Bohaterami nowej książki są całe pokolenia zaangażowane w system komunistyczny: intelektualiści dwudziestolecia – polscy i rosyjscy futuryści (Wat, Majakowski), przedstawiciele KPP; budowniczy polskiego komunizmu – Jakub Berman oraz jego brat Adolf; środowisko komandosów (dzieci polskich i żydowskich działaczy komunistycznych) urodzonych już po wojnie, których aktywność przypada na przełom lat 60. i 70., Leszek Kołakowski czy wreszcie – czechosłowaccy intelektualiści tacy jak Milan Kundera, Vaclav Havel czy Jan Patocka. Shore pokazuje losy wszystkich wymienionych wyżej, jako ludzi zaangażowanych w marksizm, którzy albo z biegiem czasu tracą weń wiarę, albo zostają przezeń zniszczeni. Pierwszy wariant dotyczy m. in. Aleksandra Wata czy Milana Kundery, drugi – Jakuba Bermana. Nad tą postacią Shore zatrzymuje się dłużej, pokazując jej złożoność. Jeden z twórców polskiego komunizmu przez niektórych uważany za największe zło, którego obarcza się winą za wszystkie zbrodnie systemu, z drugiej zaś – człowieka zepchniętego na margines, któremu zabrano wszystko, w co wierzył i nie pozwolono walczyć do końca.
Kolejni bohaterzy to pokolenie komandosów: najczęściej – dzieci komunistów, którzy ośmielili się wystąpić przeciwko rodzicom, popełniając symboliczne ojcobójstwo – stając się gorliwymi przeciwnikami systemu. Należał do nich m. in. Adam Michnik czy Jan Tomasz Gross. Shore pokazuje młodych ludzi, którzy wierzyli w marksizm, jednak wiara ta nie była ślepa. Dążyli do zmian, chcieli czegoś więcej, za przewodnika mając Leszka Kołakowskiego. Kres ich planom i dążeniom położyła praska wiosna 1968 r. oraz wydarzenia w Polsce – studenckie strajki, masowa emigracja Żydów. Przekonali się, że system, któremu chcieli być wierni, potrafi tylko niszczyć. Nie da się go zreformować.
Ważnym problemem poruszonym przez Shore jest mit żydokomuny – historyczka przedstawia powody, dla których Żydzi tak chętnie zwracali się w czasie wojny w stronę komunizmu. Pisze: „w czasach rasistowskiego nacjonalizmu, rosnącego w siłę faszyzmu i jadowitego antysemityzmu komunizm głosił obojętność rasową, równość i sprawiedliwość dla wszystkich”. Nie dziwi więc fakt, że zasmakowawszy okupacji niemieckiej Żydzi z radością witali Armię Czerwoną jako swoich wybawicieli. Większość Żydów, mających wybór pomiędzy nazizmem a komunizmem, wybierała ten drugi jako mniejsze zło. Rozczarowanie przychodziło jednak bardzo szybko. Byli też jednak i tacy, dla których komunizm był „czystym, świadomym wyborem”: Aleksander Wat czy Jakub Berman. Obaj doświadczyli niszczącej mocy systemu. Wat bardzo szybko jednak rozczarował się do komunizmu, Berman – odwrotnie. Do końca życia wierzył w ideały systemu, który współtworzył. Pisząc o Jakubie Bermanie i jemu podobnym Shore konkluduje: „wszyscy byli odważni, zdolni do samopoświęcenia, znali języki, byli dobrze wykształceni; głęboko przejęci nędzą, niesprawiedliwością i ludzkim cierpieniem; fanatycznie ufni w żelazne prawa historii, całkowicie bezinteresowni – i tragicznie się pomylili, ich całe życie okazało się porażającą klęską, a ich sprawa katastrofą. Żydokomuny nie należy rozumieć ani jako antysemickiego stereotypu, ani jako socjologicznie zdeterminowanej skłonności. Należy ją pojmować raczej jako biografię, jako epicki dramat człowieka, w którym skala eksperymentu szokuje równie mocno, co skala jego klęski”.
Najważniejszy zdaje się esej ostatni, zatytułowany Czy możemy zobaczyć idee? O ewokacji, doświadczeniu i empatii, w którym autorka dowodzi, że historyk nie ma patentu na prawdę. Jest tylko interpretatorem faktów. Esej ten jest niejako wykładnią poglądów Amerykanki na problem uwikłania w komunizm, ale też – pojmowani historii jako takiej.
Książka Marci Shore posiada spójną, jasną kompozycję, choć niewolna jest od powtórzeń, wynikających z tego, że początkowo eseje nie były pomyślane jako całość. Czytelnik dostaje dogłębną analizę omawianych przypadków i co może najważniejsze – próbę zrozumienia (choćby w małym stopniu) bohaterów. Shore nie próbuje narzucić swojego punktu widzenia. Przedstawia fakty, pokazuje ludzi rozdartych, zagubionych, podejmujących często dramatyczne wybory, rozczarowanych do sprawy, w którą wierzyli, często – przegranych (Berman). Pokazuje historię intelektualistów, nie proletariatu. Zaletą książki jest też w dużej mierze to, że jej autorka nie jest uwikłana w polskie spory ideologiczne, dlatego łatwiej spojrzeć jej na przeszłość z dystansem i obiektywizmem. Fascynująca lektura.
Marci Shore, Nowoczesność jako źródło cierpień, przeł. Michał Sutowski, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2012.
Małgorzata Walendowska
Recenzja ukazała się pierwotnie w serwisie Literatki.com