coraz więcej ludzi, także tych, którzy udają, że nic się nie dzieje. Dziś
coraz lepiej widać, ze stawką walki o jak najszybsze zerwanie z energetyka
opartą na paliwach kopalnych nie jest powstrzymanie zmian, ale
ustabilizowanie ich na takim poziomie, żeby życie Ziemi było w ogóle
możliwe.
Stoję na szczycie Rush Hill na odległej wyspie St. Paul na Alasce. Choć wzgórze
ma jedynie 665 stóp wysokości, rozciąga się zeń widok na 360 stopni na całą
pokrytą tundrą, długą na 13 mil i szeroką na 7 część Wysp Pribyłowa. Kaptur
mojej przeciwdeszczowej kurtki łopocze na zimnym wietrze, a ja w zachwycie spoglądam na srebrne wody Morza Beringa. Wszechobecny wiatr chłoszcze
powierzchnię morza, zamieniając ją w chaos białych grzywaczy, mgiełki i piany.
Starodawny żużlowy stożek, na którym się usadowiłem, przypomina mi, że St.
Paul była, dawno, dawno temu, jednym z ostatnich miejsc w Ameryce Północnej
gdzie można było znaleźć włochate mamuty. Przyjechałem tu, by zbierać
materiały do książki The End of Ice. To zaś z kolei, każe mi powrócić do nowej
rzeczywistości, z jaką mamy do czynienia na wodach dalekiej północy: choć
bowiem wody te nadal są bardzo zimne, wywołane przez ludzi zaburzenia klimatu
podgrzały je już na tyle, że pojawiło się ryzyko zerwania sieci pokarmowej, dzięki
której na tej wyspie żyją Unanganie, tutejsi Aleuci, znani też jako „lud fok”. Biorąc
pod uwagę to, jak silnie ich kultura powiązana jest ze stylem życia nastawionym
na samowystarczalność, w nowej rzeczywistości, w której liczba fok, ptaków
morskich i innych morskich istot, na które polują i które łowią, maleje, jak mógłby
nie dotknąć ich kryzys?
Podczas pobytu na wyspie St. Paul rozmawiałem z wieloma starszymi plemion,
którzy opowiadali mi, że jest coraz mniej ryb i morskich ptaków, mówili o coraz
gwałtowniejszych sztormach i rosnących temperaturach. Najbardziej poruszyły
mnie opowieści na temat gwałtownie malejącej populacji fok. Foki-matki, jak mi
powiedziano, muszą tak daleko odpływać, aby zdobyć pożywienie dla swoich
młodych, że dzieci umierają z głodu, zanim matkom udaje się do nich wrócić.
Los ginących dramatycznie fok może stać się losem samych Unangan, a
jednocześnie, w nadchodzących dekadach, w miarę, jak będą narastać
turbulencje, związane ze zmianami klimatu, może łatwo stać się losem nas
wszystkich.
Tuż przed lotem na St. Paul spotkałem się w Anchorage na Alasce z Brucem
Wrightem. Jest starszym badaczem w Aleutian Pribilof Islands Association,
pracował dla National Marine Fisheries Service i był przez 11 lat kierownikiem
sekcji w National Oceanic and Atmospheric Administration. „Nie powstrzymamy
już katastrofy tego pociągu – zapewnia mnie ponuro. – Nie próbujemy nawet
spowolnić produkcji CO2 (dwutlenku węgla), mimo że już jest go dość w
atmosferze”.
Opisując coraz cieplejsze, coraz bardziej zakwaszone wody wokół Alaski i szkody
jakie wyrządza to sieci pokarmowej w morzach, przywołuje okres sprzed mniej
więcej 250 mln lat, kiedy oceany przechodziły podobne zmiany, a planeta
doświadczyła masowego wymierania, przy czym te wydarzenia „były napędzane
przez zakwaszenie oceanów. Masowe wymieranie permskie, które starło z
powierzchni ziemi 90% gatunków – to właśnie dziś obserwujemy”.
Kończę wywiad z ciężkim sercem, pakuje laptop, wkładam kurtkę, ściskam dłoń
Wrighta. Wiedząc, że wybieram się na St. Paul, Wright, odprowadzając mnie, chce
mi na koniec przekazać jeszcze jedną rzecz. „Wyspy Pribyłowa były jednym z
ostatnich miejsc, na których przetrwały mamuty, ponieważ nie było tam żadnych
ludzi, którzy by na nie polowali. Nigdy nie doświadczyliśmy tego, dokąd
zmierzamy. Być może wyspy staną się schronieniem ludzkiej populacji”.
Strata przed nami
Od przynajmniej dwóch dziesięcioleci szukałem pocieszenia w górach. Od 1996 do
2006 r. mieszkałem na Alasce; ponad rok życia spędziłem, wspinając się na
lodowce Denali i inne szczyty Alaski. Był to jednak dla mnie słodko-gorzki czas,
ponieważ dramatyczny wpływ zmian klimatycznych – w tym szybko zanikające
lodowce i coraz wyższe temperatury zimą – szybko stał się oczywisty.
Po latach pisania reportaży wojennych a następnie informowania o zmianach
klimatu, regularnie wycofywałem się w góry, aby złapać oddech. Kiedy
napełniałem płuca alpejskim powietrzem, moje serce ogarniał spokój i mogłem
poczuć, że na powrót zakorzeniam się w ziemi.
Później praca nad książką zaprowadziła mnie znów na szybko kurczące się
lodowce Denali a także do Glacier National Park w Montanie. Tam spotkałem dr
Dana Fagre’a, ekologa i naukowca z US Geological Survey i kierownika Climate
Change in Mountain Ecosystem Project. „To jest wybuch – zapewniał mnie –
nuklearna eksplozja zmian geologicznych. To… przekracza zdolności normalnej
adaptacji. Wrzuciliśmy najwyższy bieg, a następnie zdjęliśmy ręce z kierownicy”.
Choć park, który bada Fagre ma w nazwie lodowiec, zasadniczo jest pewne, że do
2030 r., w ciągu 11 lat, żadnych aktywnych lodowców w nim nie będzie.
Badania zawiodły mnie także do Coral Gables, na Uniwersytet Miami, gdzie
spotkałem kierownika wydziału nauk geologicznych, Harolda Wanlessa, eksperta
od wzrostu poziomu oceanów.
Spytałem go, co mógłby powiedzieć ludziom, którzy wciąż myślą, że mamy dość
czasu, by złagodzić wpływ zmian klimatycznych. „Nie da się ich już odrobić –
odpowiedział. – Jak mielibyśmy ochłodzić ocean? To się już dzieje”.
Jak gdyby dla podkreślenia swojego stanowiska, Wanless powiedział mi, że w
przeszłości, kiedy dwutlenek węgla wahał się od z grubsza 180 do 280 części na
mln (ppm) w atmosferze, Ziemia przechodziła od epok lodowcowych do
międzylodowcowych. Powiązane z tą fluktuacją w zakresie 100-ppm były zmiany
poziomu mórz sięgające około 100 stóp. „Każdy wzrost stężenia dwutlenku węgla
w atmosferze o 100 ppm daje nam stustopowy wzrost poziomu mórz – powiedział
mi. – Tak działo się kiedy wchodziliśmy i wychodziliśmy z epoki lodowcowej”.
Wiedziałem, że odkąd zaczęła się rewolucja przemysłowa, ilość dwutlenku węgla
w atmosferze wzrosła z 280 do 410 ppm. „To 130 ppm w ciągu ostatnich zaledwie
200 lat – powiedziałem. – Czyli wzrost poziomu mórz o 130 stóp, które już stały się
elementem systemu klimatu Ziemi”.
Popatrzył na mnie i ponuro skinął głową. Nie mogłem przestać myśleć, że tym
skinieniem żegna się z miastami na wybrzeżu, od Miami po Szanghaj [1].
W lipcu 2017 r. pojechałem do Camp41 w sercu brazylijskiego lasu deszczowego
w Amazonii, stanowiącego część projektu założonego cztery dekady temu przez
Thomasa Lovejoya, który jest znany wielu jako „ojciec chrzestny
bioróżnorodności”. Odwiedzając go, spotkałem też Vitka Jirineca, ornitologa z
Czech, który pracował jako badacz dzikiej przyrody w 11 różnych miejscach, od
Alaski po Jamajkę. W tym czasie aż nazbyt dobrze zapoznał się z oznakami
biologicznego kryzysu wśród ptaków, które obserwował. Był świadkiem tego, jak
niektóre z populacji w Amazonii, na przykład populacja liściarków białogardłych,
spadła o 95%; obserwował, jak moskity na Hawajach wybijają rdzenne populacje
ptaków; badał, jak wdzieranie się słonej wody na wieczną zmarzlinę na Alasce
zmienia tamtejsze siedliska ptaków.
Kiedy omawialiśmy te badania, jego ton stawał się coraz bardziej posępny i w jego
głosie coraz wyraźniej pobrzmiewał gniew. „Problem populacji zwierząt i roślin,
pozostawionych samym sobie w różnych fragmentach [ich habitatów] w
warunkach, które są na dłuższą metę nie do zniesienia zaczyna być widoczny na
całej lądowej powierzchni planety. Powracają znajome pytania: ile goryli górskich
zamieszkuje porośnięte lasem zbocza wulkanów Virunga, wzdłuż granic
Demokratycznej Republiki Konga, Ugandy i Rwandy? Ile tygrysów żyje w
rezerwacie w Sariska w północno-zachodnich Indiach? Ile ich zostało? Jak długo
zdołają przetrwać?”
Ciągnie dalej, a gniew w jego głosie staje się coraz wyraźniejszy, zwłaszcza, kiedy
zaczyna rozprawiać o tym, jak „wyspowa biogeografia” dociera na stały ląd i co
się dzieje z populacjami zwierząt, pozostawionymi przez postęp ludzkości na
fragmentach ziemi, w miejscach takich, jak Amazonia. „Ile niedźwiedzi grizzly
zamieszkuje ekosystem North Cascades, nieciągłą łatę górskiego lasu wzdłuż
północnej granicy stanu Washington? Za mało. Ile europejskich niedźwiedzi
brunatnych pozostało we włoskim parku narodowym Abruzzo? Za mało. Ile jest
lwów azjatyckich w lesie Gir? Za mało… Świat rozpada się dziś na kawałki”.
„Przerażające dwanaście lat”
W październiku 2018 roku, 15 miesięcy po spotkaniu z Jirinecem, którego słowa
doprowadziły mnie do łez, najważniejsi światowi specjaliści i specjalistki od
klimatu przygotowali raport dla ONZ-towskiego Międzyrządowego Panelu nt.
Zmian Klimatycznych (Intergovernmental Panel of Climate Change – IPCC),
ostrzegając nas, że na ograniczenie katastrofalnych skutków zmian klimatu
zostało nam już zaledwie 12 lat [2]. Istota sprawy polega na tym: już ogrzaliśmy
planetę o jeden stopień Celsjusza. Jeśli nie uda się nam ograniczyć procesu
podgrzewania temperatury do maksimum 1,5 stopnia, nawet pół stopnia więcej
będzie oznaczało coraz gwałtowniejsze skrajne upały, powodzie i powszechne
susze a także wzrost poziomu mórz – i nie będą to wszystkie dramatyczne
zjawiska. Ten raport stał się kluczowym tematem dyskusji politycznych
postępowców w Stanach, którzy, jak dziennikarka i działaczka Naomi Klein [3],
mówią obecnie o „przerażających dwunastu latach”, jakie jeszcze mamy, by
ograniczyć emisję paliw kopalnych. Jednak nawet z tym podejściem wiąże się
pewien problem. Zakłada ono, że naukowe wnioski, przedstawione w raporcie dla
IPCC, są w pełni godne zaufania. Jednak doskonale wiadomo, że w proces
badawczy IPCC wbudowany był element polityczny, mianowicie konieczność
wciągnięcia na pokład tak wielu państw, jak to tylko możliwe, i zaangażowania ich
w paryskie porozumienie klimatyczne [4] i inne działania na rzecz powstrzymania
zmian klimatu. Aby to osiągnąć, takie raporty mają skłonność do wykorzystywania
w swoich przewidywaniach najbardziej podstawowych wspólnych uzgodnień [5],
co oznacza, że ich badania są nadmiernie konserwatywne (czyli w tym przypadku
nadmiernie optymistyczne).
W dodatku nowe dane wskazują, że możliwość pojawienia się woli politycznej,
która pozwoliłaby sprzymierzyć się w skali całej planety i doprowadzić światową
gospodarkę do całkowitego porzucenia paliw kopalnych w rozsądnie bliskiej
przyszłości jest zasadniczo fantazją. I to nawet, gdybyśmy byli w stanie usunąć
dość z setek miliardów ton CO2, które już znajdują się w atmosferze aby uczyniło
to jakąś różnicę (nie mówiąc już o cieple, które podobnie już zgromadzone zostało
w oceanach).
„Osiągnięcie celu, jakim jest 1,5 stopnia Celsjusza, stanowi niesamowite
wyzwanie, a my nawet nie zbliżyliśmy się do tego, żeby to osiągnąć”, powiedział
Guardianowi Drew Shindell, badacz klimatu z Duke University i współautor
raportu dla IPCC na kilka tygodni przed ukazaniem się tegoż raportu [6]. „I choć
technicznie jest to możliwe, jest zarazem skrajnie nieprawdopodobne, nie widać
żadnej znaczącej zmiany w naszym sposobie oceniania ryzyka. Nawet się do tego
nie zbliżamy”.
W gruncie rzeczy nawet z najbardziej optymistycznych scenariuszy wynika, że
zmierzamy ku wzrostowi temperatury o 3 stopnie i, mówiąc realistycznie,
jesteśmy bez wątpienia na drodze do czegoś o wiele gorszego niż to i pokonamy tę
drogę do 2100 r., jeśli nie o wiele szybciej. Być może dlatego Shindell był takim
pesymistą.
Na przykład badanie, opublikowane w Nature, w numerze także wydanym w
październiku, wykazało, że w ciągu ostatniego ćwierćwiecza oceany wchłaniały
rocznie 60% więcej ciepła, niż szacowano w raporcie dla IPCC z 2014 r. [7] W
badaniu podkreślono, że oceany na kuli ziemskiej już de facto wchłonęły 93%
całego ciepła, jakie ludzie dodają do atmosfery [8], że wrażliwość systemu klimatu
na gazy cieplarniane jest o wiele większa, niż myślano i że wzrost temperatury
planety jest o wiele bardziej zaawansowany niż nam się dotąd wydawało.
Żeby dać nam pojęcie o tym, jak wiele ciepła wchłonęły oceany: gdyby to ciepło
znalazło się w atmosferze, temperatura na świecie byłaby o 97 stopni Fahrenheita
(36 stopni Celsjusza) wyższa, niż obecnie. Dla tych, którzy uważają, że wciąż
zostało nam 12 lat na zmiany, pytanie postawione przez Wanlessa okazuje się
boleśnie trafne: jak usuniemy ciepło, które oceany już wchłonęły?
Dwa tygodnie po ukazaniu się tego artykułu w Nature w badaniu omówionym w
Scientific Reportsostrzegano, że wymieranie gatunków roślin i zwierząt, związane
ze zmianami klimatu, może wywołać „efekt domina”, który z kolei byłby w stanie
ostatecznie wyeliminować życie na całej planecie [9]. W badaniu zasugerowano,
że żywe organizmy będą wymierać coraz szybciej, ponieważ są uzależnione od
innych gatunków, które także znikają. Ten proces nazwany został „współwymieraniem”.
Według autorów raportu, wzrost średniej temperatury na świecie
o 5 lub 6 stopni Celsjusza może wystarczyć aby wyeliminować większość żywych
istot na ziemi.
Aby spojrzeć na sytuację w szerszej perspektywie: zaledwie dwustopniowy wzrost
sprawi, że na całym świecie zalane zostaną dziesiątki nadbrzeżnych miast, przede
wszystkim z uwagi na topniejącą pokrywę lodową na Grenlandii i Antarktyce, a
także w związku z termicznym rozszerzaniem się oceanów w miarę, jak się
nagrzewają. Będzie 32 razy tyle fal upałów w Indiach i prawie 0,5 mld więcej ludzi
będzie cierpiało z powodu braku wody. Trzy stopnie oznaczają, że w południowej
Europie zapanuje trwała susza i że obszary, na których co roku w Stanach
wybuchają pożary, zwiększą się sześciokrotnie. Przy czym, co warto odnotować, te
zjawiska już prawdopodobnie stały się trwałą częścią systemu, nawet gdyby
wszystkie kraje, które podpisały porozumienie paryskie, zaczęły w pełni
honorować swoje zobowiązania, czego wiele z nich obecnie nie robi [10].
W przypadku wzrostu o cztery stopnie, światowa produkcja zboża może spaść o
połowę, najprawdopodobniej przynosząc w rezultacie coroczne globalne kryzysy
żywnościowe (a jednocześnie jeszcze więcej wojen, konfliktów i migracji, niż
obecnie).
Międzynarodowa Agencja Energetyczna już pokazała, że utrzymanie obecnego
systemu, opartego na paliwach kopalnych, prawdopodobnie zagwarantuje nam
sześćiostopniowy wzrost temperatury na ziemi do 2050 r. [11] Żeby nie było za
wesoło, analiza, przeprowadzona w 2017 r. przez gigantów ropy, BP i Shell
wskazuje, że spodziewają się, że do połowy stulecia planeta ociepli się o pięć
stopni [12].
Pod koniec 2013 r. napisałem tekst dla TomDispatch, zatytułowany „Are We
Falling Off the Climate Precipice?” [13] Nawet wówczas było już dostatecznie
jasne, że naprawdę zmierzamy ku przepaści. Dziś, ponad pięć lat później, jeśli na
serio potraktuje się najnowsze badania dotyczące klimatu widać, że obecnie już w
zasadzie lecimy w dół.
Pytanie nie brzmi już, czy przegramy, czy nie, ale jak zamierzamy zachować się w
epoce klęski.
Pożegnać się i wysłuchać
Szacuje się, że obecnie każdego dnia ginie 150 do 200 gatunków roślin, owadów,
ptaków i ssaków [14]. Inaczej mówiąc, w ciągu dwóch i pół roku, kiedy
pracowałem nad książką, mogło wyginąć aż 136800 gatunków.
Czas, w którym jeszcze będziemy współistnieć ze znaczącą częścią biosfery, w tym
z lodowcami, koralowcami i tysiącami gatunków roślin, zwierząt i owadów, jest
ograniczony. Będziemy musieli nauczyć się z nimi żegnać, w przy czym po części
powinno to oznaczać robienie wszystkiego, co w ludzkiej mocy, aby ocalić to, co
jeszcze pozostało, mimo świadomości, jak kiepskie mamy szanse.
W moim przypadku pożegnanie obejmie spędzanie możliwie jak największej ilości
czasu na lodowcach w Washington State’s Olympic National Park oraz North
Cascades National Park, w mojej okolicy, ale też o wiele skromniejszy plan,
mianowicie zajmowanie się codziennie drzewami wokół domu. Ostatecznie trudno
powiedzieć, jak długo jeszcze obszary leśne pozostaną nietknięte. Często
odwiedzam niewielki ołtarzyk, który stworzyłem w kręgu cedrów, wyrastających
wokół rozkładającego się macierzystego drzewa. W tym magicznym miejscu mogę
przeżywać żałobę i wyrażać wdzięczność za życie, które jeszcze tu jest. Chodzę
tam także po to, by słuchać.
A dokąd ty chodzisz, aby słuchać?
Dla mnie dziś wszystko zaczyna się i kończy na tym, by słuchać Ziemi, starając się
z całych sił zrozumieć, jak mogę jej służyć, jak poświęcić się temu, by robić dla
planety wszystko, co tylko możliwe, niezależnie od prognoz, coraz bardziej
ponurych w tym okresie ludzkich dziejów.
Być może jeśli będziemy słuchać dostatecznie uważnie i dostatecznie często, sami
staniemy się pieśnią, której ta planeta potrzebuje.
tłum. Anna Dzierzgowska
[1] The three-degree world: the cities that will be drowned by global warming,
https://www.theguardian.com/cities/ng-interactive/2017/nov/03/three-degree-worl
d-cities-drowned-global-warming
[2] We have 12 years to limit climate change catastrophe, warns UN,
https://www.theguardian.com/environment/2018/oct/08/global-warming-must-notexceed-
15c-warns-landmark-un-report
[3] Naomi Klein on the Urgency of a ‘Green New Deal’ for Everyone,
https://www.truthdig.com/articles/naomi-klein-on-the-urgency-of-a-green-new-deal
-for-everyone/
[4] UN climate accord ‘inadequate’ and lacks urgency, experts warn,
https://www.theguardian.com/environment/2018/dec/16/un-climate-accord-inadeq
uate-and-lacks-urgency-experts-warn
[ 5 ]
https://pl.scribd.com/document/353944809/Disaster-Alley-Climate-Change-Conflic
t-Risk-Dunlop-Spratt-June-2017
[6] World ‘nowhere near on track’ to avoid warming beyond 1.5C target,
https://www.theguardian.com/environment/2018/sep/26/global-warming-climate-c
hange-targets-un-report
[7] Earth’s oceans have absorbed 60 percent more heat than previously thought,
https://www.sciencedaily.com/releases/2018/10/181031141515.htm
[ 8 ] H o w M u c h H e a t D o e s t h e O c e a n T r a p ? R o b o t s F i n d O u t ,
https://www.scientificamerican.com/article/how-much-heat-does-the-ocean-trap-ro
bots-find-out/
[9] Co-extinctions annihilate planetary life during extreme environmental change,
https://www.nature.com/articles/s41598-018-35068-1
[10] The Paris Climate Accords Are Looking More and More Like Fantasy,
http://nymag.com/intelligencer/2018/03/the-paris-climate-accords-are-starting-to-l
ook-like-fantasy.html
[ 1 1 ]
http://www.iea-ebc.org/Data/Sites/1/media/docs/EBC/EBC_Strategic_Plan_2014_1
9.pdf
[12] BP and Shell planning for catastrophic 5°C global warming despite publicly
b a c k i n g P a r i s c l i m a t e a g r e e m e n t ,
https://www.independent.co.uk/news/business/news/bp-shell-oil-global-warming-5-
degree-paris-climate-agreement-fossil-fuels-temperature-rise-a8022511.html
[ 1 3 ]
http://www.tomdispatch.com/blog/175785/tomgram:_dahr_jamail,_the_climate_ch
ange_scorecard/
[14] Protect nature for world economic security, warns UN biodiversity chief,
https://www.theguardian.com/environment/2010/aug/16/nature-economic-security
Dahr Jamail – stały współpracownik TomDispatch, jest laureatem licznych
nagród, w tym Martha Gellhorn Award for Journalism za swoją pracę w Iraku oraz
Izzy Award for Outstanding Achievement in Independent Media w 2018 r. Niedawno ukazała się jego najnowsza książka, The End of Ice: Bearing Witness
and Finding Meaning in the Path of Climate Disruption (The New Press). Jest
także autorem Beyond the Green Zone oraz The Will to Resist. Pracuje także dla
„Truthout”.
Tekst pochodzi z dwumiesięcznika "Le Monde diplomatique - edycja polska". Ukazał się po raz pierwszy na TomDispatch, 15 stycznia 2019.