W Polsce mieszkanie jest towarem rynkowym, a nie prawem człowieka. Liberalne państwo ignoruje art. 75 Konstytucji, który zobowiązuje je do zapewnienia obywatelom dachu nad głową. „Władze publiczne prowadzą politykę sprzyjającą zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych obywateli, w szczególności przeciwdziałają bezdomności, wspierają rozwój budownictwa socjalnego oraz popierają działania obywateli zmierzające do uzyskania własnego mieszkania”. Martwa litera ustawy zasadniczej. Mieszkania komunalne finansowo dostępnie, o przyzwoitym standardzie budowlanym to rozwiązanie nie po drodze interesom kapitału. Realizacja programu budowy mieszkań komunalnych zadośćuczyniłaby sprawiedliwości społecznej i zracjonalizowała rynek nieruchomości, bowiem przyczyniłaby się jednocześnie do spadku ceń mieszkań sprzedawanych na wolnym rynku. Brak woli politycznej liberalnego państwa na to nie pozwala. Tym samym kompleks dewelopersko-bankowy dominuje rynek nieruchomości i wymusza na społeczeństwie kupowanie mieszkań po cenach spekulacyjnych, zwanych rynkowymi. Mieszkańcy bez mieszkania, średnio zarabiający, liczący na nominalną zdolność kredytową, stoją przed decyzją oddania deweloperom i bankierom lwiej części swoich zarobków w celu zaspokojenia podstawowej potrzeby egzystencjalnej, jaką jest mieszkanie. Popyt na możliwie tańszy kredyt hipoteczny stwarza bankierom okazję do wymyślenia oferty kredytowej w walutach obcych, mających być tańszą niż kredyty w polskich złotówkach. Frank szwajcarski robi za pułapkę finansową.
Kredyt w obcej walucie oparty jest na kursie wyznaczonym przez rynek pieniężny. Gwałtowna zmiana kursu franka szwajcarskiego powoduje nieprzewidziany aż do końca przez kredytobiorców, lecz mieszczący się w kalkulacjach banków, skok wartości zaciągniętego długu. Wykładniczy wzrost kosztu kredytu powoduje wybuch, czujących się oszukanymi przez banki, klientów systemu finansowego. „Frankowicze” masowo protestują, przygotowują nieprzyjęty przez władzę obywatelski projekt ustawy oraz oskarżają Polskę w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości (ETS).
ETS odrzuca zaskarżenie hipotecznych kredytów walutowych udzielonych przez system bankowy działający w Polsce. W istocie - podkreśla rzecznik ETS - zaskarżenie nie podlega Dyrektywie, bowiem kredyty walutowe nie stanowią instrumentu finansowego, co przeczy argumentom kredytobiorców.
Dyrektywa MIFID ma za zadanie chronić inwestorów, czyli osoby, które inwestują swój lub pożyczony kapitał z zamiarem osiągnięcia zysku lub ochrony posiadanych środków. W omawianej sprawie klient nie dążył do takiego celu – celem było nabycie dobra (samochodu). Zdaniem rzecznika również z tego względu kredyt denominowany w walucie obcej nie jest objęty regulacjami Dyrektywy – podkreśla w swojej opinii ETS.
Polska debata. Konieczne staje się zatem wyjaśnienie kluczowych problemów dotyczących materii kredytu hipotecznego w walutach obcych i na czym polega bezprawie bankowe. Albowiem to pozwoli ustalić dalsze postępowanie i obronę interesu społecznego, który niewątpliwie został naruszony przy udzielaniu przez banki kredytów hipotecznych w walutach obcych.
Kapitał, odsetki i cena pieniądza. Dlaczego rośnie kapitał do spłacenia? Procent składany zwiększa kapitał do oprocentowania. Odsetki kapitalizują się. Na tym polega cała "sztuka" spirali zadłużenia, którą - juą nie w stosunków do kilku tysięcy zadłużonych klientów w Polsce, lecz całych państw - ma miejsce na świecie. W Europie Grecja jest tego dobitnym przykładem. To klasyka w finansach kapitalistycznych. Niezrozumienie tych reguł gry nie oznacza, że one nie działają i nie są sankcjonowane prawem (kapitalistycznym). W przypadku kredytu hipotecznego w walucie krajowej (zł), kredytobiorca hipoteki świadomie zgodzi się na płacenie wielokrotności wartości (deweloperskiej ceny rynkowej, w której już zawarte jest podwyższenie prawdziwej wartości nabytego dobra) danej nieruchomości z powodu zaciągniętego kredytu do jej zakupu (klient płaci np. 250 tys. za mieszkanie, którego metr kw. kosztuje kilka razy więcej niż w rzeczywistości). W przypadku kredytu hipotecznego w obcej walucie dochodzi cena pieniądza, która jeszcze zwielokrotnia cenę nieruchomości (klient w sumie zapłaci za to samo mieszkanie np. 500 tys. zł). Ten finansowy proceder sankcjonowany prawem bankowym nazywa się lichwą.
Oszczędność czy inwestycja. Argument, jakoby kredyt był oszczędnością, który z tego tytułu powinien zostać objęty przez Dyrektywę MIFID, nie jest uprawniony. Zaciągnięcie kredytu w żadnym przypadku nie jest oszczędnością. Oszczędnością jest oddalenie w czasie popytu konsumpcyjnego poprzez zdeponowanie w banku środków pieniężnych do tego celu. Kredyt natomiast umożliwia kredytobiorcy bieżący wydatek, na który nie ma środków z własnych dochodów, i tym samym zuboża kredytobiorcę o wartość odsetek, które z tytułu udzielonego mu kredytu musi bankowi zapłacić. Zaciągnięcie kredytu w celu zakupu dobra trwałego użytku należy traktować jako inwestycję. Nie jest to inwestycja w sensie spekulacyjnego wydatku na rynku finansowym, ani inwestycja - o ile zakup mieszkania ma na celu zaspokojenia własnej potrzeby mieszkaniowej - na rynku nieruchomości.
Okoliczności przewidziane w umowie kredytowej. Mechanizm legalnego oszustwa, czyli zgodnie z prawem bankowym i finansowym, ze strony banków polega na przyjęciu w umowie z klientem, że podstawą rozliczeniową udzielanego kredytu będzie frank szwajcarski. Albowiem tu wchodzi w grę problem kursu walut frank/złoty. Gdyby w umowie było zaznaczone, że kredyt taki podlega stałemu oprocentowaniu to zmniejszyłoby ryzyko finansowe, kosztem może droższego kredytu z powodu takiego typu oprocentowania. Kurs walut natomiast nie podlega temu mechanizmowi. Kredytobiorca wygra albo przegra na tym. Jeżeli kurs franka, jako podstawa obliczeniowa kredytu, zyskuje w stosunku do złotego, czyli na rynku pieniężnym płacimy więcej złotych za jednego franka, to kapitał kwoty kredytu zaciągniętego "pod franka" prawidłowo się zwiększa. Płacę teraz za jednego pożyczonego franka nie 10, lecz 100 zł na przykład. Nieporozumieniem jest wysunięcie argumentu, że kredytobiorca nigdy nie operował, nie widział na oczy franków. To jest operacja właśnie księgowa, a nie fizyczne wykupowanie franka przez klientów i zdeponowanie ich w banku na poczet kredytu. Gdyby nawet i taka była sytuacja, to i tak klient musiałby ponosić koszty zmiany kursu franka na rynku pieniężnym.
Biznes systemu bankowego. Przy operacji udzielenia kredytów "we frankach" polegał na tym, że kredyty hipoteczne w złotówkach były za drogie, jak dla wiecznie biednych pracujących ludzi w Polsce. To była okazja, aby oferować "tańsze kredyty" w frankach, ze względu na rzekomo mocną wartość franka na rynku (granie na wiarę). Dla polskiego klienta, w przeliczeniu wedle rozumowania „typowego sklepikarza” (pojęcie z ekonomii), kredyt frankowy był tańszy, bowiem oprocentowanie tego kredytu i kursowy status franka okazały się mniejszym kosztem (jak i - złudnie - mniejszym ryzykiem) w porównaniu z kredytem w złotówkach. Filie polskie banków zachodnich miały pieniądze ze swoich centrali (nadpłynność bankowa), by uruchomić te operacje kredytowe na polskim rynku, na których i tak banki zarabiałyby w porównaniu z możliwościami zysków na innych rynkach.
Zaufanie do hazardu rynków finansowych. W umowie o kredycie walutowym nie zachodzą w ogóle warunki instrumentu opcji finansowej, jednego z filarów hazardu rynków finansowych. „Pojęcie instrumentu pochodnego forward, (który miałby być częścią kredytu walutowego zgodnie z zapytaniem) dotyczy sytuacji, w której (i tutaj rzecznik odnosi się do sugestii przesłanych przez Polskę) głównym celem jest „zablokowanie” ustalonej przyszłej ceny, wartości lub stopy” – prawidłowo wyjaśnia opinia ETS.
Zaufanie do franka, jako najbardziej stabilnej waluty na rynkach światowych, mogło zadziałać zachęcająco u polskich klientów, którzy ślepo ufając kapitalistycznemu systemu finansowemu, szukali swojej furtki przy kredytach hipotecznych. Dewaluacja franka pokazała, po pierwsze, że wszelkie zaufanie w rynkach finansowych jest złudzeniem drogo kosztującym. Po drugie, że tym razem stracili klienci, bo kurs zmienił się na ich niekorzyść. To ryzyko, którego "frankowicze" mieli świadomość, a w najgorszym przypadku przeświadczenie. Gdyby kurs fanka zmienił się na korzyść „frankowiczów”, kredyt by staniał, a wszyscy wznosiliby toast w zaciszu swoich zadłużonych hipoteką mieszkań. Sprawy by nie było. Nie jest uprawnionym argument, że klient nie zna sie na bankowości, a banki muszą wszystko im „jasno” zagwarantować. Nie. To nie są banki społeczne – spółdzielcze, non profit, etc. - to są banki kapitalistyczne, działające z takimi regułami gry. Nie raz wyjaśnialiśmy problem kredytu walutowego, który siłą rzeczy musi być kalkulowany według kursu rynku walut. Z punktu widzenia prawnego więc obie strony przyjęły do wiadomości i zgodziły się, iż: „W przypadku kredytu walutowego, kredytobiorca spłaca dług po kursie nieznanym mu z góry” – dokładnie, jak wyraża opinia ETS.
W systemie finansowym wszystko jest dopięte wedle istniejących legalnych reguł gry prywatnej gospodarki wolnorynkowej. Można chcieć „dobrego kapitalizmu", gdzie przypuszczalnie zdrowa wolna konkurencja zadziała. Otóż nie zadziała. Walka o rynek i przetrwanie na nim jest walką, i to drapieżną, o eliminację konkurencji i konkurentów. To cała historia gospodarki wolnorynkowej i całe bankructwo ekonomii klasycznej kapitalizmu. Wewnętrzna logika reprodukcji kapitału nie podlega chciejstwu teorii równowagi ekonomicznej, tym mniej logika reprodukcji kapitału finansowego.
Świadomość ryzyka. Ekonomista „frankowicz”, zaproszony do telewizji, deklaruje, że wszyscy kredytobiorcy liczyli na to, łącznie z nim, że stabilność franka jest żelazną gwarancją kredytu. To znaczy, iż kredytobiorcy mieli świadomość, że ryzyko kursu istnieje, że jest ewentualnym niebezpieczeństwem, ale skoro to Szwajcarzy, najbardziej przyzwoici oszuści finansowi, no to trzeba ufać. Niemiec wynajmuje w Warszawie mieszkania, a w umowach najmu z klientami ustala, że zapłata za wynajem będzie w fizycznych frankach. Nie przyjmuje złotówki, to umowa cywilnoprawna pomiędzy stronami. Całe ryzyko kursowe spoczywa na kliencie, osobie wynajmującej. Kropka. Na tym przykładzie widać, że gdyby banki przyjęłyby taką regułę gry, to „frankowicze” musieliby oddać raty wraz z odsetkami, chodząc najpierw do cinkciarzy, aby kupić franki po kursie dnia i oddać należność bankowi. Może w ten sposób kredytobiorca miałby większą świadomość co do ryzyka kursowego, idąc na takie walutowe kredyty. Ale taka pełna świadomość klientów nie leży w interesie banków.
Bezprawie w świetle prawa. To nie do końca prawda, że banki działały bezprawnie. Banki oszukały w świetle ustanowionego prawa. To robi różnicę. Można naiwnie się dziwić, że dług „frankowicza”, pierwotnie jakieś 200 tys. złotych, w pewnym momencie wynosi 500 tys. złotych i dalej rośnie. Tak, to prawidłowe zjawisko finansowe, według reguł gry kapitalistycznego systemu bankowego. Dług Grecji rośnie nieustannie, pomimo że Grecy spłacają go. Dług krajów Ameryki Łacińskiej wobec centrów Północy - który wybuchł ze sztucznie sprowokowanym kryzysem zadłużenia przez USA w 1980 r. - został spłacony już kilkakrotnie, a pomimo to wciąż rośnie i stanowi największe źródło bogacenia się centrów USA i Europy.
Zmiana reguł gry. W umowie kredytowej z „frankowiczami” ustalone jest, że to kredyt w frankach. Powtórzmy, frank występuje jako podstawa obliczeniowa kredytu. Od tego momentu działa rachunkowość. To, co ukryte, nieeksponowane w takiej umowie jest, że przystając na taki warunek, klient i bank przyjmują na siebie ryzyko kursowe. Obie strony „w domyśle” reguł gry poszły na to. Kurs może się zmienić na korzyść banku lub klienta. Kropka. A to jest to, co powinno skłonić do rozważenia zmiany prawa bankowego i ustawy o kredytach bankowych. Uniezależnienie wartości kredytu w walutach obcych od hazardu rynku pieniężnego. Klauzula zabezpieczająca klienta, która zawarłaby dopuszczalny margines wahania kursu obcej waluty wobec krajowej (zł), stałaby się wymogiem do zawarcia umowy kredytowej. Poza ustalonym w umowie marginesem to bank przyjmuje na siebie ryzyko kursowe.
Interes społeczny. Z punktu widzenia interesu społecznego „frankowiczowie” mają atut, z którego można i trzeba skorzystać. Kredyt obarczony ryzykiem zmiany kursu walut na rynku pieniężnym jest posunięciem bankowo-finansowym natury spekulacyjnej. Skoro takie są zasady gry systemu finansowo-bankowego, które godzą w interes społeczny, to „frankowicze”, jako ruch społeczny „strajkują” i masowo nie spłacają bankom tych nadzwyczajnych zysków, które prawidłowo zostały obliczone przez poszkodowanych. Banki nie ponoszą strat, lecz zwracają nadzwyczajne zyski. Drugi kierunek działania to kampania na rzecz bankowości społecznej. Klienci masowo przenoszą swoje rachunki bankowe do banków spółdzielczych, które będąc konkurencją po stronie interesu społecznego, są zaciekle atakowane przez lobby prywatnych banków komercyjnych zrzeszonych w Związku Banków Polskich. System bankowy stanie w obliczu utraty wszystkiego. Tak się kreuje potężne lobby społeczne, które wymusi na państwie i rządzie zmiany prawa bankowego i ustawy o kredytach bankowych, zgodnie z interesem społecznym.
Taki ruch obywatelski, we współdziałaniu z ruchem lokatorskim i społeczeństwem, byłby w stanie doprowadzić do skruchy deweloperskiego rynku mieszkaniowego i przyczynić się do programu budowy mieszkań komunalnych przez państwo. Dach nad głową to prawo człowieka, a nie prawo rynku. Dla wybitnie katolickiego społeczeństwa polskiego, indoktrynowanego przez ideologów dominującego prawicowego porządku politycznego i liberalnego ustroju gospodarczego, jest to nowiną. To jeszcze nie socjalizm. To kazanie Papieża Franciszka przed Kongresem USA: „nie ma żadnego prawa moralnego, ani etycznego, które usprawiedliwiałoby brak dachu nad głową dla obywateli” (…) „gospodarka nie może być wyższym dobrem niż człowiek”. Dopóki społeczeństwo nie doprowadzi do takich zmian, bezprawie bankowo-mieszkaniowe będzie dalej grasowało.
Roberto Cobas Avivar