rozwiązaniami dyplomatycznymi
12 maja 2022 r. Noam Chomsky udzielił wywiadu Davidowi Barsamianowi – dyrektorowi Alternative Radio. Obszerne fragmenty wywiadu ukazały się potem na stronie TomDispatch.com (16 czerwca 2022 r.) oraz na stronie internetowej magazynu „The Nation”(17 czerwca 2022 r.).
Noam Chomsky jest emerytowanym profesorem w Katedrze Lingwistyki
i Filozofi i w Massachusetts Institute of Technology (MIT). Zdaniem niektórych, np. Chrisa Hedgesa, jest najznakomitszym amerykańskim intelektualistą. Jego dokonania w sferze lingwistyki są niepodważalne. W dobie walki w świecie uniwersyteckim o liczbę cytowań robi wrażenie fakt, że Chomsky znajduje się w pierwszej dziesiątce rankingu, obok Arystotelesa, Platona, Szekspira, Marksa czy Freuda.
Chomsky od dziesięcioleci (ma obecnie 94 lata i nadal jest aktywny) angażuje się w amerykańską debatę społeczno-polityczną. Jeśli chodzi o jego poglądy na politykę, to wielokrotnie dał się poznać jako ostry krytyk zarówno polityki wewnętrznej, jak i zagranicznej Stanów Zjednoczonych. Z jego wypowiedzi silnie przebija pacyfizm oraz niechęć do wolnego rynku, którego wolność – w jego przekonaniu – istnieje jedynie w teorii.
W praktyce jest stale negowana poprzez tworzenie się w jego ramach monopoli wielkich korporacji. Stanowisko polityczne Chomsky’ego uchodzi zatem za radykalnie lewicowe. Sam zainteresowany określa się mianem wolnościowego socjalisty.
Chomsky, obok prac językoznawczych, jest autorem bardzo wielu książek z zakresu polityki, z których część została przetłumaczona na język polski. Są wśród nich: „Siła i opinia”, „Hegemonia albo przetrwanie. Amerykańskie dążenie do globalnej dominacji”, „Zysk ponad ludzi: neoliberalizm a ład globalny”.
Zacznijmy od prezydenta Busha ojca i jego zapewnienia skierowanego do ówczesnego przywódcy radzieckiego Michaiła Gorbaczowa, że NATO nie posunie się „ani milimetr na wschód” – zobowiązanie to zostało potwierdzone. Pytanie, dlaczego Gorbaczow nie dostał tego na piśmie?
– Zaakceptował on dżentelmeńską umowę, która w świecie dyplomacji nie jest niczym nadzwyczajnym. Ponadto posiadanie tej deklaracji na papierze nie czyniłoby wielkiej różnicy. Traktaty zapisane na papierze są deptane cały czas. To, co się liczy, to fakt, czy są zawierane w dobrej wierze. W rzeczy samej, Bush senior w pełni honorował tę umowę.
Posunął się nawet do zinstytucjonalizowania „partnerstwa dla pokoju”,
do którego mogły przystąpić kraje Euroazji. Przykładowo, kraje takie jak
Tadżykistan mogły się przyłączyć, nie będąc formalnie częścią NATO.
Gorbaczow to aprobował. Mógł to być krok ku stworzeniu tego, co
nazywał wspólnym europejskim domem bez sojuszy militarnych. Także prezydent Clinton w pierwszych latach urzędowania przestrzegał tej
umowy. Dopiero, jak podkreślają specjaliści, około roku 1994 Clinton
zaczął mówić Rosjanom: „Tak, trzymamy się umowy”; polską zaś oraz
inne etniczne wspólnoty w USA zapewniał: „Nie martwcie się, przyłączymy was do NATO”. Na przełomie 1996 i 1997 r. powiedział swojemu przyjacielowi, prezydentowi Rosji Borysowi Jelcynowi wprost: „Nie upieraj się zbytnio w kwestii NATO, zamierzamy je rozszerzyć z uwagi na to, że potrzebuję głosów mniejszości narodowych zamieszkujących Stany Zjednoczone”. W 1997 r. Clinton zaprosił kraje Grupy Wyszehradzkiej – Węgry, Czechosłowację [Czechy,
nie Czechosłowację – przyp. PK], Rumunię [Polskę, nie Rumunię – przyp.
PK] – aby przyłączyły się do NATO. Rosjanie nie byli zachwyceni, ale nie
robili wielkiej wrzawy. Potem przyłączyły się państwa bałtyckie z podobną reakcją [Rosji – przyp. PK]. W 2008 r. Bush junior, który bardzo
różnił się od seniora, zaprosił do NATO Gruzję i Ukrainę. Każdy dyplomata amerykański bardzo dobrze rozumiał, że Gruzja i Ukraina to dla Rosji nieprzekraczalne, czerwone linie. Tolerowałaby ona rozszerzenia gdzie indziej, ale nie w swoim geostrategicznym sercu. Potem w 2014 r. zdarzył się Majdan, skutkujący upadkiem prorosyjskiego prezydenta i Ukraina przesunęła się w kierunku Zachodu. Od 2014 r. USA i NATO zaczęły wysyłać Ukrainie zaawansowaną broń, organizować ćwiczenia wojskowe, wykonywać ruchy mające na celu dostosowanie Ukrainy do systemu dowodzenia NATO. Nie jest to żadną tajemnicą. (…) Ostatnio chwalił się tym sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg. Powiedział: „To jest to,co robimy od 2014 r.”. Rzecz jasna jest to świadome posunięcie, mocno prowokacyjne. Wiedzieli [Stoltenberg i decydenci NATO – przyp. PK], że wkraczają na obszar, którego naruszenia nie może tolerować żaden rosyjski przywódca. Francja i Niemcy zawetowały takie działania w 2008 r. [rozszerzenie NATO o Gruzję i Ukrainę – przyp. PK], lecz pod naciskiem USA kwestia ta pozostała na agendzie. A NATO, czyli Stany Zjednoczone, przyśpieszyło de facto integrację Ukrainy z dowództwem wojskowym sojuszu. W 2019 r. Wołodymyr Zełenski został wybrany [na prezydenta Ukrainy – przyp. PK] zdecydowaną większością głosów, głosząc program zaprowadzenia pokoju z Rosją oraz we wschodniej Ukrainie. Poczynił kroki w tym kierunku, próbował pojechać do Donbasu, aby implementować porozumienia mińskie. Oznaczałoby to federalizację Ukrainy z pewnym stopniem autonomii dla Donbasu. Coś na kształt rozwiązań szwajcarskich czy belgijskich. Został zablokowany przez prawicowe milicje, które zagroziły mu śmiercią, jeśli będzie kontynuował swoje działania. Cóż, jest on odważnym człowiekiem. Mógł posuwać się dalej w obranym kierunku, gdyby otrzymał jakiekolwiek wsparcie ze strony Stanów Zjednoczonych. Ameryka jednak odmówiła. (…) Była zdecydowana kontynuować politykę stopniowego przystosowywania Ukrainy do natowskiego systemu dowodzenia. Proces ten przyśpieszył po wyborze prezydenta Bidena. Ogłosił on („przyśpieszony program” przygotowań [Ukrainy – przyp. PK] do członkostwa w NATO. Ponowne przyśpieszenie nastąpiło w listopadzie 2021 r. Sekretarz stanu Antony Blinken podpisał tzw. „kartę”, która zasadniczo formalizowała i rozszerzała ustalenia zawarte w „programie”. Rzecznik Departamentu Stanu przyznał, że przed inwazją [Rosji na Ukrainę – przyp. PK] USA odmówiły jakichkolwiek dyskusji na temat rosyjskich obaw związanych z bezpieczeństwem.
24 lutego Putin dokonał inwazji, która jest przestępstwem. Wskazane wyżej poważne prowokacje nie stanowią dla niej usprawiedliwienia.
Gdyby Putin był mężem stanu, zrobiłby coś całkiem innego. Wróciłby
do prezydenta Francji Emmanuela Macrona i jego wstępnych propozycji [uniknięcia wojny – przyp. PK] i podjął próbę pogodzenia się z Europą. Podjąłby kroki ku budowie wspólnego, europejskiego domu. Ameryka, rzecz jasna, zawsze była temu przeciwna. Musimy cofnąć się do prezydenta Francji Charlesa de Gaulle’a i jego inicjatywy wybicia się Europy na niezależność. Europy, mówiąc jego słowami, „od Atlantyku
do Uralu”. Zintegrowania Rosji z Zachodem, co było czymś naturalnym
tak z uwagi na handel, jak i bezpieczeństwo. Zatem, gdyby w wąskim
kręgu Putina znaleźli się jacyś mężowie stanu, uchwyciliby się inicjatyw Macrona i zaryzykowali, aby zobaczyć, czy rzeczywiście możliwa byłaby integracja z Europą i przezwyciężenie kryzysu. Zamiast tego Putin zwrócił się ku polityce, która z punktu widzenia rosyjskich interesów była totalnym idiotyzmem. Oprócz zbrodniczości inwazji obrał politykę, która wepchnęła Europę głęboko do kieszeni Stanów Zjednoczonych. Skłania nawet Finlandię i Szwecję do przystąpienia do NATO – to najgorsza możliwa konsekwencja z rosyjskiego punktu widzenia, pomijając zbrodniczą inwazję i dotkliwe straty, jakie z jej racji Rosja ponosi. (…)
Jest tylko jeden sposób, aby zakończyć [horror związany z wojną – przyp. PK], a jest nim dyplomacja. Dyplomacja, z definicji, oznacza, że
obie strony ją akceptują. Nie podoba im się ona, ale akceptują ją jako
opcję najmniej złą. Dawałaby ona Putinowi jakiś rodzaj koła ratunkowego. To jedna możliwość. Drugą jest przekonanie się, jak bardzo wszyscy ucierpią, ilu Ukraińców zginie, jak bardzo dotknie to wszystko Rosję, ile milionów ludzi umrze z głodu w Azji i Afryce, jak dalece posuniemy się w podnoszeniu temperatury ziemskiej atmosfery
i uczynimy ludzką egzystencję niemożliwą. (…) Tak wyglądają gry, w które gramy życiem Ukraińców, Azjatów, Afrykańczyków, przyszłością cywilizacji, wszystko w celu osłabienia Rosji, upewnienia się, że Rosjanie będą dostatecznie cierpieć. Cóż, jeśli chcesz w nie grać, bądź co do tego uczciwy. Nie istnieją dla nich podstawy moralne. W rzeczywistości jest to moralnie przerażające. Ludzie zaś, którzy stają na piedestale i opowiadają o tym, jak przestrzegamy zasad, są moralnymi
imbecylami (…).
Mam dla pana zagadkę. Składa się z dwóch części. Rosyjskie wojsko jest nieudolne i niekompetentne. Jego żołnierze mają bardzo niskie morale i są źle dowodzeni. Gospodarka Rosji jest na poziomie Włoch i Hiszpanii. To pierwsza część. W drugiej mówi się, że Rosja to wojskowy kolos, który grozi nam podbojem. Zatem potrzebujemy więcej broni, rozszerzmy NATO. Jak można pogodzić te dwie sprzeczne myśli?
– To dwie standardowe myśli podzielane przez cały Zachód. Właśnie udzieliłem długiego wywiadu w Szwecji co do jej planów przystąpienia do NATO. Wskazałem, że szwedzcy przywódcy mają w głowach dwie sprzeczne idee, o których właśnie pan wspomniał. Pierwszą, związaną z napawaniem się faktem, że Rosja okazała się papierowym tygrysem, niezdolnym do podboju miast leżących kilkanaście kilometrów od jej granic, bronionych przeważnie przez armię obywatelską. Zatem jest zupełnie niekompetentna pod względem militarnym. Druga myśl to przeświadczenie, że jest gotowa podbić Zachód i nas zniszczyć. George Orwell znalazł nazwę na określenie tego stanu. Nazwał to dwumyśleniem. (…) Orwell błędnie zakładał, że dwumyślenie jest czymś,
co może funkcjonować wyłącznie w ultratotalitarnym państwie, którego satyrę nakreślił w „Roku 1984”. Można jednak doświadczać tego w wolnych, demokratycznych społeczeństwach. (…)
W artykule opublikowanym w „Truthout” cytuje pan mowę
Eisenhowera z 1953 r. Co pana w niej zainteresowało?
– Powinien pan ją przeczytać i zobaczyłby pan, dlaczego jest ciekawa.
Zasadniczo wskazuje on w niej [prezydent Eisenhower – przyp. PK], że
militaryzacja nie jest niczym innym aniżeli potężnym atakiem na nasze
własne społeczeństwo. (…) Jeden odrzutowiec oznacza o wiele mniej
szkół i szpitali. Za każdym razem, gdy zwiększamy nasz budżet wojskowy, przeprowadzamy atak na samych siebie. (…) Ostatnio Biden zaproponował ogromny budżet wojskowy. Kongres powiększył go jeszcze, idąc dalej niż prezydent Biden sobie życzył. Oznacza to zasadniczy atak na nasze społeczeństwo, zgodnie z ujęciem Eisenhowera przedstawionym wiele lat temu. Usprawiedliwieniem tego jest twierdzenie, że musimy się bronić przed tym papierowym tygrysem, do tego stopnia wojskowo niekompetentnym, że nie może przebyć kilkunastu kilometrów od własnej granicy, by nie pogrążyć się w chaosie. Zatem uchwalając monstrualny budżet wojskowy, musimy poważnie się okaleczyć i sprowadzić niebezpieczeństwo na świat, marnując potężne zasoby, które byłyby nieodzowne, gdybyśmy zamierzali stawić czoła poważnym kryzysom egzystencjalnym. Tymczasem wpychamy pieniądze podatników do kieszeni wydobywców paliw kopalnych po to, by mogli oni kontynuować destrukcję świata w tempie tak szybkim, jak to tylko możliwe. (…) Są ludzie, którzy się z tego cieszą. Niech pan zajrzy do biur wykonawczych Lockheed Martin, ExxonMobil – ludzie są tam w ekstazie. (…) Są wychwalani za ratowanie cywilizacji poprzez niszczenie możliwości życia na ziemi. Niech pan wyobrazi sobie istoty pozaziemskie: gdyby one istniały, pomyślałyby, że jesteśmy szaleni. I miałyby rację.
Wstęp, wybór i przekład Piotr Kimla
Tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 29/2022, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.