Piotr Szumlewicz: Śmieciowy rynek pracy
[2015-05-22 19:57:42]
Pracownicy bez umów o pracę Skala umów śmieciowych w Polsce jest gigantyczna i dotyczy coraz większej liczby pracowników. Jak podaje Główny Urząd Statystyczny (kolejne dane za GUS-em i Państwową Inspekcją Pracy), pod koniec 2012 roku 1,1 mln osób prowadziło pozarolniczą działalność gospodarczą, nie zatrudniając pracowników na podstawie stosunku pracy. Z roku na rok liczba osób będących na samozatrudnieniu rośnie, a zdecydowana większość najmniejszych firm balansuje na granicy rentowności. Rośnie też skala przymusowego samozatrudnienia, którą trudno oszacować, ale coraz częściej pracodawcy wprost oczekują, aby pracownicy zakładali firmy i zawierali umowy ze spółkami-matkami. Ten proceder ma miejsce na masową skalę chociażby w Telewizji Polskiej, gdzie władze spółki nawet nie kryją, że oczekują od pracowników przechodzenia na własną działalność gospodarczą. Ponadto GUS oszacował, że 1,35 mln to liczba osób, z którymi w 2012 roku została zawarta umowa zlecenie lub umowa o dzieło, a które nie są nigdzie zatrudnione na podstawie umowy o pracę. W stosunku do ogólnej liczby zatrudnionych w gospodarce narodowej w końcu 2012 roku stanowiło to ok. 13%, a w stosunku do ogółu pracujących w gospodarce narodowej ok. 10%. Jest to bardzo szybko rosnąca liczba osób, z których zdecydowana większość nie ma stabilnego dochodu i często zarabia poniżej płacy minimalnej. Warto przypomnieć, że bardzo duża część umów cywilno-prawnych opiera się na stawkach o wiele niższych, niż by to wynikało z minimalnej płacy miesięcznej. Za minimum i mniej niż minimum Z danych GUS wynika też, że pod koniec 2012 roku wynagrodzenie nie przekraczające ówczesnej płacy minimalnej (1500 zł brutto) otrzymywało aż 1,3 mln osób (od tamtego czasu sytuacja prawdopodobnie jeszcze się pogorszyła). Innymi słowy, nie ma tu już mowy o 3-4% pracowników, jak przez lata pisano w eksperckich opracowaniach, lecz ponad 10%. Te dane obejmują nie tylko podmioty zatrudniające 10 osób i więcej, ale również mikroprzedsiębiorstwa. Sprawa jest o tyle istotna, że w trakcie corocznych negocjacji płacy minimalnej pracodawcy wraz ze stroną rządową zarzucali środowiskom pracowniczym, że przejaskrawiały problem osób o wynagrodzeniach na poziomie płacy minimalnej. W tym celu przytaczali dane GUS, na podstawie których formułowali tezę, iż minimalne wynagrodzenie otrzymuje niewielkie grono pracujących. Przykładowo twierdzili, że w grudniu 2012 roku wynagrodzenie na poziomie minimalnym otrzymywało 358 tys. osób. Były to jednak dane niepełne, ponieważ nie uwzględniały one zarobków w mikroprzedsiębiorstwach ani nie uwzględniały osób zatrudnionych w ramach umów cywilno-prawnych. Z obecnych danych GUS wynika, że płaca minimalna w Polsce praktycznie nie obowiązuje, ponieważ nie obejmuje ona znacznej części pracowników. Gdyby przeliczyć obecną miesięczną płacę minimalną (1750 zł brutto) na minimalną stawkę godzinową, to powinna ona wynosić ok. 10,50 zł. Tymczasem w niektórych branżach, szczególnie w ochronie, roznoszeniu ulotek czy gastronomii dominują stawki 5-7 zł za godzinę, a niekiedy nawet zdarzają się stawki 2-3 zł. Rekordowe ogłoszenie ukazało się kilkanaście miesięcy temu na portalu internetowym łódzkiego urzędu pracy (państwowe służby zatrudnienia!), gdzie za wykładanie towaru pracodawca oferował 1 zł brutto za godzinę. Pierwsi w Europie! Ale osoby samozatrudnione, zarabiające poniżej płacy minimalnej czy pracujące w ramach umów cywilno-prawnych to niestety nie wszyscy pracownicy, którzy są pozbawieni stabilnego zatrudnienia. Warto podkreślić, że w Polsce jest zdecydowanie najwyższa w Unii Europejskiej skala umów na czas określony. Według danych Eurostatu, pod koniec 2012 roku 13,7% pracowników Unii Europejskiej było zatrudnionych w ramach umów na czas określony. Ten typ zatrudnienia dotyczył 13,3% mężczyzn i 14,2% kobiet. Najniższy odsetek osób zatrudnionych w ten sposób był w Rumunii – 1,7%, na Litwie – 2,6% oraz w Estonii – 3,7%. Zdecydowanie najwięcej umów na czas określony odnotowano w Polsce – 26,9%, czyli ten typ umowy dotyczył aż 3,3 mln pracowników. Kolejne miejsca zajmowały Hiszpania – 23,6% oraz Portugalia – 20,7%. Istotna zmiana dokonała się tutaj na początku XXI wieku. Wtedy ułatwiono zatrudnianie pracowników na czas określony i w ciągu kilku lat ich odsetek wzrósł z 5 do ponad 25% wszystkich pracowników. Cezurą nie jest więc tutaj początek transformacji ustrojowej, lecz znacznie późniejszy okres. Dotyczy to zresztą też umów cywilno-prawnych, w tym szczególnie umów zlecenie, które przez wiele lat dotyczyły przede wszystkim prawników. W 1989 roku skokowo wzrosła stopa bezrobocia i spadła skala uzwiązkowienia, jednak wiele form elastyczności na rynku pracy pojawiło się dopiero kilka lub kilkanaście lat później. Rząd w służbie patologii Warto też podkreślić, że polski rząd od lat promuje umowy śmieciowe i wypłacanie wynagrodzeń poniżej płacy minimalnej. Chodzi tutaj o zamówienia publiczne, w ramach których dominującym kryterium jest cena. Wartość polskiego rynku zamówień publicznych przekracza 150 mld zł rocznie i dotyczy setek tysięcy pracowników, mając wpływ na całą gospodarkę i kształt relacji między pracodawcami i pracownikami. Obecnie nawet największe organizacje pracodawców zgadzają się, że zamawiający przywiązują nadmierną wagę do kryterium „najniższej ceny” lub „najniższego kosztu”. Efektem takiego podejścia są niskie płace, nieetatowe zatrudnienie, jak też przypadki upadłości firm wygrywających przetargi. Ostatecznie „najtańsze” firmy bankrutują, a realizacja zlecenia jest znacznie opóźniona i bardzo droga. W ten sposób traci państwo, firmy i pracownicy. To bezpośredni skutek promowania ofert o najniższej cenie, a nie o najwyższej jakości. W zamówieniach publicznych od kilku lat zresztą rośnie odsetek umów, w których decydującym kryterium jest najniższa cena – obecnie jest ich już ponad 90%. Przykładem destrukcyjnego dla rynku pracy, a przy okazji konsumentów, opierania się na kryterium ceny w zamówieniach publicznych są kolejne zwycięstwa prywatnej firmy In Post nad Pocztą Polską. In Post jest tańszy od swojego publicznego konkurenta, ponieważ zatrudnia pracowników przede wszystkich w ramach umów cywilno-prawnych, a przesyłki trafiają do… kiosków, warzywniaków czy stacji benzynowych, bo firma oszczędza na punktach odbioru przesyłek. Już teraz lawinowo sypią się skargi od zdezorientowanych klientów, ale tłumaczy się im, że In Post musiał wygrać, ponieważ przedstawił tańszą ofertę. Inną formą promowania przez państwo niestabilnego zatrudnienia są rosnące jak grzyby po deszczu agencje pracy tymczasowej, które stają się konkurencją dla państwowych służb zatrudnienia. Jeszcze kilka lat temu było ich ok. 2 tys., dziś już około 5 tys. Wsparcie dla nich stanowi istotną część polityki rządowej, chociaż jedyną funkcją agencji jest uśmieciowianie istniejących miejsc pracy. Zgodnie z przedstawionym kilka miesięcy temu raportem Państwowej Inspekcji Pracy agencje pracy tymczasowej i przedsiębiorcy korzystający z jej usług stosują różne – nie zawsze zgodne z prawem – rozwiązania, które mają szkodliwy wpływ na ścieżkę zawodową pracowników. Eksperci PIP wskazują, że coraz bardziej powszechne jest zjawisko polegające na tym, że jeden pracownik tymczasowy jest kierowany do tego samego pracodawcy kolejno przez kilka agencji pracy. PIP alarmuje też, że rozwija się zjawisko pączkowania agencji, które polega na tym, że osoby prowadzące już taki podmiot rejestrują kolejny tylko po to, aby móc dalej kierować te same osoby do danego pracodawcy po upływie dopuszczalnego prawem okresu. Praca za darmo i praca na czarno Do umów śmieciowych, zatrudnienia tymczasowego i samozatrudnienia warto jeszcze dodać chyba najbardziej skandaliczny rodzaj pracy, jaką jest praca za… darmo. W Polsce bowiem coraz bardziej powszechną formą zatrudnienia, szczególnie młodych ludzi, jest wolontariat i darmowe staże. Niestety, coraz częściej stanowią one formę ucieczki pracodawców przed wypłacaniem wynagrodzenia. Młodzi ludzie w ramach staży wykonują w bankach, mediach, organizacjach pozarządowych te same zadania, co zwykli pracownicy, tyle że nie otrzymują za nie pensji. To kolejna luka w polskim rynku pracy, która sprzyja wyzyskiwaniu młodych ludzi. Zresztą nawet jeżeli młodym ludziom uda się zdobyć pracę etatową, przez pierwszy rok płaca minimalna dla nich wynosi zaledwie 1400 zł brutto (1041 zł netto). Smutny obraz polskiego rynku pracy uzupełnia jeszcze szara strefa, w której według szacunków GUS pracuje około 800 tys. osób. Jeżeli zsumujemy wszystkich pracowników pracujących na różnych rodzajach pracy niestabilnej, niskopłatnej i nie gwarantującej prawa do urlopu czy chorobowego, to okaże się, że stanowią oni ponad połowę zatrudnionych. Oprócz nich jest jeszcze potężna rzesza blisko 2 mln bezrobotnych, z których zaledwie 13%, czyli najmniej ze wszystkich krajów UE, pobiera bardzo niski i krótkotrwale wypłacany zasiłek. Jak wprowadzano 13-godzinny dzień pracy Kolejnym elementem polskiego krajobrazu antypracowniczego są przyjęte półtora roku temu ustawy rządu Donalda Tuska, które spowodowały zawieszenie uczestnictwa związków zawodowych w obradach Komisji Trójstronnej. Zgodnie z przyjętymi wtedy regulacjami pracodawcy mogą skorzystać z dwóch nowych rozwiązań. Pierwsze to wydłużenie okresu rozliczeniowego czasu pracy z 4 do maksymalnie 12 miesięcy. Nowe rozwiązania oznaczają możliwość narzucenia pracownikowi nawet 78-godzinnego tygodnia pracy – 6 razy w tygodniu po 13 godzin przez kilka miesięcy – a potem okresów przestoju, przy których pracownicy otrzymywaliby minimalne wynagrodzenie. Tak pojmowane wydłużenie okresu rozliczeniowego pozwala też pracodawcom na unikanie płacenia dodatkowych pieniędzy za nadgodziny. Drugie rozwiązanie to możliwość wprowadzenia w firmie ruchomego i przerywanego czasu pracy. Pracodawca może narzucać pracownikowi, aby ten zaczynał pracę w różne dni tygodnia o różnej porze, a ponadto, aby miał w czasie pracy kilkugodzinne przerwy. Takie rozwiązania są bardzo szkodliwe szczególnie dla pracowników, którzy mieszkają daleko od miejsca pracy. Dla nich praca od 8 do 12, a potem od 16 do 20 oznacza duże obciążenie i zubożenie życia prywatnego. Są to więc kolejne rozwiązania bardzo niekorzystne dla pracowników i upodabniające sytuację osób zatrudnionych etatowo do tych pracujących w ramach umów cywilno-prawnych. Pracownicy w ten sposób pracują dłużej za mniejsze pieniądze i są bardziej dyspozycyjni wobec pracodawców. Po roku obowiązywania nowych rozwiązań PIP poinformował, że 1079 firm przeszło na elastyczny czas pracy. Najwięcej w branżach przemysłowo-przetwórczej oraz budowlanej. Co prawda, zgodnie z ustawą zgodę na wydłużenie okresu rozliczeniowego muszą wyrazić związki zawodowe działające w firmie, a jeśli ich nie ma, zgodę ma wyrazić przedstawiciel pracowników, który w praktyce jest wskazywany przez pracodawcę. Według PIP, dotychczas większość porozumień podpisano między pracodawcą a przedstawicielami załogi – 875 – a tylko w 190 przypadkach ze związkami zawodowymi, zaś w 14 przypadkach nową organizację czasu pracy wprowadzono do zakładowych układów zbiorowych. Innymi słowy, w ponad 80% przypadków nie było związkowej reprezentacji pracowniczej, która negocjowałaby z pracodawcą uelastycznienie czasu pracy. Związki zawodowe? A po co W tym miejscu warto wskazać, że uzwiązkowienie w Polsce należy do najniższych w Unii Europejskiej i oscyluje wokół 10%. Dzieje się tak, ponieważ w dużej części przedsiębiorstw założenie związku zawodowego jest bardzo trudne, a często wręcz niemożliwe. Aby założyć organizację związkową, potrzeba co najmniej 10 pracowników, co blokuje możliwości tworzenia związków zawodowych w mikroprzedsiębiorstwach. Ponadto w wielu firmach pracownicy usiłujący założyć organizację związkową są szykanowani, co sprawia, że uzwiązkowienie w sektorze prywatnym nie przekracza kilku procent. Związki zawodowe od wielu miesięcy wskazują, że wbrew Konstytucji RP w Polsce nie ma swobody zrzeszania się w organizacjach związkowych, ale władze publiczne nie reagują. Tymczasem tam, gdzie stosunkowo łatwo założyć związek zawodowy, poziom uzwiązkowienia jest wysoki. W firmach zatrudniających 250 osób lub więcej uzwiązkowienie wynosi ponad 70%, a w zakładach, w których pracuje od 50 do 249 – blisko 50%. Innymi słowy, wbrew obowiązującej propagandzie, Polacy nie są antyzwiązkowi, tylko niekorzystne rozwiązania ustawowe utrudniają im wstępowanie do związków zawodowych. Na tle krajów zachodnich w Polsce szczególnie uderza słabość strony pracowniczej na poziomie branżowym. W najbardziej rozwiniętych państwach Unii Europejskiej zdecydowana większość pracowników jest objęta branżowymi układami zbiorowymi, co oznacza, że na poziomie poszczególnych branż są ustalane regulacje dotyczące poziomu płac, nadgodzin, czasu pracy, dni wolnych itd. Tymczasem w Polsce branżowe układy zbiorowe praktycznie nie istnieją. W tej sytuacji jedynym miejscem walki o prawa pracownicze pozostają poszczególne zakłady pracy, gdzie pozycja negocjacyjna pracowników jest o wiele słabsza niż pracodawców. Pracodawcy przeciw prawu Nie dość, że rozwiązania instytucjonalne są coraz bardziej niekorzystne dla pracowników, to pracodawcy masowo łamią przepisy prawa pracy. Według danych Państwowej Inspekcji Pracy wielu pracodawców nie płaci wynagrodzeń na czas, a część z nich nie płaci wcale. Na dodatek PIP wskazuje, że państwo jest wobec tych bezprawnych praktyk bezradne. Nieprzestrzeganie prawa w zakresie polityki płacowej również skutkuje zaniżaniem wynagrodzeń i często wzrostem liczby biednych pracujących. Państwowa Inspekcja Pracy w 2013 roku przeprowadziła 89,8 tys. kontroli u ponad 69 tys. pracodawców i innych podmiotów, w których pracowało 4 mln osób. Ponad połowę skontrolowanych firm stanowiły mikroprzedsiębiorstwa, zatrudniające nie więcej niż dziewięciu pracowników. PIP stwierdziła 88,6 tys. wykroczeń przeciwko prawom pracowników i łącznie nałożyła ok. 19 tys. grzywien na ponad 22,5 mln zł. Do sądów natomiast skierowała ponad 3,7 tys. wniosków o ukaranie. Sądy orzekły w sumie 7,4 mln zł grzywien wobec ponad 3,4 tys. osób. Większość stwierdzonych w 2013 roku nieprawidłowości dotyczyła sposobu zatrudniania, wypłaty świadczeń pracowniczych oraz czasu pracy. Inspektorzy pracy zweryfikowali 44 tys. umów cywilnoprawnych w prawie 9 tys. firm. Stwierdzili, że aż co piąta umowa została zawarta w warunkach właściwych dla umowy o pracę! Innym rodzajem naruszeń, w którym interweniowała PIP, były zaległości płacowe. W 2013 roku do Inspekcji napłynęło ponad 24 tys. skarg w tej sprawie. Blisko co trzeci pracodawca, spośród ok. 1,8 tys. skontrolowanych, nie płacił pracownikom należnych pensji bądź nie przestrzegał terminu ich wypłaty. Bardzo często firmy były też na bakier z legalnością zatrudnienia. Inspektorzy sprawdzili pod tym kątem ok. 178 tys. obywateli. Różnego rodzaju uchybienia stwierdzili w połowie skontrolowanych firm! Nielegalne zatrudnienie lub nielegalną inną pracę zarobkową ujawniono natomiast w co piątej skontrolowanej firmie. Okazuje się więc, że nawet obecne, bardzo przecież liberalne przepisy prawa pracy są notorycznie łamane przez pracodawców, a PIP wciąż ma niewiele instrumentów działania, a jej kontrole w przedsiębiorstwach są zapowiadane. We wspólnym interesie W tej sytuacji wydaje się, że jednym z kluczowych wyzwań w polityce społeczno-ekonomicznej polskich władz jest zmniejszenie elastyczności rynku pracy. Brak stabilności zatrudnienia i wynagrodzenia sprawia, że ludzie żyją w lęku, nie mogą decydować się na większe wydatki w obawie przed wpadnięciem w spiralę zadłużenia. Nie mają perspektyw na przyszłość, są narażeni na popadnięcie w ubóstwo i wykluczenie społeczne, trudno im godzić życie zawodowe i rodzinne, są pozbawieni prawa do większości świadczeń społecznych. Ponadto śmieciowe, niskopłatne zatrudnienie prowadzi do niskiego popytu i hamuje rozwój ekonomiczny kraju. Tylko stabilne zatrudnienie i godne płace dają możliwość wzrostu konsumpcji, a co za tym idzie produkcji. Jeżeli pracodawcy są na tyle nieodpowiedzialni, że zatrudniają pracowników na śmieciowych warunkach, to rząd powinien zmusić ich do podpisywania stabilnych umów na etat i płacenia godnych wynagrodzeń. Skorzysta na tym całe społeczeństwo. Artykuł ukazał się w "Bez Dogmatu", nr 103/2015. |
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Syndrom Pigmaliona i efekt Golema
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Mury, militaryzacja, wsobność.
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Manichejczycy i hipsterzy
- Pod prąd!: Spowiedź Millera
- Blog Radosława S. Czarneckiego: Wolność wilków oznacza śmierć owiec
- Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
- Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
- od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
- Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
- Kraków
- Socialists/communists in Krakow?
- Krakow
- Poszukuję
- Partia lewicowa na symulatorze politycznym
- Discord
- Teraz
- Historia Czerwona
- Discord Sejm RP
- Polska
- Teraz
- Szukam książki
- Poszukuję książek
- "PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
- Lca
24 listopada:
1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.
1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).
2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.
2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.
?