obiała. Jaki sens miało stawianie za takie pieniądze obiektu o ograniczonej funkcjonalności? Nie będzie on służył rozgrywaniu prestiżowych spotkań finałów europejskich pucharów, bo mimo swoich rozmiarów, jego 58-tysięczne trybuny i tak nie dochodzą do oczekiwanego przez UEFA poziomu 70 tys. Nie nadaje się do większych widowisk lekkoatletycznych (wyłożenie go specjalnymi panelami zmniejszy liczbę miejsc na widowni), a pod względem akustyki nie zapowiada się jako dobre miejsce dla koncertów. Przepłacony stadion nie zyskuje przychylnych opinii również ze względu na walory estetyczne. Nie wiadomo też po co stolicy dwie takie areny. Nieopodal wybudowano drugi, służący Legii, niewykorzystywany na Euro. Narodowy mogłaby zająć Polonia, o ile klub ten nie ulegnie dekompozycji do początku nowego sezonu przez politykę swojego właściciela. Trudno jednak tłumaczyć racjonalność wykorzystywania przez „Czarne koszule” tej areny. Na ich mecze przychodzi od 4 do 5 tys. osób. Obserwowany w Polsce efekt świeżości stadionów wywołuje wzmożoną frekwencję na ich trybunach, ale ma ograniczone możliwości. W dodatku w perspektywie kilku miesięcy okazuje się nietrwały i z powrotem świecą one pustkami.

Nawet bogate miasta mają szereg nierozwiązanych problemów społecznych. Głośno w ostatnim czasie było o likwidowanych szkołach, czy oszczędnościach postulowanych przez stołeczny samorząd, który zdecydował się np. na prywatyzację szkolnych stołówek. Problem wywołał zawiązanie się obywatelskiej inicjatywy sformalizowanej niedawno pod postacią stowarzyszenia Warszawa Społeczna. Jego działacze wskazują absurdy polityki miasta, które np. na zamknięciu jednej z placówek na Bielanach miało zamiar oszczędzić w skali roku 19 tys. zł. Kwotę niższą od większości z nagród przyznawanych przez prezydentkę miasta dzielnicowym burmistrzom. Gigantycznym problemem są kwestie związane z reprywatyzacją lokali komunalnych. W jej ramach samorządy rozstają się z ostatkami państwa opiekuńczego, zostawiając mieszkańców na pastwę właścicieli „odzyskujących” kamienice. Ci ostatni windują czynsze i usiłują bezprawnie eksmitować tysiące lokatorów. Wszystko to w mieście, w którym szacuje się istnienie ok. 36 tys. pustostanów. W tym czasie organizacja strefy kibica, promującej głównie sponsorów mistrzostw, pochłonęła 20 mln zł. Warszawa nie stanowi wyjątku. Pieniądze na Euro znajdują się zawsze, nawet kiedy miasta balansują na skraju dopuszczalnego zadłużenia. Tak jak w przypadku Wrocławia. Rafał Dutkiewicz i jego administracja „miasta spotkań”, które miłość ma w nazwie[1], zajmują się obecnie budową marki. Wymaga to organizacji piłkarskiego turnieju, ale nie wiąże się z polityką społeczną.

Piotr Ciszewski myli się natomiast, kiedy ironizuje ze skali poprawy infrastruktury. Jako częsty użytkownik kolei z przyjemnością doświadczam poprawy estetyki i funkcjonalności dworców. Zmiany są kolosalne i dzieją się w całym kraju. W końcu, powstała autostrada z Warszawy do Berlina, którą 2 lata temu skłonni bylibyśmy wkładać między bajki. Nie ulega wątpliwości, że sprawne przeprowadzenie wspomnianych inwestycji związane było z presją czasu wywołaną Euro. Niestety część infrastruktury powstała w związku z tym w niskiej jakości, tak jak budowana bez odpowiedniego podkładu autostrada. Znamienna była zresztą pierwotna data zakończenia budowy Stadionu Narodowego: 22 lipca 2011 r. Nawet ona nie została dotrzymana. Powszechnie znane są fuszerki związane z poznańską areną. W pewnym momencie samorząd, który zdążył utopić już wcześniej 700 mln zł w budowę tego obiektu, zmuszono do wyłożenia kolejnych 50 mln na konieczne poprawki. Radni nie musieli wyrażać na to zgody, ale ich głosowaniu towarzyszyły groźby o przeniesieniu meczów do Chorzowa lub Krakowa.

Sama piłka nożna to jedyny beneficjent Euro. Dzięki niemu na pęczki powstają obiekty od boisk treningowych, po te z tysiącami miejsc na trybunach. Każdy z budżetowych bądź samorządowych środków, aby później służyć prywatnym klubom. Wśród ich właścicieli znajdują się m.in. ITI czy Zygmunt Solorz, oraz szereg milionerów, wśród których jest zresztą i deweloper. Wszystko poza oddanymi im za bezcen stadionami i tak musiałoby powstać. Być może nie w takim tempie, ale dokładniej. Siatkę autostrad zaplanowano na długo przed przyznaniem organizacji tegorocznych finałów, a i modernizacja kolei dostarcza dobrych przykładów. Łódź nie gości meczów, ani też żadnej z reprezentacji występujących na Euro. Od kilku lat trwa jednak remont szlaku kolejowego łączącego ją z Warszawą, w ramach którego blask odzyskał już budynek dworca Widzewskiego. Ruszyła już też ambitna przebudowa Fabrycznego, wcześniej bodaj najbrzydszej stacji w kraju.

Mitem jest wizja Euro jako trampoliny dla polskiej turystyki. Pewną popularnością cieszy się narracja, wykorzystywana też przez władze, jakoby promocja poprzez mistrzostwa była inwestycją, która zwróci się z nawiązką. Czy można na to liczyć? Sławę zyskał tzw. efekt barceloński, określający następstwa Olimpiady z 1992 r. Pomogła ona zakończyć z sukcesem przemianę katalońskiej stolicy z postfrankistowskiego regionu peryferyjnego do roli turystycznego raju. Sęk w tym, że efekt ten już właściwie nigdy potem nie zadziałał. Mało tego, organizacją Igrzysk i Euro w ostatnim czasie zajmowały się państwa PIIGS, czyl najbardziej doświadczonej kryzysem grupy krajów południowej Europy. Osiem lat temu gospodarzem Euro była Portugalia, a Igrzysk, Ateny. Pytanie zresztą czy barceloński cud sprawdziłby się nad Wisłą. Mimo całego rozmachu, polski turniej nie jest tak wielkim wydarzeniem jak Olimpiada, w dodatku organizujemy go ledwie w połowie.

O ile nikt tak przenikliwie nie sportretował przebiegu rewolucji i natury kapitalizmu, co Marks, to de Tocquville pozostaje najzdolniejszym teoretykiem tej pierwszej. Francuski filozof trafnie spostrzegł, że do erupcji społecznego niezadowolenia dochodzi nie wtedy, gdy panują ku temu obiektywne przesłanki, ale gdy stają się one nie do zniesienia w sensie świadomościowym. Mimo szeregu dowodów na to, że Polska pozostaje krajem nierówności i pełnego katalogu problemów społecznych, nasi rodacy nie są więc przeciwnikami kosztownego turnieju. Entuzjazm towarzyszący przyznaniu go zdążył opaść, ale powrócił wraz z mistrzostwami. Sondaże pokazują, że Euro interesuje 75% Polaków i 25% Polek. Można z tego wysnuć wniosek, jakoby stanowiło ono męską rozrywkę, a połowa obywateli zaliczała się do przeciwników jego organizacji. Bierność nie jest jednak synonimem oporu. Ogólnopolska manifestacja przeciwników turnieju w Poznaniu przyciągnęła wg optymistycznych szacunków 2 tys. uczestników. Oprócz tłumów na stadionach, we wrocławskiej strefie kibica mecz z Rosją obejrzało 30 tys., w warszawskiej: 100 tys., a w kilkudziesięciu w całej Polsce: kilkaset tys. Mecz otwarcia z Grekami oglądało w telewizji 15,5 mln. Ten rekord nie zlicza widzów w sieci i słuchaczy radia.

Wypada też spuścić zasłonę miłosierdzia na głosy redukujące turniej do roli wyłącznie morza prostytucji i oglądania głupiego latania facetów za piłką. Historia futbolu jest ciekawa i głęboko społeczna, osadzona w realiach klasowych, czego tendencyjne uproszczenia medialnych obrazków o niesławnych kibolach nie odmienią. Razi coraz bardziej biznesowy charakter piłki, tak jak i niechętnych mistrzostwom jest wielu kibiców, na co dzień związanych z klubowymi rozgrywkami, a nie spektaklem za pieniądze McDonalda. Niekoniecznie są to nawiedzeni, prawicowi fanatycy. Sport ten bywa pasjonujący zarówno jako sportowe widowisko, jak i z racji przygotowywanych przez jej fanów opraw. Zajmują się nim nie tylko chuligani, ale i badają go kulturoznawcy[2]. A czy Euro 2012 jest tylko rozrywką facetów? Niniejszy tekst powstawał w czasie meczu Hiszpanów z Irlandczykami. Miałem wtedy rozmawiać z moją dziewczyną przez Skype, ale zadzwoniła do mnie pytając, czy możemy pół godziny później. Akurat wtedy miała wypaść przerwa w meczu, a go oglądała. Razem chodzimy na Manify…

Czy lewica powinna krytykować Euro? Z pewnością nie może zapominać o roli, do której jej główny nurt podchodził przez długi czas nader niechętnie. Musi przypominać o sprawiedliwości społecznej, stawiać władzy niewygodne pytania, także o sposób organizacji tej imprezy. Najżywszym przez dłuższy czas prądem lewicy był jej odłam w Ameryce Łacińskiej. W pierwszej kolejności stawiano tam na kwestie socjalne, a nie obyczajowe, do których jakiś czas temu zredukowano pole zainteresowań europejskiej socjaldemokracji. Nie sposób oczywiście dosłownie przełożyć polityki Correi czy Luli na warunki kontynentalne, bo każdy region ma własną specyfikę. Ale i w Europie „czerwona fala” pokazuje, jak odejście od „Trzeciej drogi” przynosi wymierny skutek: poparcie wyborców. Lewica nie może ignorować obywateli, którzy wcale nie są tak skłonni potępiać tej imprezy. Pamiętajmy do czego zobowiązuje lewicowa tradycja, ale musimy też wiedzieć, do czego doprowadził blairyzm. Dla niego zdanie obywateli rzadko kiedy zajmowało kluczowe miejsce.

Teatr Brechta to tradycja, która z pewnością zasługuje na kontynuację. Nie można tego jednak powiedzieć o inspiracji dla słynnych słów jego autora, które kiedyś zadedykował on jednemu z lewicowych nurtów niemieckich. Społeczeństwa sobie nie wymienimy.

Przypisy:
[1] „Wroclove” to jeden ze sloganów promujących dolnośląską metropolię.
[2] Patrz np. wydana właśnie książka Mariusza Czubaja, Jacka Drozdy i Jakuba Myszkorowskiego, Postfutbol. Antropologia piłki nożnej, Wydawnictwo Naukowe Katedra, Warszawa 2012.

Łukasz Drozda


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku