Krzysztof Pilawski: Poziom nierówności najwyższy od 200 lat

[2015-03-23 00:59:30]

Od 2005 r. lewica nie wpływa na polską politykę. Po przegranych ubiegłorocznych wyborach samorządowych realna stała się zaś perspektywa polskiej polityki bez lewicy. Ten stan wynika z kondycji samej lewicy, a nie z braku miejsca na lewicową wizję. Przestrzeni na nią akurat przybywa, ponieważ coraz mniej osób chce być kojarzonych z Miltonem Friedmanem, Leszkiem Balcerowiczem i neoliberalizmem.

Platforma Obywatelska dawno porzuciła pomysł „3 razy 15”, czyli 15-procentowych podatków: VAT, CIT i PIT, a odwołująca się do „problemów zwykłych ludzi”, pijąca kawę z żonami górników premier Ewa Kopacz nie przypomina Margaret Thatcher. Prawo i Sprawiedliwość, które w czasie swoich rządów sprzyjało wzrostowi nierówności dochodowych i majątkowych (zniosło 40-procentową stawkę PIT dla najlepiej zarabiających oraz podatek od spadków), znowu przebiera się w szaty obrońcy uciśnionych. W 2013 r. Jarosław Kaczyński zaproponował przywrócenie trzeciego progu podatkowego, a w listopadzie 2014 r. PiS złożyło w Sejmie projekt Paktu Socjalnego „Bliżej ludzi”, który zakłada m.in. zwolnienie z PIT osób pobierających renty inwalidzkie, renty rodzinne, emerytury oraz świadczenia przedemerytalne wynoszące mniej niż 1,2 tys. zł miesięcznie. Te postulaty są jedynie przynętą dla wyborców. Tak je traktuje sojusznik Kaczyńskiego, przekonany do słuszności neoliberalnej drogi Jarosław Gowin. W wywiadzie dla małopolskiego portalu internetowego stwierdził: „Jeśli wziąć program PO, to tam są piękne wolnorynkowe deklaracje, jeżeli wziąć program PiS, to on jest na wskroś socjaldemokratyczny w sferze gospodarczej, ale jeżeli porównać praktykę rządzenia Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska, to sytuacja wygląda odmiennie. Większym etatystą w rządzeniu okazał się Donald Tusk”.

Dobry robotnik cenniejszy niż dyrektor



W maju 2014 r. w „Dzienniku Gazecie Prawnej” ogłoszono, że największymi liberałami w Polsce są Donald Tusk i Jarosław Kaczyński, bo za ich rządów skala redystrybucji – relacji wydatków publicznych w stosunku do PKB – była najniższa. Pod względem wydatków socjalnych Polska w 2013 r. znalazła się na 23. miejscu w Unii Europejskiej – o sześć miejsc dalej niż w 2005 r. Skromna redystrybucja nie jest w stanie wyprowadzić z biedy tzw. beneficjentów pomocy społecznej (to oficjalne określenie używane w stosunku do ubogich i wykluczonych) ani ograniczyć poziomu nierówności społecznych, które są skutkiem przemian ustrojowych.

W powojennej Polsce równość ekonomiczną oparto na nacjonalizacji przemysłu, powołując się na projekty radykalnych zmian społecznych. Likwidacja dużej własności prywatnej doprowadziła do bezprecedensowego w historii kraju spłaszczenia nierówności dochodowych i społecznych. Zrównano warunki pracy, gwarantując pracownikom m.in. świadczenia emerytalne i prawo do płatnego urlopu. Ustawowo zapewniono bezpłatną służbę zdrowia i bezpłatną edukację na wszystkich poziomach – powszechny dostęp do usług publicznych jest czynnikiem zmniejszającym nierówności. Szkoły wieczorowe i studia zaoczne umożliwiały awans zawodowy (ilustrował to serial „Daleko od szosy”). Najlepiej opłacani robotnicy zarabiali więcej niż dyrektorzy przedsiębiorstw.

Wynagrodzenia robotników i inteligencji były zbliżone, różniły ich głównie struktura wydatków i styl życia (co świetnie uchwycił w napisanym w 1965 r. reportażu „Dom i kamienica” Jerzy Urban).W nowych blokach sąsiadami byli dyrektorzy, artyści, naukowcy i robotnicy (ten kolejny „absurd PRL” widać m.in. w zrealizowanym już w latach 80. serialu „Alternatywy 4”). Ich dzieci bawiły się na jednym podwórku, chodziły do tej samej szkoły.

Każdemu po równo



Główny nurt opozycji w Polsce Ludowej nie nawoływał do prywatyzacji gospodarki ani likwidacji systemu egalitarnego. Wręcz przeciwnie, domagał się realnego uspołecznienia majątku państwowego. W „Liście otwartym” z 1965 r. Jacek Kuroń i Karol Modzelewski domagali się stworzenia „takiego systemu, w którym zorganizowana klasa robotnicza będzie panować nad swoją pracą i jej produktem, wyznaczać cele produkcji społecznej”.

W okresie Solidarności za narzędzie uspołecznienia państwowych przedsiębiorstw uznano samorząd załogi. Solidarność tworzyła się jako ruch egalitarny, niezwykle wrażliwy na wszelkie formy nierówności. Strajkujący w Stoczni im. Lenina w sierpniu 1980 r. domagali się m.in. podniesienia zarobków o 2 tys. zł każdemu pracownikowi, zniesienia cen komercyjnych oraz sprzedaży towarów za dewizy, wprowadzenia kartek na mięso (pojawiły się one w lutym 1981 r.), zniesienia przywilejów „MO, SB i aparatu partyjnego poprzez zrównanie zasiłków rodzinnych, zlikwidowanie specjalnych sprzedaży itp.”. Postulaty gdańskie zostały umieszczone przez UNESCO na liście „Pamięć świata” obejmującej dokumenty szczególnie ważne dla cywilizacji.

We wrześniu 2013 r. prof. Karol Modzelewski mówił dziennikarzowi „Gazety Wyborczej”: „Solidarność to był ruch egalitarny. Jak się pan przyjrzy postulatom ze strajków sierpniowych oraz wszystkich kolejnych (…), to strajkujący domagali się większej równości. Jednym z pierwszych strajków po Sierpniu we Wrocławiu był strajk komunikacji miejskiej. (…) Kierowcy we Wrocławiu zastrajkowali, że niesprawiedliwie podzielono podwyżki. Przeciwko sobie. Że trzeba im obciąć, a bardziej podnieść sprzątaczkom i mechanikom”.

Przekonanie o konieczności prywatyzacji gospodarki zrodziło się w latach 80. – zarówno w ekipie rządzącej, jak i w opozycji. Było ono wynikiem coraz powszechniejszej utraty wiary w efektywność państwowej gospodarki. Z kręgów władzy wyszedł pogląd, że czas skończyć z dzieleniem biedy – najpierw trzeba wytworzyć, a dopiero potem dzielić. Prymat wytwarzania nad redystrybucją uzasadniał przekształcenia własnościowe. Nie martwiono się tym, że prywatyzacja zwiększy nierówności. Uznano, że to cena, którą należy zapłacić za przestawienie gospodarki na efektywne tory. W 1987 r. władze zgodziły się na legalne wydawanie ukazującego się dotąd w drugim obiegu kwartalnika „Res Publica”, kierowanego przez Marcina Króla, który – jak dziś ze wstydem wyznaje – był zarażony wirusem neoliberalizmu. Podobnie jak Mieczysław Wilczek, twórca ustawy o działalności gospodarczej, opartej na zasadzie, że wszystko, co niezabronione, jest dozwolone. Ten akt prawny dzisiejsi neoliberałowie uznają za niedościgniony wzorzec. Opracowujący rok później program „terapii szokowej” Leszek Balcerowicz nie był szeryfem z plakatu Tomasza Sarneckiego. Grunt dla reformy przygotowali jego poprzednicy, którzy nie mogli jej dokończyć ze względu na zbyt małe poparcie społeczne.

Uwłaszczeni i wydziedziczeni



Zgodnie z ideologią państwową PRL jednostka była członkiem kolektywu, zespołu, który współpracował – ewentualnie współzawodniczył, kto szybciej, więcej i lepiej – by osiągnąć wspólny cel. Fundamentem tej wykładni były jednolita gospodarka państwowa i socjalistyczne przedsiębiorstwa. Ich celem miało być „zaspokajanie rosnących potrzeb społecznych”.

W myśl ideologii neoliberalnej państwo nie może budować fabryk, gospodarkę należy całkowicie sprywatyzować. Celem prywatnych podmiotów gospodarczych jest zysk, są one wolne od wszelkich zobowiązań społecznych i nakazów moralnych. Wraz z państwowym majątkiem zniknęły wspólne cele i wspólne dobro. Kooperację wyparła rywalizacja, pracę zespołową konkurencja jednostek, którym wpojono przekonanie, że są całkowicie wolne i tylko od nich zależy, jak sobie poradzą. Liczenie na państwo stało się symbolem nieudacznictwa, cechą etatystów, roszczeniowców, sierot po PRL, niezdolnych do życia w wolności homo sovieticus.

Legitymizowaniu prywatyzacji służyła początkowo idea powszechnego uwłaszczenia. Przypominała ona koncepcję Alexisa de Tocqueville: w Ameryce jest tak dużo ziemi, że każdy może uprawiać własny kawałek, dzięki czemu powstanie społeczeństwo równych obywateli. W Polsce postanowiono podzielić „po równo” fabryki. Przed wyborami prezydenckimi w 1990 r. Lech Wałęsa złożył obietnicę „stu milionów dla każdego”. Pieniądze miały pochodzić z prywatyzacji przemysłu. Ostatecznie idea ta przybrała postać świadectw udziałowych. Aby stać się współwłaścicielem fabryk, należało wysupłać z portfela 20 zł. Cena rynkowa udziału we własności nie przekroczyła równowartości pary butów. Powszechne uwłaszczenie okazało się mitem, podobnie jak później tzw. akcjonariat obywatelski. W okresie hossy lat 90. wydawało się, że przy odrobinie szczęścia każdy obywatel może się dorobić na giełdzie, jednocześnie mając status udziałowca notowanych na parkiecie spółek. Po bolesnych korektach kursów liczba inwestorów giełdowych znacznie spadła. W prawie 500 tys. deklaracji podatkowych za 2010 r. wykazano dochody lub straty z inwestycji giełdowych. Takich deklaracji za 2013 r. było jedynie 324 tys.

Polska nie stała się krajem milionów właścicieli przedsiębiorstw, równych ekonomicznie obywateli. Według tygodnika „Forbes”, stu najbogatszych Polaków ma w sumie majątek wart ponad 100 mld zł. Czyli tyle, ile łącznie ponad milion osób z przeciętnym majątkiem wartym 100 tys. zł.

Nie sprawdziły się zapewnienia z lat 90., że wzrostowi nierówności zapobiegnie rewolucja edukacyjna. Choć poziom scholaryzacji w szkolnictwie wyższym od 1989 r. wzrósł co najmniej czterokrotnie, większość absolwentów uczelni ma problem ze znalezieniem pracy odpowiadającej ich oczekiwaniom. Często pracują za stawkę niewiele wyższą niż minimalne wynagrodzenie, nie mając przy tym pewności stałego zatrudnienia ani – co równie ważne – ścieżki awansu zawodowego i finansowego.

Nierówność wzrostowi szkodzi



Gospodarka prywatna nie musi się łączyć ze wzrostem nierówności, państwo może je niwelować za pomocą systemu podatkowego, redystrybucji, prawa pracy. Przez wiele lat po wojnie (do 1964 r.) dochody powyżej 400 tys. dol. rocznie były obłożone w USA przeszło 90-procentowym podatkiem. Przykład wysokich podatków przywędrował ze Stanów Zjednoczonych do Europy Zachodniej, w której zwyciężył socjaldemokratyczny model społeczno-gospodarczy. Dzięki polityce rządów podział dochodów był kontrolowany i miał zrównoważony charakter. Zmiany zaczęły następować na przełomie lat 70. i 80., przyjmując twarz Margaret Thatcher i Ronalda Reagana.

Po światowym kryzysie finansowym nastąpiło załamanie ideologii neoliberalnej. Regularnie zaczęły się ukazywać raporty poważnych instytucji międzynarodowych analizujących skalę nierówności. W 2014 r. Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) stwierdziła, że obecny poziom nierówności jest najwyższy od 200 lat. Od 1820 r. nierówności zmniejszały się przez ponad sto lat – do wielkiego kryzysu. Po II wojnie światowej, zdaniem OECD, dokonała się egalitarna rewolucja – nierówności spadały systematycznie do 1980 r. Od tej pory przepaść między bogatymi a biednymi szybko się pogłębia. Zgodnie z przedstawionymi w październiku ub.r. wyliczeniami Credit Suisse prawie połowa światowego bogactwa (48%) należy do 1% najbogatszych, a dwie trzecie ludzkości ma łącznie zaledwie 3% globalnego bogactwa. Organizacja humanitarna Oxfam w styczniu 2014 r. podała, że 85 najbogatszych osób na świecie posiada tyle, co łącznie połowa mieszkańców naszej planety, czyli przeszło 3,5 mld osób.

Przez lata powtarzano w Polsce, że nierówności społeczne mają charakter motywacyjny i sprzyjają wzrostowi gospodarczemu – ludzie, starając się wejść jak najszybciej na kolejny szczebel drabiny zawodowej i społecznej, są elastyczni (np. zgadzają się na pracę na umowach śmieciowych) i konkurencyjni (gotowi pracować za niskie stawki). Ta neoliberalna wykładnia sprzyjała przedsiębiorcom, którzy zwiększyli przewagę nad pracownikami, usprawiedliwiała przemoc ekonomiczną i wyzysk, a przy tym osłabiała więzi międzyludzkie, zdolność do współpracy i zorganizowanego oporu.

W raporcie z grudnia ub.r. OECD twierdzi, że zmniejszenie nierówności jest czynnikiem pobudzającym wzrost gospodarczy. Eksperci tej organizacji wyliczyli, że PKB Stanów Zjednoczonych od 1990 do 2010 r. wzrósłby o dodatkowe 6%, gdyby poziom nierówności się nie zmienił, Wielkiej Brytanii zaś – o 9% (w tym zestawieniu nie ma Polski). Zły wpływ nierówności społecznych na wzrost gospodarczy potwierdził także Międzynarodowy Fundusz Walutowy.

W najbliższych miesiącach w Polsce ukaże się książka francuskiego ekonomisty Thomasa Piketty’ego „Kapitał w XXI wieku”, która znalazła dotąd przeszło 200 tys. nabywców. Kilkusetstronicowe dzieło poświęcone jest rosnącym nierównościom i koncentracji majątku w rękach niewielkiej mniejszości. Według Piketty’ego, temu zjawisku pomaga fakt, że znaczna część wpływów do budżetu pochodzi z VAT i akcyzy płaconych przez wszystkich, a nie z opodatkowania dochodów i fortun najbogatszych. Taki system obowiązuje także w Polsce – do naszego kraju odnosi się więc uwaga Piketty’ego, że uboższa część społeczeństwa w największym stopniu finansuje usługi publiczne: edukację, służbę zdrowia. Autor domaga się odzyskania kontroli nad kapitałem i wprowadzenia mechanizmów regulacyjnych, które zmniejszyłyby przepaść między bogatymi a biednymi – chodzi m.in. o wprowadzenie wysokich podatków od najwyższych dochodów, zgromadzonych majątków i spadków.

Odzyskać równość



Do niedawna – także na lewicy – dominowało przekonanie, że najważniejszy jest wzrost PKB, bo przekłada się on automatycznie na poprawę życia całego społeczeństwa. Niemal za aksjomat uznano stwierdzenie, że skoro za gospodarkę odpowiadają przedsiębiorcy prywatni, państwo powinno prowadzić przyjazną im politykę: obniżać podatki, uelastyczniać ustawodawstwo związane z zatrudnieniem. Co dobre dla przedsiębiorców, dobre i dla ogółu – przekonywano. Okazało się to nieprawdą. W Polsce utrwala się rozwarstwienie społeczne, klasa średnia, która miała być fundamentem spokoju społecznego, sama jest niepewna przyszłości. Rosną za to szeregi milionerów (w zeznaniach podatkowych za 2013 r. 14,7 tys. osób zadeklarowało dochód przekraczający 1 mln zł, o 9% więcej niż rok wcześniej) i nowego proletariatu – prekariatu, czyli osób zatrudnionych na śmieciówkach, pozbawionych prawa do maksymalnego czasu pracy, minimalnego wynagrodzenia, płatnego urlopu, ubezpieczenia emerytalnego i chorobowego. Prekariusze często zmieniają miejsce zatrudnienia, żyją w skrajnej niepewności i stresie. Prekariat jest wytworem neoliberalnej koncepcji uelastyczniania pracy.

„Musimy się ruszyć, odzyskać ideę równości. Inaczej (…) będziemy wisieć na latarniach”, mówił Marcin Król w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. Odzyskanie idei równości zapisanej w art. 2 konstytucji („Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”) jest naturalnym zadaniem lewicy. Debaty, czy należy wracać do PRL albo wybierać przyszłość, ostro skręcać w lewo bądź zmierzać ku centrum, wydają się jałowe. Lewica odzyska siłę i powab, jeśli stanie się autentycznym rzecznikiem równości. Znak równości to wspólne logo lewicy.

Krzysztof Pilawski



Artykuł pochodzi z tygodnika "Przegląd".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



MARSZ DLA PALESTYNY
Warszawa, Pomnik Mikołaja Kopernika
📅 Sobota, 30 listopada 2024 r., godz. 15.00
Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek

Więcej ogłoszeń...


26 grudnia:

1904 - W Hawanie urodził się Alejo Carpentier, kubański pisarz, uważany za prekursora realizmu magicznego, autor m.in. "Podróży do źródeł czasu".

1925 - Powstała Komunistyczna Partia Indii (CPI).

1996 - Rozpoczął się najdłuższy strajk w historii Korei Południowej.

1997 - W Paryżu zmarł Cornelius Castoriadis, filozof i psychoanalityk francuski pochodzenia greckiego; obrońca koncepcji "autonomii politycznej".


?
Lewica.pl na Facebooku