Historia powoli znika ze szkół, a historia ruchu robotniczego czy pracowniczego staje się całkowitym tabu. Niemal wyłączność na prezentowanie swojej wizji uzyskała rządząca prawica. Inicjatywy lewicowe mające na celu odkłamanie historii stanowią niewielki margines, a nawet jeśli się pojawiają to zwykle ich forma pozostawia dużo do życzenia.
Do bólu konwencjonalnie
Swego swego czasu brałem regularnie udział w lewicowych dyskusjach o historii. Uczestnictwo w tego typu wydarzeniach znudziło mi się. Były one w ogromnej większości straszliwie sztampowe, konwencjonalne i nie ma co ukrywać - nudne. Sprowadzały się do bardziej lub zwykle mniej ciekawych wypowiedzi historyków lub weteranów. Takie „gadające głowy” i wspominki nie są w stanie przyciągnąć nawet osób zainteresowanych historią, nie mówiąc już o ludziach nowych, którzy dopiero chcą sobie wyrobić pogląd o dawnych wydarzeniach. Czasem odnosiłem wręcz wrażenie, że dyskutantom publiczność w ogóle nie jest potrzebna. Wystarczało im wspominanie działalności w PPS, KPP czy ruchu oporu w czasie Drugiej Wojny Światowej. Sytuacji nie poprawiały też inicjatywy składania wieńców pod kamieniem upamiętniającym zbrojną demonstrację PPS z 13 listopada 1904 roku czy w miejscu gdzie stał pomnik zabitego przez sanacyjną policję komunistę Henryka Gradowskiego. Były to i nadal są kopie oficjalnych państwowych uroczystości, oczywiście z mniejszą oprawą, ale tym samym zadęciem, przez co wypadają raczej śmiesznie. Takie podejście do historii przez wiele lat prezentowała na przykład Unia Pracy. Jej przedstawiciele zamiast nawiązywać 1 maja do haseł pod którymi walczyli i ginęli na stokach Cytadeli Warszawskiej bojowcy PPS i innych organizacji, składali wiązanki pod Bramą straceń.
Bardzo rzadko zdarzały się inicjatywy wychodzące poza powyższy schemat. Warto tu wyróżnić na przykład zorganizowaną kilka lat temu przez Młodych Socjalistów rekonstrukcję historyczną kilku epizodów ze starć w Krakowie podczas protestów robotniczych 1923 roku czy, organizowane przez anarchistów, rozdawanie w różnych miastach w rocznicę Powstania Warszawskiego reprintów biuletynów Związku Syndykalistów Polskich.
Historia jednostek
Trudno się więc dziwić, że w Polsce zwycięża typowo prawicowe podejście do historii, fałszujące już sam jej sens. Dawne wydarzenia postrzega się jako dzieło wybitnych jednostek. Liczą się królowie, generałowie, wodzowie i politycy. To oni według oficjalnej propagandy tworzą historię. Dochodzi wręcz do absurdów, gdy pojawiają się stwierdzenia iż to Jan Paweł II oraz Wałęsa obalili PRL. Nie żaden ruch pracowniczy, czy uwarunkowania historyczne. Dwie „wybitne” jednostki przyszły sobie i przy pomocy garstki mniej istotnych, ale obecnie równie głośnych „weteranów” zmieniły system. Najwyraźniej w obecnej Polsce jest źle tylko dlatego, że pan Wałęsa nie chce i nie musi ponownie zmienić systemu na jakiś inny. Prawdziwi bohaterowie tamtych wydarzeń pozostają niewidoczni. Byli jacyś niezadowoleni stoczniowcy, ale przecież po co nich wspominać, stocznie dawno odeszły do lamusa. Tak samo z bojowcami PPS rozbrajającymi w roku 1918 Niemców. Przecież zaborców rozbrajali polscy ułani w paradnych mundurach z proporczykami, pod osobistym dowództwem Piłsudskiego, a przynajmniej tak wynikałoby z oficjalnej wersji wydarzeń.
Rok 1905? Tak, była jakaś wojna Rosji z Japonią i Piłsudski starał się o broń od Japończyków aby wywołać powstanie, a Dmowski mówił, że jest jeszcze za wcześnie. Strajki? Pewnie jakieś były, ale to przecież bez znaczenia, liczą się jedynie „wybitne” jednostki. Koniec Drugiej Wojny Światowej? Jaki koniec? Mieliśmy przecież „niezłomnych bohaterów” „Łupaszkę”, „Ognia” i innych watażków, którzy niemal w pojedynkę prowadzili walkę i oczekiwali na wybuch III Wojny Światowej. Niestety ogromna większość społeczeństwa jej wówczas nie oczekiwała. Co więcej miała „niezłomnych” za zwykłych bandytów, którzy gwałcili, rabowali i mordowali na równi z okupantami. Dziś jednak każdy watażka zmieniający w czasie wojny domowej trwającej po zakończeniu drugiej wojny Światowej strony oraz często dorabiający do czysto bandyckiej działalności ideologię, może zostać bohaterem.
Jednostronny obraz historii takich „wielkich jednostek” kreuje państwowa propaganda i coraz częściej obiektem manipulacji są ludzie młodzi. IPN wydał na przykład serię komiksów o „Żołnierzach wyklętych”, zatytułowaną „Wilcze tropy”. Oparto je oczywiście na wspomnieniach przedstawicieli tylko jednej strony konfliktu. Przerysowane postaci paradoksalnie swoją niezłomna postawą oraz nadludzkimi zdolnościami bojowymi przypominają radzieckich żołnierzy z filmów wojennych produkowanych w ZSRR.
Nowe czasy, nowe środki
Problem polega na tym, że obecna propaganda jest prezentowana za pomocą nowoczesnych środków, o wiele lepiej trafiających do odbiorcy, zwłaszcza tego młodego lub dopiero zaczynającego interesować się historią, niż to co w większości proponuje lewica, czyli pogadanki lub składanie wieńców.
Czy nam się to podoba czy nie, żyjemy w czasach krótkiej, obrazkowej informacji i taki też powinien być przekaz kierowany do początkujących. Gry, ilustracje, komiksy wydawane przez IPN to najlepszy przykład jak propaganda podąża za zmieniającym się światem.
Ponieważ należy uczyć się od przeciwnika, to odkłamywanie historii czy tez przede wszystkim zmiana podejścia do niej może odbywać się również za pomocą podobnych środków. Apeluję w tym miejscu do wrażliwych społecznie i chcących przypomnieć społeczną historię zwykłych ludzi, strajkujących, walczących o zmianę systemu, aby zwrócili większą uwagę na środki przekazu. Nie mamy szans konkurować z IPNem finansowanym przez państwo czy innymi elementami systemowej machiny. Nie oznacza to jednak, że nie mogą powstawać grafiki, opowiadania, wydawnictwa mające na celu zainteresowanie ludzi historią lewicy. Z przyjemnością podczas różnych targów przeglądam francuskie czy hiszpańskie komiksy o Nestorze Machno, Komunie Paryskiej czy Brygadach Międzynarodowych. Myślę, że w Polsce mamy potencjał aby z pewnością nie na taką skalę, , przypomnieć o naszych bohaterach, często tych bezimiennych.
Pewne przyczółki już istnieją. W roku 2008 pojawił się komiks Ryszarda Dąbrowskiego „Likwidator na Ukrainie 1920” o przygodach niesztampowego superbohatera, który przeniósł się w czasie i walczył w armii Nestora Machno. Ktoś może powiedzieć, że jest to dziecinne trywializowanie historii. Wręcz przeciwnie. Być może czytelnik interesujący się przygodami Likwidatora pod wpływem lektury komiksu sięgnie właśnie po inne publikacje na temat armii Machno i tego o co walczyła, czyli zainteresuje się historią antyautorytarnej lewicy. W innym przypadku zapewne by tego nie zrobił. Nic nie stoi na przeszkodzie aby bardziej rozrywkowym pozycjom towarzyszyły poważniejsze, czyli zaczynając od komiksów przez beletrystykę, aż po książki popularnonaukowe i naukowe.
Zadziwiający jest na przykład fakt jak wygląda obecnie polska powieść historyczna. Na półkach łatwiej znaleźć lepsze i gorsze tytuły o husarii, Polsce szlacheckiej, a nawet średniowieczu niż o roku 1905. Bohater polskiej powieści to rycerz lub szlachcic, a nie chłop robotnik, czy nawet mieszczanin. Historie poznajemy wiec z perspektywy warstw stanowiących w każdym okresie niewielką mniejszość społeczeństwa.
O ile pojawia się coraz więcej ciekawych książek popularnonaukowych i naukowych o historii społecznej, to w beletrystyce wciąż panuje posucha. Jesteśmy skazani na dobre, klasyczne pozycje takie jak „Dzieje jednego pocisku” A. Struga, czy tez garść dobrych, niezmanipulowanych ideologicznie powieści wydanych w czasach PRLu, by wspomnieć „Gwiżdżąc na śmierć” Jerzego Wawrzaka opowiadającą o wydarzeniach po rewolucji 1905 roku. Tytuły te dawno nie były wznawiane i może warto by było zająć się ich promocją.
Żywa historia
Nie można również zapominać o sposobach przypominania o historii, które w Polsce dopiero stają się popularne – rekonstrukcjach historycznych. Błędem jest wrzucenie przez niektóre środowiska lewicowe wszystkich rekonstruktorów do worka z etykietka „skrajna prawica” i twierdzenie jakoby na przykład ludzie przebierający się za SSmanów byli z zasady związani z ideologią skrajnie prawicową. Nie jest tak, a przy przedstawianiu wielu wydarzeń potrzebni są przecież również „czarne charaktery”, takie jak np. wspomniani SS-mani.
Rekonstruktorzy faktycznie występują głównie na imprezach organizowanych w ramach państwowej propagandy lub przez tak zwane „środowiska patriotyczne”. Warto jednak zapytać czy ktoś starał się to zmienić? Poza jedną rekonstrukcją starć robotników z wojskiem mających miejsce w roku 1923 w Krakowie, nie odbyło się podobne wydarzenie przypominające historię ruchu lewicowego.
Dlaczego nie pokusić się na przykład o odtworzenie epizodów starć z roku 1905, czy nawet któregoś z dawnych strajków. Wbrew pozorom nie musi być to przedsięwzięcie bardzo kosztowne. Warto również promować podejście do rekonstrukcji nie jako przedłużenia fascynacji bronia i walką, ale całym kontekstem historycznym i społecznym.
To tylko z niektórych propozycji w jaki sposób można by pokusić się o przełamanie państwowo-prawicowych manipulacji historią i przedstawienie jej nie tyle z lewicowej, co Społecznej, szerszej perspektywy.
Piotr Ciszewski
Artykuł ukazał się na stronie Lewicowej Alternatywy.