Ponieważ nie chciałem przystać na zależność mojego państwa, jego bylejakość, lekceważenie obowiązujących w nim podobno praw, łącznie z konstytucją, o której wszyscy wiedzieli, że wiele jej zapisów i gwarancji jest fikcją. To prawda, nasz zryw przyczynił się do odzyskania niepodległości, ale gospodarczo Polska jest półkolonią wielkich korporacji i wielkiego biznesu.
W przeciwieństwie do wielu moich dawnych kolegów, stale obecnych na pierwszych stronach gazet i telewizyjnych ekranach, nie mam zamiaru wstawiać tu kombatanckich przechwałek o naszych osiągnięciach. Chcę powiedzieć jasno i wyraźnie: walka, jaką wtedy prowadziliśmy, pod jednym względem zakończyła się całkowitą, kompromitującą klęską. Mam na myśli demokrację ekonomiczną, a zwłaszcza prawa pracownicze.
Już w początkach transformacji widziałem ludzi, którzy wcześniej potrafili przezwyciężyć strach przed czołgami, a później tylko rozglądali się bezradnie, kiedy prywatyzowano ich zakłady, gdy zwalniano ich kolegów i koleżanki. Bo bali się, że sami zostaną bez środków do życia. Upłynęło wiele lat i teraz, rozmawiając z ludźmi na ulicach, widzę często podobną, a nawet jeszcze większą niepewność, rozczarowanie, lęk o przyszłość. Czy to nie jest upokarzający rodzaj zniewolenia?
Społeczeństwo jest dziś podzielone na tych, którzy mają ogromne aktywa i na tych, którzy raz na kilka lat mają w ręku tylko jeden rodzaj papierów wartościowych – kartę do głosowania. To podział na nieprzyzwoicie bogatych i całe rzesze tych, dla których stawką jest przetrwanie.
Ci pierwsi tworzą różne, coraz bardziej „nowoczesne” partie, używające najnowszych technologii prania sumień i prasowania mózgów, żeby wyłudzić od tych drugich głosy. Po to, żeby móc stanowić korzystne dla siebie prawa i jeszcze lepiej zabezpieczyć własne interesy.
Stare powiedzenie pyta retorycznie: kto bogatemu zabroni? A odpowiedź jest prosta: my wszyscy, ale tylko – razem. Bo żadna zbiorowość, żadne państwo nie przetrwa jako suma egoizmów. Polska jest na przedostatnim miejscu w Europie pod względem poziomu wzajemnego zaufania. Pojęcie solidarności, które kiedyś tak wiele dla nas znaczyło, stało się pustym dźwiękiem. Jednak można mu przywrócić dawny sens.
Po raz pierwszy od dekad mam poczucie, że spontanicznie powstało wiarygodne ugrupowanie, z którym mogę się w pełni utożsamiać. A skoro Razem podejmuje na nowo walkę o urzeczywistnienie wielu naszych dawnych, zapomnianych postulatów, to jak mogłoby mnie tu zabraknąć?
Mawia się: „…gdyby młodość wiedziała, gdyby starość mogła…” Są wśród nas ludzie i młodzi, i starsi. Obie te grupy i wiedzą, i mogą. Wiemy jak zmienić Polskę w państwo, które działa i razem możemy tego dokonać.
Stefan J. Adamski
Tekst pochodzi z profilu autora w portalu Facebook.