Położony w centrum Bogoty plac Simóna Bolívara, najważniejszy plac w mieście, pełen był ludzi. Wielu z nich uważa decyzję władz za zagrożenie dla demokracji.
9 grudnia prokurator generalny Alejandro Ordóñez pod zarzutem złego zarządzania wywozem odpadów pozbawił Petra funkcji i zakazał sprawowania urzędów publicznych przez 15 lat.
53-letni Petro - były bojownik rewolucyjnej partyzantki - oświadczył, że będzie się odwoływał i walczył o swe prawa. Twierdzi, że padł ofiarą prawicowego zamachu stanu, dokonanego przez prokuratora, byłego współpracownika dawnego prezydenta Álvaro Uribe. Jego zdaniem Ordonez zamierza w ten sposób sabotować negocjacje pokojowe z FARC.
Otoczenie Petra podkreśla, że uprawnienia do odwołania prezydenta stolicy ma jedynie głowa państwa. Dlatego też zaskarżono decyzję prokuratora w sądzie administracyjnym.
Władza prezydenta 7-milionowej Bogoty w Kolumbii pod względem prestiżu ustępuje jedynie przywódcy państwa.
Prezydent kraju Jose Manuel Santos próbował łagodzić nastroje zapowiadając, że sytuacja "wkrótce zostanie rozwiązana" za pośrednictwem instytucji państwowych. Jednocześnie wezwał mieszkańców do zachowania powagi, powściągliwości i dojrzałości politycznej.
Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii (FARC) w swym oświadczeniu uznały, że decyzja o zdymisjonowaniu Petra poważnie nadszarpnęła wiarygodność władz. Według opublikowanego w dniu marszu sondażu 54 proc. mieszkańców Kolumbii sprzeciwia się decyzji prokuratora, a 38 proc. się z nią zgadza.
Fot. Wikimedia Commons