Bugaj: Czy tak dalej być musi?

[2002-07-06 13:15:05]

Choć SLD w ostatniej kampanii wyborczej nie posługiwał się już swoim hasłem z 1993 roku: "Tak dalej być nie musi!", sugerował, że gdy usunięci zostaną sprawcy polskich nieszczęść (rząd Buzka), wszystko zmieni się na lepsze. Po wyborach nowy premier stwierdził jednak, że spustoszenie jest większe, niż można było przypuszczać, poprawa nie przyjdzie więc szybko i nie będzie radykalna. Wzrost w tym roku ma wynieść 1 procent, a bezrobocie ma dalej rosnąć. Gospodarczy program rządu podyktował Marek Belka - i ustąpił po niespełna roku. Jeżeli ta decyzja wynika z powodów osobistych, ocenić ją trzeba jako nieodpowiedzialną. Jeśli znamionuje poważne różnice zdań w rządzie, oznacza, że rząd nie ma spójnej koncepcji polityki ekonomicznej. Może to stanowić zagrożenie, ale też być ostatnią szansą na odważną przebudowę tej polityki.

U podstaw polityki gospodarczej (zwłaszcza budżetowej) zawsze odnaleźć można jeden z dwu alternatywnych zespołów założeń. Jeden - nazwijmy go liberalny - wyrasta z przekonania, że w rozwoju gospodarczym szczególne znaczenie mają bodźce indywidualne, a nierówności, nawet wielkie, są funkcjonalne. Dominuje tu przekonanie, że rozwój gospodarczy wymaga wyeliminowania ingerencji państwa, a wydatki publiczne powinny być jak najmniejsze.

Drugi zespół przekonań - nazwijmy go socjalno-interwencyjny - przywiązuje szczególne znaczenie do kumulacji kapitału społecznego i ludzkiego. Przyjmuje, że dostarczanie przez państwo odpowiedniej ilości dóbr społecznych i zaangażowanie państwa w politykę makro- i mikroekonomiczną oraz finansowanie rozbudowy infrastruktury stanowią istotne warunki harmonijnego rozwoju.

Punktem wyjścia ocen i polityki musi być jednak zawsze identyfikacja zasobów gospodarki. W Polsce istnieją ogromne niewykorzystane zasoby pracy, a w latach 1995-1998 szybko rosły nakłady inwestycyjne. Dlaczego zatem gospodarka znalazła się na krawędzi recesji? Czy było to nieuchronne? Czy polityka, którą najpełniej wyraża budżet, stwarza gwarancję produktywizacji zasobów?

Źródła kłopotów tkwią głębiej

Odpowiedzialności za kłopoty nie można składać wyłącznie na rząd Buzka i (lub) na NBP. Ich źródła tkwią głębiej w przeszłości. Co najmniej od 1995 roku wzrost gospodarki został uzależniony od szybko rosnącego importu. Przy wolno poprawiającej się konkurencyjności prowadziło to do dużego deficytu w obrotach handlowych i do wzrostu deficytu obrotów bieżących. Ale napływ kapitału zagranicznego umożliwił równoważenie bilansu płatniczego, a tani import sprzyjał szybkiemu wzrostowi i hamował inflację. Jednak już w 1997 roku gospodarka znalazła się w cieniu nierównowagi zewnętrznej.

Przeciwdziałanie mogło polegać na stymulowaniu poprawy konkurencyjności gospodarki (hamowanie wzrostu kosztów pracy, aktywna polityka mikroekonomiczna) albo na utrzymaniu (lub wzmocnieniu) ochrony rynku krajowego i oddziaływaniu na strukturę popytu. Można było stosować kombinację tych środków. W latach 1993-97 nie robiono ani jednego, ani drugiego. Ochronę celną redukowano, a podatek importowy zniesiono. Szybko rosły płace, a ekipa SLD-PSL zapoczątkowała reformy (zwłaszcza ubezpieczeń społecznych), podwyższające na wiele lat niektóre wydatki publiczne, co przekreśliło możliwości obniżki podatków i zmniejszenie kosztów pracy.

Rząd Buzka werbalnie priorytetem uczynił przywracanie zagrożonej równowagi zewnętrznej, ale Leszek Balcerowicz wykluczał wszelkie środki ochrony krajowego rynku, a politycy AWS nie dopuszczali myśli o ograniczeniu programu reform. Po reformie samorządowej warunki do obniżki podatków były szczególnie niekorzystne, mimo to Balcerowicz snuł takie projekty, wiążąc je z obniżką kosztów pracy. Jego "Strategia finansów publicznych" przewidywała radykalny spadek udziału sektora budżetowego w PKB (o 10 punktów procentowych do roku 2010), średnio 7 procent wzrostu i praktyczne wyeliminowanie bezrobocia. Był to program wyjątkowo pozbawiony realizmu.

Podatki nieco obniżono, ale nie wpłynęło to na konkurencyjność gospodarki, komplikowało natomiast przyszłą sytuację sektora budżetowego. Deficyt w obrotach zagranicznych rósł i przekroczył (na pewien czas) 8 procent PKB. Duży import ułatwiał jeszcze wzrost PKB. Dochody finansów publicznych przejściowo podtrzymały ogromne przychody z prywatyzacji (w roku 2000 aż 4 procent PKB).

Bezpośrednim sprawcą trudności w roku 2001 była Rada Polityki Pieniężnej, choć wcale nie wiadomo, czy nie byłoby gorzej, gdyby nie prowadziła drakońskiej polityki. Wprawdzie była to główna przyczyna zdławienia wzrostu, ale jednocześnie umożliwiła poprawę równowagi zewnętrznej (deficyt bieżący poniżej 5 procent PKB). Być może utrzymywanie deficytu rachunku bieżącego w granicach 8 procent sprowadziłoby na nas kryzys walutowy, którego następstwa byłyby na pewno gorsze niż obecna zapaść.

Jak uzyskać równowagę zewnętrzną

Co najmniej od roku 1997 kluczowym problemem polityki gospodarczej stał się sposób przezwyciężenia nierównowagi zewnętrznej. Zwolennicy formuły liberalnej jedynej szansy upatrują w likwidacji znacznej części państwa opiekuńczego i w deregulacji rynku pracy. Pozwoliłoby to - w ich przekonaniu - zwiększyć efektywność gospodarki i jej konkurencyjność, a wtedy możliwe byłoby obniżenie stóp procentowych i ożywienie krajowego popytu oraz uzyskanie wyższego tempa wzrostu bez ryzyka naruszenia stabilności makroekonomicznej.

Zakładając celowość utrzymania państwa opiekuńczego (lub nierealność jego ograniczenia), trzeba uznać, że cena liberalnej terapii jest zbyt wysoka, a ryzyko konfliktu społecznego wielkie. Logiczna jest więc propozycja czasowego wzmocnienia ochrony krajowego rynku (choćby przez podatek importowy) i taka przebudowa struktury popytu, by osłabić zapotrzebowanie na import. Powinno to pozwolić na zmniejszenie zależności wzrostu popytu i produkcji od wzrostu importu i otworzyć drogę do bardziej ekspansywnej polityki pieniężnej.

W tym wariancie polityki gospodarczej także konieczne jest pewne ograniczenie wydatków budżetowych, ale nie w dziedzinach dotyczących zabezpieczenia socjalnego i zdolności państwa do aktywnej polityki mikroekonomicznej.

Przedmiotem kontrowersji nie jest w zasadzie kwestia deficytu. Za jego utrzymaniem w rozsądnych granicach przemawiają bez wątpienia: ryzyko kryzysu walutowego, nadmierny wzrost zadłużenia i wysokie w przyszłości koszty jego obsługi oraz potencjalne kłopoty z finansowaniem deficytu, wzrost stóp procentowych i "wypychanie" popytu prywatnego (szczególnie inwestycji).

Millera "opcja liberalna"

Wybór, jakiego za rząd Millera dokonał Marek Belka, jest bliski raczej opcji liberalnej. Program zawiera jednak wiele projektów faktycznie powiększających wydatki publiczne i grożących wzrostem zadłużenia państwa. Przewidziane w tych projektach "mieszanie kapitału" publicznego i prywatnego grozi rozszerzeniem korupcji. Różne "specjalne programy" tworzą przecież paralelny "budżet pod stołem". A jeszcze niedawno Marek Belka gromił - i słusznie - swojego poprzednika za nieprzejrzystość gospodarowania publicznymi środkami.

Ale główne rozstrzygnięcia rządowej polityki są jednoznaczne. Rząd kategorycznie odrzuca podatek importowy, nie decyduje się na zmiany podatkowe, które wzmocniłyby redystrybucję dochodów, z wysiłkiem wprowadza oszczędności, bezwzględnie chroni interesy środowisk biznesowych.

Ta polityka nie zatrzyma tendencji do pogłębiania się nierówności materialnych i kurczenia się bezpieczeństwa socjalnego. Nie ma też gwarancji, że społeczeństwo, płacąc tę cenę, może oczekiwać pełnego wykorzystania szans rozwojowych.

Premier chełpi się rzekomym uratowaniem Polski przed "argentyńskim scenariuszem". Pomińmy, czy groził on Polsce, ale zauważmy, że ratunek polega na obcięciu wydatków socjalnych i rozwojowych. Trudno też uznać program wzrostu "1-3-5" za imponujący, a jego realizację za pewną. Tak ostre jak w tym roku ograniczenia wydatków państwa można uchwalić, ale ich utrzymanie w dłuższym okresie to zupełnie co innego. Trzeba też liczyć się z ponownym pogorszeniem równowagi zewnętrznej. Gdyby pogorszył się bilans handlu zagranicznego, a równoległa presja społeczna wymusiła wydatki wyższe od założonych, powstałby groźny scenariusz destabilizacji.

Scenariusz "socjalno-interwencyjny"

Nie widać powodów, by uznać, że scenariusz alternatywny (zakładający model kapitalizmu opiekuńczego i większy zakres interwencji państwa) byłby bardziej ryzykowny. Na tej drodze można było szukać szansy dla "programu 3-4-5". Nie bez ryzyka i pod warunkiem współdziałania NBP. Wówczas można byłoby jednak oczekiwać lepszych perspektyw rozwojowych w długim okresie (zwłaszcza ograniczenia bezrobocia i poprawy zabezpieczenia bezrobotnych). Można by liczyć na większą kumulację zarówno kapitału ludzkiego, jak i społecznego, a to w ostatecznym rachunku ma znaczenie rozstrzygające. Tylko tempo ograniczania inflacji musiałoby być wolniejsze. Nie ma powodów zakładać, że wywołałoby to negatywne konsekwencje.

Rząd wybrał inną politykę, zatem wzrost na przyzwoitym poziomie nie będzie w tym roku możliwy. Wypada jednak wskazać zasadnicze elementy alternatywnej polityki.

Punktem wyjścia byłoby przyjęcie, że finansowe zaangażowanie państwa w gospodarce nie jest nadmierne (w latach 1995-2001 udział sektora budżetowego w PKB obniżył się o 5 punktów, do - licząc według dochodów - 38,4 proc. PKB). Dalsze jego obniżenie musi prowadzić do niewydolności państwa w sferze socjalnej i we wspieraniu wzrostu gospodarczego. Dodatkowym czynnikiem jest ubytek dochodów z prywatyzacji i wzrost wydatków na spłatę długu zagranicznego.

Trzeba więc na dłużej wykluczyć obniżki podatków. Nawet uniknięcie ich podniesienia będzie trudne. Można to osiągnąć tylko pod warunkiem rygorystycznego egzekwowania należnych podatków i zmniejszenia pewnych sztywnych wydatków.

Najwięcej wątpliwości budzą zobowiązania państwa wobec tzw. drugiego filara ubezpieczeń. Jeżeli nic się nie zmieni, budżet będzie musiał z tego powodu zasilać ZUS przez 15-20 lat kwotami równymi 1,5-0,5 proc. PKB. Trzeba więc zasugerować ograniczenie rozmiarów II filara, co dałoby szansę zmniejszenia na wiele lat wydatków publicznych o 3-5 mld złotych rocznie. Przypuszczalnie o dwa miliardy złotych można by je pomniejszyć, likwidując nikomu niepotrzebne powiaty.

Przeprowadzenie tych zmian byłoby oczywiście trudne, choćby z uwagi na naciski PTE i funkcjonariuszy powiatów (czyli partii politycznych). Tego politycznego uwarunkowania nie chcą dostrzec liberalni ekonomiści i politycy.

Skorygowane podatki

Pobudzenie popytu wewnętrznego wymaga ustanowienia minimalnych choćby zabezpieczeń przed jego "przelaniem się" na import. Podatek importowy nie jest oczywiście rozwiązaniem idealnym, a jego wprowadzenie wymaga uzgodnień z głównymi partnerami handlowymi. Jednak krytyka głosząca, że "podatek importowy jest... podatkiem nałożonym na eksport, ponieważ - poprawiając opłacalność produkcji konkurującej z importem - pogarsza on tym samym relatywną opłacalność produkcji eksportowej" (Dariusz Rosati, "GW" z 20 listopada 2001 r.), choć formalnie poprawna, jest mało istotna. Pomija fakt, że kurs złotego odzwierciedla wielki napływ walut w następstwie przyspieszonej prywatyzacji i wysokich stóp procentowych. Pomija się też konsekwencje szczególnego statusu przedsiębiorstw zagranicznych w Polsce, które na ogół realizują strategie firm matek i często importują nawet wtedy, gdy "lokalny" rachunek skłaniałby do produkcji na miejscu.

To prawda, że w skrajnych przypadkach podatek importowy zwiększyłby koszty eksporterów (a także przyczynił się do wzrostu inflacji, pewnie w granicach 0,5 punktu proc.), jednak generalnie jego wprowadzenie oznaczałoby obecnie krok w kierunku uznania faktycznego poziomu konkurencyjności gospodarki. Względne podrożenie importu przynieść powinno osłabienie popytu na zagraniczne dobra i dodatkowe dochody budżetu (5-8 mld złotych). Alternatywą, trudną w realizacji, kosztowną dla budżetu i niebezpieczną dla zadłużonych w walutach obcych przedsiębiorstw, jest poważne osłabienie złotego.

Zmiany podatkowe powinny choć trochę wzmocnić redystrybucję dochodów. Najwyższe dochody (np. ponad 20 tysięcy na miesiąc) powinny być objęte stawką 50 proc. Najważniejsze jest jednak ograniczenie dualizmu podatkowego - podziału podatników na tych, którzy mogą odliczać koszty ryczałtowe i uprawnionych (samozatrudnieni) do samodzielnego określania kosztów. Jest to źródło różnorakich patologii i powiększających się strat budżetu.

W sumie można przyjąć, że - unikając kroków drastycznych - na społeczne zabezpieczenie, inwestycje infrastrukturalne i wydatki stymulujące rozwój, państwo mogło w tym roku dysponować kwotą o 10-15 mld zł większą od preliminowanej w budżecie. Można by wtedy spodziewać się także poprawy fatalnych nastrojów społecznych.

Uwzględniając wyjściowe uwarunkowania (także psychologiczne), można było oczekiwać, że wzmocnienie ochrony krajowego rynku i relatywnie nieco wyższe wydatki publiczne przyniosłyby zwiększenie udziału wydatków na produkty krajowe w łącznym popycie. Mniejsze byłoby wówczas zagrożenie naruszeniem równowagi zewnętrznej, ten scenariusz powinien zatem sprzyjać szybszemu wprowadzeniu gospodarki na ścieżkę szybkiego rozwoju.

Strategia zakładająca w tym roku 1 procent wzrostu oznacza utratę ważnej szansy, grozi też destabilizacją makroekonomiczną i społeczną. Rozważyć jednak należy strategię "1-4 -5". Zakładałaby ona istotną przebudowę programu gospodarczego. Ustąpienie Marka Belki, formalnie biorąc, ułatwia przebudowę koncepcji polityki gospodarczej. Jest to jednak scenariusz mało prawdopodobny, bo przedstawiciele rządu już publicznie zapewnili, że zmiany nie będzie.

Wydaje się, że byłaby ona politycznie możliwa, tylko wtedy, gdyby pojawiły się poważne społeczne napięcia. Ale wtedy pogorszy się stan gospodarki i może zniknąć szansa na spokojną i kontrolowaną przebudowę polityki ekonomicznej. Wtedy rzeczywiście może Polsce zagrozić "scenariusz argentyński".

Ryszard Bugaj

artykuł ukazał się w dzisiejszej Rzeczpospolitej


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



1 Maja - demonstracja z okazji Święta Ludzi Pracy!
Warszawa, rondo de Gaulle'a
1 maja (środa), godz. 11.00
Przyjdź na Weekend Antykapitalizmu 2024 – 24-26 maja w Warszawie
Warszawa, ul. Długa 29, I piętro, sala 116 (blisko stacji metra Ratusz)
24-26 maja
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca
Podpisz apel przeciwko wprowadzeniu klauzuli sumienia w aptekach
https://naszademokracja.pl/petitions/stop-bezprawnemu-ograniczaniu-dostepu-do-antykoncepcji-1

Więcej ogłoszeń...


4 maja:

1886 - Masakra robotników na Haymarket Square w Chicago.

1915 - W Krakowie urodził się Lucjan Motyka, działacz OMTUR i PPS.

1930 - Brytyjczycy aresztowali Mahatmę Gandhiego.

1938 - W Berlinie zmarł Carl von Ossietzky, niemiecki dziennikarz, pisarz i pacyfista, laureat Pokojowej Nagrody Nobla w roku 1936.

1939 - Urodził się Amos Oz, pisarz izraelski, zwolennik izraelsko-palestyńskiego pojednania, współzałożyciel lewicowej organizacji Szalom Achszaw (Pokój Teraz).

1969 - Francuska Sekcja Międzynarodówki Robotniczej (SFIO) przekształciła się w Partię Socjalistyczną (PS).

1970 - Masakra na uniwersytecie w Kent (Ohio): Gwardia Narodowa zastrzeliła 4 i zraniła 9 studentów protestujących przeciwko wojnie wietnamskiej.

1980 - W Lublanie zmarł Josip Broz-Tito.

1994 - Premier Izraela I. Rabin i przewodniczacy OWP J. Arafat podpisali porozumienie o ograniczonej autonomii palestyńskiej w Strefie Gazy i Jerychu.

2000 - Ken Livingstone został pierwszym burmistrzem Londynu.

2005 - W Manili zmarł Luis Taruc, filipiński działacz komunistyczny.


?
Lewica.pl na Facebooku