Cmentarz ludzi budowany przez „siły sprzymierzone” zasilają także kolejni dziennikarze, którzy nierzadko w pogoni za sensacją ryzykują swoje życie lub po prostu giną nieświadomi tego, jakim naprawdę zagrożeniem jest wojna. Ta ostatnia sprawa nie powinna zresztą dziwić, skoro siły, które dzisiaj napadają na Irak, „uczą się na błędach” i zatrudniają do pokazywania działań wojennych wyłącznie specjalnie wyselekcjonowanych i przeszkolonych dziennikarzy.
W tym samym czasie na całym świecie rośnie w siłę ruch antywojenny. Zauważają to media na całym globie, i to nie tylko media niezależne. Obrazki z demonstracji pokazują stacje amerykańskie, brytyjskie i niemieckie, piszą o tym serwisy internetowe, gazety.
Zazwyczaj nieco inaczej mają się sprawy w Polsce. Trudno szukać w którymś z głównych dzienników telewizji, nazywanej „publiczną”, wzmianki na temat największej w historii najnowszej Finlandii demonstracji antywojennej, jaka odbyła się w ostatni weekend w stolicy tego kraju – Helsinkach. Jest przecież czymś znamiennym jeśli tylko na ulice stolicy kraju, który liczy nieco ponad 5 milionów obywateli, wychodzi 20 tysięcy ludzi.
Informację traktuje się raczej wybiórczo, mówiąc przy okazji o przeciwnikach wojny „pacyfiści” (czy nawet chętniej „grupa pacyfistów”), tak jakby ten wyraz miał w sobie jakiś mocny ładunek negatywny... Nie zauważa się, że na ulice miast Europy wychodzą ludzie, którzy reprezentują praktycznie każdy przedział wiekowy. Protestują więc ludzie starsi, pamiętający czasy drugiej wojny światowej, jak również generacja najmłodsza – obecnych uczniów. Przychodzą oni na demonstracje z różnych powodów, ale wszystkich ich łączy niechęć do wojny.
Mimo to, trudno było znaleźć po warszawskiej demonstracji z 15 lutego bardziej obszerne telewizyjne relacje z jej przebiegu. W jednym z popularnych programów informacyjnych telewizji „publicznej” wspomniano, że w całym kraju odbyły się protesty, zaś materiał który przedstawiono, pochodził z Opola. Z całym szacunkiem dla organizatorów tamtej demonstracji (i oby organizowali takie częściej!), nie była to największa tego typu impreza. Inne media tradycyjne przepisywały jedne od drugich, że w warszawskiej manifestacji brało udział około 2 tysięcy ludzi. Zawsze się zastanawiam czytając tego typu głupstwa, dlaczego dziennikarze najpoczytniejszych gazet, choć także portali internetowych, nie są w stanie przyjść na miejsce i policzyć, oszacować. Przecież to centrum miasta – każdy trafi.
Rządzącym naszym krajem nie przemawiają jeszcze do rozsądku poglądy i działania większości społeczeństwa. Głowa państwa, która swoją popularność opiera na podejmowaniu decyzji pod wpływem wyników sondaży opinii publicznej, tym razem nie czyta tego typu badań. Wynika z nich jasno: 78% Polaków jest przeciwnych interwencji zbrojnej w Iraku (Ipsos-Demoskop), zaś co najmniej 70% obywateli naszego kraju wyraża sprzeciw wobec wysłania polskiego wojska na front w rejonie Zatoki Perskiej (TNS OBOP). Naród się widocznie myli, lecz to historii oceniać...
Mistrzostwo świata bije pewien minister rządu nazywanego żartobliwie „lewicowym”, który to reagując na opublikowane w prasie światowej zdjęcie jednego z polskich dowódców na ziemi obcego państwa i wraz z flagą amerykańską, spokojnie stwierdza: "Tego zdjęcia nie powinno być, a jak będą następne, to na pewno z polską flagą". Pokazują to różne telewizje, piszą o tym media elektroniczne. Próżno szukać jednak komentarza. Może dobrze, szkoda słów.
Pewien dziennikarz jednej z telewizji prywatnych nie może spokojnie wysiedzieć na krześle w studio, gdy słyszy, że wraz z armią amerykańską na polu walki znajdują się wojska australijskie, brytyjskie i, co tak dla niego tak istotne, polskie. Nie przeszkadza mu, że polskie siły zbrojne wkroczyły po raz pierwszy od czasów wydarzeń z Czechosłowacji na teren obcego państwa. Głowa państwa tłumaczy mniej więcej w tym samym czasie, że Polska nie jest w stanie wojny z Irakiem. Tak, żeby naród nie miał wątpliwości...
Nasuwa się więc pytanie: co to jest? Nie jest to przecież pokojowa akcja wojsk międzynarodowych organizowana przez ONZ. Kilka państw, w tym Polska, wysyła swoje oddziały na teren obcego państwa. Nie są to przecież ćwiczenia, bo nikt nie wynajął tego terenu, a przede wszystkim są ranni i zabici. Nie wojna – więc co?
Po słynnym spotkaniu przywódców „trójki” na portugalskich Azorach, rzadziej mówi się o Hiszpanii. Czy ktoś słyszał o udziale wojsk José Maríi Aznara w działaniach wojennych w regionie konfliktu. Donald Rumsfeld chętniej wspomina o Brytyjczykach, Australijczykach i Polakach, którzy zresztą wykonują „cudowną robotę i kontrolują sytuację”.
Chwilę później wspomniany już polski minister zapewnia, że w razie potrzeby wyślemy kolejnych ludzi – tym razem być może w region Turcji.
Większość ludzi wykształconych wie, że jednym ze źródeł prawa międzynarodowego publicznego jest zwyczaj. Zwyczaj ma więc znaczenie prawotwórcze. Od niedawna współtworzymy więc – Polacy także czynnie – nowy zwyczaj międzynarodowy: napadanie na obce państwo. Nie trudno domyśleć się, że raz stworzony precedens złamania obowiązującego prawa międzynarodowego (zwyczaju) nie omieszkają wykorzystać w przyszłości inne kraje.
Jeśli ta wojna ma trwać krótko, po to by nakręcić koniunkturę, to dziwna to droga. Jeśli ta wojna ma trwać długo, po to żeby kursy akcji na giełdach rosły, to także dziwna to droga. Ta dziwna droga nie powinna dziwić tych, którzy za to wojną stoją, powinna natomiast dziwić nas, bo nie wszystko jest na sprzedaż.
Nasi dzielni politycy od lewa do prawa, a także „bardziej medialni” specjaliści od stosunków międzynarodowych, zauważają czujnie, że następuje pęknięcie w systemie Narodów Zjednoczonych. Pomijając jasną sprawę, że system rzeczywiście staje się mniej sprawny, ze świecą należy szukać takiego polityka z „górnej półki”, który powie jasno: tak, Polska, współdziała z państwami burzącymi obecny ład międzynarodowy oparty o struktury ONZ.
W tym czasie na świecie coraz chętniej mówi się o „funduszu ropy naftowej”, który ma powstać po obaleniu Husajna. Ma on służyć rozwojowi dobrobytu na terenach dzisiejszego Iraku, ale zarządzany będzie prawdopodobnie przez agresorów. Można przypuszczać więc, że Irakijczycy nie opanowali jeszcze sztuki sprzedaży lub w tym czasie będą uczestniczyć w szybkim „kursie demokracji na siłę”. Jedno trzeba przyznać propagandzie – słusznie używa stwierdzenia „zmiana reżimu w Iraku”. Jeden zostanie zastąpiony drugim.
Między innymi z powyższych powodów, w sobotę - 29 marca warto wyjść na ulice i przyłączyć się do globalnego protestu przeciwko wojnie w Iraku. Zresztą każdy ma ku temu swoje powody. Niech łączy nas jedno: niechęć do wojny.
Piotr Marczewski
R E K L A M A:
SOBOTA, 29 marca, Warszawa, godz. 13.00, Plac Zamkowy
OGÓLNOKRAJOWA DEMONSTRACJA ANTYWOJENNA
(z przemarszem pod ambasadę USA)
STĄD można ściągnąć plakat reklamowy dotyczący sobotniej manifestacji.