“Ochrona miejsc pracy” przez głodowe pensje
Jedyną formą ochrony zatrudnienia, jaka została przewidziana w “tarczy” są dopłaty do wynagrodzeń i składek na system zabezpieczenia społecznego kierowane do firm, których obroty spadły co najmniej o 15% w ciągu 2 miesięcy po 1 stycznia 2020 r. Pracodawcy, którzy znaleźli się w tej sytuacji otrzymują dwa narzędzia oszczędności na wynagrodzeniach:
- objęcie całości lub części załogi tzw. „przestojem ekonomicznym” [1]
- zmniejszenie wymiaru czasu pracy niektórych grup pracowników lub wszystkich zatrudnionych maksymalnie do 0,5 etatu.
Oba te narzędzia pozwalają pracodawcy na znaczne obniżki wynagrodzeń – podczas przestoju ekonomicznego nawet o 50%, a przy zmniejszeniu wymiaru czasu pracy o 20%. W obu przypadkach wynagrodzenia po obniżkach nie mogą być niższe od płacy minimalnej.
Do tak zredukowanych wynagrodzeń pracodawcy otrzymają dodatkowo dopłaty z budżetu, które obejmą też składki na ubezpieczenie społeczne. Ze środków Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych (FGŚP) oraz Funduszu Pracy (FP) zrefundowana zostanie od połowy do 90% płacy minimalnej (przy przestoju ekonomicznym, w zależności od źródła finansowania) lub 40% średniego wynagrodzenia (przy zmniejszeniu wymiaru czasu pracy).
Rządowa „tarcza” ma więc „chronić” miejsca pracy wyłącznie przez gigantyczne oszczędności pracodawców w wydatkach na fundusz płac – pokryte w całości przez osoby zatrudniane oraz budżet państwa. Dodajmy, że ustawa nie wymaga od firm, których obroty spadły, cięcia żadnych innych wydatków, choć istnieje wiele źródeł, z których mogłyby one czerpać środki w takiej sytuacji. Bezpieczne są dywidendy wypłacane akcjonariuszom (w przypadku spółek notowanych na giełdzie), wydatki reprezentacyjne, na sprzedaż i reklamę, planowane inwestycje oraz wynagrodzenia kadry zarządzającej. Nie przewidziano także takich środków oszczędnościowych jak spłaszczenie struktury wynagrodzeń, ograniczenie nadgodzin czy po prostu zamrożenie płac.
Co ważne, dofinansowanie do przestoju nie nakłada też na pracodawców żadnych zobowiązań, jeśli chodzi na przykład o zakaz dokonywania zwolnień grupowych! Takie warunki są przewidziane tylko w przypadku dofinansowania do obniżenia wymiaru czasu pracy – pracodawcy, którzy je otrzymają nie mogą dokonywać zwolnień przez okres 6 miesięcy (ale tylko w odniesieniu do tych miejsc pracy, na które otrzymali dofinansowanie).
Rząd, który tak wiele mówi o solidarności, w praktyce całość kosztów kryzysu przerzuca na pracowników i nie wymaga od pracodawców niczego, poza czasowym ograniczeniem możliwości dokonywania zwolnień po otrzymaniu dofinansowania.
Jeszcze bardziej elastyczny czas pracy
Pracodawcy, których obroty spadły w związku z epidemią koronawirusa, otrzymają od rządu jeszcze jedno narzędzie pozwalające na znaczne oszczędności – dużo większą swobodę w samodzielnym organizowaniu czasu pracy.
„Tarcza” daje pracodawcom prawo do jednostronnego (bez konsultacji ze związkami zawodowymi!) skrócenia okresu minimalnego i tygodniowego odpoczynku, odpowiednio do 8 i 32 godzin (obecnie minimum to wynosi 11 godzin na dobę i 35 godzin na tydzień). Równolegle, po przeprowadzeniu uzgodnień ze związkami zawodowymi lub „reprezentacją pracowników” w zakładach gdzie nie działają związki, pracodawca będzie mógł wprowadzić równoważny system czasu pracy, pozwalający na wprowadzenie 12-o godzinnych zmian. Dodatkowo, wraz z wprowadzeniem tego systemu możliwe jest wydłużenie okresu rozliczeniowego do 12 miesięcy.
Co to oznacza w praktyce? Krótszy minimalny okres odpoczynku, przy dłuższym okresie rozliczeniowym oraz ułatwieniu wprowadzania równoważnego systemu czasu pracy oznacza, że pracodawca bez problemów będzie mógł uniknąć wypłacania dodatków za nadgodziny oraz tak organizować pracę, że możliwa będzie praca nawet po 16 godzin dziennie. Takie rozwiązanie jest możliwe, o ile potem – w przeciągu okresu rozliczeniowego – te momenty bardziej intensywnej pracy zostaną „zrównoważone” okresami, gdy pracuje się mniej godzin dziennie lub mniej dni w tygodniu, w taki sposób aby średni czas pracy w tygodniu wynosił 40 godzin. Przy rocznym okresie rozliczeniowym to „zrównoważenie” może jednak nastąpić dopiero w grudniu – trudno więc tu mówić o jakiejkolwiek „równowadze”.
Ustawa wprowadza co prawda jedno „zabezpieczenie” przed nadmiernym wydłużaniem czasu pracy – pracodawcy skracający minimalne okresy odpoczynku do 8 godzin na dobę, są zobowiązani „zwrócić” pracownikom i pracownicom zabrane w ten sposób 3 godziny dziennie, ale mają na to aż 8 tygodni. Problem tkwi jednak już w samym wprowadzeniu możliwości pracy po 16 godzin na dzień – i to bez żadnych ograniczeń związanych np. z intensywnością wykonywanej pracy.
Osłabienie związków zawodowych i zawieszenie stosowania postanowień umów o pracę
W teorii wszystkie najważniejsze narzędzia „antykryzysowe”, które otrzymują pracodawcy wymagają przeprowadzenia negocjacji ze związkami zawodowymi lub „reprezentacją pracowników” (w zakładach, w których nie działają związki). W praktyce jednak, tak skonstruowane mechanizmy „antykryzysowe” stawiają organizacje związkowe pod ścianą: albo zgoda na niższe pensje lub dłuższy czas pracy, albo zwolnienia. Jak już wspomnieliśmy, ustawa nie zakłada absolutnie żadnych alternatywnych źródeł szukania oszczędności na wydatkach nie związanych z wynagrodzeniami czy czasem pracy – związki chcące zablokować „przestój ekonomiczny” lub zmiany w czasie pracy będą więc przedstawiane przez pracodawców załodze jako „winni” ewentualnej późniejszej upadłości lub zwolnieniom grupowym.
Ustawa w praktyce przymusza związki do podpisania porozumień z pracodawcami także dlatego, że możliwość dofinansowania pensji i składek jest uzależniona od wcześniejszego podpisania porozumienia o wprowadzeniu przestoju lub skrócenia wymiaru czasu pracy. Przy czym ustawa nie określa także czasu, na jaki takie porozumienie może zostać zawarte i w teorii jest możliwe zawarcie porozumienia na okres dłuższy, niż będą wypłacane dopłaty z budżetu (3 miesiące).
Co więcej, w większości zakładów pracy, gdzie nie działają organizacje związkowe, jakiekolwiek negocjacje będą fasadą symulującą „dialog społeczny”, ponieważ najczęściej „reprezentacja pracownicza” w takich miejscach jest w praktyce wskazywana przez pracodawcę i nie ma żadnej ochrony przed represjami z jego strony, gdyby np. chciała zablokować niekorzystne dla pracowników zmiany.
Ostatnim mechanizmem „antykryzysowym” zawartym w tarczy jest możliwość zawarcia porozumienia o stosowaniu warunków zatrudnienia mniej korzystnych niż wynikające z zawartych umów o pracę. Tutaj „oszczędności” mogą dotyczyć już nie tylko wynagrodzenia zasadniczego czy nadgodzin, ale np.: dodatków do pensji, premii oraz nagród (o ile są wyższe niż te wynikające z przepisów prawa pracy), dodatkowych przerw, czy innych regulacji, które są bardziej korzystne niż minimum określone w Kodeksie pracy.
Drenowanie Funduszu Pracy i Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych
Fundusze, z których ma zostać sfinansowana „tarcza” w części dotyczącej stosunków pracy pochodzić mają głównie z dwóch funduszy celowych: Funduszu Pracy oraz Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. FP finansuje wsparcie dla osób bezrobotnych (zasiłki, szkolenia, staże, doradztwo zawodowe, roboty publiczne itp.) natomiast z FGŚP wypłacane są wynagrodzenia i świadczenia dla pracowników tych pracodawców, którzy ogłosili upadłość. Oba fundusze zasilane są składkami, które odprowadzane są od pensji osób zatrudnianych na umowy o pracę oraz umowy zlecenia.
W istocie są to więc fundusze, które stanowią „uspołecznioną” część naszych pensji służącą do wsparcia pracowników i pracownic w sytuacji bankructwa pracodawcy albo utraty pracy. Ale środki tam zgromadzone praktycznie w całości mogą zostać skonsumowane przez planowane przez rząd dopłaty dla pracodawców:
W projekcie budżetu państwa na rok 2020 założono, że FGŚP dysponować będzie na koniec roku ok. 800 milionami złotych, a FP – 10 miliardami (po uwzględnieniu należności, które powinny zostać wypłacone, czyli np. zasiłków dla bezrobotnych). Zgodnie z założeniami rządu, koszt tarczy w częściach „bezpieczeństwo pracowników” oraz „finansowanie przedsiębiorstw” to łącznie 104 miliardy (przy czym dla pracowników „założono” 30 miliardów, a na finansowanie przedsiębiorstw 74 miliardy) – jest więc jasnym, że fundusze te nie wystarczą na sfinansowanie tak szeroko zakrojonego planu zasilenia firm pieniędzmi publicznymi.
Co więcej, rząd zakłada także dodatkowe wsparcie dla mikroprzedsiębiorców w formie bezzwrotnych (!) pożyczek do 5 tys. zł – mikropracodawcy nie będą musieli ich zwracać, o ile przez pół roku od otrzymania tych pożyczek nie dokonają zwolnień.
Ze źródłami finansowania „tarczy” jest jeszcze problem: ustawa nie przewiduje zwiększenia podatków ani dla przedsiębiorców, ani dla najlepiej zarabiających. Należy pamiętać, że stawki CIT (podatek od osób prawnych) w Polsce systematycznie spadają. Od 1992 roku były zmieniane 8 razy i spadły z 40% (w latach 1992-1996) do dwóch stawek w 2017 r. - 9% i 19%. Podobnie jest ze stawkami PIT (podatek płacony przez osoby fizyczne). Najwyższe stawki przy trzech progach dochodowych mieliśmy w latach 1994-1996 (21%-33%-45%), a od 2009 roku mamy dwie (18% i 32%), co w praktyce, ze względu na bardzo małą liczbę osób osiągających dochód mieszczący się w drugiej stawce, wprowadziło podatek liniowy.
Jeśli rząd myśli na serio o szeroko zakrojonym programie wsparcia osób pracujących, to nie uniknie zmiany progów podatkowych. Konieczne do tego jest przeniesienie większego ciężaru radzenia sobie z kryzysem na osoby najbogatsze. Ponadto, zwiększeniu powinien ulec podatek CIT, tak aby przedsiębiorstwa również pokryły część strat związanych z kryzysem – jako formę rekompensaty za lata, przez które płaciły minimalne podatki.
Umowy śmieciowe - śmieciowi obywatele
Kuriozalne wręcz są przepisy dotyczące możliwości ubiegania się o zasiłek dla osób zatrudnionych na umowę zlecenie (nazywany w ustawie „świadczeniem przestojowym”). Po pierwsze, utracone dochody należy wykazać w postaci umów zlecenie lub o dzieło podpisanych przed 1 lutego 2020 r. Widać, że pomysłodawcy nigdy w życiu nie doświadczyli pracy niepewnej na umowach cywilnoprawnych, w przeciwieństwie do 2,6 miliona osób w Polsce, które zazwyczaj podpisują umowy w trakcie lub po wykonaniu zlecenia. Taka praktyka, choć niezgodna z prawem, jest powszechna i utarta na polskim rynku pracy, co powoduje, że większość osób pracujących na umowy cywilnoprawne nie ma żadnych dowodów, że straciło możliwości zarobkowania w marcu 2020 roku.
Drugim kuriozum wśród proponowanych przepisów jest możliwość uzyskania świadczenia przestojowego przez osoby pracujące na umowy cywilnoprawne tylko pod warunkiem, że umowa (ta podpisana przed 1 lutego 2020) opiewa na kwotę wyższą niż połowa pensji minimalnej, czyli 1300 zł brutto. Tysiące osób utrzymujących się z drobnych zleceń (m.in. szkolenia, tłumaczenia, prace biurowe jak pakowanie, wysyłka), które podpisują kilka, a czasem kilkanaście, umów na kilkaset złotych miesięcznie, będą mogły ubiegać się jedynie o zapomogę w wysokości do połowy płacy minimalnej o ile ich dotychczasowe miesięczne przychody z tych umów nie przekraczają planowanej kwoty zapomogi (1300 zł).
Trzeci absurd, wyłączający większość osób pracujących na umowach cywilnoprawnych ze wsparcia państwa, to konieczność złożenia wniosku o zapomogę przez… zleceniodawcę, a nie zleceniobiorcę.
Ani słowa o bezrobotnych
Chociaż rząd zakłada sfinansowanie „tarczy” z Funduszu Pracy, to ani słowem nie wspomina o osobach bezrobotnych, których w tej chwili będzie przybywało. W styczniu 2020 r. w urzędach pracy było zarejestrowanych 922 tys. osób (stopa bezrobocia wyniosła 5,5%), ale tylko 16,9% z nich (155 tys.) miała prawo do zasiłku.
Ustawa nie zakłada wzrostu liczby bezrobotnych (co w sytuacji kryzysu musi nastąpić). Nie przewiduje też ani zmiany jego wysokości (obecnie podstawowa wysokość zasiłku wynosi niecałe 750 złotych netto) ani zasad przyznawania zasiłku dla bezrobotnych, który dla wielu osób jest w tej chwili nieosiągalny. W chwili obecnej uprawnienie do zasiłku dla bezrobotnych mają osoby, które pracowały minimum 12 miesięcy w ciągu ostatnich 18 miesięcy na umowach w wysokości co najmniej minimalnego wynagrodzenia. Wyklucza to szereg osób pracujących na część etatu z pensją poniżej 2600 zł brutto oraz szereg zleceniobiorców i innych osób pracujących na umowy cywilnoprawne, które mają zmienne dochody miesięczne oraz znajdują się w stanie faktycznego bezrobocia kilkakrotnie w ciągu roku.
Otwartym pozostaje też pytanie, czy osoby, które w marcu i kwietniu zarejestrują się jako bezrobotne, będą nadal miały prawo do starania się o świadczenie przestojowe dla osób pracujących na umowach cywilnoprawnych.
Przedsiębiorcy pod ochroną, lokatorzy nie
Ustawa wprowadza prowizoryczną ochronę lokatorów zamrażając czynsze oraz możliwość wypowiedzenia umowy najmu do 30 czerwca br. Eksmisje zostają także zawieszone na okres obowiązywania stanu epidemii.
Skandalem jest jednak to, że ochrona prawa do dachu nad głową nie dotyczy osób, które miały zadłużenie w opłacaniu opłat za mieszkanie lub innych rachunków w wysokości jednomiesięcznego czynszu. Oznacza to, że z ochrony zostały wyłączone osoby, które już w tej chwili mają trudności z opłaceniem rachunków i są zagrożone bezdomnością.
W obecnych warunkach sytuacja wymaga raczej wprowadzenia 90% obniżki czynszów dla wszystkich lokatorów. Przypomnijmy, że taką obniżkę czynszów zakłada się dla przedsiębiorców wynajmujących sklepy w galeriach handlowych. Konieczne jest także wprowadzenie ochrony wszystkich lokatorów, zwłaszcza tych, którzy zmagają się z opłaceniem rachunków; rozszerzyć program dodatków mieszkaniowych, a po ustaniu stanu zagrożenia epidemicznego i stanu epidemii - rozpocząć masowy program publicznego budownictwa czynszowego w celu zapewnienia tanich mieszkań i stymulacji gospodarki.
Podsumowanie - ciągłość polityki antykryzysowej
Chociaż obecny rząd przedstawia się jako gabinet, który zerwał z dziedzictwem 8 lat rządów koalicji Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, to na polu polityki antykryzysowej powiela rozwiązania wypracowane w latach 2009-2013. Główne rozwiązania mające służyć „ochronie zatrudnienia” są rozszerzeniem przepisów wciąż obowiązującej tzw. „drugiej ustawy antykryzysowej” z 2013 r. (Ustawa o szczególnych rozwiązaniach związanych z ochroną miejsc pracy) – zarówno „przestój ekonomiczny”, jak i skrócenie wymiaru czasu pracy wraz z dopłatami do „ratowanych” w ten sposób miejsc pracy były do tej pory możliwe, jeśli spadki obrotów o 15% trwały przez pół roku. Ze względu na dobrą koniunkturę, ustawa ta została niejako „zapomniana” ponieważ mało firm korzystało z rozwiązań w niej zawartych. Obecnie – dzięki rządowej „tarczy” – ma się ona stać standardem polityki antykryzysowej.
Dla ruchu związkowego oznacza to, że ponownie stajemy w obliczu konieczności mobilizacji przeciwko próbom przerzucania kosztów kryzysu na pracowników i pracownice, choć tym razem musimy organizować ją w ekstremalnych warunkach epidemii.
Jakub Grzegorczyk, Katarzyna Rakowska
Przypisy:
[1] Przestój ekonomiczny jest innym rodzajem przestoju niż ten opisany w art. 81 Kodeksu pracy – przestój w rozumieniu Kodeksu pracy wynika z niezwiązanych ze spadkiem obrotów czy też sytuacją ekonomiczną przedsiębiorstwa, a za czas takiego przestoju pracownik lub pracownica otrzymują 100% lub 60% wynagrodzenia (60% w przypadku osób wynagradzanych na zasadach akordowych lub prowizji)
Tekst pochodzi ze strony Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza. Jego pełny tytuł to "Tarcza Antykryzysowa - za kryzys zapłacą (znowu) pracownicy i pracownice".